Tortury
TRIGGER WARNING: SCENY TORTUR
Dzień w Agencji zapowiadał się tak, jak każdy inny. Monotonne wypełnianie raportów, które lubił tylko Kunikida i rozmowy o niczym. Około południa wszyscy poszliby do kawiarni na parterze, by choć na chwilę odetchnąć. Następnie już w biurze zadecydowaliby kto i na jaką misję idzie. Nikolai je uwielbiał. Nieważne, jakiego rodzaju one były i z jakim stopniem niebezpieczeństwa. Może chodzić na jakiekolwiek, toteż ucieszył się, gdy wpadł mocno spóźniony do biura i dowiedział się o zadaniu dla niego.
– Nowa misja? Poproszę szczegóły i mogę ruszać w te pędy! – oznajmił.
– Gogol, to nie są żarty. Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie, żeby było to coś nowego... – zaczął Doppo. – Szczury zaczęły czuć się znacznie bardziej bezkarne i z niewiadomego powodu chcą się z tobą spotkać. Nie jest to w żadnym stopniu bezpieczne, zważając na to, że całą organizacją kieruje Fyodor Dostoyevsky.
– Będę mieć się na baczności. Tak w ogóle to gdzie mam się z nim spotkać?
– W liście napisano, że w magazynie jakiejś firmy transportowej – wtrącił Atsushi. – Dzisiaj, ale nie napisano o której.
Jasnowłosy usiadł nieco zrezygnowany na krześle i odchylił się do tyłu. Jak miał pojawić się na miejscu, gdy nie wiedział, gdzie dokładnie ma pójść?
– Ranpooo, ty na pewno wiesz, o jaki magazyn chodzi. Mógłbyś mi to powiedzieć?
– Nie ma mowy, a zresztą zaraz sam się tego dowiesz – odpowiedział, biorąc kolejnego cukierka.
Ciężkie westchnięcie opuściło usta detektywa. Sięgnął ręką do biurka i włączył radio.
– Tragiczne zdarzenie w Yokohamie w dzielnicy Kanazawa – zaczęła reporterka. – Wszyscy robotnicy firmy transportowej Heiwa zostali znalezieni martwi przez jednego z tamtejszych mieszkańców. Większość z nich została zmiażdżona przez ogromne głazy, które teraz tworzą mur wokół magazynu. Z każdym policjantem, który przedostawał się na drugą stronę, tracono kontakt. Jeszcze nie wiadomo, kto stoi za tą tragedią.
– To było... szybkie i niespodziewane – zauważył klaun, od razu wstając z siedzenia. – Zbieram się. Nie wiem, jak długo mi to zajmie, ale ze swoją zdolnością będę tam za pięć minut!
Obecni detektywi życzyli mu powodzenia i zmartwieni wrócili do swoich obowiązków, a on jak najszybciej opuścił progi Agencji. Tak szczerze to mieli ogromne opory przed puszczeniem go na tę misję, a nawet chcieli nie mówić mu ani słowem o otrzymanym „zaproszeniu". Wiedzieli jednak, że ktoś i tak puściłby parę z ust, a jasnooki pomimo sprzeciwów i tak poszedłby na spotkanie z Demonem. On już po prostu taki był.
Krótko po jego wyjściu w drzwiach pojawił się Dazai i przywitał się ze wszystkimi.
– Co się stało, że naszego komicznego kolegi wciąż nie ma?
– Właśnie wyszedł. Dostał wiadomość od Dostoyevsky'ego, który chciał się z nim spotkać. Nikt nie wie, po co i dlaczego – rzekła lekarka.
– Poczekajcie chwilę. Chcecie mi powiedzieć, że TEN Dostoyevsky chce się spotkać z naszym Ruskiem i nikt nie zaprotestował? Nie zdajecie sobie sprawy z tego, kim jest ten człowiek? Podpowiem wam, nie jest człowiekiem, lecz Demonem. A one nigdy nie mają czystych intencji.
Zdenerwował się i każdy to widział. Najmniejsza wzmianka o tym szczurze z dna kanałów powodowała, że momentalnie spinał wszystkie mięśnie i robił się podrażniony. Już zaczął współczuć Nikolaiowi. Ale to nie była jego sprawa. Podobno głupi ma zawsze szczęście, więc może i tym razem Gogola ominie wszystko, co złe i zagrażające życiu.
W umówionym miejscu mężczyzna zjawił się dosyć szybko. W takich okolicznościach dziękował Bogu za swoją zdolność. Ominął niezauważony służby policyjne i teleportował się prosto do magazynu.
Na samym środku leżała kupa trupów. Robotnicy razem z policjantami mieli roztrzaskane czaszki. Było ich może co najmniej dwudziestu, nie licząc martwych wciąż przygniecionych przez skalną ścianę. Powykręcane i pourywane kończyny walały się wokół całego pomieszczenia hurtowni.
– Brakuje jeszcze zwisających gałek ocznych z sufitu – wypalił, nie myśląc zbytnio o tym, że nie powinien powiedzieć czegoś takiego.
– Przypuszczam, iż trudno cię zadowolić, prawda? Szczerze powiedziawszy, nie wpadłbym na pomysł z oczami. No i straciłbym nieco czasu na wydłubanie każdego oka i powieszenie ich w jakiś sposób – powiedział nieznajomy.
Gogol odwrócił się i ujrzał dwóch mężczyzn, wychodzących z cienia. Niższy od złotookiego, czarnowłosy, zadziwił go swoim wyszukanym, dostojnym słownictwem. On takowego unikał, myśląc, że przez to właśnie ludzie będą uważać go za aroganckiego i zadufanego w sobie. A nowo poznany Rosjanin właśnie na takiego wyglądał. Stoicki spokój na jego twarzy nie wzbudzał dosłownie żadnych emocji w naszym bohaterze. Nie lubił takich osób.
Drugi człowiek wyglądał na osobę wierną, służącą tej pierwszej. Nikolaia zaciekawiły bandaże zawiązane wokół głowy. Nosił je jako ozdobę? Zbyt mocno się o coś uderzył? Coś mu mówiło, że żadna z tych opcji nie była poprawna.
– To nie tak, po prostu zastanawiałem się nad tym, jakim popapranym trzeba być, żeby zrobić coś takiego. Na pierwszy rzut oka widać, że coś z wami nie tak.
