13
Otworzyłem kolejną szafkę, wyrzucając z niej całą zawartość. Szybko przejrzałem czy nie ma tam mojej zguby i otworzyłem następną, gdy się okazało, że tam jej nie było tej. Powoli kończyły mi się opcje, dlatego miałem nadzieję, że trafiłem w dziesiątkę. Nie przestałem szukać nawet w momencie, kiedy zaspana Mali wpadła mi do pokoju. Być może pochłonięty poszukiwaniem nie zwróciłem uwagi na hałas, który robię. To by wiele wyjaśniało.
-To, że ty nie możesz spać, nie znaczy, że inni nie mogą. - warknęła
To prawda, nie spałem najlepiej, a w zasadzie w ogóle nie spałem. W nocy obudził mnie ból głowy i ogromny katar, które mogły być skutkiem wczorajszego przemoczenia. Po wzięciu leków, ból przeszedł, ale swobodnego oddychania odzyskać nie mogłem.
-Co ty właściwie robisz? - oparła się o ścianę
-Widziałaś moją koszulkę z Hollywood Undead? Nie mogę jej znaleźć.
-A potrzebna ci jest o szóstej rano w niedzielę, ponieważ?
-Ponieważ wieczorem idę na koncert z Ashtonem - wstałem na równe nogi i podszedłem do szafy, gdzie trzymałem koszule
-Koncert? Dobrze, że w ogóle powiedziałeś. Lepiej późno niż wcale.
-Nie mówiłem? Przepraszam. Byłem pewien, że wspominałem. To jak, widziałaś ją?
-Jest u mnie.
Spojrzałem na nią.
-Co moja koszulka robi u ciebie?
-Nie wiem. Pewnie jak zdejmowałam pranie to pomyliłam ze swoim podkoszulkiem. Ostatnio szukałam swetra i ją znalazłam, ale jakoś nie było po drodze, żeby ci oddać. Wybacz. Nie chodziłam w niej, przysięgam! - podniosła ręce jak do kapitulacji
-A pamiętasz, jak na początku średniej szkoły pożyczałaś ode mnie bluzy tylko po to, żeby koleżanki myślały, że masz chłopaka? - zaśmiałem się
-Zamknij się. - spłonęła rumieńcem - I to nie było po to, żeby się kimś chwalić. Wtedy chciałam wzbudzić zazdrość w Dereku. Pamiętasz go? - przytaknąłem. Nie lubiłem gościa. - To było chwilę po tym jak zerwaliśmy.
-Udało się?
-Nie. Na jego radarze znalazła się Lily, a ta laska go nienawidziła. Im bardziej go odpychała, tym bardziej się nakręcał. Skończyło się na tym, że przespali się ze sobą, a biedna Lily zaszła w ciążę.
-Historia niczym z hiszpańskiej opery mydlanej.
-Masz rację. - zaśmiała się - To mówisz, że idziesz na koncert z Ashtonem.
-Nic wielkiego. Zwykły wypad z kumplem.
Spojrzała na mnie znacząco, ale nie skomentowała mojej odpowiedzi. Nim wyszła z pokoju, zdradziła mi miejsce prezerwatyw.
Ja naprawdę nie spodziewałem się nie wiadomo czego po tym wieczorze. Nie sądziłem, że w ogóle coś wyniknie z tej znajomości. Jak już wspomniałem, Ashton mógł mieć każdą i każdego, więc, dlaczego wybrał akurat mnie. Jeszcze wtedy nie wydawało mi się to podejrzane. A przynajmniej nie w takiej mierze, żeby mnie to w jakiś sposób martwiło. Starałem się cieszyć chwilą. Czekałem jak się to wszystko rozwinie i byłem naprawdę ciekawy zakończenia. Z natury najpierw napalałem się na wszystko, a gdy coś nie szło po mojej myśli, mocno to przeżywałem, dlatego nie chciałem sobie wyobrażać zbyt wiele. Natomiast nad pewnymi rzeczami nie mogłem zapanować. Myśli same pojawiały się w głowie, a były na tyle przyjemne, że nie chciałem się ich pozbyć. Chciałem, żeby stały się rzeczywistością. Czystą, przyjemną rzeczywistością.
