18.

Na górze jest piosenka, która nadaje klimat fragmentowi rozdziału. Ja go zaznaczę, żebyście wiedzieli, kiedy ją włączyć. Zresztą, zróbcie z tą informacją co chcecie. Miłej lektury x

Wszystko zaczęło się od jego wiadomości.

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, a sen nie przychodził. Było cholernie duszno i pomimo iż nie byłem przykryty kołdrą oraz byłem w samych bokserkach, krople potu nadmiernie spływały mi po czole i plecach. Słyszałem jak Mali co piętnaście minut wstawała po szklankę wody. Wiedziałem, że ta noc będzie długa. A nawet nie spodziewałem się jak bardzo.

Kiedy po raz kolejny nie udało mi się odpłynąć w krainy Morfeusza, poddałem się i usiadłem na łóżku. Zawiał lekki wiatr z otwartego okna lecz za chwilę znowu zupełnie zniknął. Zakodowałem w głowie, że to czas, by zakupić sobie mały wiatrak do pokoju. On pomógłby mi przetrwać takie trudne chwile jak te. Wtedy doszedł mnie dźwięk wibracji z biurka, na którym leżał mój telefon. Dochodziła druga w nocy i naprawdę nie miałem pojęcia, kto to mógł być. Z konsternacją złapałem telefon w dłonie i nacisnąłem dymek z wiadomością.

Od Ashton: Śpisz? Błagam, powiedz, że nie.

Czułem jak przyśpiesza mi puls. Od razu odpisałem:

Do Ashton: Masz szczęście. Czy coś się stało?

Od Ashton: Stoję pod twoim blokiem. Zejdź na dół.

Do Ashton: Po co?

Od Ashton: Po prostu to zrób.

Zmarszczyłem brwi, ale nie zastanawiając się dłużej, sięgnąłem po spodenki i luźną koszulkę. Wyszedłem z pokoju, układając włosy rękami. Miałem nadzieję, że nie wyglądały najgorzej.

-Mali? - zawołałem, idąc do holu. Wiedziałem, że nie śpi.

-Obudziłam cię? - wyłoniła się z kuchni ze szklanką wody - Przepraszam, nie mogę zasnąć.

-W porządku. Ja też jeszcze nie spałem. - założyłem trampki na gołe nogi - Chciałem tylko powiedzieć, że schodzę do Ashtona. Nie wiem co kombinuje, także nie wiem za ile wrócę.

-Baw się dobrze. - odrzekła - Tylko nie za dobrze!

Otworzywszy drzwi klatki, wyszedłem na zewnątrz. Ashton stał kilka metrów dalej wpatrzony w ekran telefonu. Kiedy do niego podszedłem, schował go i mnie objął. Położyłem mu dłonie na plecach i wtuliłem się mocniej w jego klatkę piersiową. Przymknąłem oczy. To było naprawdę przyjemne.

-Tego potrzebowałem. - powiedział

-Więc tylko o to chodziło? - odsunąłem się odrobinę

-Oczywiście, że nie. - przerwał uścisk, ale nie przerwał kontaktu fizycznego. Splótł nasze dłonie. Wciąż uważałem, że do siebie mocno pasowały. - Chodź, chcę ci coś pokazać.

-I nie może to poczekać do rana?

-Przecież i tak nie spałeś.

Tu musiałem mu przyznać rację.

