Rozdział X


(Informacja, by łatwiej było ogarnąć rozdział: akcja X rozdziału dzieje się dzień później po ostatnich wydarzeniach. Miłego czytania)

Pot spływał po moim czole, zostawiając za sobą mokre smugi, tworzące najróżniejsze drogi wprost do mojego podbródka. Stamtąd krople opadały bezgłośnie, rozbijając się na szarej powierzchni zimnej podłogi. Włosy wychodzące spod wysokiego kucyka przyklejały mi się do twarzy, delikatnie opadając na oczy, jednak mimo to doskonale widziałam przed sobą czerwony worek treningowy. Zaciśniętymi pięściami co chwilę wymierzałam cios w dużych rozmiarów torbę, chcąc uwolnić z siebie całą złość.

- Mocniej, queen! Postaraj się!

Ponownie uderzyłam w worek, zaciskając swoje zęby. Prawą nogą podparłam się do tyłu, lewą zaś wystawiłam delikatnie do przodu, chcąc dzięki temu wspomóc całe moje ciało, które na wskutek ogromnego wysiłku fizycznego okropnie drżało.

- Z całej siły, uderz go najmocniej jak się da, za to wszystko co cię spotkało, uderz!

Starałam się złapać oddech, kiedy po raz kolejny cisnęłam w stronę materiału, niestety z każdą minutą czułam się coraz bardziej wykończona, zaczynałam mieć tego wszystkiego dość... Już od godziny chłopak każe mi uderzać w ten głupi worek, a z każdą sekundą coraz bardziej nie chcę tu być.

- Robert... Luke... - Sapnęłam – Cokolwiek... Mam już tego dość, to nie ma sensu... - Jęknęłam.

Blondyn wyjrzał zza worka, wiszącego przede mną, obdarzając mnie zirytowanym spojrzeniem. Dalej przytrzymywał go, spoglądając przez chwile w kierunku mojej osoby.

- Przestań marudzić i bij dalej – Syknął.

Zmrużyłam oczy, opierając się łokciami o śliską i zimną powierzchnię materiału. Wzięłam głęboki oddech, spuszczając głowę w dół.

- Nie dam rady, poza tym...

- Nie gadaj, tylko uderz, to nie takie trudne, no dalej! – Warknął, a poprzez jego nieprzyjemny ton głosu przez moje ciało przeszedł dreszcz.

- Przestań krzyczeć, nie mam ochoty tego robić, do tego bolą mnie nadgarstki – Jęknęłam dosyć niewyraźnie.

- Adelaide, do cholery jasnej! Skup się i zacznij robić to co mówię – Syknął, puszczając worek i prostując się.

Worek gwałtownie ruszył do przodu, przez co momentalnie oderwałam od niego łokcie i zrobiłam krok do tyłu, tracąc równowagę. W ostatniej chwili udało mi się stanąć na równe nogi. Wzięłam głęboki oddech, podnosząc wzrok na chłopaka.

- Możesz się uspokoić? Co z tobą nie tak? – Spytałam, podnosząc głos, brutalnie zdjęłam ze swoich dłoni rękawice bokserskie, rzucając je w kąt siłowni. Po chwili oparłam się o kolana, schylając lekko.

Chłopak patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami i zdenerwowanym spojrzeniem. Nie ukrywam, iż jego postawa w stosunku do mnie okropnie działała mi na nerwy. Nie miałam pojęcia co się z nim stało.

- Co ze mną nie tak? To ty przecież jesteś wiecznym popychadłem, życiową niedojdą, nawet nie potrafisz uderzyć poprawnie. Może twoja matka ma rację? Może bez niej nie dasz rady nic zrobić?

Przez chwilę wpatrywałam się w Luke'a, zastanawiając się, czy aby na pewno to powiedział. Zamrugałam kilkukrotnie, czując, że prawie zachłysnęłam się powietrzem. Poczułam buzującą w sobie złość. Zacisnęłam pięści, prostując się gwałtownie. Patrzyłam na chłopaka zdenerwowana, oddychając głęboko.

- Jak możesz...

- Jak mogę? Normalnie, tak jak wszyscy. Wszyscy bawią się tobą jak lalką, pustą marionetką, a może faktycznie jesteś tylko rozrywką? – Słowa wylatywały z jego ust, z prędkością wystrzeliwanych pocisków. No i cóż... W podobny sposób uderzały w moje ciało.

Jego spojrzenie było lodowate, głowę unosił ku górze, patrząc na mnie z wyższością. Skrzyżował ręce, zaciskając mocno szczękę. Był całkowicie poważny i pewny siebie, wyglądał jakby był zawiedziony moją postawą i zachowaniem. Jakbym... Zrobiła coś niewybaczalnego i musiała ponieść za to ogromne konsekwencje. Przypomniał mi przez chwilę moją matkę, ona w równie podobny sposób często potrafiła się do mnie odnosić. Jednak tym razem byłam zbyt wściekła, by wybuchnąć płaczem, tym bardziej, iż miałam ochotę po prosty go uderzyć .