Cały ranek spędziłem na marnych próbach pozbycia się kataru, podczas gdy Mali poszła przespać się jeszcze godzinę czy dwie. Siedziałem przy stole, pijąc wyjątkowo herbatę, kiedy przyszła wraz z moją koszulką. Przewiesiłem ją na krześle, żeby pamiętać, by ją zabrać, gdy będę szedł z powrotem do pokoju. Siostra wyjęła z szafki kubek, wsypała do niego dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej i zalała do połowy jeszcze gorąca wodą z czajnika. Posłodziła tyle łyżeczek co wsypała kawy, a drugą połowę kubka wypełniła zimnym mlekiem. Z gotowym napojem usiadła koło mnie. Przez chwilę panowała cisza, ale nie była niezręczna. Należeliśmy do rodzeństwa, które nie ukrywało przed sobą zbyt wiele. W zasadzie można powiedzieć, że znaliśmy siebie na wylot. Lubiłem naszą relację. Sądzę, że mieliśmy coś, co nie jedno rodzeństwo mogłoby chcieć nam odebrać. Mieliśmy do siebie bezgraniczne zaufanie. Co prawda, jak na rodzeństwo przystało, nienawidziliśmy siebie, ale nasza wzajemna miłość była znacznie silniejsza. Zwłaszcza po stracie rodziców bardzo się nam przydała.
Mali przerwała ciszę, pytając czy chcę omleta.
-Pewnie. - odpowiedziałem, zanim zdążyłem kichnąć. Następnie pobiegłem do łazienki wydmuchać nos.
Koło południa dostałem SMS-a od Ashtona z dokładną godziną jego przybycia. Koncert zaczynał się o dziewiętnastej, a chłopak miał być u mnie dwie i pół godziny wcześniej. Jako, że miałem jeszcze chwilę czasu, rozsiadłem się wygodnie na kanapie i włączyłem telewizję, przełączając na pierwsze lepsze show. Mali wyszła z koleżanką na zakupy, dlatego miałem cały dom dla siebie, jednak nie bardzo wiedziałem co mógłbym robić. Stwierdziłem, że coś odmóżdżającego dobrze mi zrobi.
Równo o szesnastej trzydzieści zadzwonił mój telefon. Odebrałem od razu, widząc znane imię na ekranie. Ash czekał już zwarty i gotowy, by ruszać w drogę. Ja, natomiast, cóż, nie bardzo. Oglądając show, zrobiłem sobie krótką drzemkę, która trwała znacznie dłużej niż zamierzałem. Nie byłem totalnie w proszku, zostało mi tylko wyprasowanie koszulki, dlatego poprosiłem blondyna, by wszedł na chwilę na górę. Przywitałem go goły od pasa w górę, ale tym razem nic sobie z tego nie zrobiłem. Zależało mi, żeby stąd jak najszybciej wyjść. W każdej chwili mogła pojawić się moja siostra. A każdy, kto zna Mali Koę Hood wie, że ta dziewczyna potrafi zagadać człowieka na śmierć. Wolałem oszczędzić Ashtona. Przynajmniej tego wieczoru.
-Strasznie cię przepraszam, że musisz czekać. Coś do picia? - pokręcił głową
-Doliczyłem dodatkowe minuty na nagłe sytuacje, więc nawet przez twoje grzebulstwo nie powinniśmy się spóźnić.
