twenty-three
Gdy zielonowłosy ujrzał przed sobą starszego mężczyznę, coś w nim pękło. Jego wspomnienia z przeszłości powróciły. Koszmar który przeżywał przez parę dobrych lat.
To ten człowiek był największym powodem jego stanu psychicznego. Sprawił iż ani jedna pozytywna myśl na temat samego siebie, nie potrafiła trafić do jego głowy.
Przez długi czas nie umiał zapomnieć o tym każdym razie, gdy został nazywany mordercą.
Michael potrzebował jedynie pomocy. Troski i rodzicielskiej miłości, lecz ojciec potrafił jedynie psuć go jeszcze mocniej, totalnie niszczyć.
Zniszczył go, do tego stopnia iż miał zamiar go zabić, choć nie był tego świadomy. Działał niczym w transie, odtwarzając w głowie każde bolesne wspomnienie.
W tym momencie gdy przyglądał się jego oczom w kolorze ciemnej, wręcz zgniłej zieleni, twarzy posiadającej parę blizn... Nie czuł żadnej złości i chęci ataku. Strach był jedynym co odczuwał tak mocno. Bał się, prawie płakał, lecz nie zamierzał ukazywać swej słabości.
-C-co ty tu robisz? - w końcu wydusił, roztrzęsionym głosem. Ojciec uśmiechnął się krzywo pod nosem, robiąc krok w jego stronę. Michael panicznie odskoczył od niego, aż jego plecy nie zetknęły się z chłodną ścianą. -Z-zostaw mnie -wyjąkał, odwracając od niego wzrok. Nie potrafił na niego patrzeć. Jego widok wstrząsał całym jego ciałem.
-Przyszedłem odwiedzić swojego syna -odparł spokojnie, znacznie zmniejszając pomiędzy nimi odległość. -Każdy rodzic ma prawo wiedzieć co dzieje się z jego dzieckiem -uchwycił palcami jego brodę, mocno ją ściskając. Chłopak zamknął oczy, w głębi duszy prosząc aby to wszystko dobiegło końca. Jego dotyk, oddech, sama obecność, sprawiał iż chłopak czuł się "skażony".
-Nie masz prawa nazywać się moim rodzicem -wysyczał, starając się uwolnić spod jego dotyku. -Nie masz prawa tu być, nie chcę Cię widzieć -dodał osłabionym głosem, spoglądając w jego oczy które nie wykazywały żadnych emocji.
Mężczyzna przycisnął go mocniej do ściany, aż ciche syknięcie wydobyło się z jego ust.
Gdyby tylko krzyknął, ochrona od razu znalazłaby się w pomieszczeniu, lecz czuł się jak niemowa. Coraz bardziej nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
-Nie masz prawa tak mówić -warknął, przenosząc dłonie na jego szyję. -Nigdy nie chciałem mieć dzieci, nawet kobieta nie była szczytem moich marzeń. Nienawidzę ludzi, nienawidzę wszystkich -z każdym słowem posilał ścisk na szyi Michaela. Chłopak stawał się coraz bledszy, a jego oddech słabł. -Czasami ich wykorzystywałem dla własnych potrzeb, byli tacy naiwni jak twoja matka, jednak przez swoją jedną zachcianek stworzyłem Ciebie - kolejną zbędną osobę w moim życiu -każde słowo które wypowiadał, coraz ciszej dochodziło do chłopaka. Jego widoczność także była coraz to gorsza. -Każdy dawał się wykorzystywać, a gdy ten fakt do nich dotarł, byłem najgorszy, lecz sami mi na to pozwalali. Przykładem była ta para staruszków. Raz ukradłem u nich biżuterię, uwierzysz że nie zadzwonili po policję? Stwierdzili że mi wybaczą. Byli tak mili i naiwni. Kompletni głupcy.
