12.

-Calum!

Z jękiem agonii przeturlałem się na drugi bok tak, aby dać jasno znać siostrze, że nie mam zamiaru z nią rozmawiać. Do pracy miałem na południe i byłem prawie pewny, że to jeszcze nie była pora, aby wstać.

Nie minęła chwila jak drzwi do mojego pokoju się otworzyły.

-Nie udawaj, że śpisz. Gdzie jest mój sernik?

Podniosłem głowę i spojrzałem na nią.

-Ten z aksamitnym serkiem, z truskawkową galaretką na wierzchu i kawałkami owoców?

-Tak. Właśnie ten.

-Nie mam pojęcia. - ponownie ułożyłem wygodnie głowę na poduszce - Gdybym wiedział, że następnego dnia skończę w twoim żołądku, też bym uciekł.

Usłyszałem oddalające się kroki, więc byłem pewny, że dała za wygraną i wyszła. Myliłem się. Nastąpił chlust i zimna woda oblała moje rozgrzane ciało od pasa w górę. Pisnąłem niczym pięcioletnia dziewczynka, wyskakując czym prędzej spod mokrej pościeli.

-Zjadłeś go! - krzyknęła - Calum, dlaczego się zbliżasz? Co chcesz zrobić? Nie waż mi się!

Już jej nie słuchałem. Z kamienną miną podszedłem do niej i przerzuciłem sobie przez ramię, idąc w stronę łazienki. Krzyczała, drapała i biła mnie po plecach, a ja wiedziałem, że zostaną po tym ślady. Bolesne ślady. Jedną ręką otworzyłem drzwi, a następnie kabinę prysznicową. Mali złapała mocno za szafkę i nie chciała puścić. Dopiero, gdy szafka nie wytrzymała i upadła z hukiem na ziemię, postawiłem ją pod prysznicem, trzymając, żeby nie uciekła. Odkręciłem wodę, a pomieszczenie wypełniły piski i mój głośny śmiech. Zemsta była lodowata.

-Jeden do jednego, siostrzyczko. - uśmiechnąłem się słodko, zakręcając kurek. Podałem jej ręcznik.

-Zapłacisz mi za to. I za ten sernik też.

-Jego wyśmienity smak był nie wyceniony.

I wyszedłem z łazienki, zostawiając ją ze zniszczoną szafką.

W pracy pojawiłem się punktualnie, witając się z Willem przy wejściu. Wciąż wchodziłem głównym wejściem. Odłożyłem swoje rzeczy do szafki i wziąłem się za robotę. Późnym popołudniem spadł ulewny deszcz. Zapowiadało się na to cały dzień, gdyż od rana nad miastem wałęsały się ciemne chmury. Skutkiem deszczu był nasz wypełniony po brzegi lokal ludźmi, którzy nie chcieli zmoknąć. Większość z nich ustawiła się w kolejce do kas, by zamówić jedzenie. Skoro i tak już tu byli. Zrobił się niezły chaos i na kuchni i na patio. Numerów na monitorze było coraz więcej, ustawione w pionowych kolumnach zamówienia czekały na swoją realizację. Nas, pracowników, było wbrew pozorom naprawdę niewielu i mimo to, że wszyscy uwijali się jak mrówki, w tłumie można było usłyszeć krzyki niezadowolonych i głodnych klientów. Will zaczął rozmawiać z postawnym mężczyzną, który skarżył się na zbyt długi czas oczekiwania. Klient domagał się zwrotu pieniędzy, jeśli w przeciągu trzech minut nie zobaczy swoich dwóch waniliowych shake'ów. Szef odszedł od niego, mówiąc, że będzie on traktowany jak wszyscy i nie dostanie swojego zamówienia wcześniej.

Przyjmowałem kolejnego klienta, gdy podszedł do mnie Will.

-Pomóż Cornelii pakować zamówienia. Ten tłum nas zaraz zlinczuje!

Słysząc jej imię, przełknąłem głośno ślinę, ale i tak kiwnąłem głową. Dokończyłem to co robiłem, a następnie poprosiłem następne osoby, by przeszły do kasy obok. Spotkało się to z jękiem niezadowolenia, ale nie mogli mieć do mnie o to pretensji. To nie byłem tu szefem.