- Nie powiedziałeś tego... - Syknęłam przez zaciśnięte zęby, wbijając w niego nienawistny wzrok.

Dłonią odgarnęłam przyklejone do moich mokrych policzków włosy, dalej wpatrując się w blondyna. Językiem przejechał po swoich wargach, wciąż się we mnie wpatrując.

- Taka jest prawda, queen – Prychnął drwiąco – Chcesz bym nie mówił ci tego co masz robić, ale każdy ci to robi, a ty niczym potulny baranek na wszystko się godzisz. Nie jesteś w stanie walczyć o swoje, najlepiej jeśli wrócisz do tego w czym jesteś najlepsza. Chodzenia w obcisłych sukienkach po scenie – Nachylił się delikatnie w moją stronę, akcentując dokładnie każde wypowiedziane przez siebie słowo.

W tej chwili przestałam panować nad swoim ciałem, przestałam myśleć racjonalnie, przestałam się kontrolować i z całej siły, nie potrafiąc stłamsić swojej furii, rzuciłam się na worek treningowy, uderzając go z ogromną siłą. Z niewyobrażalną prędkością wymierzałam kolejne ciosy w stronę torby. Byłam wściekła, cholernie wściekła. Miałam ochotę wydrapać blondynowi oczy, za to wszystko co powiedział. Waliłam w wór jak opętana, z szaloną siłą co jakiś czas nawet go kopiąc. Nie dbałam o to, że nie miałam na sobie rękawic bokserskich, a całe moje dłonie stawały się gdzieniegdzie sine. Nie dbałam o to, że razem z nami na siłowni znajdowało się jeszcze kilka osób. Nie dbałam o nic.

- Nie waż się... Tak do mnie mówić! Gówno wiesz! Jak wy wszyscy! Nie jestem cholerną marionetką, nie mam zamiaru robić tego czego chcą inni, nie jestem niedojdą. Dam radę to cholera zrobić! Słyszysz?! – Krzyczałam, wciąż brutalnie uderzając w worek treningowy. Nie potrafiłam przestać.

Czułam się jakby w transie, miałam ochotę przelać na niego całą swoją wściekłość. Potrzebowałam się wyładować, coś rozwalić... Dać upust całej złości!

Blondyn ponownie znalazł się tuż obok worka, podtrzymując go. Jednak tym razem było mu znacznie ciężej, gdyż używałam całej swojej siły, która kumulowała się wraz z rosnącą we mnie furią.

- Mogę zrobić co tylko zechcę! Nie boję się ryzyka, nie boję się mojej matki. Chcę z tym skończyć i to zrobię, nic mnie nie powtrzyma, nic! Rozumiesz?!

Luke nie mówił już nic więcej, jedynie dalej trzymał za wór.

Nie skupiałam się jednak na blondynie, tylko na tym by wyrzucić to wszystko z siebie. Bo przecież skąd on mógł wiedzieć jaka jestem, jakie są moje możliwości, co powinnam robić?

Moje uderzenia stawały się coraz wolniejsze, kiedy zaczynałam czuć dziwną satysfakcję i ulgę. Po chwili, wykończona zaprzestałam swoich ruchów i usiadłam zmęczona na zimnej podłodze, przecierając twarz dłońmi.

Nagle poczułam jak ktoś siada naprzeciw mnie, głaszcząc moje drżące ramie. Podniosłam wzrok na blondyna, który przyglądał mi się z szerokim uśmiechem.

- Brawo, queen. Bo najważniejsze to jest docenić siebie i przestać wierzyć w słowa innych. Adelaide, cholera czas w końcu wystawić w ich stronę środkowy palec – Powiedział, wpatrując się we mnie.

Zmrużyłam oczy, patrząc w oczy Luke'a i dokładnie analizując jego słowa. Przez chwilę nic nie mówiłam, jedynie oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Minęło kilka sekund nim udało mi się zrozumieć co miał na myśli. Wszystko co powiedział wcześniej miało wzbudzić we mnie wściekłość i poczucie własnej wartości, bym mogła dokładnie sobie uświadomić kim jestem i wybić z głowy te wszystkie bzdury, które wpajali mi inni.

Zamrugałam kilkukrotnie, kiedy Luke rozłożył ramiona, czekając aż wtulę się w niego.

Uśmiechnęłam się delikatnie, przysuwając lekko, a gdy byłam już wystarczająco blisko, wymierzyłam mu solidny cios w lewy policzek.

Chłopak nieco zdezorientowany momentalnie złapał się za pulsujące miejsce, na którym pozostał zauważalny, czerwony ślad. Patrzył na mnie zszokowany, z niemałym wyrzutem. Ja natomiast z nieznaczną trudnością wstałam na równe nogi, spoglądając na blondyna z góry i otrzepując swoje szare, dresowe spodenki z kurzu.

- Nigdy więcej nie baw się w pieprzonego psychologa...

Machnęłam ręką w jego stronę, następnie kierując się w stronę szatni.




