4.
Jakimś cudem to opowiadanie ma dłuższe rozdziały niż cokolwiek co kiedykolwiek napisałam. Chyba xD
* * *
Gdy w końcu stanęli przed twierdzą Karadimasa, niebo usiane było drobnym makiem gwiazd, a jasny blask pełni księżyca wydobywał z mroków nocy smukłą sylwetkę samotnej wieży. Ze strzelistych okien biło przytłumione światło.
To czarodziej zapraszał Cereline do środka.
Po plecach przebiegł jej dreszcz. Skąd Karadimas mógł wiedzieć, że właśnie przybyli? Czy był aż tak potężny?
Lord Zyrus pomógł dziewczynie zsiąść z konia, nie była jednak w stanie utrzymać się na nogach; kolana drżały jej nie tyle ze zmęczenia, co ze strachu. Może to nie był dobry pomysł? Może nie powinna była tu przychodzić? Zachwiała się i gdyby Zyrus nie zaoferował jej ramienia, najpewniej by upadła.
- Powinnaś już iść – szepnął dziewczynie na ucho, popychając jednocześnie w stronę wrót twierdzy. – Nie każ czarodziejowi czekać.
- A ty, Zyrusie? – zapytała głosem znacznie bardziej roztrzęsionym, niż się spodziewała. – Co z tobą?
- Lepiej, jeśli na razie ukryję przed nim moją obecność – odparł, wypuściwszy dziewczynę z ramion. Nie pokazując po sobie ani śladu zmęczenia, wskoczył na grzbiet konia i zawrócił go. – Ale nie lękaj się; zawsze będę w zasięgu twego głosu, droga Cereline.
Nim zrozumiała, co się dzieje, lord Zyrus zdążył odjechać, zostawiając ją zupełnie samą pod drzwiami twierdzy Karadimasa. Co powinna zrobić? Noc była wprawdzie chłodna, ale gęsia skórka na jej ramionach wynikała raczej z paskudnej sytuacji, w której się znalazła. Bała się zapukać do drzwi, ale zarazem zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że zwlekając może rozgniewać czarodzieja.
Słyszała wiele historii o złośliwości magów, a co najmniej połowa z nich dotyczyła właśnie Karadimasa Liedynetha. Chyba właśnie ten fakt zmotywował Cereline do ruszenia z miejsca. Chwiejnym krokiem podeszła do drzwi i uniosła dłoń aby zapukać, natrafiła jednak na pustkę. Wrota otworzyły się zupełnie same, zapraszając zlęknioną dziewczynę do środka.
Nie miała żadnych wątpliwości, dokąd powinna się kierować. Zawieszone pod sufitem niewielkie lampiony rozżarzały się ogniem magicznych płomieni, wskazując drogę, i gasły momentalnie, gdy tylko je minęła. Gdyby nie pomoc ze strony czarodzieja zapewne nigdy nie trafiłaby we właściwe miejsce. Twierdza może i nie była specjalnie duża, ale po przekroczeniu progów jasnym stawał fakt, że nie mógł jej stworzyć nikt o zdrowym umyśle. Schody urywające się w połowie, drzwi tuż pod sklepieniem nie sięgające posadzki, studnie na środku korytarza – to jedynie namiastka szaleństwa, którą Cereline mogła podziwiać dzięki skąpemu oświetleniu.
Czy Karadimas sam wzniósł tę samotnię? Co świadczył o nim fakt, iż był w stanie mieszkać w tak okropnym miejscu? Udzieliło mu się szaleństwo obranej siedziby, czy też to on nim promieniował?
Odgłos trzewików uderzających o posadzkę rozchodził się echem po chaotycznych korytarzach, budząc u Cereline obawę, że jest śledzona, że w odmętach twierdzy kryją się setki bezwolnych istot, których zadaniem było podążać za nią i obserwować każdy ruch.
Kilka kropli zimnego potu spłynęło dziewczynie po plecach.
Jak długo jeszcze miała iść? Gdzie czekał czarodziej? Czy w ogóle ktoś czekał? A może Cereline wpadła w magiczną pułapkę na nieproszonych gości i teraz będzie błądzić po tym strasznym miejscu, dopóki nie zasłabnie ze zmęczenia?
Drżąc ze strachu, dotarła w końcu do pomieszczenia, które musiało być celem wędrówki. W centrum stał stół, uginający się pod ciężarem owoców, pieczonej dziczyzny, pieczywa i dzbanów z winem, a w rogu w piecyku kaflowym wesoło strzelały płomienie. Ciepło, światło i zapach jedzenia przyciągały dziewczynę i nie potrafiła stawić im oporu. Nie bacząc na wszelkie możliwe konsekwencje, rzuciła się w stronę stołu i zaczęła jeść.
Głód i zmęczenie były jej kucharzami. Dawno żaden chleb nie wydał się dziewczynie tak chrupiący na zewnątrz i miękki w środku, pieczeń pachnąca i soczysta, a wino słodkie i rozgrzewające. Nie pofatygowała się nawet aby usiąść. W miarę jak wypełniał się jej żołądek, uświadamiała sobie jednak, że takich wystawnych uczt nie urządza się bez przyczyny. Obawy ponownie zaczęły w niej narastać, aż nagle usłyszała czyjś cichy kaszel.
Zaskoczona, zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważyła, że przy stole stoją dwa obite miękką skórą fotele, a na jednym z nich ktoś smacznie drzemał. Przełamała strach i chwiejnym krokiem pokonała odległość dzielącą ją od nieznajomego. Odziany w delikatne sumańskie jedwabie mężczyzna zwinął się na fotelu niczym kot. Jego długie czarne włosy spływały przez podłokietnik aż na podłogę. Pogrążony w głębokim śnie nie wiedział zapewne, że miał gościa.