Teraz, gdy stanęli naprzeciw siebie, mógł dostrzec ich puste tęczówki. Zero światła, zero emocji. Jednakże on spostrzegł w nich nieopisane bliżej szaleństwo. Wariacki, opętańczy obłęd, można by rzec. Kompletne przeciwieństwo jego własnych, iskrzących się miłym i pogodnym płomieniem. Trochę im z tego powodu współczuł. Jakie smutne życia muszą prowadzić... Czy jakikolwiek powód był wart stania się kimś takim?
– Mistrzu Fyodor, jego również mógłbym pogrzebać pod ziemią. Wystarczy mi jedno pańskie słowo – odezwał się jasnowłosy, przez co zyskał mordercze spojrzenie od swojego „Mistrza". Mężczyznę z warkoczem trochę to zdziwiło.
– Możesz być spokojny, nie chcemy cię zabić – zapewnił brunet.
– Każdy tak mówi, a później kończę pod opieką Akiko. Darujcie sobie te nic niewarte zapewnienia. I tak wam nie uwierzę.
Usta zbrodniarza zacisnęły się w wąską linię. Przecież on nie kłamał! Z jakiej racji detektyw zarzucał mu fałsz?! Przez gotujące się w jego kruchym ciele emocje zapomniał na krótką chwilę o celu ściągnięcia tutaj blondyna. Powinien zachować spokój. Musiał zachować spokój. Inaczej nic mu się nie uda. Nie mógł pozwolić sobie na porażkę. Żył dla sukcesu i określonego celu. Nieważne, jakie przeszkody pojawią się na jego drodze, da radę osiągnąć to, czego pragnie. Coś tak błahego nie wyprowadzi go z równowagi, to dopiero początek.
– Zapewne interesuje cię to, z jakiego powodu tak domagałem się naszego spotkania...
– A żebyś wiedział, nawet list wysłałeś, który niczego nie wyjaśnia – przerwał Gogol. Chociaż bardziej interesuje mnie to, dlaczego akurat w tym cholernym magazynie, w jakże cudownym towarzystwie tych martwych ciał. Chyba nie muszę mówić, że tuż obok czekają policjanci?
– A czy zgodziłbyś się spotkać w innych okolicznościach? Na przykład przy herbatce w kawiarni pod Zbrojną Agencją? Jestem otwarty na wszelakie propozycje – rzekł z krzywym uśmiechem.
– Mógłbyś przejść do konkretów? Błagam cię, mam ważniejsze sprawy na głowie niż rozmowa z tobą, drogi Fyodorze Dostoyevsky. Nawet nie musisz już tłumaczyć obecności swojego kolegi. Mam to gdzieś.
Zniecierpliwiony przestąpił z nogi na nogę i począł wpatrywać się w zamyśloną twarz fioletowookiego Uzdolnionego. Nie śpieszył się z odpowiedzią i wyglądał, jakby świetnie się bawił upływającym czasem.
– Dołącz do mojej organizacji.
Nikolai zachłysnął się powietrzem i z szokiem wypisanym na twarzy szukał jakiejkolwiek oznaki żartu ze strony rozmówcy. Nie był jednak w stanie wyczytać niczego, co by na to wskazywało. Rosjanin tak po prostu powiedział, żeby przeszedł na jego stronę? Miał opuścić, zdradzić członków Agencji i stać się ich wrogiem? Śmiechu warte! Dlatego też klaun zrobił coś, co pasowało do niego i obecnej sytuacji najlepiej.
Zgiął się w pół i wybuchł śmiechem tak głośnym, że na pewno słyszeli go ludzie zza kamiennej ściany. Śmiał się niemalże maniakalnie, szydząc ze słów przeciwnika. Wypełniony drwiną bujał się na boki, nie mogąc się uspokoić. Starał się głęboko oddychać, ale po każdej próbie chichotał jeszcze mocniej.
Po nieokreślonym czasie, który dla niego trwał jak wieczność, wyprostował się i ze łzami w oczach pokręcił głową. „Ach, on naprawdę sądzi, że zgodzę się na coś tak absurdalnego. To przecież szaleniec!" – pomyślał.
– Czy taka odpowiedź wystarczy? – zapytał z jawną kpiną.
– Ależ oczywiście – odpowiedział wciąż spokojny Dostoyevsky. – Ivan.
Niebieskooki widocznie czekał tylko na swoje imię wypowiedziane przez swego szefa i wyrywając kawał podłoża, rzucił nim w Nikolaia.
– Czyli to ty stworzyłeś ten mur przed magazynem? Ciekawa zdolność, muszę przyznać – powiedział z nikłym podziwem i za pomocą swojej peleryny pojawił się poza miejscem, w które uderzyła skała.
Ominięcie głazu było dla niego dziecinnie proste. Powinni wiedzieć, że coś takiego nie stanowi problemu dla detektywa. Czy nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia?
Jednak można powiedzieć, że Ukrainiec również nie pojmował niczego w osobach, z którymi się spotkał. Nie chciał słuchać rozsądnych głosów reszty z Agencji i zwyczajnie rzucił się w paszczę lwa.
Jego błędem było stracenie czujności na króciutką chwilę. Potężną pomyłką było odwrócenie głowy od Fyodora i spojrzenie w dziurę w podłodze, gdzie mógłby zostać zmiażdżony tuż obok sterty martwych ludzi. Anemik najciszej jak umiał, podszedł do tyłów nieprzyjaciela i dotknął jego ramienia.
– A jak podoba ci się moja?
Złotookiemu zwęziły się źrenice i zaznał osobliwej, demonicznej utraty sił. Ciało odmówiło mu całkowicie posłuszeństwa, a żadne słowo nie mogło opuścić jego ust. Padł na kolana przed swoim wrogiem bez najmniejszego zawahania i sprzeciwu. Chciał użyć zdolności – nie był w stanie. Poczuwszy dotyk na swoim podbródku, zdołał spojrzeć w drobne, ciemnofioletowe tęczówki. Ostatni raz przed utratą przytomności uśmiechnął się prześmiewczo i zamknął oczy.
