#3 (Edward x male!reader)
Witajcie moje Kamyczki! Jak wam mija październik?
Nałapaliście już jakieś ocenki?
Ja trochu załapałam, ale na szczęście żadnych jedynej nie było. Najwyżej dwójki z angola i majcy.
Przepraszam że mnie nie było ponad dwa-trzy tygodnie, ale miałam praksy zawodowe przez ten czas, a potem powrót do szkoły po trzech tygodniach nieobecności w niej.
Trzeba było wszystko ogarnąć.
No ale nie będziecie tego wysłuchiwać przecież.
Tymczasem...
Shot z shipem Edward x male!reader! Zapraszam serdecznie do czytania!
♦️🩸🧪⚗♦️🩸🧪⚗♦️🩸🧪⚗♦️
Nie ma jak nieudany podryw z pobiciem...
- ... I to by było wszystko na dzisiaj. Możecie się rozejść - głos mojego przełożonego dotarł do mojej zaspanej jeszcze świadomości, tym samym zmuszając moje leniwe dupsko do ruszenia się z niewygodnego krzesła na którym siedziałem - [T.N.].
- T-Tak?!
- Jako karę za spanie, pomagasz dzisiaj Elricom przy pracy - powiedział spokojnie Mustang, a mówiąc to nie oderwał wzroku od papierów które musiał wypełnić. Pod nnieustępliwym wzrokiem porucznik Hawkeye.
- Że co?
- To co słyszałeś. Wiem że masz co do tego wątpliwości, ale trzeba było się położyć wczoraj wcześnie. A tak będziesz dzisiaj pomagać majorowi Elricowi i jego bratu.
- Przecież ta zbroja mnie zgniecie, jak się przewróci o wystający bruk na drodze! Weź się zlituj, pułkowniku!
- Spokojnie, Al ci nic nie zrobi złego jak Cię przygniecie.
Chwila.
Al mnie nie zgniecie?
Al?
- TO ALFONSE JEST TĄ ZBROJĄ, A NIE JEGO BRAT?! - wykrzyczałem na cały głos, na co pewnie biedna Breshka z biura pułkownika Huegsa piętro niżej, podskoczyła ze strachu.
- Ciesz się że on tego nie słyszał, bo nie było by tak miło. A nie chciałbym żeby przyjechali tu że szpitala, żeby zabrać zwłoki.
Mimowolnie przełknąłem ślinę. Jakoś dziwnie mi się widziało, żeby taki uroczy, o długich blond włosach chibi, którego w pierwszej chwili wziąłem za dziewczynę, był aż takim siejącym postrach Państwowym Alchemikiem o szlachetnym tytule Stalowy.
Ale no nie bez powodu mówił mój tata, "Nie oceniaj książki po okładce".
A mama natomiast: "Jednak uważaj na wkurzonych kurdupli! Oni biją tam, gdzie słońce nie dochodzi!".
Może spotkała kiedyś takowego, i miała z nim niezbyt przyjemne spotkanie?(osobiście obstawiam, że to musiał być Levi albo Jurij, jeden I drugi jak jest wkurzony to każdy się ich boi poza fangirlami~ dop.aut.) Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie to dlatego miała zastrzeżenie do każdej mojej dziewczyny, która miała mniej niż metr sześćdziesiąt.
To wszystko tłumaczy...
Rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do pomieszczenia weszła dwójka o której rozmawiałem z pułkownikiem dosłownie przed chwilą. Mimowolnie się wzdrygnąłem gdy zobaczyłem ogromną zbroję, stukajacą za każdym postawionym krokiem jakiś zrobiła, która weszła do pomieszczenia zaraz za niskim chłopakiem w oczojebnym czerwonym płaszczyku.
I pomyśleć że miałem go za dziewczynę. Nieszczęśliwie dla mnie...
- To Ty! - krzyknął blondyn, pokazując we mnie oskarżycielsko palcem, odzianym w białą rekawiczkę - Pan Beznadziejny Podryw, jeszcze Ci mało?!