Ruszyliśmy wzdłuż chodnika do samochodu zaparkowanego trochę dalej. Usiadłem od zwyczajowej strony i jak zwykle uderzył mnie zapach cytrusów. Chłopak włączył radio i ruszył. Nocą ulice miasta wyglądały zupełnie inaczej. Niebezpieczniej. Podczas gdy w dzień roiło się od przechodniów, tak teraz na palcach jednej ręki mogłem ich policzyć. Pomarańczowe światła latarni oświetlały nam drogę i tylko jedna co jakiś czas mrugała, jakby za chwilę miała się wyłączyć. Z początku były ustawione gęsto, co dosłownie kilka metrów, jednak z czasem były coraz rzadsze i rzadsze aż zupełnie zniknęły, a czarnego Jaguara okrążyły pola i mrok. Oparłem głowę o zimną szybę. Wewnątrz auta było znacznie chłodniej niż na zewnątrz, a dodatkowo lekkie kołysanie sprawiało, że moje powieki stały się cięższe. Z radia leciał melancholijny kawałek Sama Smitha, a Ashton cicho podśpiewywał go pod nosem. Spojrzałem w niebo, na te milion maleńkich, świecących punkcików oraz księżyc, który próbował się przebić przez nieliczne chmury, które właśnie go przysłoniły. Przymknąłem oczy, zmęczenie wygrało. Zasnąłem. Przebudziłem się, gdy silnik samochodu zgasł. Przetarłem oczy, a gdy znowu je otworzyłem, Ashton wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Lekko zmieszany rozejrzałem się po okolicy. Ponownie spojrzałem na towarzysza tym razem bardziej zaniepokojony.

-Jesteśmy na miejscu?

-Tak. - odpowiedział spokojnie

-Em, Ashton? Tu nic nie ma. - ponownie rozejrzałem się po ciemnej okolicy. Nie docierało tu żadne światło, przez co zbyt wiele nie mogłem zobaczyć.

-Ponieważ dół na twoje ciało wykopałem już wcześniej. - uśmiechnął się lekko. Coraz mniej zaczynało mi się to podobać

-Słucham? - złapałem za klamkę, żeby otworzyć drzwi, jednak te ani drgnęły. Teraz już nie byłem zaniepokojony. Byłem przerażony. - To nie jest śmieszne. Otwórz te cholerne drzwi! - podniosłem głos. Zacząłem szarpać na ślepo klamkę, licząc, że jakimś cudem się odblokuje.

-A dostanę buziaka?

-Co? - przerwałem wszystkie swoje poczynania i zmarszczyłem brwi skonfundowany. Ashton nagle wybuchł głośnym śmiechem, a do mnie zaczynało docierać co tu się właśnie stało. Zaczęło się we mnie gotować.

-Ża-żałuj że ni-nie widziałeś swojej mi-miny - powiedział między salwami śmiechu

-Ty idioto! - uderzyłem go w ramię - Ty tępy, sadystyczny, infantylny idioto! - nie przestałem go uderzać, a on nie przestawał się śmiać co mnie jeszcze bardziej denerwowało. - To wcale nie było zabawne. Zaczynałem się żegnać z życiem!

-Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. - Wciąż chichotał

-Tak. To było bardzo na twoim poziomie. - żachnąłem - Czy możesz wreszcie odblokować te przeklęte drzwi?

Usłyszałem jak zamki puszczają, a ja w końcu mogłem wysiąść. Zaraz później trzasnąłem drzwiami najmocniej jak się dało, mając gdzieś, że mogłem coś zepsuć. Miałem ochotę odejść gdzieś najdalej od niego, ale fakt, że byliśmy na totalnym pustkowiu powstrzymał mnie od popełnienia tego błędu. Ashton wysiadł cały rozpromieniony, otworzył bagażnik i wyjął z niego duży wiklinowy kosz.

-To jak, dostanę buziaka?

-Całuj się razem ze swoim idiotycznym poczuciem humoru. - odparłem, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Chłopak westchnął.

-Długo jeszcze zamierzasz się burzyć?

-Aż przestaniesz się śmiać.

-Czyli długo. - ponownie zachichotał

Wywróciłem oczami.

-Musimy kawałek podejść, ale to już naprawdę niedaleko.

-Dlaczego zostawiasz tu auto?

-Ponieważ przebywanie tu nie jest do końca legalne, więc lepiej, żeby nikt go nie zauważył.

-Świetnie, czyli może nas jeszcze zgarnąć policja?

-Nie panikuj. Jesteś ze mną, będzie dobrze.