Widział w śnie swoich przyjaciół. On sam szczerzył się od ucha do ucha, lecz oni obserwowali go z niewymownym zawiedzeniem. Byli na niego źli? Za to, że dał się podejść i nie wrócił do nich tak szybko, jak obiecał? Chciałby ich tak mocno przeprosić i wyściskać. Przecież do nich wróci! Jeśli nie po kilku godzinach to po kilku dniach. Jeśli nie po kilku dniach to po tygodniach, miesiącach lub latach. Najważniejsze, że wróci. Nie chciał ich opuszczać, nie żegnając się z nikim. „Po prostu przez jakiś czas na mnie poczekajcie!".
Ach, jak bardzo chciałby móc w to wierzyć.
***
Obudził się w małym, wilgotnym pomieszczeniu. Wisiał spętany łańcuchami przy ścianie. Czyżby był w kryjówce Fyodora? W śmierdzących ściekach? Bez żadnych wielkich oczekiwań spróbował się ruszyć.
– Cholera – mruknął do siebie.
W tej chwili zdał sobie także sprawę, że jego najważniejszy atrybut zniknął. Nie miał na sobie peleryny, odpowiadającej za jego zdolność. Kamizelki i kapelusza również nie posiadał, a biała koszula spoczywała na nim rozpięta. Zdenerwowany szarpnął kajdanami i spojrzał na metalowe drzwi dwa metry przed nim. Pomyślał, że uwolnienie się i ucieczka powinny być dla niego czasochłonne, ale możliwe.
W jednym z kątów pokoju widoczna była kamera, do której Gogol wystawił język. Nie było to dojrzałe, ale cóż innego miał w tej sytuacji zrobić? Ważne, że usłyszał kroki i ujrzał – według niego – najbardziej parszywą twarz na świecie, trzymającą jego własność.
– Szybko się obudziłeś – zaczął, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
Sięgnął po krzesło stojące pod jedną ze ścian i usiadł tuż przed blondynem, rozkoszując się widokiem bezbronnego mężczyzny. W obecnym stanie nie mógł nic mu zrobić.
I już nigdy nie będzie.
– Nurtuje mnie jedno pytanie. Czy twoja zdolność działa tylko przez ten płaszcz? Czy może wciąż możesz jej użyć i bez niego? Mam cię rozebrać do naga, tak dla pewności?
Nikolai, zamiast odpowiedzieć, po prostu splunął mu w twarz.
Fiołkowooki nic na to nie powiedział. Zwyczajnie wytarł polik i wyciągnął nóż z kieszeni spodni.
– Nie doszłoby do tego, gdybyś po prostu grzecznie się zgodził na dołączenie do mnie. Uwierz mi, mnie nie powinno się lekceważyć. – Po tych słowach wstał i przybliżył ostrze do prawego złotego oka.
Komik poruszył gwałtownie głową, ale został unieruchomiony przez rękę anemika. Szybkim ruchem nabił narząd wzroku na sztylet i wyrwał go. Krzyk od razu opuścił gardło ofiary, wypełniając cały pokój. Krew pokryła jego drżące lico. Młodzieniec próbował coś powiedzieć, ale jednak z jego ust wychodził tylko nędzny skowyt.
– Jesteś psychopatą! Pierdolonym sadystą chorym na łeb! – wydarł się, gdy opuścił go pierwszy szok.
– Och, nareszcie się odezwałeś, ale niezbyt miło. Po prostu wiem, gdzie będzie ci lepiej. Nie w tej zakłamanej Agencji, a przy moim boku. Co widzisz w tych grzesznych detektywach? – Palcem zaczął rozcierać posokę po twarzy uwięzionego. – Myślałem, że zemdlejesz z bólu. Jestem pod wrażeniem – dodał pozbawionym emocji głosem, ale jednak można było usłyszeć lekkie zawiedzenie.
– Znasz takie pojęcie jak rodzina? Wątpię, ale powiem ci, że to właśnie ludzie z Agencji nią dla mnie są. I nie dotykaj mnie tymi kościstymi łapami, spierdalaj.
– Ja również ją miałem. Mam na myśli rodzinę. A to, iż zostali zamordowani, nie było moją winą, uwierzysz?
– Prędzej uwierzyłbym, że to ty ich zabiłeś.
Fyodor odsunął się na odległość jednego metra i zerknął na trzymaną gałkę oczną jak na największe arcydzieło. Związanemu blondynowi przemknęło nawet przez myśl, że szaleniec mógł mieć w posiadaniu jeszcze jedno oko i wiele innych części ciała. Z nich mógł stworzyć swojego człowieka idealnego, jak Pigmalion kobietę, którą wyrzeźbił w kości słoniowej i obdarowywał prezentami. Zdecydowanie był do tego zdolny.
– Niczego innego się nie spodziewałem. Teraz cię opuszczę i wrócę jutrzejszego dnia, lecz za chwilę przybędzie tu mój podwładny, który nie pozwoli ci zaznać choćby minuty snu. – Po tych słowach wyszedł ze stęchłego pokoju.
Dopiero teraz Nikolai zaczął przeklinać swą głupotę. Przez najmniejszy błąd został porwany do kryjówki Szczurów i okaleczony. Ślepy na jedno oko mógł obecnie tylko czekać na dalsze męczące dni, dopóki jego przyjaciele mu nie pomogą. Nie do końca był świadomy czasu, który spędził w tym lochu, ale na pewno było to dobre kilka godzin. Ludzie ze Zbrojnej Agencji mu pomogą, niewątpliwie. Wytrzyma kilka dób katorgi i wszystko wróci do normy!
Uśmiechnął się sam do siebie. Jednooki był niepoprawnym optymistą, nawet na cmentarzu widział same plusy, a w głowie już tworzył żarty dotyczące utraty gałki ocznej. Błaznował w najmniej odpowiedniej chwili i zdziwił się, że w obecności mężczyzny o ametystowych oczach nie zrobił tego ani razu. Na całe szczęście będzie miał do tego jeszcze wiele okazji, choć nie był pewny czy je wykorzysta.
Nie zarejestrował momentu wejścia kogoś do celi. Podniósł głowę, dopiero gdy poczuł kopnięcie między nogi, a on, gdyby nie był przywiązany do ściany, upadłby na podłogę, zwijając się z bólu. W jego oczach stanęły łzy, zrobiło mu się słabo i miał ochotę zwymiotować. Uderzenie może nie było mocne, ale wystarczające, by napełnić Ivana satysfakcją. Wkrótce złapał detektywa za warkocz i pociągnął do góry.