Cereline wzięła się pod boki i z niedowierzaniem pokręciła głową. I to miał być wielki czarodziej? Można pęknąć ze śmiechu!
Sięgnęła po przerzuconą przez oparcie fotela kapę, chcąc przykryć mężczyznę i ochronić przed nocnym chłodem. Ledwie jednak zdążyła się nad nim pochylić, a poczuła przy szyj zimne ostrze sztyletu. Spojrzała w dół i natrafiła na parę jadowicie zielonych oczu, otwartych szeroko w niemym zdumieniu. Zaskoczona nagłym przebudzeniem czarodzieja, nie była w stanie nawet drgnąć.
- To ty! – zawołał niespodziewanie mag, a jego oblicze pojaśniało, gdy uśmiechnął się szeroko. Zerwał się na równe nogi tak szybko, że byłaby się przewróciła, gdyby nie złapał jej za ręce. – Wiedziałem, że do mnie przyjdziesz i nie mogłem się już doczekać! – zaśmiał się radośnie, odciągając Cereline na bok, by stół nie ograniczał im ruchów.
- Ale jak to możliwe, panie, że ty... - zaczęła nieporadnie, lecz Karadimas przerwał jej szybko.
- Widzę, że już jadłaś. Mam nadzieję, że ci smakowało. Proszę, powiedz, że smakowało, nie czyń mi zawodu!
- Och, tak panie! – zawołała jednym tchem, bojąc się, że znów nie zdoła dokończyć zdania. – Czy to ty sam...?
- Ja sam? – roześmiał się głośno i przyciągnął mocniej Cereline, jedną ręką obejmując w pasie, palce drugiej splótł z jej palcami, zupełnie jakby chciał porwać dziewczynę do tańca. – Ja nic nie muszę robić sam! – zawołał, nie przestając się śmiać i tupnął głośno butem o posadzkę.
Zupełnie jak na umówiony wcześniej znak, spod ścian sali uniosły się w powietrze i rozbłysły delikatnym światłem przeróżne instrumenty, od pięknie zdobionych lutni, poprzez flety aż po przedziwne twory z obcych krajów, których nazw Cereline nie znała. Wraz ze światłem z muzycznych narzędzi wyciekły słodkie dźwięki, palące stopy i naglące je do dzikiego tańca. Karadimas nie pozostał obojętny na zmysłowe brzmienia i porwał Cereline ze sobą.
Zaczęli wirować po sali. Dziewczyna przeczuwała, iż nigdy wcześniej nie tańczyła do podobnej melodii, a mimo to, dzięki umiejętnościom partnera, ani razu nie zgubiła kroku, ani razu się nie potknęła. Nim zdała sobie z tego sprawę, zaczęła odwzajemniać uśmiechy czarodzieja i bawić lepiej niż kiedykolwiek dotychczas. Jak mogła się go bać? Bardziej niż człowieka przypominał nieziemską istotę, zrodzoną ze światła, radości i muzyki. Czuła się przy nim tak dobrze, jakby znała go całe życie i darzyła przyjaźnią silniejszą niż niejedno zauroczenie. Skąd wzięły się te uczucia? Czyżby znalazła się pod wpływem jakiejś przedziwnej magii?
Jako partner w tańcu Karadimas doprawdy nie miał sobie równych. Nie zdążyła nawet poczuć zmęczenia, gdy posadził ją na fotelu. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jeszcze chwila, a nie dałaby rady przejść ani kroku więcej. Mimo to rozczarowała się nagłym końcem, co nie umknęło uwadze mężczyzny. Sięgnął po dwa srebrne kielichy i napełnił je czerwonym winem.
- Nie martw się, kochana – zaśmiał się, podając jej jedno z naczyń, a drugie opróżniając potężnym haustem. – Będziemy mogli tańczyć tak często, jak tylko sobie zażyczysz.
Idąc za przykładem Karadimasa, Cereline przyłożyła kielich do ust i przechyliła lekko, by słodki płyn spłynął jej do gardła. Poczuła rozkoszne ciepło palące język i podniebienie, kołyszące umysł w symfonii ognia i rozkoszy. Jeśli kiedykolwiek wcześniej miała co do czarodzieja jakieś wątpliwości, teraz odeszły w niepamięć, wypchnięte ze świadomości dziewczyny przez taniec, śmiech i wino. Tak jak słowa czarodzieja porwały umysł i serce, tak jego dłonie szybko wzięły w posiadanie jej ciało, gdy pociągnął Cereline ku zapomnieniu.
Nie spodziewała się, że usta mężczyzny mogą skrywać aż tyle słodyczy. Gdyby okazał się natarczywy, zapewne by go odepchnęła. Karadimas musiał jednak doskonale zdawać sobie z tego sprawę, dlatego pieścił ją ostrożnie, a zarazem porażająco cudownie, wprawiając ciało dziewczyny w miłosne odrętwienie, które uniemożliwiało odepchnięcie jego dłoni.
Powoli przywierał do Cereline całym sobą. Nie przerywając pocałunków, odchylił ostrożnie dekolt jej sukni, by rozpocząć mokrą wędrówkę językiem wzdłuż szyi, aż do stwardniałych sutków. Przez gruby materiał pieścił uda dziewczyny, rozchylając je coraz szerzej i szerzej, z każdą chwilą coraz bardziej zacierając dzielące ich granice.
Nie mogła, po prostu nie mogła mu odmówić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top