Spojrzałem na następne zamówienie i zacząłem je przygotowywać, starając się nie wchodzić w drogę dziewczynie. Pracowała tak, jakby mnie wcale nie zauważyła. Być może powinienem się cieszyć, bo w końcu byliśmy pokłóceni, ale tak wcale nie było. Bolało mnie to, że zaczęła traktować mnie jak powietrze i to jeszcze na moje żądanie.

Nie.

Na jej żądanie, ponieważ to ona zaczęła tą całe nieporozumienie, nazywając mnie męską dziwką!

Całe rozmyślanie przerwało mi uczucie, że na kogoś wpadłem. W jednej chwili całe zamówienie trzymane w ręce upadło na podłogę. Nie było co ratować. Lody wysmarowały błyszczące czarne płytki, a frytki wysypały się z czerwono żółtych opakowań. Wokół zrobiło się cicho. Podniosłem głowę i zauważyłem ciemnowłosą, patrzącą również na mnie. Razem spojrzeliśmy ponownie na podłogę i jak na zawołanie krzyknęliśmy równocześnie, wskazując na siebie palcem:

-To jej wina!

-To jego wina!

Klienci wrócili do rozmów.

Will podszedł do nas zdecydowanym krokiem. Jego mimika twarzy nie okazywała, że jest zły, raczej zmęczony.

-Nie obchodzi mnie, kto na kogo wpadł. Po prostu zawołajcie Georga, żeby to posprzątał i przygotujcie na nowo. Tylko ruchy! To tłum głodnych zwierząt!

Tak zrobiliśmy. Georg, mężczyzna koło pięćdziesiątki, przyszedł i posprzątał bałagan, który zrobiliśmy. Mruknął coś pod nosem i poszedł sobie, a ja zrobiłem to samo zamówienie od początku.

-Zamówienie numer sto pięćdziesiąt siedem, proszę! - krzyknąłem, by przedrzeć się przez rozmowy innych

-Jutro też tyle będę musiał na ciebie czekać?

-Ashton! - miałem ochotę rzucić mu się na szyję

-We własnej osobie. Liczyłem, że wyjdziesz na przerwę i zjemy razem, ale chyba się przeliczyłem.

Rozejrzałem się po zatłoczonym lokalu, krzywiąc się.

-O której kończysz?

-Za dwie godziny.

-Poczekam na ciebie i odwiozę do domu.

-Zwariowałeś? Nie będziesz na mnie tyle czekać. Poza tym mam skuter.

-Mam rozumieć, że będziesz wracał w tą ulewę? Okay, w porządku.

-Znaczy...

-Calum, zaproś kolegę na kawę i porozmawiacie sobie później. - znikąd pojawił się Will - Potrzebujemy cię.

-Jasne. Ash zadzwonię jeszcze do ciebie. Smacznego.

Odeszliśmy w swoje strony.

Wieczorem deszcz nie zmniejszył się ani nie uległ nasileniu. Padał tak, jakby ktoś go kontrolował. Jakby matka natura napędzała go wiecznie pełnym sił chomikiem, biegającym na kołowrotku. Tłum ludzi, mimo złej pogody, znacznie zmalał i skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ogarnęła mnie ogromna ulga. Wreszcie my, pracownicy, mogliśmy zwolnić z tempa, a gdy nadszedł mój koniec pracy, z uśmiechem na ustach ubrałem bluzę oraz kurtkę. Jako, że Cornelia najwyraźniej musiała zostać dłużej, mogłem spokojnie wyjść tylnym wejściem. Szło mi to na rękę, gdyż miałem bliżej do miejsca, gdzie zaparkowałem swój pojazd.

Gdy tylko otworzyłem drzwi zobaczyłem... W sumie to nie zobaczyłem zbyt wiele, oprócz ogromnej ściany deszczu. Odliczyłem do trzech i wybiegłem na zewnątrz w stronę skutera. Zimna woda ponownie tego dnia oblała mnie całego. Czułem jak mokra grzywka przykleja mi się do czoła podobnie jak materiał ubrań do ciała. Było to dyskomfortowe i ograniczało ruchy. Usiadłem na śliskim od deszczu siedzeniu, a kluczyki włożyłem do stacyjki, przekręcając od razu klucz. Silnik wydobył z siebie warkot, następnie coś co nie brzmiało zbyt dobrze, głośny klekot i zgasł. Ponownie przekręciłem kluczyki, jeszcze raz i jeszcze raz...