– Jeżeli myślisz, że możesz tak po prostu zyskiwać bez żadnego wysiłku uznanie mojego Mistrza, to się grubo mylisz. To na mnie powinien patrzeć tak, jak teraz patrzy na ciebie. Jestem jego najwierniejszym sługą i nie masz prawa przebywać z nim sam na sam! Czy masz coś, czego nie mam ja?!
Z perspektywy trzeciej osoby wyglądało to komicznie. Szalony mężczyzna nagle kopie tego unieruchomionego i zaczyna wykrzykiwać w jego stronę zawistne oszczerstwa, ignorując jęki agonii.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Nie prosiłem się o to, jakbyś nie zauważył. Tak poza tym, jak się nazywasz? – odezwał się z bólem.
Kompletnie nie interesowało go nazwisko jednego ze Szczurów, lecz chciał w jakiś sposób załagodzić całą sytuację, nawet jeśli był zmuszony do rozmowy z maniakiem. Nie chciał przypadkiem zostać kopnięty jeszcze raz.
– Ivan Goncharov, powinieneś zapamiętać to nazwisko. Jeżeli zranisz mojego Mistrza, zostaniesz zmiażdżony skałami, rozumiesz?
„To właśnie on jak na razie mnie rani, zauważyłeś to?" – chciał odszczeknąć, ale zdążył ugryźć się w język. Pierwszy raz od dawien dawna powinien pilnować tego, co mówi.
Tej nocy, tak jak zapowiadał Dostoyevsky, jasnowłosy nie zmrużył oka. Po każdej próbie przymknięcia oczu zostawał brutalnie uderzany w twarz przez Goncharova.
***
Rankiem czuł się jak wrak aniżeli człowiek, jakim był zaledwie dobę wcześniej. Wciąż przykuty do ściany, głodny, spragniony i zmęczony. Jakoś nieszczególnie przepadał za zarywaniem nocek podczas pracy, toteż brak snu mocno się na nim odbił w obecnej sytuacji.
Srebrnowłosy opuścił złotookiego, lecz nie został sam na długo. Próg znowu przekroczył sadysta o bladej skórze bez najmniejszej skazy. W dłoni dzierżył bicz, co nie spodobało się naszemu detektywowi.
– Namyśliłeś się nad przejściem do mojej organizacji? – zapytał od razu, machając na boki batem.
– Nawet nie musiałem, bo odpowiedź zawsze będzie taka sama. Nigdy, przenigdy nie opuszczę Agencji, choćbyś mnie uderzał, kopał, łamał i upokarzał, nie zgodzę się na to.
– Zazdroszczę ci – rzekł łagodnie. – Wierzysz w innych ludzi, ufasz im, ale ja nie mogę sobie na to pozwolić. Nieważne, jak bardzo bym tego łaknął. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy zostałem zdradzony przez najbliższe mi osoby. Myślałem, iż to wszystko przeze mnie. Ludzie to istoty fałszywe, grzeszne, niepokorne. Nic nie było moją winą. To nie ja zawiniłem. Zazdroszczę ci twego optymizmu i pokładów nadziei. Musiałeś wieść szczęśliwe życie, nim się tu pojawiłeś.
Słowa anemika poruszyły w pewien sposób klauna. Tak nagle zechciał dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Może nawet go zrozumieć. Raptem zapragnął słuchać dłużej jego melodyjnego głosu, który nie był przepełniony arogancją. Demon robił to, co umiał najlepiej – zwodził, finezyjnie ciągnąc za sznurki. Ofiara pomimo to zdołała się opamiętać.
– Trafiałeś na nieodpowiednich ludzi. Każdego to spotyka, nie jesteś jedyny. Nie jesteś wyjątkowy. Myślisz, że tylko ty jesteś pokrzywdzony w tym świecie? Samolubny jesteś...
Miał dodać coś jeszcze, ale Dostoyevsky zamachnął się i wycelował bicz w jego lewy bok. Nie poprzestał na jednym uderzeniu. Wkrótce począł bić go po całym ciele. Z sadystycznym ucieszeniem chłostał mężczyznę po klatce piersiowej, nogach, rękach, a nawet po twarzy. Długowłosy przygryzał wargi do krwi i starał się utrzymywać przez cały czas świadomość. Utrata przytomności mogłaby być dla niego darem, jednakże duma nie pozwalała mu na zemdlenie. Uznałby to za własną porażkę. Wpatrywał się w głębokie, ametystowe ślepia intensywnym wzrokiem.
Niestety Nikolai Gogol był tylko człowiekiem. A ludzie mają wiele ograniczeń. Nie są wszechmogący, a wiara nie zawsze jest wystarczająca. Najmłodsze dziecko to wie! Detektyw wytrzymał tyle, ile był w stanie. Dał z siebie wszystko.
Po odzyskaniu przytomności nie ograniczały go już łańcuchy, a w celi nie czekał ani jeden z katów. Leżał z podwiniętymi nogami na zimnej posadzce, z bólu nie mógł się ruszyć. To mogła być jego szansa na ucieczkę. Jednak jak miał uciec, skoro ledwo kontaktował, krew zaś pokrywała jego obitą skórę?
Drżącą dłonią sięgnął do swojej twarzy, wyczuwając szramę w pobliżu lewego oka. Gdyby Demon uderzył jeszcze mocniej, kompletnie pozbawiłby Ukraińca wzroku. Lekceważąc zawroty głowy, dźwignął się do siadu. Kamera z niewiadomego powodu była wyłączona, więc nie był obserwowany. On naprawdę miał szansę uwolnić się z tego koszmaru.
Nogi miał jak z galarety, a trzęsące się ręce trzymał ciasno przy brzuchu. Krok za krokiem sunął się w stronę żelaznych drzwi. Zdziwienie rannego zwiększyło się jeszcze bardziej, gdy wyjście okazało się nie być zamknięte na klucz.
– To mi się śni? Żadnych kamer i ani jednego człowieka oprócz mnie... – szepnął, nie dowierzając.
Zaślepiony możliwością odzyskania wolności nie zaprzątał sobie głowy środkami ostrożności. Z prawie niezauważalnym uśmiechem błąkał się po podziemnych korytarzach w poszukiwaniu wyjścia. Nie pragnął teraz niczego innego, jak zaczerpnięcia świeżego powietrza i przeproszenia członków rodziny za to, że ponownie ich zdenerwował.