Za drugim razem zagrozili policją lecz nadal nic w tym celu nie zrobili, a ja korzystałem dalej, aż do trzeciego razu. Wtedy dopiero otworzyli oczy, wykrzyczeli tyle złych słów... -prychnął, nieświadomie poluźniając uścisk na szyi chłopaka, co uratowało go przed straceniem przytomności. -Nie mogłem dać się złapać. Pokazałem im jak zaufanie może doprowadzić do najgorszego. Chciałem ich czegoś nauczyć, lecz strzeliłem w złe miejsce -na te słowa, Michael wziął gwałtowny oddech, rozszerzając swoje oczy. -Zabiłem ją, a on przypatrywał się swojej martwej żonie. Byłby świadkiem, wydałby mnie, nie mogłem tyle ryzykować. Wtedy wystrzeliłem po raz drugi -przy mówieniu tego wszystkiego, mężczyzna wcale nie był poważny czy smutny. Zachowywał się jakby opowiadał coś błahego, zwykłą, śmieszną historyjkę, a nie morderstwo, którego się dopuścił.
Ta osoba, nazywała go mordercą. Osoba, która sama nią była.
-Nienawidzę Cię -szepnął, czując jak uścisk dłoni całkowicie się rozluźnia. Osłabiony chłopak, upadł na brudną ziemię, nie potrafiąc złapać oddechu i ciągle kaszląc.
-Ja Ciebie także, w końcu nienawidzę każdego, chociaż -przerwał, spoglądając w stronę drzwi. -Dziś okazjonalnie poczułem żal do pewnej osoby, choć jeszcze nigdy w życiu tego nie czułem -Michael podniósł na niego wzrok, nie wiedząc o czym mówi. -Żal spowodowany jego nieświadomością i znowu tą cholerną naiwnością. Przez pół życia zastanawiał się kto zamordował jego rodziców. Być może nawet myślał o tym w momencie kiedy morderca przeszedł pod samym jego nosem -pokręcił głową, cmokając ustami. Michael w jednej chwili znieruchomiał. Każde słowo odtwarzało się na nowo w jego głowie. Starał się wszystko pojąć. Połączyć fakty.
-T-ty nie mówisz chyba... -ledwo wydukał, lecz przerwał gdy ojciec pokiwał twierdząco głową.
-Jesteś z nim blisko prawda? -parsknął, widząc jak chłopak cały drży. W głębi serca coś go ciągnęło, aby wzbudzić w nim furię.
Michael nie potrafił zapomnieć nocy, podczas której wzajemnie podzielili się z Luke'em swoimi smutnymi przeszłościami.
Z dokładnością pamiętał historię o stracie rodziców przez blondyna. Bolał go widok jego smutnej twarzy. Każdej uronionej łzy...
Gdy pomyślał iż ten smutek sprawił jego własny ojciec...
Czuł jak znów traci nad sobą kontrolę. Nie potrafił racjonalnie myśleć. Był wściekły, a uśmiech ojca jeszcze bardziej posilała ową wściekłość.
Wzrokiem odszukał gwóźdź w rogu pokoju.
Gdy mężczyzna nadal coś mówił, czego Michael nie miał zamiaru już słuchać, chłopak prędko sięgnął po stalowy przedmiot.
Tak jak parę lat temu, powalił swą ofiarę na podłogę, zacieśnił ręce na szyi i powoli podduszał, lecz to mu nie wystarczało.
Pragnął widzieć krew, której pewnie wszędzie było przy morderstwie rodziców Luke'a.
Ciepłą, szkarłatną krew.
-Michael -wysyczał, starając się zrzucić z siebie chłopca, lecz gwóźdź został wbity w jego ramię.
Zielonowłosy pociągnął go w dół, rozrywając tym jego skórę, a dłoń ułożył na ustach mężczyzny aby stłumić jego krzyk.
Widział łzy zbierające się kącikach jego oczu, lecz nawet to nie powstrzymało go przed wbiciem gwoździa w inne miejsca. Był niczym w transie, jak parę lat temu. Jego oczy zauważały tylko czerwoną ciesz, która zaczynała być wszędzie.
