Rozdział Siódmy Cz. 1/2

30.09.2019
Wstałem wczesnym rankiem. Przetarłem oczy starą ścierka, która była pełna rozkoszy po "stopkowaniu". Dzisiaj miała być ta rozprawa. Poszedłem do swej szafy po strój na specjalne okazje. Była tam koszula, która była z bazaru, spodnie z komunii, czarne skarpetki spod najniższej lady oraz marynarka z marynarki wojennej marynarza. But w butonierce idealnie oddawał mój nastrój. Wziąłem dodatkowo czarne trzewiki, które przypominały sandały. Ogólnie wyglądałem modnie i stylowo. Poszedłem tak na autokar. Musiałem iść wcześniej by zdążyć, dojechać na dworzec, a następnie do Kłobucka. W autokarze trzęsie jak zawsze a roznoszący się po starych kanapkach zapach, które zostały głęboko schowane w tapicerce siedzenia powodowały wymioty. Można było zauważyć wiele plam po rzygach, które pasażerowie po sobie pozostawili przez lata. To było okropne, pomyśleć, że czymś tym jeżdżę codziennie do szkoły. Chciałby by były nowe autokary na tym dworcu, ale pewnie i tak ich nie będzie, bo miasteczko jest za biedne i musi budować stadion dla nowotwora.
Kiedy dojechałem na dworzec miałem chwilę wolnego. Poszedłem sobie do baru "Pośpiech" gdzie sprzedawali pyszne fryteczki, które pracownicy lokalu kupowali na promocji w sklepie z dodatkiem japońskiej kultury Au - Chan i sprzedawali drożej. Wchodząc i widząc karaluszka złotego brzuszka wspinającego się na stół radośnie się ucieszyłem po czym go kopłem. Usiadłem koło gniazdka, by załadować swój kieszonkowy akumulator, goophone, poręczne żelazko, ale po paru minutach baba mnie wyprosiła. Zdruzgotany poszedłem na Au - Chan bo nie będą mnie jakieś polaki oszukiwać. Poszedłem na północ stąd tylko troszkę dalej, przeszedłem przez pasy i moim oczom ukazał się ogromny, olbrzymi, gigantyczny, majestatyczny sześcian z wielkimi napisani Au - Chan i ptaszkiem, który był symbolem tego sklepu. Kupiłem tam moje ulubione ciasteczka zwanymi kotletami sojowymi a następnie poszedłem na dział z piciu i zakupiłem przepysznego energola za 1,58 złotych. Poszedłem z tym wszystkim do kasy samoobsługowej i zakupiłem oba produkty. Zapłaciłem kartą wpisując mój enigmatyczny pięciocyfrowy PIN. Przed wyjściem zacząłem naciskać guziczek aż ktoś nie zwróci mi uwagi. To moje ulubione zajęcie, nabijam im statystyki a oni mają pretensje do mnie bo za długo klikam. Szkoda tylko, że nigdzie o tym nie napisali. Odszedłem ze sklepu i pobiegłem na autokar do Kłobucka, który miał być lada moment. Kiedy doszedłem na peron moim oczom ukazał się piekny, majestatyczny, ekskluzywny, przepyszny, budzący podziw autokar z wielką tablicą "Kłobuck". To mój autokar do celu. Wsiadłem do niego, powiedziałem kierowcy hejka na co on też odpowiedział i poprosiłem o bilet. Wydał mi bilet, zająłem miejsce dla "vipów", przecież mam katalog.

Podróż do Kłobucka była okropna. Mimo nowoczesnego autokaru drogi były w tragicznym stanie. Pełna dziur i zlodowaceń jezdnia umożliwiała wygodną i pełna komfortu jazdę. Droga przypominała mi zęby żula Mietka z lokalnego śmietnika. Ciągle jakąś dziurą, jako vip nie powinienem przybywać w takich warunkach.

Sfrustrowany poszedłem do kierowcy i zapytałem się

- Czy może Pan omijać, chociaż nie dziury?
-Nieeeee! *odpowiedział piskliwym głosem*

Jego głos mi kogoś bardzo przypominał.

-Ja nie pozwolę siebie tak traktować *złapałem za kierownicę*
-Nieeeeee! Zostaw! *Kierowca wypowiedział to głośnym i piskliwym głosem a następnie mnie kopnął jak gołębia*

Przeraziłem się tego kierowcy, natychmiast wróciłem na swoje siedzisko. On był jakiś chory psychic. Jakoś przeżyłem długą podróż. Wsiadłem na przystanku koło domu Sołtysa, które znajdowało się niedaleko pięknego moczydła. Poszedłem wzdłuż wydeptanego szlaku w kierunku północy. Był tam ogromny budynek z taniego brukowca. Poszedłem do niego. Spotkałem przy sądzie jeszcze Pana żula z pięknym, zielonym piekarnikiem. Pochwaliłem go za piękność piekarnika.

-Ale ma pan piękny piekarnik
-Co tam gadasz?
-O pańskim piekarniku, jest piękny
-Skopał cię już ktoś!?

Po tych słowach zaczęła się salwa wyzwisk kierujących się w moim kierunku. Ignorując go poszedłem radosnym krokiem do drzwi sądu rozpusty. Wchodząc tam wiele luksusowych obrazków, niektóre były bardzo patriotyczne, albo pokazywały polską prawdziwą rodzinę. Nie wiedzieć kompletnie gdzie iść poszedłem przed siebie. Słysząc znajomy głos poszedłem wgląb lewego korytarza. Moim oczom ukazała pani Kubiba, która wyglądała bardzo elegancko w stylowej panterce. Zaniemówiłem. Ignorując ją usiadłem na podłodze i poczekałem na rozpoczęcie sprawy sądowej. Ona natomiast patrzyła na mnie pogardzliwym wzrokiem, wiedziała, że ta rozprawa zmieni jej kompletnie jej życie a mimo to zrobiła. Jej twarz przyozdabiał szeroki i złowieszczy uśmiech. Po paru minutach przyszła niska kobieta o potężnej posturze wyglądająca jak słodka Kuleczka. Otworzyła drzwi na salę wykrzykując radośnie przy tym "Wchadzamy, wchadzamy!".

Przecież to niepoprawnie gramatycznie, co ona sobie wyobraża *Myślałem na temat tej kobiety* Może poprostu lubi używać tej formy, kto wie.

Początek Apogeum wydawał się bliski...

(Nie wiem czy będzie to kontynuowane. Może będzie, może nie, zobaczymy. Dziękuję wszystkim za 200 wyświetleń, jesteście zajebiści! HABA!)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top