Nim minęła godzina, dostrzegł drabinę prowadzącą prawdopodobnie na powierzchnię. Miał już złapać za szczeble, lecz jego nadzieja na wolność została boleśnie zmiażdżona.
Nie zdążył uniknąć głazu lecącego w jego stronę. Siła uderzenia odrzuciła go na kilka metrów aż do ściany. Kolejna skała celowana była tylko w jego nogi. Usłyszał gruchot kości i nie był w stanie już dłużej stać.
Krzyk rozniósł się echem po labiryncie korytarzy. Jednakże wrzask nie był spowodowany tylko bólem fizycznym. Porażka była oczywista, a jednak Nikolai wierzył, że może uda mu się wrócić do miejsca, które mógł nazwać domem. Spróbowawszy odgonić łzy bezsilności i wściekłości, zaczął czołgać się w stronę żelaznych szczebli.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał dobrze znany mu głos.
Gogol zacisnął zęby i kontynuował bezsensowne próby przemieszczenia się. Sam nie wiedział, skąd wciąż brał jakiekolwiek siły.
Kolejny ryk dotarł do uszu obecnych osób, gdy Fyodor bez skrupułów nadepnął silnie na jedną ze złamanych nóg leżącego mężczyzny. Lament detektywa był dla niego jak przepiękna symfonia. Mógł słuchać go bez przerwy, jak i patrzeć na wijącego się w spazmach.
– Zostaw mnie, kurwa... Wyjdę stąd, w końcu ucieknę... – wyszlochał. Jego ciało nie poruszyło się nawet o centymetr, adrenalina opuszczała jego ciało. Po zerknięciu na swoje nienaturalnie powykręcane nogi miał odruch wymiotny.
– Jesteś najbardziej zdesperowanym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem. To niesamowite, wiesz? Sprawiasz, iż chciałbym ranić cię ciągle, bez przerwy – wyznał, chichocząc.
– A ty jesteś popierdolony.
Nacisk zelżał, ale wkrótce poczuł, jak druga osoba łapie go za włosy i ciągnie w stronę, z której przyszedł. Nie próbował się wyrywać, nic by tym nie wskórał, był wykończony. Wycieńczony zemdlał, wcześniej modląc się o lżejsze tortury, które na pewno nadchodziły wielkimi krokami.
***
Chciałby nie otwierać oczu. Chciałby już odpocząć od tego wszystkiego. Doskonale wiedział, że zjawienie się na spotkaniu w magazynie było lekkomyślne. Od początku czuł, że tak to się skończy. Wszakże często rozmawiał z Dazaiem na temat obcego mu Rosjanina. Cóż, był ciekawy jego osoby, w pewien sposób go intrygował.
Teraz rozumiał, co Osamu miał na myśli, gdy określał go mianem Demona. Fyodor Dostoyevsky przewyższał nawet samego Szatana. Znał on najróżniejsze metody torturowania, a Gogol czuł, że ten i tak traktował go ulgowo.
Otworzył oczy, dopiero gdy poczuł na policzku obrzydliwy, chłodny dotyk. Uraczył swojego kata wstrętnym spojrzeniem. Spróbował poruszyć rękoma, lecz szybko zdał sobie sprawę, że jest przywiązany do krzesła mocno przytwierdzonym do podłoża. Przewrócenie go było niemożliwe. Obie łydki miał usztywnione deskami i obwiązane starymi szmatami.
– Wiesz... zastanawiam się nad tym, dlaczego twoja, jak to określasz, rodzina wciąż po ciebie nie przyszła. Nie uważasz, że już dawno powinni po ciebie wyruszyć? Zdążyli już o tobie zapomnieć? – zapytał, wplatając palce w jasne włosy.
– Nie chcę ich narażać na niebezpieczeństwo. Nigdy nie musieli mnie ratować, teraz też nie. Wolałbym, żeby wciąż siedzieli spokojnie w Agencji i zapomnieli, że w ogóle istniałem.
– A co jeżeli powiem, że już ich zabiłem?
Gogol cały się spiął na wyobrażenie sobie martwych ciał współpracowników. A to wszystko byłoby jego winą. Obwiniałby się o to do końca swojego życia, zapewne gnijąc przy boku bruneta, który nie pozwoliłby mu umrzeć. Każdego dłużącego się dnia jego stan psychiczny byłby coraz gorszy, a Fyodor czerpałby z tego satysfakcję.
– Żyją. Wiem, że żyją i wszystko jest z nimi dobrze. Nie zastraszysz mnie – skłamał. Bał się jak diabli, ciemnooki zaś doskonale to wiedział.
Sięgnął po drobne plastikowe pudełko leżące na podłodze, którego Nikolai wcześniej nie zauważył. Obok spoczywały szczypce. Dostoyevsky odkręcił pokrywkę i zobaczył kilkadziesiąt maleńkich szpilek.
– Będę ci je teraz wbijać pod paznokcie, a następnie powoli w całości wyrywać. Nie cieszysz się? Nie sądzisz, że to ekscytujące?
– Jesteś chory psychicznie, powinni cię gdzieś zamknąć z dala od innych ludzi – powiedział, kręcąc głową.
Fyodor nie odezwał się ani słowem. Lekko uniósł jedną ze szpilek poobgryzanymi palcami i zwinnie wbił igłę pod paznokieć jasnookiego. Krzykom nie było końca. Sadysta z ucieszeniem wkłuwał szpile coraz głębiej pod każdy paznokieć dłoni. Nikolai nie mógł nic zrobić przez nadgarstki przywiązane do podłokietników.
Po wbiciu wszystkich szpilek Demon zaczął nimi podważać paznokcie ofiary. Palce trzęsły się detektywowi, ociekając krwią. A gdy za każdym razem odrywał od nich wzrok, maniak łapał brutalnie jego głowę i kazał się w nie wpatrywać. Wiecie, co zrobił później? Począł ściskać rany jednej ręki, a z drugiej łapczywie zlizywał szkarłatną posokę, gryząc tkankę zębami.
– Przygotowałem dla ciebie coś jeszcze – rzekł, oblizując spierzchnięte wargi. – Powiedz mi... lubisz muzykę klasyczną graną na organach?
