four
Luke wszedł do środka zakładu, czując od razu charakterystyczną dla tego miejsca woń benzyny oraz smaru. Blondyn otwarł swoją szafkę z której wyciągnął niebieski kombinezon prędko się w niego przebierając. Pobladł kiedy zerknął na tarcze zegara i dostrzegł iż spóźnił się z jakieś dziesięć minut. Szef się wścieknie.
-No na reszcie jesteś -usłyszał głos swojego współpracownika, Ashtona i od razu przybił mu piątkę, kiedy ten czekał z wystawioną w jego stronę dłonią. Ashton nie był jego przyjacielem, a nawet kolegą. Jedyne co ich łączyło to wspólna praca, i chociaż nie raz widział starania ze strony blondyna, aby się zakolegowali, to Luke tak łatwo nie uległ. Po prostu jedni ludzie go odpychali, a inni znowu przyciągali. -Paru klientów już czeka, jeden ma coś nie tak z silnikiem więc możesz się nim zająć -mruknął Ash, po czym zabrał parę potrzebnych narzędzi i odszedł od chłopaka. Luke westchnął, przecierając twarz dłońmi, aż ostatecznie postanowił zabrać się do roboty.
Sięgnął z wysokiej półki po pudło z narzędziami, które następnie umieścił w sakiewkach swojego pasa.
-Hemmings -chłopak odwrócił się za siebie, kiedy tylko doszło go wołanie jego nazwiska. Przed nim stanął ponownie Ashton, szukając jeszcze paru rzeczy w pudle. -Mój staruszek zwolnił nas dzisiaj z roboty aż o dwie godziny -powiedział z szerokim uśmiechem, obracając w palcach klucz francuski.
Luke wytrzeszczył oczy, zastanawiając się co mogłoby go do tego skłonić. Pan Irwin był człowiekiem który nie szczędził sobie w dodawaniu im godzin. Bywały dni kiedy zostawali mocno po godzinach, jednak nigdy nie zdarzyło się aby wyszli wcześniej do domu, co dopiero aż o dwie godziny.
-Co nagle stał się taki dobroduszny? -parsknął cicho, kierując się do wyjścia z zaplecza.
-Podobno jakiś koleś uciekł z pobliskiego psychiatryka. Policja będzie przeszukiwać wszystkie mieszkania w okolicy oraz przesłuchiwać mieszkańców, duperele -Irwin nie wydawał się zbytnio zachwycony tą sytuacją, znów Luke popadł w chwilowe zamyślenie. -Chyba nikogo nie przetrzymujesz, co nie? -uderzył go figlarnie pięścią w ramię, na co blondyn od razu się ocknął wracając do rzeczywistości. Ashton odszedł od niego pogwizdując pod nosem pewną melodię, pozostawiając za sobą zdezorientowanego chłopaka.
Luke przez chwilę pomyślał o nowo poznanym Gordonie, jednak wyparł z głowy wszelkie absurdalne myśli, które automatycznie do niej wpłynęły.
***
Czas roboczy niesamowicie się dłużył. Mijały godziny oraz kolejni klienci. Zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki, jednak Luke pocieszał się faktem iż wróci wcześniej do domu. Miał tylko nadzieję iż Gordon ma się dobrze. Także dla niego chciał być już w domu i lepiej go poznać.
Luke sięgnął po szarawą szmatkę, w którą otarł swe brudne od smaru dłonie. Kiedy tylko ujrzał w progu drzwi pana Irwina, od razu ruszył w jego stronę.
-Czy możemy porozmawiać? Chodzi o wypłatę -zapytał ostrożnie, widząc już złość wymalowaną na twarzy jego szefa. -Koniec miesiąca był już tydzień temu, a w dalszym ciągu nie dostaliśmy pieniędzy -uniósł lekko swój ton, starając się nie przegiąć. Pan Irwin spojrzał na niego z wyższością, a na jego usta wpłynął ten obrzydliwy uśmiech.
-To waszym obowiązkiem jest dla mnie pracować, sami się na to pisaliście. A wypłatę rozdaję ja, więc mogę wręczyć ją kiedy tylko będzie mi się podobało -warknął, gwałtownie zmniejszając po miedzy nimi odległość.
-Nie masz racji, panują pewne zasady które powinieneś przestrzegać, bo inaczej sprawa może trafić nawet do sądu -mężczyzna wyraźnie spiął się na wzmiankę o sądzie, przez co Luke'a ogarnęła satysfakcja i duma. -Także czekam do jutra na wypłatę -zakończył tymi oto słowami, automatycznie odpinając swój roboczy pas, który ułożył na metalowym blacie. Satysfakcja chyba już bardziej nie mogła go wypełnić. Kochał momenty, kiedy potrafił zamknąć opryskliwego szefa, że ten pozostaje bez słowa i podkula ogonek.
Po rozmowie Z panem Irwinem czekała go jedynie niecała godzina pracy, który minęła w mgnieniu oka.
Luke prędko pobiegł po swoje rzeczy, kierując się w stronę łazienki. Tam zrzucił z siebie nielubiany przez niego, niebieski kombinezon, który od razu zastąpił swoimi ubraniami. Po schowaniu wszystkiego do szafki, zarzucił na siebie kurtkę, dostrzegając w pobliżu Ashtona, który także zmierzał do szafki.