-Powoli zaczynam w to wątpić. - Mruknąłem kąśliwie.

-Nie bądź wredny, Calum. Chodź za mną.

Prychnąłem, ale grzecznie ruszyłem za nim. Nie uśmiechało mi się tu zostać samemu. Drogę oświetlała nam latarka z telefonu chłopaka. Szliśmy polną ścieżką, która z czasem zamieniła się w leśną, a ta następnie porosła wysokimi gąszczami. Odgarniałem rękami liściaste łodygi, żeby przypadkiem nie dostać żadną w twarz. W pewnym momencie Ash się zatrzymał, odsunął krzak i pozwolił mi przejść pierwszemu. Znajdowaliśmy się na wysokiej skarpie, a w oddali można było zobaczyć łunę światła z pobliskiego miasta. Powyżej świeciło mnóstwo gwiazd i stąd były one widoczne znacznie bardziej niż z okna jadącego auta. Na prawo dostrzegłem gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy i to było jedyne połączenie gwiazd, które umiałem rozpoznawać. Poczułem okalające mnie od tyłu ramiona.

-Ładnie, prawda? - Przytaknąłem. Widok zapierał dech w piersiach. - Przychodzę tu, kiedy mam gorsze dni i chcę pobyć sam. - powiedział niemal szepcząc.

-Dziś był ten gorszy dzień? - zapytałem równie cicho.

-Tak, ale wtedy pojawiłeś się ty i poprawiłeś mi humor.

-Oj, już tak nie czaruj. - zaśmiałem się, klepiąc go po klatce piersiowej - Co miałeś w tym dużym koszyku? Bo tak się składa, że jestem głodny.

Ashton zaśmiał się głośno. Sięgnął po koszyk, z którego wyjął koc i rozłożył go na ziemi. Za chwilę na nim znalazły się różne przekąski. Z szerokim uśmiechem na twarzy sięgnąłem po winogrono. A później jeszcze po kilka. Tak przez następną część nocy śmialiśmy się, rozmawiając na luźne tematy, jedząc i pijąc bezalkoholowego szampana przy akompaniamencie cichej muzyki z mojego telefonu. I tak było dobrze. Z Ashtonem traciłem poczucie czasu, zatracając się w dźwięku jego głosu. Był on niesamowicie kojący. Mógłbym go słuchać nawet do snu. Nie wspominając o śmiechu, który był tak zaraźliwy. Ashton był dla mnie jak narkotyk. Im więcej czasu z nim spędzałem, tym bardziej go pragnąłem. Znaliśmy się niezbyt długo ale przecież nie trzeba znać się wieki, żeby kogoś szczerze pragnąć, prawda? Pragnąłem dotykać jego miękkich włosów, całować idealnie wykrojone, miękkie wargi, czuć pod opuszkami palców każdy mięsień klatki piersiowej, oddychać tym samym powietrzem co on. Pragnąłem tak niewiele, a jednocześnie tak dużo.

Opierałem głowę o jego klatkę, podczas gdy on leżał na plecach z rękami pod głową. Między nami trwała cisza. Lekki wiatr poruszał liśćmi, a gdzieś w oddali huczała sowa. Oboje patrzyliśmy w niebo. W ogromny wszechświat, nieskończoną nieskończoność, skrywającą w sobie mnóstwo tajemnic, których mózg człowieka nie byłby w stanie pojąć.

-Jacy byli twoi rodzice? - odezwał się nagle chłopak. Coś ścisnęło mnie mocno w klatce piersiowej. Ashton poprawił się, by lepiej mnie widzieć, ale ja nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Zamiast tego wciąż byłem wpatrzony w konstelacje.