Przewróciłem oczami, ale nie przejmując się więcej, wyjąłem deskę i żelazko. Ashton przechadzał się powoli po małym salonie, oglądając poustawiane zdjęcia, przedstawiające głównie mnie i siostrę. No tak, był tu pierwszy raz. Zdjęcia ostatnio wywołała Mali po tym jak kilka dni wcześniej stwierdziła, że nasze mieszkanie jest puste i brakuje mu rodzinnego ciepła. Ja byłem innego zdania. Nie, nie byłem przeciwny zdjęciom. Byłem przeciwny temu co miałoby się na nich znajdować. Przypomniałem sobie zdjęcie, które stoi u siostry w pokoju, a następnie dziesięć kolejnych takich, gdzie cała nasza czwórka uśmiecha się w stronę obiektywu. To po prostu bolało. Na szczęście nie takie zdjęcia stanęły na komódce. Były one głównie z czasów dzieciństwa, ale znalazły się również te z momentów stosunkowo nieodległych jak dwudzieste pierwsze urodziny Mali czy moja osiemnastka.
-Calum, zaraz spalisz tą koszulkę.
-Hm, co? - wskazał palcem więc spojrzałem w dół. W ostatnim momencie zabrałem żelazko z tkaniny. Widocznie musiałem się na dłuższą chwilę zamyślić.
-Cholera jasna!
-Jesteś jakiś dziwny. Dobrze się czujesz? - w jego głosie można było usłyszeć czystą troskę
-Tak. Wszystko dobrze. To przez ten koncert. - skłamałem - Wciąż nie mogę uwierzyć, że zobaczę ich na żywo.
-Więc ruszajmy, bo w tym tempie dojedziemy na sam koniec.
Pięć minut później już byliśmy w drodze. Z głośników leciała radiowa muzyka, która nawiasem mówiąc, niezbyt chwyciła mnie za serce, ale Ashton stukał w rytm dłońmi w kierownicę i podśpiewywał pod nosem, więc siedziałem cicho. Ożywiłem się, gdy usłyszałem znajomą melodię Fairytale Gone Bad - Sunrise Avenue. Chyba i chłopak, siedzący obok, ją podłapał. Zaczął śpiewać głośniej i pewniej, a przy refrenie postanowiłem i ja się dołączyć. Reasumując, zdzieraliśmy swoje gardła za każdym razem, gdy w ucho nam wpadło coś znajomego, nie myśląc o tym, żeby zostawić siły na później. Im bliżej byliśmy miejsca, tym bardziej zaczynałem się stresować. Docierał do mnie fakt, że mam zobaczyć Hollywood Undead na żywo i to nie z byle kim. Rzeczywistość ta bardzo mi się podobała i sprawiała, że miałem te przysłowiowe motylki brzuchu, a siedząc na fotelu przypięty pasami nie mogłem usiedzieć z ekscytacji. Pragnąłem, by cały świat podzielał moje szczęście jakie mnie wtedy ogarnęło oraz by wszyscy wiedzieli jak bardzo szczęśliwy byłem.
Po wjechaniu do miasta zrobiliśmy krótki przystanek w małym warzywniaku, chcąc kupić po butelce wody. Nasze gardła paliły od krzyku, a przed nami były kolejne trzy godziny ciągłego śpiewu.
Po dojechaniu na miejsce koncertu nie dało się nie zauważyć ogromnej kolejki ludzi, która wydawała się nie mieć końca. Z przerażeniem patrzyłem na to, ile będziemy musieli czekać zanim wejdziemy do środka. Ashton denerwował się, że nie może znaleźć miejsca parkingowego i choć nie powiedział tego na głos, wiedziałem, że gdzieś w jego głowie krąży myśl, iż to moja wina. W końcu odjechaliśmy gdzieś dalej i jakimś cudem udało nam się zaparkować. Wyszliśmy z samochodu i przeżyłem niemałe zdziwienie, gdy zamiast iść na koniec kolejki, my podążaliśmy ku początkowi. Promienie, chylącego się ku zachodowi słońca, muskały nasze twarze, a otaczający nas świat przybierał barwy żółto-pomarańczowo-złotej. Prócz tego było całkiem ciepło i przyjemnie. Jedynie lekki wiatr targał naszymi niesfornymi pasmami włosów, ale nie przeszkadzało to jakoś bardzo. Spojrzałem pytająco na chłopaka, ale ten tylko zachęcił mnie do dalszego marszu, kładąc rękę na moich plecach. Mimo, że jego skóra nie stykała się bezpośrednio z moją - oddzielała je koszulka oraz skórzana kurtka - poczułem lekkie mrowienie w tym miejscu i okolicach, co było całkiem przyjemnym uczuciem. Finalnie stanęliśmy na tyłach średniej wielkości budynku przed metalowymi drzwiami. Teraz już byłem zupełnie zdezorientowany.
