Rozdział 3 - Golenie

Rozdział 3 - Golenie

Był to kolejny dzień nie różniący się niczym od innych. Każdego dnia jacyś ludzie przewracali go na bok, aby zapobiec odleżynom. Do tej pory ci obcy pielęgnowali go, lecz dziś miało się to zmienić.

Która godzina? Co mnie to z resztą obchodzi i tak nigdzie mi się nie spieszy.

Jego cielesna powłoka nadal drzemała i nie miała zamiaru się obudzić. Nie przeszkadzało mu to jednak czuć, jak szpital budził się z nocnego drzemania. Korytarze wypełniały się pacjentami oraz tymi, którzy ich odwiedzali. Od czasu do czasu słychać było, jak lekarze i pielęgniarki transportowali pacjentów z jednej sali do drugiej. Koguty ambulansów obwieszczały zaś przybycie tych, których dopiero miano przyjąć.

W nocy przywieziono epileptyka, którego umieszczono w sąsiedniej sali. Richard słyszał, jak chory kapituluje, nie mając siły wyrwać się z krępujących go pasów. Najwyraźniej uznano, że taka metoda unieruchomienia zaoszczędzi czasu, na wypadek gdyby chory spadł z łóżka. Pacjent jednak miał na ten temat odmienne zdanie, okraszone szeregiem inwektyw skierowanych do lekarzy. Następnie skarżył się na politykę Baracka Obamy, domagając się, aby w kolejnych wyborach głosowano na Donalda Trumpa. Po wyczerpaniu tematu, chory zasnął.

Richard nie miał takiego komfortu - nie mógł zasnąć. Nie odczuwał zmęczenia. Pozbawiony władzy nad ciałem trwał w ograniczonej świadomości porównywalnej z fazą głębokiego snu. W takich momentach jego myśli wędrowały w różne momenty przeszłości. Ponownie rozgrywał osiedlowe mecze, grał w karty, czy wspominał pierwszy pocałunek z jego niedoszłą małżonką, która zdradziła go z trenerem fitnessu. Za każdym razem, gdy jego myśli zbaczały w jej kierunku, komentował to słowem, którym określa się kurtyzany.

Nie mógł się doczekać ponownego spotkania z pielęgniarką. Nie sądził jednak, że nastąpi to tak szybko.

***

Charakterystyczny odgłos butów obwieszczał jej przybycie.

― Jak ci mija dzień?

Wcześnie przyszłaś. To miło, że mnie odwiedziłaś. Co ja gadam, taką ma robotę, więc przyszła.

― Nie rozumiem, dlaczego nikt cię nie odwiedza. ― Przerwała na chwilę. ― Masz już kilkudniowy zarost. Chyba się nie obrazisz, jeśli cię ogolę?

Nie...

― Nie ma żadnego „ale"! Zaraz wracam z maszynką.

Nawet nie dałaś mi dojść do słowa, więc chyba nie mam wyboru. Mam tylko nadzieję, że nie poderżniesz mi gardła.

Pielęgniarka zniknęła, zabierając ze sobą zapach, który tak podobał się Richardowi. Po chwili wróciła z przyborami do golenia.

Tylko mnie nie zabij tym niebezpiecznym narzędziem.

― Nie masz się czego bać, umiem golić. Nie zatnę cię, a nawet jeśli, to nic ci się nie stanie. W końcu jesteś w szpitalu. ― Uśmiechała się. Nie musiał na nią patrzeć, by o tym wiedzieć. Jeśli ktoś się uśmiecha, jego głos brzmi radośniej.

Możesz się pozbyć tych pejsów. Strasznie szybko rosną.

― Nie obrazisz się jeśli ogolę cię razem z tymi pejsami? Postarzają cię. Bez nich będziesz wyglądał lepiej.

Czytasz mi w myślach? Zaczynam się bać.

― Prawie bym zapomniała! Przyniosłam ci coś do posłuchania. Jestem pewna, że ci się spodoba. Jak skończę cię golić, to sobie posłuchasz.

Wszystko będzie lepsze od nocnych rozważań tego południowca.

Potem już się nie odzywała. Skupiła się na goleniu, nucąc sobie jakąś melodię, której Richard nie znał. Czuł na swojej twarzy pociągnięcia jednorazowych ostrzy. Jej delikatne palce muskały jego twarz, jakby sprawdzały, czy nie ostał się jakiś włosek. Ten dotyk był dla niego niczym balsam.

Czym ja sobie zasłużyłem na taką troskę? Dlaczego jesteś dla mnie taka miła?