Nie czekając na odpowiedź, obłąkaniec pokazał Gogolowi słuchawki nauszne, które od razu założył mu na głowę pomimo sprzeciwów. Podekscytowany i niemogący się doczekać spektaklu brunet poszedł do swojego pokoju, gdzie mógł włączyć głośną muzykę dla złotookiego i obserwować go przez kamerę.
Do uszu Nikolaia dotarł nieznany mu walc. Początkowo w żaden sposób na to nie reagował. Dźwięk organów był dla niego przyjemny, jednak już po kilkunastu minutach zaczął trząść głową, chcąc ściągnąć urządzenie. Przez odwodnienie miał gorączkę, panika zaś wypełniała jego ciało. Zamykał mocno oczy, gdyż po jakimś czasie zaczynał mieć halucynacje. Detektywi z Agencji ze łzami w oczach patrzyli na ich przyjaciela, a gdy on chciał skupić na nich wzrok, rozpływali się.
Szeptał do nich przeprosiny. Wrzeszczał zrozpaczony, błagając o wybaczenie. „Po prostu mnie już zabijcie!" – krzyczał.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Dziesięć godzin, może nawet więcej. Miał już dość, marzył obecnie o utracie słuchu, by nie być w stanie słyszeć tej zapętlonej melodii. W jednej chwili wszystko ucichło, a on miał nadzieję, że nareszcie umarł. Nic bardziej mylnego.
Poczuł, jak ktoś zdejmuje mu te koszmarne słuchawki z głowy i rozwiązuje go. Wciąż bez świadomości wpadł w ramiona anemika, który zaczął szeptać mu czułe słowa do ucha.
– Już wszystko dobrze, Nikolai. Jesteś już bezpieczny, nic ci nie grozi. Aż tak się bałeś? Chyba odrobinę przesadziłem, czyż nie? Nie zmienia to faktu, że jestem z ciebie bardzo dumny, byłeś i jesteś niesamowicie dzielny. Spokojnie, jestem przy tobie. – Młodzieniec wbił palce w plecy Fyodora, zaczynając płakać. – Nie płacz, bo mi serce pęknie.
Demon miał ze sobą dwie butelki wody i kilka kanapek. Wciąż oszołomiony Nikolai rozglądał się wokół siebie, a drgawki w końcu ogarnęły jego ciało. Zaszlochał jeszcze bardziej, gdy poczuł chłodną ciecz na języku. Po prawie dwóch dobach tortur Diabeł zlitował się nad nim i pozwolił mu się napić i najeść.
– Przez noc osiwiałeś. Nazywa się to syndromem Marii Antoniny, wiedziałeś? Nie umiem określić czy lepiej ci w blond, czy jednak w śnieżnobiałych włosach.
Głęboko oddychający Gogol złapał poplątane włosy i okazało się, że Fyodor miał rację; jego włosy zmieniły kolor, a znaczna część z nich wypadła, gdy lekko je pociągnął. Czuł się, jakby to ciało powoli przestawało należeć do niego. Dobrze, że dręczyciel nie kazał mu patrzeć w lustro, gdyż na pewno zobaczyłby w nim obcą mu osobę. Zapadnięte policzki, olbrzymie wory pod oczami, sińce na twarzy, brak prawego oka i blizna na lewym.
– Mam nadzieję, że nie masz zamiaru wymiotować – rzekł Dostoyevsky, na co złotooki momentalnie cały się spiął.
Zbrodniarz uklęknął przy mężczyźnie siedzącym pod ścianą i dotknął jego ramienia. Swoją zdolnością sprawił, że wszelkie siły opuściły Nikolaia. Przypominał teraz szmacianą laleczkę. Po krótkiej chwili brunet wyjął z kieszeni igłę i białą nitkę. Nawlókł ją i zbliżył do przeciwnych ust.
– Nie możesz się poruszyć ani wypowiedzieć żadnego słowa, ale oczywiście będziesz odczuwał ból. Bez tego byłoby strasznie nudno. Twoje przerażenie widoczne w oku jest rozkoszne. – Pogłaskał palcem jego policzek.
Usta zszywał mu mozolnie. Leniwie poruszał palcami, jednocześnie wpatrując się w bladą twarz detektywa. Igłę przebijał i przeciągał najwolniej, jak się dało. Dopiero zaczął, krew spływała po wargach, kusząc krwiożerczego Demona. Nie mógł się powstrzymać, więc dopóki nie zaszył całej jamy ustnej, nachylił się jeszcze bardziej, aż nie skosztował metalicznej cieczy. Nakręcony poszedł o krok dalej, wpychając mu język do ust i przymykając powieki w zachwycie.
Kontynuował zaszywanie, nucąc melodię, którą wcześniej torturował więźnia. Minęło może z dziesięć minut, nim Uzdolniony skończył, zadowolony ze swojego dzieła. Anulował zdolność, oddając Gogolowi władzę nad ciałem.
Pierwsze co zrobił, to dotknął swoich czerwonych warg, przeplecionych białą nicią. Chciał krzyczeć, chciał wrzeszczeć wniebogłosy, chciał wyzwać Fyodora od pierdolonego szaleńca. Cały czas się trząsł. „Czy to się kiedyś skończy?" – pytał w myślach.
– Spróbuj zasnąć chociaż na godzinę. Obiecuję, że niedługo już nie będziesz czuł żadnego bólu. Wszystko będzie dobrze, przysięgam – powiedział delikatnym głosem.
„Zabijesz mnie? Po śmierci na pewno nie będę niczego czuć, masz całkowitą rację. Cieszę się, że nareszcie ci się znudziłem".
W obawie przed gniewem Dostoyevsky'ego położył się na brudnym podłożu, sycząc, gdy poczuł ból w złamanych nogach. Zamknął oczy i próbował myśleć o pozytywnych rzeczach. Takich jak na przykład jego dołączenie do Agencji, pierwsze misje, nawiązywanie znajomości z członkami nowej rodziny. Szczęście zmieniło się w kłucie serca. Jak on szalenie za nimi wszystkimi tęsknił!
Zasnął, wcześniej wciąż rozmyślając nad tym, co by było, gdyby zignorował wezwanie do magazynu. Jego przyjaciele prawdopodobnie byliby zagrożeni. Dla nich mógł cierpieć katusze. Fyodor Dostoyevsky mógł wysługiwać się nim jak zabawką.