-Chyba nie różnili się zbytnio od innych rodziców, ale dla mnie... Dla mnie i dla Mali byli wyjątkowi. Mogliśmy do nich przyjść naprawdę dosłownie z każdym problemem i mieliśmy gwarancję, że dadzą z siebie wszystko, żeby ten problem rozwiązać. Jestem im wdzięczny, że podczas mojego dorastania nie pozwolili mi od siebie uciec. Mam na myśli, w tym okresie dzieciaki myślą, że są na tyle dorosłe, że poradzą sobie z każdym ciężarem tego świata. Stawiają ogromny mur między sobą a rodzicami, nie pozwalając im do siebie dotrzeć. W pewnym momencie coś po prostu idzie nie po ich myśli, okazuje się, że nie wszystko jest takie łatwe, ale duma im nie pozwala zwrócić się do starszych i w rezultacie zostają z tym sami. A przynajmniej tak im się wydaje. Moja mama nigdy nie pozwoliła zamknąć mi się w pokoju, kiedy na skraju łez przychodziłem do domu, bo rzeczywistość znowu dała mi po dupie. Nawet kiedy wrzeszczałem na nią, żeby sobie poszła, że jej nie potrzebowałem, ona siedziała przy mnie i ocierała łzy. A gdy się uspokoiłem, potrafiliśmy rozmawiać przez kilka następnych godzin. Jak sądzisz z kim Mali przeżywała pierwsze rozstanie? Nie z koleżankami. Z mamą. Zwalniała się wcześniej z pracy, przynosiła mnóstwo słodyczy, herbatę i coś czym mogły zabić czas, żeby Mali nie myślała o tym chłopaku. Z tatą spędzaliśmy wieczory. Nauczył mnie i siostrę grać na gitarze. Zabierał nas na biwaki. Uczył życia. Dzięki nim, moim rodzicom czuliśmy, że nigdy nie byliśmy sami. To uczucie zniknęło, kiedy oni odeszli. To znaczy niezupełnie, ponieważ wciąż mam przy sobie Mali. Gdyby nie ona, chyba bym tego nie przetrwał. - przełknąłem gule w gardle, ale i tak byłem z siebie dumny, że nie uroniłem ani łzy. Co więcej, zauważyłem, że im częściej o tym mówię, tym łatwiej mi to przychodzi. Chyba zaczynałem się powoli godzić z myślą, że moi rodzice naprawdę nie żyją.

Przez pewien czas znowu trwała cisza. Zerknąłem na chłopaka obok. Po jego policzku spłynęła łza. Natychmiast podniosłem się i starłem ją kciukiem.

-Powiedziałem coś nie tak? - zapytałem wystraszony.

-Nie, nie. Ja po prostu... - ukląkł. (tu włączcie piosenkę) Piosenka zmieniła się na Long Night zespołu With Confidence. Chłopak wstał, podgłośnił muzykę i wystawił rękę w moją stronę. - Mogę prosić do tańca?

-Żartujesz?

-A wyglądam, jakbym żartował?

Już bez komentarza podniosłem się, łapiąc go za rękę. Przyciągnął mnie bliżej, kładąc mi ręce na biodrach. Ja swoje owinąłem wokół jego szyi. Nasze klatki piersiowe się stykały. Doskonale mogłem wyczuć rytm jego serca i byłem pewny, że on mój również. Oparłem czoło o jego i przymknąłem oczy. Zaczęliśmy się wolno kołysać w rytm muzyki.

-I promise will be good if you stay with me. - odrobinę zmienił tekst piosenki. Uśmiechnąłem się leniwie, nie przestając się kołysać.