-Ten kumpel, o którym ci mówiłem, wpuści nas tędy, żebyśmy nie musieli stać w kolejce. Dzięki temu też złapiemy się na lepsze miejsca.
Kiwnąłem głową, a Ashton już stał odwrócony, waląc pięściami w metalową powierzchnię, czym narobił niezłego hałasu. Drzwi po chwili otworzyły się i stanął w nich łysy, ciut starszy od nas mężczyzna w okularach z czerwonymi poprawkami.
-Kurwa, jeszcze głośniej! Tylko tak, żeby mój szef usłyszał, że wpuszczam ludzi z zewnątrz. - warknął
-Sory, nie pomyślałem. - Ash spojrzał na niego ze skruchą. Łysy przewrócił oczami, ale przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
-Nie pierwszy raz, Irwin. Właźcie zanim rzeczywiście was ktoś zobaczy.
Mężczyzna przesunął się, żebyśmy mogli wejść do środka. Po zamknięciu drzwi w pomieszczeniu panował półmrok.
-Marcus, zapal tu jakieś światło. Przecież tu jest ciemno jak w dupie!
-Ja bym raczej powiedział, że ciemno jak w twojej głowie. - zaśmiał się głośno, a nawet i ja zachichotałem pod nosem. Chwilę później zabłysnęła nad nami żarówka zawieszona na pojedynczym kablu.
-Jesteś dzisiaj nie miły. - mężczyzna wzruszył ramionami i wreszcie spojrzał na mnie. Zmierzył mnie od góry do dołu wzrokiem i uśmiechnął się przyjaźnie
-Ty musisz być Calum, prawdziwy fan Undeadsów. - Kiwnąłem głową - Też ich lubię. Cholernie się cieszę, że wybrali akurat ten klub. Mam na imię Marcus.
-Miło mi.
-Okay, nie będę wam zabierał więcej czasu, bo z tego co wiem to już zaczęli wpuszczać ludzi - wskazał kciukiem za sobą - Tu są drzwi na salę. W razie czego widzimy się po koncercie.
Pożegnaliśmy się szybko i rozeszliśmy w swoje kierunki. Przeszliśmy przez drzwi. Ogromna sala bardzo powoli zaczynała się wypełniać. Kilka osób zwróciło na nas uwagę, ale szybko wróciło do rozmów z towarzyszami. Pierwsze trzy rzędy były już zajęte, więc stanęliśmy w następnym naprzeciwko głównego mikrofonu.
-Długo się znacie? - zacząłem rozmowę, starając się mówić głośniej niż zazwyczaj, by chłopak mógł mnie swobodnie usłyszeć
-Z Marcusem? W zasadzie odkąd się przeprowadziłem. Bardzo mi pomógł odnaleźć się w nowym miejscu. Poznaliśmy się przypadkiem na stacji benzynowej, kiedy zatrzasneliśmy się w łazience. Nie patrz na mnie jak na idiotę. Zdaję sobie sprawę jak dziwacznie to brzmi. - zaśmiał się
-Czekaj. - jedno nie dawało mi spokoju - Co robiłeś z nim w jednej łazience?