-Działaj! Działaj złomie!

Ale silnik ani drgnął. Wtedy usłyszałem trąbienie.

-Może jednak podwieźć cię do domu?- zapytał Ashton, starając się przekrzyczeć uderzenia kropel deszczu o asfalt

Bez zastanowienia rzuciłem się w stronę jego samochodu, w jednej sekundzie, otwierając drzwi, a w drugiej, siedząc już w ciepłym środku, pachnącym cytrusami. Odetchnąłem głęboko.

-Dziękuję, że mnie nie posłuchałeś i jednak postanowiłeś poczekać.

-Przyjemność po mojej stronie. Poczekaj, z tyłu powinienem mieć jakiś koc. - dodał, widząc jak zaczynam drżeć z zimna. Sięgnął za siedzenie, wyciągnął koc i szczelnie mnie nim okrył. Dodatkowo podkręcił ogrzewanie. - Teraz już powinno być cieplej.

Kiwnąłem głową, wsłuchując się w cichą melodię lecącą z radia. Była naprawdę spokojna. Zupełnie odwrotnie do deszczu, który stwarzał jedynie chaos. Oparłem głowę o szybę i nawet nie wiem kiedy zasnąłem.

Ocknąłem się w momencie, kiedy ktoś szturchał lekko moje ramię. Sennie rozejrzałem się po okolicy. Znajdowaliśmy się tuż przed moją klatką.

-Zasnąłeś i w zasadzie nie byłem pewien co mam zrobić - odezwał się chłopak - więc jeździłem w koło. Pomyślałem, że może zawiozę cię do siebie, ale potem stwierdziłem, że mógłbyś tego nie chcieć.

-Dobrze zrobiłeś. Hmm, która jest godzina?

-Coś po jedenastej.

-Cholera. - zakląłem- Mogłeś obudzić mnie wcześniej. Nikt nie dzwonił?

Pokiwał przecząco głową.

-Naprawdę próbowałem cię obudzić, ale wyglądałeś cholernie uroczo.

-Pieski są urocze, ja nie. Ale mówisz, że pociąga cię to, kiedy się ślinię. Ok, zapamiętam. - zaśmiałem się i po chwili mówiłem dalej - Muszę iść. Mali pewnie odchodzi od zmysłów. Normalnie już dawno powinienem być w domu. Proszę, twój koc. - zacząłem zdejmować z siebie okrycie

-Nie. - przerwał mi - Na dworze jeszcze pada. Oddasz mi jutro. Wyślę ci wiadomość z dokładną godziną, w porządku?

-Pewnie.

-A czy tatuś dostanie buziaka w policzek na dobranoc?

Uniosłem brwi wysoko w górę. Zupełnie nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji. Ani tego, że rzeczywiście nazwie siebie tatusiem.

-Bo kto jak kto, ale ty dajesz najlepsze całusy.

-Czaruś. - parsknąłem śmiechem, ale po uspokojeniu, nachyliłem się i złożyłem mu jednego buziaka w sam środek gładkiego policzka. - Z każdym tak robisz czy tylko ze mną?

-Mam wrażenie, że to bardziej kwestia wprawy.

A ja miałem wrażenie, jakby ktoś dźgnął mnie nożem w serce. Autentycznie mnie zabolało, ale wstrzymałem się od rozmasowania tamtego miejsca.

-Rozumiem. Dobranoc, Ashton. Jeszcze raz dziękuję za wszystko.