Wraz z Luke'iem siedzieliśmy w jednym z licznych barów, znajdujących się na Sunset Blvd, przypominający wyglądem popularne knajpki z lat dziewięćdziesiątych. Drewniany barek, kilka wysokich krzeseł i wiszący nad nim świecący, różowy napis oddawał fantastyczny klimat. Zajęliśmy miejsce w rogu, wygodnie rozsiadając się na kanapach przyozdobionych czerwoną skórą. Miejsce wyjątkowo przypadło mi do gustu, szczególnie wpadł mi w oko zegar wiszący na ścianie w kształcie kota, który wskazywał aktualnie godzinę osiemnastą. Na szczęście o tej porze nie było tu tłoku, dlatego mogliśmy w spokoju chwilę odpocząć.

- Jak sytuacja z twoją matką? – Spytał mnie chłopak, kiedy kelnerka ubrana w różowo-białą spódnicę do kolan i pasującą do niej delikatnie bufiastą bluzeczkę podała nam truskawkowe koktajle.

Spojrzałam na niego, wkładając zakręconą słomkę do wysokiej szklanki, po chwili przykładając ją sobie do ust.

- Masz na myśli to, jak zareagowała tego legendarnego dnia, w którym skoczyłam na bungee i wróciłam do hotelu około piątej rano? – Rozbawiony blondyn delikatnie kiwnął głową. – Nie było jej jeszcze wtedy, wróciła po kilku godzinach, więc o niczym nie wie – Wzruszyłam ramionami. – Nie odzywa się też do mnie od tamtego czasu, ale o dziwo nie reagowała również, kiedy oznajmiłam jej, że dzisiaj wychodzę.

- To dobrze?

- Sama nie wiem – Mruknęłam szczerze – Ciężko powiedzieć, nie mam pojęcia co się z nią dzieje, ale to chyba nie świadczy o niczym dobrym. Choć mam ogromną nadzieję, ze może wzięła sobie do „serca" moje słowa i trochę to wszystko przemyślała...

- Wierzysz w to? – Spytał, wkładając fioletową słomkę do swoich ust i wciągając przez nią napój. Wciąż nie odrywał ode mnie wzroku.

Wzruszyłam ramionami z westchnieniem, odwracając wzrok w stronę okna.

- A tak właściwie... To co z tobą? – Spytałam po chwili milczenia, spoglądając na Luke'a.

Chłopak zmarszczył brwi, patrząc na mnie pytająco.

- Um... Mam na myśli to... Co z twoją rodziną?

Luke patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, zauważyłam także, że lekko się spiął. Szybkim ruchem poprawił swoje włosy, spoglądając na widok za oknem.

- Nie mam z nimi kontaktu od bodajże... sześciu miesięcy – Mruknął, rzenosząc na mnie wzrok. – W swoje osiemnaste urodziny wraz z Michaelem, Ashtonem i Calumem wyjechałem z rodzinnego miasta, od tego czasu z nikim się nie widziałem i nie rozmawiałem.

Naprawdę się tego nie spodziewałam. Wpatrywałam się w niego, myśląc nad tym co przed chwilą powiedział.

- Nie tęsknisz za nimi?

Chłopak zaśmiał się cicho, kręcąc głową. Zmarszczyłam brwi.

- Nie – Odparł pewnie, wzruszając ramionami.

- Co tak właściwie się stało? Pokłóciliście się, czy coś?

Luke westchnął.

- To długa historia, queen i naprawdę mało ważna – Powiedział, wzruszając obojętnie ramionami.

- Rozumiem... - Mruknęłam, wkładając do ust słomkę. Po chwili jednak zmarszczyłam brwi. – Kim są tak właściwie Ashton i Calum? Bo Michaela już poznałam, tak? To ten fioletowogłowy chłopak, dobrze pamiętam?

Luke kiwnął głową.

- Ash i Calum to dwaj równi sobie debile, znacznie zaniżający mój poziom – Stwierdził rozbawiony, a ja pokręciłam głową, mieszając koktajl słomką. – Jednak od czasu do czasu się do nich przyznaję i oznajmiam ludziom, iż się przyjaźnimy.

Zaśmiałam się cicho. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, jednak przerwał mi to dzwonek wydobywający się z telefonu Luke'a, który blondyn po chwili poderwał ze stołu, przykładając sobie do ucha.

Spojrzałam w stronę chłopaka, który nieco zabawnie zmarszczył swój nos, wysłuchując tego co mówił do niego jego rozmówca. Po chwili zakończył połączenie, chowając komórkę do kieszeni.

- Pro po tych idiotów... Zbieraj się, queen. Idziemy na imprezę.



♥ ♥

W sumie to... Naprawdę lubię ten rozdział. 

Kiedy już Adelaide załatwiła wszystkie hm... Problemy z samą sobą, a to oznacza, iż już od następnych rozdziałów będzie ukazywana stopniowa walka dziewczyny ze społeczeństwem,  a także powoli wprowadzany watek Luke'a i cała jego historia. Oj! Będzie się działo!

Tutaj macie też moją propozycję wyglądu Adelaide.

(Acacia Brinley) 

Dobrego wieczoru ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top