- H-Hej! Nie bij mnie proszę, to nie było specjalnie! - krzyknął, momentalnie biegnąc za czarną kanapę która śmiało mnie odgradzała od wściekłego blond jeża, który już transmutował sobie prawa rękę na mnie.
- Stalowy? O co chodzi z tym podrywem? - odezwał się pułkownik, za co miałem ochotę zapaść się pod ziemię. By pokazać to jak beznadziejny wybrał sobie moment, przywaliłem sobie ręką w czoło.
- Bo to było tak...
Kilka godzin wcześniej.
Park przed budynkiem wojska w Centrali.
- Nie złapiesz mnie! - krzyknęła mała, radosna dziewczynka, biegnąca przez jedną z alejek. Próbowała przede mną uciec, gdy bawiliśmy się w berka przed moim pójściem do pracy, a jej do szkoły - Za wolny jesteś, braciszku!
Wokół było spokojnie. Kilka matek z dzieckiem w wózku albo starszymi berbeciami patrzyło na nas z ławek, posyłając uśmiechy. Starszy człowiek, z maszyną do robienia waty cukrowej obkręcał skarmelizowany cukier na drewnianym patyczku, tworząc z niego piękny, biały puch o słodkim dla podniebienia smaku.
- Nie będzie Ci wesoło, jak Cię złapię! - zawołałem z uśmiechem, po czym jeszcze bardziej przyspieszyłem. Mina natomiast mi zrzedła, gdy zobaczyłem w stronę czego się kieruje dziecko pod moją opieką - [i.s.], nie na ulicę!
Przyspieszyłem tak szybko jak tylko mogłem. W uszach trąbił klakson samochodu, gdy wbiegłem na jezdnię za dziewczynką. Zdążyłem ją tylko odepchnąć, samemu zajmując jej miejsce i świadomie wchodząc pod koła samochodu.
Otworzyłem oczy, gdy nie poczułem żadnego uderzenia, kości nie zaczęły pękać a ciało nie zaczęło wyć z bólu. Nawet nie wiedziałem kiedy je zamknąłem. Odskoczyłem ze strachu przez co upadłem na tyłek, widząc przed sobą kamienną ścianę. Przysiągłbym, że wcześniej jej tutaj nie było.
Usłyszałem jak ktoś biegnie w moją stronę, a ten ktoś musiał mieć na sobie zbroję. Trzeszczało metalem, co słychać było na kilometr. Odwróciłem się, widząc NAPRAWDĘ wysoką zbroję idącą w moim kierunku, z niższą od siebie kobiecą postacią w czerwonym płaszczyku o długich blond włosach związanych w warkocz.
Jasny gwint, jaki Kolos! Niech mi ktoś pomoże!
- Nic się panu nie stało? Wszystko w porządku? - spytała postać w zbroi. Poznałem to po metalicznym odgłosie, jakby z wnętrza wielkiego ubrania z metalu. Zaskoczyło mnie co najwyżej głos jaki wydała postać, bo brzmiał jakby... dziecięco?
- Braciszku! - zawołał moja siostrzyczka, która podbiegła do mnie jak tylko zobaczyła że jest bezpiecznie. Ze łzami niczym grochy wtuliła się we mnie, wcześniej wpadając z impetem w moją klatkę piersiową - Przepraszam! Przepraszam, jak tak strasznie przepraszam! Już nie będę wybiegać na ulice bez Ciebie, obiecuję!
- No już spokojnie, już dobrze. Nic się nie stało - powiedziałem spokojnie, tuląc do swojej piersi rozhisteryzowaną w tym momencie czterolatkę. Zwróciłem się do dwójki która do mnie podbiegła zaraz po wypadku - To wy zrobiliście tą ścianę? Bardzo wam dziękuję.
- Nie ma za co, proszę pana. Na pewno nic panu nie jest? - ponownie spytała zbroja. Kiwnąłem głową, nadal będąc przerażony tym ile mierzył chłopak w zbroi.