***
Nie obudził się w kanałach, a na wygodnej kanapie. Zdziwienie, jakie go ogarnęło było nie do opisania. Pomieszczenie było średniej wielkości. Niebieski kolor ścian powinien wyciszać i uspokajać, ale Nikolaia ogarnęła tylko i wyłącznie panika. Jego stanu nie polepszyło wejście do pokoju obcej mu kobiety, za którą stał uśmiechający się Fyodor.
Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Jasnobrązowe włosy upięte miała w luźny kok, a na nosie spoczywały prostokątne okulary w czarnych oprawkach. Z jej niebieskich oczu tryskała czysta dobroć i bezinteresowność.
Nikolai Gogol się jej bał.
– Widzę, że już się obudziłeś. Twój znajomy cię tutaj przetransportował. Byłam w szoku, gdy cię zobaczyłam. Fyodor mi wszystko opowiedział. Uciekłeś z domu, a on znalazł cię martwego po dwóch dniach w pobliżu lasu, w którym często spacerowaliście, pamiętasz? Za pomocą swojej zdolności przywróciłam cię do życia, ale on powiedział, żebym się nie przemęczała i nie rekonstruowała twojego oka i nie leczyła większości ran. Jednak twoje nogi już nie są połamane – rzekła łagodnie.
Nie, oczywiście, że nie pamiętał. To przecież nie tak było! Medyczka musiała usunąć mu również wcześniej nitki, które zaszywały jego usta, gdyż mógł swobodnie dyszeć z niepokoju. Ukrainiec spadł z sofy i cofnął się w kąt pokoju, gdy kobieta chciała się do niego zbliżyć. Była od Dostoyevsky'ego, ona na pewno chciała go skrzywdzić.
– B-błagam niech ktoś mi pomoże! – krzyknął zrozpaczony, wbijając plecy mocniej w ścianę.
– Spokojnie, jestem lekarką i chcę ci pomóc.
– Nie zbliżaj się do mnie! Chcesz mnie zabić razem z tym Demonem!
– Demonem? – zapytała zdezorientowana.
– Nie mówiłem o tym wcześniej, lecz mój współlokator ma drobne problemy psychiczne. Muszę pilnować go z przyjmowaniem leków, toteż może pani sobie wyobrazić moje przerażenie po jego ucieczce. Często ma koszmary i omamy, nazywa mnie Demonem, jak i również Szaleńcem i Maniakiem. Okalecza się, był w stanie nawet wydłubać sobie oko, zaszyć usta i wiele więcej. Staram się, jak mogę, by pomóc mu z tego wyjść.
Nikolai był niemalże oczarowany idealną grą tego Diabła. Prawie sam we wszystko uwierzył. Chciał temu wszystkiemu zaprzeczyć, ale co by to dało? I tak by mu nie uwierzyła, co więcej, utwierdziłaby się w przekonaniu, że mężczyzna naprawdę jest szalony. Mógł tylko przytakiwać lub tłumaczyć, że niestety niczego nie pamięta.
– Jak mi przykro... – powiedziała ze skruchą.
– Na czym polega twoja zdolność? – zapytał, czując, jak serce podchodzi mu do gardła.
– Widzisz te dziesięć kresek na moim przedramieniu? – Podwinęła rękaw. – Osiem już wyblakło. Za każdym razem, gdy przywracam do życia człowieka, jedna przestaje być dobrze widoczna. Moja matka miała taką samą zdolność, a po ożywieniu dziesięciu osób sama umarła kilka miesięcy temu. Mnie pewnie też to czeka – wytłumaczyła.
Mężczyzna później prawie zaatakował kobietę, gdy ta chciała przed nim ukucnąć i sprawdzić temperaturę lub podać jakieś leki. Supeł w brzuchu nie chciał go opuścić, a chaotyczne myśli powtarzały mu, że ona jest potworem i udaje tak, jak jego oprawca. Słuchał się ich i nie pozwalał na zbliżenie się do niego.
– Niewiele już mogę zrobić, muszę jechać do szpitala. Jesteś moim dobrym znajomym, więc czuj się jak u siebie w domu. Gdy Nikolai się uspokoi, wróćcie razem do swojego mieszkania.
– Naprawdę nie wiem jak ci dziękować. Jesteś niesamowitą, uzdolnioną lekarką, mam u ciebie długo do końca życia – mówił teatralnie.
Odprowadził ją do wyjścia, gdzie oszołomiony detektyw nie mógł ich usłyszeć.
– Czy moje rodzeństwo jest bezpieczne? – szepnęła do anemika.
– Dlaczego nie sprawdzisz tego sama? Dziewięcioletnia siostrzyczka i jedenastoletni braciszek, prawda? Idealnie odegrałaś swoją rolę – odparł, łapiąc ją za koszulę i pociągając do głębokiego pocałunku. – Powinnaś już iść, może usłyszysz jeszcze ich ostatnie słowa. Wszakże te dzieci mają przed sobą całe życie, a twoim obowiązkiem jest ratowanie ludzkich żyć, nie uważasz?
– Jesteś potworem – wybełkotała i wybiegła z mieszkania, kierując się w stronę miejsca, które wcześniej wskazał jej Rosjanin.
Płakała przez ostatnie minuty swojego życia, ale przynajmniej jej rodzeństwo jest żywe.
Fyodor wrócił do pokoju gościnnego, gdzie złotooki spoczywał skulony pod ścianą, połykając słone łzy. Usiadł przy nim i zaczął głaskać go uspokajająco po głowie.
– Mój biedny, słaby, nędzny Arlekin. Mógłbym zmusić cię do wybicia wszystkich członków Agencji. Zrobiłbyś to jak grzeczny piesek, a później wypłakiwał się roztrzęsiony w moje ramię tak, jak teraz. – Demon chwycił podbródek Gogola i nachylił się nad nim. – Zabiłbyś swoją własną rodzinę, początkowo dając im nadzieję, że do nich wróciłeś. Jak myślisz, jakie miny by zrobili, widząc, że chcesz ich pozabijać?
– Nie... Nie zabiłbym ich! Nie mógłbym tego zrobić, nie dałbym rady, ja nie mógłbym... To moja rodzina, moi przyjaciele, kocham ich, nie zabiłbym mojej rodziny... – mówił w panice.
– Oczywiście, że byś to zrobił. Zabiłem cię, gdy spałeś, zrobiłem zdjęcia i wysłałem Agencji. Myślą, że nie żyjesz. Nie będą już czekać na twój powrót. Nie masz już rodziny, rozumiesz? Zadam ci jedno pytanie – Czy w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej byłeś w pełni wolny?