-To nie to co myślisz, naprawdę. To jedna z tych łazienek co ma oddzielne kabiny w środku. Ja myłem ręce, podczas gdy on wszedł do środka, a gdy chciałem wyjść okazało się, że nie mogę. Tym sposobem spędziliśmy ze sobą następne trzy godziny.
-Aż trzy?
-Najwidoczniej uwięzieni w łazienkach ludzie nie stanowią priorytetu dla straży pożarnej.
Nie byłem pewny, ile dokładnie minęło czasu, zanim wszyscy znaleźli się w sali. Ludzie zaczęli się pchać, by stać jak najbliżej sceny przez co nasza dwójka wylądowała trochę dalej. Starałem się nie zwracać uwagi na ludzi, którzy się o mnie ocierali bądź trącali łokciami. Wreszcie i Ashton się wkurzył i powiedział coś głośniej na temat ludzkiej kultury osobistej. Pomimo tłumów, który był nieunikniony przy tego typu rzeczach, lubiłem koncerty. Zupełnie różni ludzie spotykają się w jednym miejscu, by wspólnie tańczyć, śpiewać, bawić się. Na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy. Ale gdy zagłębimy się w to ciut bardziej, to wiemy, że jednak mają ze sobą coś wspólnego. Wspólną sympatię do tego samego muzyka. To tak, jakby ktoś w czasie koncertu spiął wszystkie serca tych ludzi w jedno ogromne, które biło w rytmie nadanej muzyki.
Wszystkie światła zgasły, a po nich nastąpiła chwila pełnej napięcia ciszy. Cała publika była już zdecydowanie za tym, żeby wszystko się zaczęło. W ciemności można było zobaczyć zarysy sylwetek pojawiające się na scenie. W jednej chwili zapaliły się rażące światła, a w drugiej już rozbrzmiewały dźwięki gitary i perkusji. Cała widownia zaczęła swój okrzyk, a może bardziej pisk, powitalny. Support zaczął swój występ. Nie miałem pojęcia jak się nazywał ten zespół i szczerze mówiąc nawet tego nie sprawdziłem, ale mimo to, dałem się porwać w wir muzyki.
Astroid Boys - jak się później okazało - ukłonili się po ostatniej piosence, dziękując całej publice za fantastyczną zabawę. Pot spływał po ich ciałach, a na twarzach widniały szerokie uśmiechy. My nie byliśmy im dłużni, bo kiedy schodzili ze sceny, głośno wiwatowaliśmy. Znowu nastąpiła chwila spokoju. Byłem zgrzany, więc dobrze mi to zrobiło. Żałowałem jedynie, że nie zostawiłem jednak kurtki w samochodzie, ponieważ teraz nie bardzo miałem co z nią zrobić. Chłopaki dobrze rozgrzali publiczność.
Instrumenty na scenie zostały zmienione. W najbardziej widocznym miejscu na perkusji widniało logo Hollywood Undead. Tłum powoli niecierpliwił się. Ja sam nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie ich usłyszę. Zerknąłem w bok na Ashtona. Jak się okazało chłopak patrzył wprost na mnie, uśmiechając się lekko. Gdy chciałem zapytać, o co chodzi, światła ponownie tego wieczoru zgasły i ponownie rozbłysły, zaczynając piosenkę California Dreaming.
-Jak się bawicie? - zapytał Charlie po trzech następnych piosenkach. Tłum wydał głośny okrzyk. - Zapytałem, jak się bawicie?! - krzyknął, a wraz z nim z całych sił wrzasnęła cała publiczność. Aż sam zatkał uszy. - Chyba słabo, skoro macie w sobie jeszcze tyle siły. - zaśmiał się a my razem z nim - Chciałem się z wami oficjalnie przywitać. Ta banda idiotów za mną pewnie też, ale dajcie im chwilę odsapnąć. Wygląda na to, że mają słabszą kondycję od was.