-To niedorzeczne bo może chcieć mnie zabić, ale jak na ten czas wielbię tego psychopatę, bo mogę się stąd już urwać -powiedział, po czym mocno zatrzasnął drzwiczki od metalowej szafki. -Teraz tylko czekać na te pieprzone gliny -dodał z westchnięciem, żegnając się w między zcasie z blondynem.
Za nim ciemny blondyn ostatecznie opuścił pracę, Luke chwilowo go zatrzymał.
-Wiem że Carl jest twoim ojcem, ale postaw go jakoś do pionu, nie wytrzymam kolejnego tygodnia bez pieniędzy. Mam wiele rachunków do popłacenia, w lodówce za chwile braknie jedzenia -a do tego chwilowo nie mieszkam sam jednak od powiedzenia tego postanowił się już powstrzymać.
-Sam mam go już dość, ale postaram się coś z tym zrobić -odparł, klepiąc go pocieszająco po ramieniu. -Chodź, podwiozę Cię, ojciec i tak jeszcze chwilę tu zostanie -dodał pewnie, starając się go przekonać. Wiedział że Luke zawsze odmawiał, jednak najczęściej jechał także i z ojcem, co było główną przyczyną jego odmów.
-Dobrze, dziś dam Ci ten zaszczyt -uśmiechnął się nieświadomie, co nawet uradowało Ashtona, który nie widział tego zbyt często na twarzy blondyna.
***
Po dwóch przekręceniach klucza w zamku, drzwi w końcu ustąpiły. Luke delikatnie pchnął ich powłokę do przodu, po czym wszedł w głąb swojego mieszkania, odkładając pęk kluczy na komodę.
-Wróciłem -oznajmił zmęczonym głosem, powoli pozbywając się swoich butów, aż kurtki oraz czapki. Nie słysząc żadnego odzewu, lekko zmarszczył brwi, kierując się wąskim korytarzem, który prowadził do salonu. Robił małe kroczki, dokładnie rozglądając się po mieszkaniu, aż o coś się nie potknął. Był to szklany wazon, którego szyjka została mocno uszczerbiona. Luke sięgnął niepewnie po przedmiot, dostrzegając na nim czerwone plamy krwi.
Nawet po Mincie nie było nigdzie ani śladu.
-Gordon! -powiedział nerwowo, wbiegając prędko do salonu, jednak nigdzie nie dostrzegł zielonowłosego, zamiast to zauważył wiele odłamków szkła walających się po ziemi, znów z regału postrącane zostały prawie wszystkie książki, które niszczyły się na podłodze.
Kiedy indziej Luke byłby wściekły, jednak teraz odczuwał bardziej strach i zdenerwowanie niż wściekłość.
Z salonu przebiegł prędko do kuchni, ale tam także nie zastał chłopaka.
Miał ochotę płakać, kiedy jego głowę zasypało wiele czarnuch scenariuszy.
Nagle u jego boku pojawił się Mint, który piszczał i zaczął ciągnąć go za rąbek koszulki. Zaskoczony Luke podążył za pasiakiem, zatrzymując się przed drzwiami łazienki.
Chłopak od razu szarpnął za klamkę, wbiegając do środka.
Przy wannie ujrzał roztrzęsionego Gordona, co zadało mu ostry cios w serce. Jego palce były poranione od szkła, przez co z ran wypływała ciągle świeża krew. Koszulka, ręce jak i twarz także były całe umazane w szkarłatnej cieszy. Zielonowłosy był jednym wielkim chaosem, który powinien odstraszyć blondyna, jednak Luke nie potrafił go tak pozostawić.
-Spokojnie, jestem tu -szepnął, kładąc dłoń na jego policzku, aby choć odrobinę go uspokoić. Zielonowłosy popatrzył na niego swoimi zielonymi tęczówkami po czym ponownie zadrżał, a z jego oczu wypłynęły łzy, powoli tocząc się po jego brudnych od krwi, policzkach.
Luke szybko wyciągnął szufladę z jasnej szafki, odszukując w niej pudełko z wszelakimi lekami oraz opatrunkami.
-Nie -szepnął zielonowłosy, kiedy tylko Hemmings chciał opatrzyć jego rany. -Nie! -krzyknął histerycznie, chcąc oddalić się od blondyna, jednak był w samym rogu łazienki.
-Uspokój się, nie zrobię Ci krzywdy, chcę Ci tylko pomóc -powiedział delikatnie, chwytając za jego ramiona. Gordon popatrzył na niego zaczerwionymi oczami, zanosząc się kolejnym szlochem. Luke postanowił zrobić to, co najczęściej robił przy pocieszaniu innych.
Pozwolił kolorowowłosemu schować się w jego silnych objęciach.
Choć jego palce nadal krwawiły, brudząc tym ubranie Luke'a, blondyn nie przejmował się tym w tej chwili. Najważniejsze było dla niego to iż uspokoił Gordona, który jeszcze odrobinę drżał w jego ramionach.
-Już dobrze, jestem przy tobie -wyszeptał, delikatnie przejeżdżając dłonią, po jego suchych i zniszczonych włosach. -Jesteś bezpieczny.
Jednak ty Luke, nie do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top