Happy end

Pov. Tom

Rano. Słońce świeci mi prosto w oczy. Wstaję i zakładam gogle.

Jeżeli Tord odkrył, że młody zniknął to mogę zacząć się bać o moje życie.

Nie mogę i nie chcę zostawić Tony'ego samego. Nie chcę by tak jak ja stracił ojca i matkę*.

Ubieram się w mundur i wychodzę z pokoju. Chyba mam przesrane...

Pov. Gorge

- Odbieram dziwne sygnały...

- Mianowicie? - Dopytuje Ron.

- Niby od nas, ale nie od nas. Wiem, brzmi to dziwnie, ale taka jest prawda...

Nagle słyszymy syreny alarmujące. Ktoś od nas wjeżdża do bazy.

To nasi ludzie, którzy byli wtykami u Red Lider'a.

Mają... Dziecko?

- Co to za maluch? - Pytam.

- Syn [T/i] i Tom'a... Musimy po niego wracać. - Odpowiada Adam.

- Czekaj, co się dzieje? - Ron staje przy chłopcu.

- Tom jest w niebezpieczeństwie! Jeżeli zaraz po niego nie wrócimy to...

-... Red Lider go zabije. - Odzywa się za nami łamiący się głos.

Odwracam głowę. Wszyscy jesteśmy w szoku...

Po obijani, w siniakach, ale żywi...

Dzieciak uśmiecha się od ucha do ucha.

- Wujek! Ciocia!

Pov. Tom

Idę w stronę biura Tord'a. Wezwał mnie więc chyba o wszystkim wie.

Wchodzę do środka.

- Mówiłem, że u nas jest wtyka.

Zaczyna się.

- Porwali Tony'ego... - Odwraca się do mnie przodem i celuje z pistoletu.

- Kurwa, mam jakieś jebane deja vu! - Mówię z nutką śmiechu w głosie.

- No widzisz. Ale tym razem nie ma nikogo kto mógłby ci pomóc. Gadaj! Gdzie jest Edd i pozostali z bazy?!

- Skąd mam to wiedzieć? Od kilku tygodni trzymasz mnie tu. Zapewne, jak sam powiedziałeś, nie żyją.

- To jakim cudem twój synalek przeżył? - Jest wkurzony.

- Magia.

Podchodzi do mnie bliżej. I przykłada broń do skroni**.

- Proszę bardzo. Możesz zużyć na mnie cały magazynek, ale coś ci to da?

- Satysfakcję, że twój syn jest sam jak palec. Bez rodziny.

- Nie boję się ciebie.

Teraz to go podkurwiłem. Uderza mnie pięścią w twarz.

Czuję jak z wargi leci mi krew. Najważniejsze, że nos nie jest złamany.

- Hah! KLASYCZNY GŁUPI TOM! Myślałeś, że obronisz osoby, które kochasz? Nie masz już nikogo!

Patrzę mu w oczy. Jest gotów mnie zabić. A ja jestem o dziwo gotowy na śmierć.

Po chwili słyszymy huk. Tord odchodzi ode mnie na chwilę.

- Uwaga! Alarm! Atak na bazę! Powtarzam, atak na bazę! - Krzyczy głośnik.

- Świetnie... - Klnie pod nosem.

Próbuję wstać lecz Tord strzela do mnie. Trafia w bok.

Zwijam się na ziemi z bólu.

- Obyś się tu wykrwawił...

- Oby ktoś cię zabił...

Wychodzi.

Muszę wstać i z tąd uciec by nie przygniótł mnie gruz.

Udaje mi się zrobić kilka kroków. Niestety upadam.

Nie dam rady... To koniec...

Słyszę jak ktoś dobija się do drzwi. Wywarza je.

Podchodzi do mnie i coś mówi.

Ja nic nie słyszę a po chwili nic nie widzę.

~kilka dni później~

Słyszę pikanie. Jestem w szpitalu? Otwieram oczy.

Moim oczom ukazują się dwie postacie. Jedna ruda a druga o kolorze czekoladowym.

- E-edd? Matt? - Pytam.