-Pierdol się, Charlie. - odezwał się J-Dog, odkładając butelkę wody obok perkusji
-O, jaki nasz piesek jest wyszczekany. - członek zespołu pokazał mu środkowy palec, ale ten jakby już tego nie zauważył, ponieważ ponownie zwrócił się do publiki - Gramy w tym mieście pierwszy raz i bardzo nam zależy, żebyście zapamiętali ten koncert jeszcze na długo. Kto wie, kiedy przypadnie nam spotkać się tu następny raz. Oby na następnej trasie, prawda? - tutaj tłum głośno krzyknął z aprobatą - Następna piosenka jest o tych wszystkich fałszywych mordach, które spotkaliście bądź jeszcze na pewno nie raz spotkacie na swojej drodze. Przekażmy im teraz bardzo ważną wiadomość. Róbcie to co ja: wyciągnijcie przed siebie pięść i wystawcie środkowy palec. O tak! Niech wiedzą, że macie ich głęboko w dupie!
Patrzyłem jak zahipnotyzowany na scenę, śpiewając głośno każde słowo i skacząc w rytm muzyki. Podnosiłem wysoko ręce i klaskałem, pomimo piekących mnie dłoni. Na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech. Byłem naprawdę szczęśliwy, będąc właśnie tu razem z Ashtonem, który bawił się równie dobrze co ja. Przeżywałem zawał, kiedy zaczynał śpiewać Danny, jego głos na żywo był jeszcze piękniejszy niż w stereo. Czas leciał mi szybko, że nawet nie zauważyłem, kiedy jedna piosenka zmieniła się w następną, a ta w jeszcze następną aż setlista dobiegła końca. Całe Hollywood Undead stanęło w jednej lini na scenie, ukłoniło się i zeszło, machając na dowidzenia. Ostatni członek zespołu nie zdążył zejść, gdy zaczęły się krzyki o bis. Krzyczeliśmy tak długo, że ostatecznie chłopaki wyszli na scenę i zagrali jeszcze ostatnie dwa kawałki.
Wyszliśmy z Ashtonem przed klub, zaciągając się od razu świeżym powietrzem. Obaj byliśmy okropnie spoceni i zmęczeni. Po za tym mój głos brzmiał koszmarnie, a w gardle czułem małe szpileczki które kłuły mnie przy każdym przełknięciu śliny. Pomimo tego, wciąż uśmiechałem się jak głupi, nie mogąc wyjść z euforii jaką wzbudził we mnie koncert. To było jak sen. Sen, z którego nie chciałem się budzić. Czy na każdego tak działa spełnianie marzeń?
Ashton stał wpatrzony w tłum ludzi opuszczający powoli klub. Westchnął, a jego orzechowe tęczówki spoczęły na mnie. Chciałem się odezwać, gdy ten mnie uprzedził.
-Podobało ci się?
-A wyglądam na zawiedzionego? - mój głos momentami zanikał. Kaszlnąłem kilka razy. Potrzebowałem wody w trybie natychmiastowym.
-Wolałem się upewnić.
-Ash… - niewiele myśląc, zmniejszyłem odległość między nami. Przyległem do jego ciała, obejmując go w pasie - To była najlepsza rzecz jaka spotkała mnie od śmierci rodziców. Pomogłeś mi spełnić marzenie za co ci bardzo, ale to bardzo dziękuję. A wiesz z czego cieszę się jeszcze bardziej? Z tego, że mogłem ten koncert spędzić z tobą.
Chłopak uśmiechnął się promiennie, ukazując swoje urocze dołeczki w policzkach. Przyciągnął mnie bliżej, okalając moją szyję swoimi ramionami. Ta chwila była przyjemna, ale trwała krócej niż bym chciał. Usłyszeliśmy chrząknięcie za nami, więc jak gdyby nigdy nic, stanęliśmy obok siebie
-Przeszkadzam wam, gołąbeczki? - zapytał Marcus, odpalając papierosa. Zaciągnął się i powoli wypuścił dym nosem.