Mniej więcej pod koniec pierwszej zwrotki uchyliłem powieki i zauważyłem, że Ash znowu mi się przygląda. Nie zdążyłem zapytać, o co chodzi, ponieważ jego wargi spoczęły na moich. Zaskoczony tym obrotem sytuacji, dopiero po chwili zacząłem oddawać pocałunek. Był on równie powolny co melodia, do której tańczyliśmy. Jego język wsunął się do mojej jamy ustnej i zaczął delikatnie dotykać z moim. W tym momencie otaczający nas świat dla mnie przestał istnieć. Czas stanął w miejscu. Czując jego ciepło, czułem się bezpieczny i tyle mi wystarczyło. Przerwaliśmy pocałunek i patrząc sobie w oczy, uśmiechnęliśmy się szczerze i tak szeroko, że zaczęły mnie boleć policzki. Zauważyłem świetlika tuż nad naszymi głowami, ale nie powiedziałem tego głośno, żeby nie psuć nastroju. Chłopak odsunął się, łapiąc jedną z moich dłoni i wtedy wykonał mną pół obrót tak, że po chwili zostałem przyklejony plecami do jego piersi, a następnie znowu znalazłem się na przeciwko niego. Przytuliłem go mocno układając swoją głowę na jego ramieniu. W ciszy napawałem się tą chwilą. Wdychałem wodę kolońską chłopaka. Wodziłem nosem po jego szyi, gdzieniegdzie, zostawiając małego całusa. I tak aż do końca piosenki.

-Oh, it's gonna be a long night. - wyszeptał do mojego ucha ostatni wers

Jeszcze chwilę po zakończeniu melodii staliśmy wtuleni w siebie, jakby żadne z nas nie chciało aby ten moment się skończył. Wreszcie podniosłem głowę i spojrzałem w jego oczy, w których odbijały się gwiazdy. Stały się tak głębokie i hipnotyzujące. Zjechałem trochę niżej na lekko rozchylone usta i nie czekając ani chwili dłużej, wpiłem się w nie, przejmując chwilowo inicjatywę. Chłopak zamruczał, wplątując mi palce we włosach i lekko ciągnąc za końcówki. Przechylił głowę w bok i pogłębił pocałunek, przejmując kontrolę. Odsunęliśmy się gwałtownie od siebie aby nabrać powietrza. Obydwoje łapczywie braliśmy oddechy. Ashton zdjął koszulkę i usiadł w rozkroku na kocu oraz niedbale przesunął wszystko co na nim było. Usiadłem pomiędzy jego nogami i zaatakowałem pocałunkami jego szyję, zatrzymując się momentami na dłużej. W odezwie dostawałem ciche, gardłowe jęki co nakręcało mnie jeszcze bardziej. Chłopak podciągnął mój T-shirt i odsunąłem się tylko po to, żeby mógł go ze mnie ściągnąć. Pocałunkami zjechałem na jego obojczyki, ramiona, a następnie powróciłem do szczęki i gorących ust. Ręce Ashtona znalazły się na moich plecach, delikatnie paznokciami jeździł po nich w górę i w dół. Moje natomiast trafiły na jego klatkę piersiową. Tak, jak pragnąłem czułem pod palcami każdy poruszający się mięsień. Desperacko otarłem się o jego krocze, a gdy nie dostałem nic w zamian, zrobiłem to jeszcze raz.

-Calum. - jęknął chłopak

-Ciii! Nie przestawaj, proszę.

Było tak jak we śnie, kiedy u niego nocowałem. Jednak tym razem, wszystko działo się naprawdę. Wiedziałem, że gdy ponownie otworzę oczy, nie zobaczę pustego pokoju, a te piękne orzechowe oczy, w których mógłbym tonąć bez końca.

Tej nocy kochaliśmy się z Ashtonem. Był on i byłem ja i mnóstwo gwiazd nad nami, które były świadkiem tego wszystkiego. Te kilka godzin sprawiło, że zapomniałem o Bożym świecie. Chłopak pozwolił mi poczuć coś, czego nie czułem nigdy wcześniej. I choć nie była to miłość, bo na nią było zbyt wcześnie, to i tak to uczucie było bardzo silne. Godziny w jego ramionach oddały mi dawne poczucie bezpieczeństwa.

Kto by pomyślał, że ta długa noc była początkiem końca?

Kto by pomyślał, co? ;)

Chciałabym napisać notkę, która jakoś wpłynie na wasze życie, ale i tak wątpię, że ktokolwiek czyta to co jest pod rozdziałem.

Ale jeśli już tu jesteś, zostaw po sobie ślad. Będzie mi miło 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top