W dalszym ciągu nie potrafił dojść do siebie po wyznaniu ojca. To jak łatwo o tym opowiadał...
Michael zsunął dłoń z jego ust, całkowicie wyżywając się na jego ciele. Wbijał ostry przedmiot gdzie popadnie.
Krew, dużo krwi. Krzyki ojca których kompletnie nie słyszał. Cały jego obraz stał się niewyraźny, była jedynie czerwona plama.
Nawet dźwięk otwieranych drzwi ledwo do niego doszedł. Także ochrona wbiegająca do pomieszczenia która od razu powaliła go na ziemię i brutalnie wykręciła jego ręce.
Nic nie słyszał, wszystkie krzyki były dla niego nieme.
Nie potrafił się ruszyć, ani nic powiedzieć.
Mógł jedynie przyglądać się zmasakrowanemu ciału ojca, gdy zakuwali go w kajdany.
Jego klatka piersiowa przestała się unosić... Zabił go, zabił własnego ojca, choć był nim jedynie z nazwy.
-M-michael -blondynka stanęła w drzwiach widząc co miało miejsce. Jej dłonie drżały, a sama była bliska płaczu. Wiedziała iż po tym zniszczą Michaela.
Za dziewczyną tkwił Luke, który powoli wyłonił się zza jej sylwetki.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Michael poczuł zimny pot, spływający po jego plecach. Widział zawód w oczach Luke'a. Po raz kolejny wszystko zniszczył.
Blondyn nie potrafił pojąć, jak tak bezbronna osoba jaką był Michael, mogła doprowadzić do czegoś takiego.
Obecnie jego blada skóra była brudna od krwi, oczy szeroko otwarte, a warga drżała.
Nadal był tym samym Michaelem, który na większość reagował płaczem. Lubił miętowe cukierki, nie za wiele jadł, a nocą nie potrafił zmrużyć oka, chyba że Luke był tuż obok niego. Miał melodyjny śmiech i przepiękny uśmiech. Unikał jego psa bojąc się iż go skrzywdzi, choć kochał zwierzęta. Jego włosy były szorstkie, lecz Luke uwielbiał ich dotykać.
W głębi serca nadal był tym samym Michaelem... Nie mógł się zmienić. Nie mógł nikogo zabić.
Luke nie potrafił przyjąć do siebie tej myśli. Co prawda wiedział o uduszeniu psa i prawie ojca, lecz nigdy nie uwierzyłby iż Michael mógłby zrobić coś tak strasznego.
Chłopak zrobił krok w tył, gdy ochrona wyprowadzała Michela. Uśmiechał się przez łzy.
-Luke -powiedział, uczepiając się rękoma jego koszulki, którą od razu umazał krwią. Ochrona chciała już reagować, lecz blondyn ich powstrzymał. -Przestań być naiwny -chłopak zmarszczył brwi, kompletnie nie wiedząc co zielonowłosy ma na myśli. -To naiwność zabiła twoich rodziców, a dokładnie osoba która jej nienawidziła -wyszeptał, świdrując przestraszonym wzrokiem całą jego twarz. -Przepraszam Luke, nie potrafiłem przeżyć tego iż mój własny ojciec sprawił niewyobrażalny smutek osobie którą kocham... -dodał, spuszczając głowę. Dwóch mężczyzn mocno nim szarpnęło, po czym całkowicie odeszło od Luke'a.
Chłopak stał niczym posąg, a łzy zbierały się w jego oczach.
Przepraszam Luke, nie potrafiłem przeżyć tego iż mój własny ojciec sprawił niewyobrażalny smutek osobie którą kocham -"kocham". Choć słyszał to z jego ust zeszłej nocy, znów wzbudziło w nim to ogromne emocje, nawet znacznie większe.
Luke, oparł się o ścianę, gdy tylko odczuł mocne zawroty głowy. Brakowało mu tchu, a całe ciało wypełnił gorąc.
Powoli osunął się prosto na ziemię, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Czuł iż w tym momencie ich historia dobiega końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top