- Tom! - Odpowiadają chórem.

Rzucają mi się na szyję.

- Jak dobrze was widzieć... Gdzie Tony?

- Spokojnie, jest z zaufaną opiekunką. - Odpowiada zielonek.

Powoli wstaję. Matt podaje mi moje ubrania.

Zakładam mundur, ale bez gogli.

- Jest w ogrodzie. I wiesz co? - Mówi Edd.

- Co?

- Ta opiekunka jest niczego sobie.

- Edd, może i [T/i] nie żyje... Ja nigdy nie znajdę sobie nowej dziewczyny, jasne?

- Jak słońce.

Idę do ogrodu. Słyszę jak Tony tłumaczy coś jakiejś kobiecie. To pewnie ta niania.

Chłopiec trzyma w rączkach wianek, który po chwili nakłada go na głowę dziewczyny.

Ta tylko się śmieje. Muszę przyznać, że ma bardzo uczory śmiech. Taki dziecięcy.

- I wtedy... Tatuś! Tata! Obudziłeś się! - Krzyczy maluch.

Dziewczyna wstaje na równe nogi. Teraz widzę jej twarz. Mam wrażenie, że zaraz upadnę na kolana.

- Tato! Tato! Zobacz! - Tony ciągnie mnie za rękaw. - Mamusia nauczyła mnie robić wianki! Ładny jest prawda?

[T/i] podchodzi do nas. Po policzkach spływają jej łzy.

- Jest piękny tak samo jak jego właścicielka.

Przytulam ją.

Pov. Ty***

Tom... Żyje... Stoi i mnie przytula...

A jeszcze kilka godzin temu stałam i płakałam przy jego łóżku i bałam się, że się już nie obudzi...

- Tom... Tak bardzo za tobą tęskniłam.

- A ja martwiłem się jak głupi...

~6 miesięcy później~

- Przypomnij mi. Jakim cudem świadek Jehowy bierze ślub w kościele katolickim? - Pyta [I/p] poprawiając mi przy tym welon.

- Magia. - Wymachuję dziwnie rękami.

- Panna Młoda gotowa? - Pyta Edd.

Podchodzi do nas jeszcze Matt.

- Dziękuję Edd, że zgodziłeś się zastąpić mojego ojca.

- Nie ma sprawy. Dla mnie to czysta przyjemność.

Edd będzie prowadził mnie do ołtarza. Matt jest świadkiem Tom'a. Ja wybrałam [I/p].

- Zaczyna się...

~time skip~

Wychodzimy z kościoła. Na ślubie była moja mama. Ojca nie widziałam.

Czuję jak płatki róż spadają mi na głowę.

Patrzę w stronę swojego, już, męża.

- I jak tam panie Ridgwell?

- A bardzo dobrze pani Ridgwell.

Patrzymy sobie w oczy. Po chwili fotograf prosi nas o ustawienie się do zdjęcia.

Teraz wszystko jest dobrze. Nareszcie.

*****

Równo 800 słów.

* - ciekawi mnie co się stało z matką Tom'a.

** - jej! Kolejna śmierć w książce! Jupi! W ogóle, jak to piszę to się śmieje jak wariatka.

*** - co, myślałaś, że ożywię cię wcześniej? Nie ma tak łatwo!

Chcę wam podziękować za wspólnie spędzony czas.

Za te wszystkie gwiazdki, komentarze i wyświetlenia.

Cieszę się, że książka przypadła wam do gustu i mam nadzieję, że następną także polubicie.

Ja piszą tą książkę miałam naprawdę dużo frajdy!

Momentami zastanawiałam się czy nie wyłączyć Wattpad'a, bo przychodziło mi z 10 powiadomień na minutę.

I mam chwilową zawiechę i nie mam zielonego pojęcia co tu napisać.

Chyba już nie mam nic do dodania...

Jeszcze raz dziękuję za wspólnie spędzony czas.

I, no cóż, do zobaczenia w ,,Czerwony Król I Eddsworld Tord x Reader".

We are born to make a history
CookieGirlFantasy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top