-Tak trochę. - rzucił Ashton, wyjmując papierosa z paczki, którą łysy postawił mu pod nos. Nie widziałem, że pali.
-W takim razie bardzo mi przykro. Calum, palisz?
-Tak. - wziąłem jednego papierosa z paczki i podpaliłem swoją zapalniczką.
-Fajki to jedno wielkie gówno. To tak, jakbyś wpuszczał śmierć do swoich płuc. Paląc okazjonalnie też, Irwin.
-Ty wypalasz paczkę dziennie i żyjesz. Ja palę jednego na ruski rok.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Przecież tłumaczę ci, że…
-Nie jestem głuchy. - przerwał mu - Za to ty jesteś okropnym hipokrytą.
-Być może. - wzruszył ramionami - Ale nie podszedłem, by rozmawiać o papierosach. Koncert był świetny. Chłopaki się postarali, prawda?
-Tak, było niesamowicie. - odezwałem się
-Słychać po twoim głosie. - zaśmiał się - To jeden z koncertów, na który tak bardzo czekałem. Przez następne tygodnie będą grały jakieś smuty dla emerytów. - wzdrygnął się
-Marcus potrzebujesz podwózki? - zapytał Ash. Żarzący się niedopałek rzucił na ziemię, przygniatając budem.
-Nie, nie. Jestem samochodem. Poza tym to jeszcze nie koniec pracy na dzisiaj. Muszę tam wrócić, żeby odłączyć sprzęt. - z niedopałkiem zrobił to samo co blondyn - Miło było cię poznać Calum. Musimy wyjść kiedyś we trójkę na jakieś piwo czy coś.
-Jasne.
-Trzymajcie się!
-Cześć. - rzuciliśmy we dwójkę i ruszyliśmy w stronę samochodu.
Usiadłem na miejscu pasażera, łapiąc od razu za butelkę wody, którą tu zostawiłem i opróżniłem całą. Chłopak obok również napił się ze swojej, a później odpalił maszynę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Podczas niej nikt się nie odzywał. Jedynie radio cicho grało. Sądzę, że byliśmy zbyt zmęczeni, by cokolwiek zrobić w kierunku jakichkolwiek interakcji. Blondyn podjechał pod mój blok, stając centralnie pod klatką. Odpiąłem pasy i przeciągnąłem się.
-O której podjechać po ciebie rano?
-Co? - zamieszałem się
-Swój skuter zostawiłeś wczoraj pod pracą. Na dodatek chyba nie bardzo chciał ci odpalić.
Przypomniałem sobie o tej kupie złomu stojącej na parkingu McDonald's. Zapomniałem wspomnieć Mali o, być może, dodatkowych kosztach naprawy, jeśli okazałoby się, że to coś poważnego.
-Nie chcę, żebyś tłukł się rano autobusem, skoro mogę cię podrzucić.
-Naprawdę mógłbyś?
-Oczywiście! O której zaczynasz?
-O ósmej.
-W takim razie będę wpół do. Tylko tym razem się nie spóźnij. - zaśmiał się
-Pewnie. Do jutra. - pożegnałem się, zanim opuściłem jego samochód, który odjechał dopiero, gdy wszedłem do klatki. Przez szybę w drzwiach patrzyłem jak robi się coraz mniejszy i mniejszy aż zupełnie znika za zakrętem.
⭐
A wiecie, kto oprócz Caluma zobaczy Hollywood Undead za dwa tygodnie? Tak, ja! Jestem strasznie podekscytowana. Z kimś się widzę? ;)
Przepraszam, że nie było maratonu i jak pisałam, w najbliższym czasie go nie będzie.
Mam nadzieję, że wam się rozdział podobał. Zostawcie po sobie ślad!
♥️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top