Wysiadłem z samochodu, starając się jak najmniej czasu spędzić na deszczu. Jednak zanim wpisałem kod, bo oczywiście musiałem się dwukrotnie pomylić, znowu byłem cały mokry. Zanim zamknęły się za mną drzwi usłyszałem jak samochód Asha odjeżdża sprzed bloku. Uśmiechnąłem się lekko, wciągając zapach cytrusów, którym przesiąkł koc. Jednak to samo uczucie w sercu wróciło. Nie mogłem znieść faktu, że ten śliczny chłopak z dołeczkami miał niezliczoną ilość zaliczanych randek i drugie tyle zaliczonych panienek w łóżku. Przygniatało mnie to, ponieważ ja byłem zupełnie zielony w tych sprawach. Ja nie wiedziałem jak do końca powinien działać związek ani jak wygląda gejowski seks co pokazały mi jedynie strony pronograficzne. Co z tego, że byłem dorosły. Nigdy nie miałem na to czasu ani ochoty, ani osoby która by mi pokazała jak to jest. I tak o to z nieba spadł mi chyba najbardziej doświadczony facet chodzący po kuli ziemskiej.

Cudownie.

Chociaż może to i lepiej, żeby wiedział co i jak.

'Ale chwila, myślałem, widywałem go tylko dziewczynami i z tego co mówiła mi Cornelia, to ona także. Czy to znaczyło, że miałem być jego pierwszym chłopakiem? Ok, Calum, wybiegasz zbyt daleko w przyszłość. Może on wcale nie chce od ciebie nic więcej. Może po prostu nie ma z kim iść na ten koncert.'

Swój wewnętrzny monolog przerwałem, kiedy wszedłem do mieszkania. Światła były zapalone, więc Mali jeszcze nie spała. Zająłem przemoczone buty i ruszyłem dalej, zostawiając za sobą mokre ślady. Siostrę zastałem całującą się namiętnie z Loganem na naszej kanapie w salonie. Byłbym zbyt dobrym bratem, żeby nie przerwać im w takiej pięknej chwili.

-Widzę, że się bardzo martwiliście moją nieobecnością pomimo późnej pory.

Kochankowie odsunęli się od siebie jak oparzeni, ciężko oddychając.

-Calum, co ty tu robisz? - zapytała dziewczyna

-No chyba mieszkam.

-Byłam pewna, że już nie wrócisz.

-I przepraszam bardzo, gdzie miałbym spać?

-U tego Ashtona.

-Nie tym razem siostrzyczko. Ale spokojnie, ja idę do siebie, więc możecie kontynuować. Tylko bądźcie cicho, błagam.

Mali spłonęła rumieńcem, a Logan zaśmiał się za co dostał kuksańca w ramię.

-Czekaj, jesteś cały mokry. - tym razem odezwał się ciemnoskóry - Pod rynnę wlazłeś?

-Wiesz, bracie, że mamy bieżącą wodę i spokojnie mogłeś się umyć tutaj.

-Bardzo śmieszne. - przewróciłem oczami - Dobranoc.

Za sobą słyszałem jeszcze ich śmiech, ale ja myślami byłem już tylko pod ciepłym prysznicem i pod kołdrą w wygodnym łóżku.

Wiem, że jest późno, ale tadam!
W sumie to rozdział krótki i raczej przejściowy. Już w następnych rozdziałach raczej będzie się coś działo.

Kolejna sprawa jaką chcę poruszyć to moja aktywność na wattpadzie. Pewnie zauważyliście, że rozdziały nie są zbyt często. Aktualnie mam ferie, natomiast zaraz one się skończą i problem pozostanie ten sam, bo jak wspominałam, mam w tym roku egzaminy. Przez następne miesiące moje życie będzie krążyć wokół nich i ta historia na tym mocno ucierpi i ja zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę zawieszać opowiadania, bo obawiam się, że po prostu nie miałabym po co tutaj wracać, dlatego postanowiłam, że w tytule zaznaczę, iż będzie to historia wolno pisana.

Żeby wam to jakoś wynagrodzić, postanowiłam skorzystać z ferii i zrobić maraton. Co wy na to? Byłby on za tydzień, w sobotę. Napiszcie co sądzicie!

Tradycyjnie zachęcam do komentowania, bo widzę, ile osób czyta, a mam ostatnio wrażenie, że piszę sama do siebie :(
I jako, że dodaję to późno, to mogą być jakieś błędy, więc jeśli jakieś wyłapiecie to zaznaczcie i ja to poprawię.

lots of love 💕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top