Nikolai szeroko otworzył oczy i przestał płakać, ale przez to pytanie zakręciło mu się w głowie. Czy był wolny? Czymże w ogóle była dla niego wolność? Wolność oznaczała niebycie przez nic ograniczanym. Możliwość działania zgodnie z własną, wolną wolą. Przez co Gogol był ograniczany? Przez innych współpracowników?
Nie, oczywiście, że przez uczucia.
Emocje popychały go do czynów, których on sam nie chciał. Ile razy ryzykował życiem dlatego, że poddał się ludzkiemu odruchowi? Dlatego, że coś było prawe i pełne moralności. Lecz co by było, gdyby się tego wszystkiego pozbył? Zazdrościł ludziom bez zdolności, którzy nie wiedzieli, czym jest brak wolności. Czy ludzie, istoty nadnaturalne mogą zaznać swobody?
Demon spojrzał w zdrowe oko swojej ofiary i zapytał: Chciałbyś być wolny?
Błazen nie odpowiedział. Nie musiał tego robić. Po tych wszystkich zapewnieniach, że się nie złamie i wróci najszybciej jak się da do swojej rodziny, wystarczyły zaledwie dwa dni, żeby wszystko pękło. Czuł żal, smutek, wściekłość i wstyd, a jednak nie czuł nic.
Poddał się samemu Lucyferowi, dając mu niewyobrażalną satysfakcję. Stanął przy jego boku, wiernie niczym przygarnięty z ulicy pies. Zatracił się z własnej woli.
***
Członkowie Zbrojnej Agencji Detektywistycznej po kilku miesiącach wciąż nie mogli pogodzić się z utratą takiego człowieka, jakim był Nikolai Gogol. To przecież on w głównej mierze utrzymywał tę wesołą, rodzinną atmosferę. Wspierał każdego z osobna, ignorując samego siebie, swoje potrzeby i problemy. Rozbawiał wszystkich za pomocą swoich idealnie trafionych żartów i magicznych trików. Tęsknili za nim i to strasznie. Nawet Dazai, który nie pałał do niego szczególnie wielką sympatią, odczuwał jego nieobecność. Wszyscy mieli nadzieję, że długowłosy detektyw wpadnie do biura kilka a nawet kilkadziesiąt minut po godzinie ósmej, przepraszając głośno za spóźnienie. Lecz wiedzieli, iż to się już nigdy nie stanie.
Wszakże dostali od Dostoyevsky'ego jasną informację o stanie ich przyjaciela. Krótka wiadomość o treści „Przykro mi :)" i dołączone zdjęcia zmasakrowanego ciała. Ranpo potwierdził, że te zwłoki to na pewno Nikolai. A przynajmniej te szczątki, które z niego zostały...
Wiedzieli, że nie wróci, ale jednak nie chcieli o nim zapomnieć. Kunikida na przykład do tej pory rzucał raporty na biurko należące do kolegi. Edogawa dalej chciał dzielić się z nim słodyczami, dosyć małą ilością, ale jednak. Kyouka chciała zwrócić się do niego z prośbą o pomoc, gdy podczas misji zrobiła coś nie tak. A Yosano wciąż wymawiała jego imię, gdy chciała pójść na zakupy! Kto inny, jak nie on mógł wyrazić szczerą opinię na temat jej ubioru? Atsushi pamiętał, jak bezustannie szukał u niego pocieszenia, gdy dopadały go gorsze dni, a każdy był czymś zajęty. Ukrainiec zawsze miał dla niego czas i służył dobrymi radami. Reszta również przeżywała obecnie jego śmierć. Nawet się z nim nie pożegnali, ponieważ sądzili, że poradzi sobie z Fyodorem. Jak oni mogli się tak mylić?
Możemy sobie tylko wyobrażać ich chaotyczne myśli, gdy dostali to nagranie. Oczywiście nie mogli uwierzyć, że on naprawdę żyje. Bo któż by uwierzył? A jednak to on we własnej osobie siedział po drugiej stronie kamery, na krześle przypominającym tron. Jego donośne „Hai, haai!" rozbrzmiało w uszach detektywów. „Witam was wszystkich bardzo serdecznie, drodzy członkowie Agencji Detektywistycznej!" – powiedział. Wyglądał na pełnego życia. Nie wyglądał natomiast, jakby ich w choćby najmniejszym stopniu pamiętał.
Tak, to niewątpliwie był Nikolai Gogol, ale nie ich. Ich Nikolai nie miał zakrytego prawego oka, a na lewym nie miał blizny. Ich Nikolai nie miał takiego szalonego wzroku, przeszywającego innych na wskroś. Ich Nikolai by o nich nie zapomniał. Ich Nikolai nie dołączyłby do wrogiej organizacji.
Ich Nikolai był martwy.
Część zgromadzonych musiała przetrzeć oczy ze zdumienia. To miała być iluzja? Próba manipulacji? Raczej nieśmieszny żart!
– Oni na pewno wyprali mu mózg! – krzyknął najpierw Tanizaki.
– Czy to na pewno pan Gogol? – dodał Kenji.
Nakajima jako pierwszy dowiedział się prawdy. Gdy miał zadanie dostania się jak najszybciej do budynku, w którym byli przetrzymywani zakładnicy. Widok jego przyjaciela go sparaliżował. Na dodatek próbował go zranić.
– To przecież niemożliwe! Pan żyje?! Co się z panem działo przez cały ten czas? Co zrobił z panem Fyodor Dostoyevsky? – pytał ciągle.
Gogol natomiast nie wyglądał na chętnego do odpowiedzi. Tygrysołak dostrzegł w jego oczach ból. Ból tak niewyobrażalny, że miał ochotę cofnąć prędko tamte słowa i o tym wszystkim zapomnieć. Tego bólu już nie dało się ukoić. Cierpienie to bowiem będzie towarzyszyć mu już do końca. Żałość w sercu będzie tkwić, dopóki dusza nie opuści martwego ciała.
Łzy paliły skórę im obu. Stali po przeciwnych stronach, to koniec.
– Przepraszam... – wyłkał błazen.
Kiedyś sprzymierzeńcy
A teraz wrogowie
Kto wygra tę walkę?
Czas tylko to powie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top