1.
- Obudziłaś się wreszcie, moje dziecko - szepnęła uzdrowicielka, siadając na brzegu łóżka dziewczyny. - Jak się czujesz?
Widok pomarszczonej przez czas i uśmiech twarzy okolonej srebrzystymi włosami podnosił na duchu i odpędzał złe myśli. Zwłaszcza, gdy rozświetlające ją oczy promieniowały zarówno mądrością jak i sympatią.
- Chce mi się pić - wymamrotała dziewczyna, po czym drgnęła, jakby zaskoczona brzmieniem własnego głosu. Był słaby i zachrypnięty, ale to akurat nic dziwnego, biorąc pod uwagę, iż całe jej ciało zdawało się znajdować w podobnym stanie. Chodziło raczej o to, że rozbrzmiał echem w jej głowie, zupełnie jakby poza nim nic nie istniało.
Uzdrowicielka zdawała się nie dostrzegać zaniepokojenia młodej kobiety. Z wyuczonym spokojem nalała wody do kubka i wepchnęła go stanowczo prosto w jej rozłożone bezradnie dłonie. Nie widząc innego wyjścia, dziewczyna wzięła kilka łyków. Na języku poczuła cierpki smak ziół, nie skrzywiła się jednak; była na to zbyt spragniona. Oddała staruszce pusty kubek i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Przepraszam... - zaczęła nieporadnie. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie jestem?
- Oczywiście, dziecko. Jesteś w świątyni w Marouf. A czy ty zechciałabyś mi powiedzieć, kim jesteś? Moglibyśmy wtedy powiadomić twoją rodzinę, że jesteś już przytomna i będziesz mogła wrócić do domu.
Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę. Starała się nie patrzeć w stronę uzdrowicielki, jednak siła spojrzenia staruszki przyciągała ją ku sobie. Aby przeciwstawić się temu uczuciu, zacisnęła powieki i odetchnęła kilka razy.
- Przykro mi - westchnęła w końcu, otwierając oczy. - Obawiam się, że nic nie pamiętam.
Starsza kobieta nie wyglądała na zaskoczoną. Pokiwała jedynie głową, stwierdziła, że to często się zdarza w takich sytuacjach, obiecała też dziewczynie, że przyśle do niej kogoś z obiadem, kazała nie wstawać z łóżka i wołać o pomoc, gdyby tylko znów poczuła się gorzej. Potem odeszła.
„Straciła mną zainteresowanie, gdy dowiedziała się, że nic nie pamiętam" pomyślała dziewczyna. „Jeśli okaże się, że nie należę do bogatej rodziny, nikt nie zapłaci za moje leczenie".
Ten materializm wbrew pozorom nie zabolał aż tak bardzo. Mogła go nawet zrozumieć. Zmartwił ją natomiast fakt, że nic nie pamiętała. Opadła na łóżko i zaczęła intensywnie myśleć. Cokolwiek. Chociaż jedno słowo. Przynajmniej własne imię - tyle musi sobie przypomnieć. Nic więcej na razie nie potrzebowała.
Myślenie w takim stanie okazało się bardziej męczące, niż przypuszczała.Na szczęście wysiłek nie poszedł na marne.
Nazywała się Cereline.
Obawiała się jednak, że to nie wystarczy. Uzdrowiciele będą oczekiwali zapłaty, a ona nawet nie wiedziała, czy ma przy sobie cokolwiek, czym mogłaby pokryć koszty leczenia.
Przyjemnie pomarzyć, że jest się zaginioną córką bogatego pana ziemskiego albo nawet królewną, która w czasie konnej przejażdżki została uprowadzona i ocalona przez strażników granicznych z Marouf. Cereline doskonale jednak zdawała sobie sprawę, że gdyby rzeczywiście tak było, uzdrowiciele już dawno skontaktowaliby się z jej rodziną.
Co teraz z nią będzie? Pewnie każą jej pomagać w świątyni, zamiatać podłogi, haftować ozdobne szaty, zbierać zioła i przygotowywać z nich leki. Dzięki temu przynajmniej będzie mogła zająć czymś ręce i odciągnąć umysł od trosk. Ręce... Ktoś chyba kiedyś powiedział jej, że można z nich wyczytać życie człowieka. Spojrzała na swoje własne. Nie były arystokratycznie małe ani artystycznie wydatne, raczej zupełnie przeciętne. Nie znalazła na nich otarć ani ran, nie były również nieprzyjemnie szorstkie, a zatem musiała być kimś więcej niż pomywaczką czy córką rolnika. Niestety, nie były też jedwabiście gładkie, co mocno ją rozczarowało. Odkrycie własnego pochodzenia mogło okazać się znacznie trudniejsze, niż przypuszczała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top