W jednej chwili zniknął jego nieodłączny sarkazm. Zapomniał, że można się tak czuć. Czuł się przy niej bezpieczny, jakby nic nie było ważne. Byli sami, a jedyną powierniczką tego, co było między nimi, była maszynka do golenia. Nie pamiętał, jak się nazywało to uczucie. Pogrzebał je głęboko pod stosem innych, z których każde było negatywne. Osoba, której nigdy nie widział na oczy, w parę chwil dotarła do tego miejsca. Był jej za to wdzięczny. Jednak, im bardziej była mu bliska, tym bardziej obawiał się chwili, kiedy zostawi go samego.

Dziękuję ci.

Kylie zanurzyła dłoń w misce z wodą, chcąc nawilżyć maszynkę. Cały czas nuciła tę samą melodię. Mogła z nim zrobić, co tylko chciała, lecz tylko się o niego troszczyła.

― Chciałabym kiedyś zatańczyć w świetle księżyca...

„Dancing in the Moonlight"... Powinnaś posłuchać tego kawałka...

― ...tak jak śpiewał o tym Phil Lynnot z ThinLizzy.

Uwielbiam cię!

― Niestety, mogę sobie o tym tylko pomarzyć. ― Posmutniała. ― Na Grega nie mam co liczyć, a Sugar, czyli mój pies, ze mną nie zatańczy. Oj tak, dobrze jest czasem pomarzyć.

Rozchmurz się. Wszystko się ułoży.

― Co ja mam z tego życia? Tylko w pracy czuję się potrzebna. W domu tylko sprzątam, zamiatam, gotuję... Nikt nawet nie myśli, by mi za to podziękować. Nawet głupiego „dziękuję" nie mogę się nigdy doczekać!

Richard niczym wąż poczuł drżenie jej delikatnych palców. Kylie zabrała dłonie i sięgnęła po ręcznik. Zaczęła wycierać twarz pacjenta. Materiał skutecznie ukrywał drżenie jej rąk. W końcu odłożyła ręcznik na miejsce. Maszynka również nie była jej potrzebna. Siedziała teraz obok niego ze złączonymi rękami. Richard chciał dotknąć jej skóry, lecz kończyna odmawiała posłuszeństwa.

― Nawet nie mam rodziców, z którymi mogłabym porozmawiać. Gdyby nie ten cholerny sztorm, nadal by żyli. Nie mam nikogo. Wszyscy o mnie zapomnieli. To wszystko przez Grega. Odsunął mnie od znajomych, a, kiedy to zrobił, znudziłam się mu. Nawet nie wiem, czy mnie nie zdradza. Pewnie i tak by się z tym nie krył.

Przerwała, aby się wysmarkać. Richard nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Trochę jej zajęło, aby dojść do siebie.

― Przepraszam, że ci o tym wszystkim mówię. Pewnie myślisz, że marudzę...

Wcale tak nie myślę.

― ... ale ja nawet nie mam, do kogo się odezwać. Dobrze, że chociaż ty mnie słuchasz.

Kylie otarła dłonią swoje łzy. Przypomniała sobie, że ma dla Richarda niespodziankę. Wyjęła z torebki odtwarzacz mp3 i położyła go obok pacjenta. Niedługo potem nałożyła mu słuchawki na uszy.

― Tak jak obiecałam. Przyniosłam ci coś do posłuchania. Mam nadzieję, że ci się spodoba...

Coś mi mówi, że zamierzasz mnie opuścić.

― ...playlista, którą ci przygotowałam. Sama zresztą tego słucham, więc trudno bym zaserwowała ci coś innego. ― Zaśmiała się. ― Ubolewam nad tym, ale muszę wracać do obowiązków. Postaram się zajrzeć wieczorem. Papa!

Będę tęsknił.

Odgłosy obcasów obwieściły jej odejście. Kiedy był już sam, zaczęły dochodzić go znajome dźwięki. Te same, które od wielu lat umilały mu dni i wieczory jego marnej egzystencji. Jego ciało zapewne również je rozpoznało, gdyż aparatura zanotowała pewne zmiany zachodzące w organizmie.

***

Kylie nie odwiedziła go jednak. Zgon jednego z pacjentów spowodował, że zapomniała o obietnicy złożonej Richardowi. Zdążyła już wsiąść do autobusu i zanurzyć się w świecie muzyki. Playlista składała się z różnych utworów wykonywanych przez jej ulubione zespoły. Były nimi Thin Lizzy, Metallica, Pink Floyd oraz podobne im zespoły, których nuty od lat poruszały sercami podobnych do niej słuchaczek. Szczególne miejsce na tej liście miała dla niej piosenka „Still In Love With You" w koncertowej wersji z albumu „Live and Dangerous" z roku 1978.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top