- Nie, dzięki wam nic mi się nie stało - odpowiedziałem, wstając razem z małą w ramionach - Za uratowanie życia, zapraszam na kawę i ciastko. Zwłaszcza twoją niską, uroczą koleżankę.
- Kogo nazywasz niskim?! - w tym momencie odezwała się postać w warkoczu. To co najbardziej mnie zaskoczyło, to głos dziewczyny, który był... męski?!
CZY JA WŁAŚNIE SKOMPLEMENTOWAŁEM CHŁOPAKA?!
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy mojej twarzy wylądował but, a ja znowu leżałem na ziemi. Tym razem z ogromnym guzem na głowie.
- I dlatego pobiłeś mi podwładnego, Stalowy? Bo uznał Cię za dziewczynę? - spytał rozbawiony do granic możliwości pułkownik.
Mnie do śmiechu nie było za cholerę. Stałem tam przy biurku Płomiennego, mając głowę zwieszoną. Moje ciało otaczają aura wstydu i zażenowania, mieniąca się barwami fioletu i purpury.
- On zaczął. Mógł mnie nie mylić z dziewczyną - powiedział obrażony niczym sześciolatek któremu czegoś zabroniono. Nawet siedział teraz obrażony na oparciu kanapy, mając założoną nogę na nogę, z tymi nadętymi policzkami jak chomik.
Królowa Dramatu normalnie
- No to macie problem. [T.N] był bardzo chętny żeby się zgłosić do pomocy przy waszych badaniach nad Wiadomo Czym dzisiaj, że aż nie mogę mu odmówić.
Gdyby to ode mnie zależało, to widziałbym teraz wąż ogrodowy, i zmyłbym mu przy pomocy wody ten durny uśmiech na jego przystojnego twarzy. Pewnie zostałoby mi się później, ale byłbym gotów przyjąć jakąkolwiek karę za to. Widok zmoczonego Mustanga jest zawsze miodem dla mojej duszy.
- Chyba masz coś nie pokoleń w głowie, Zapałko. Nie potrzebujemy twoich ludzi do pilnowania nas.
- Nie chodzi o pilnowanie, tylko o pomoc. [T.N.] zna się trochę na alchemii, może wam pomoże.
Przyznaj się deklu, po prostu masz ochotę pobyć sam na sam z porucznik. A ja jestem tylko przeszkodą, więc trzeba się jej pozbyć.
Czekaj no tylko, jak postawię Ci jakąś bombę sodowa w biurku, to nie będzie Ci tak wesoło.
Nastolatek tylko westchnął cierpiętniczo, po czym zszedł z kanapy i ruszył do wyjścia. Spojrzałem zdziwiony zachowaniem blondyna na jego brata, który zachorował niezręcznie.
- W języku mojego brata, znaczy to mniej więcej to że idziemy. Pan również, panie sierżancie.
Nie przekonany do tego wszystkiego, ruszyłem za nimi. Miałem tylko nadzieję że jak mnie Edward przypadkiem za kolejny komplement uderzy, to zrobi to tak że prześpię cały dzień.
♦️🩸🧪⚗♦️🩸🧪⚗♦️🩸🧪⚗♦️
No wiatam was moje Kamyczki! Jak wam się podobało?
Powiem wam szczerze że nie miałam pomysłu na tego shota z początku, ale jednak przyszedł niespodziewanie, tak jak pomysł na następny shot.
Ale co to będzie, na razie nie zdradzę!
Na szybko teraz znikam, bo muszę ukryć laptop przed wściekły Edem, który mi chce go rozwalić.
Rozdzialik dla Zwiadowca7979, mam nadzieję że jesteś zadowolona, i że spełniłam twoje oczekiwania!
Gwiazdka?
Komentarz?
Zawsze mile widziane!
Kapitan się odmeldowuje, i leci pisać kolejny rozdział, albo scenariusze z SnK. Ahoj kamraci!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top