rozdział 3 ❝przedszkole❞


— Zrobiłeś co? — zapytała Hikari do telefonu, jednocześnie przenosząc zdezorientowane spojrzenie na swojego przybranego brata numer trzy, który jedynie zerknął na nią zaciekawiony znad zeszytu z którego uczył się razem z dziewczyną do egzaminów. Nastolatka przełączyła telefon na tryb głośnomówiący i zacisnęła palec wskazujący i kciuk przy nasadzie nosa, rozmasowując ją. — Powtórz jeszcze raz, ale powoli.

— Cholera jasna, nie każ mi tego powtarzać! — zawołał Toya, siedząc w pustym gabinecie swojego ojca, na jednej z kanap, z nogami ułożonymi na stoliku przed nim.

— Po prostu nie wierzę, że to zrobiłeś! W sensie cieszę się... Ale powtórz...

— Zaprosiłem. Swoją fankę. Na randkę — cedził przez zaciśnięte usta, opuszczając jedną z nóg na podłogę, którą zaczął podświadomie tupać.

— Co zrobiłeś? — odezwał się tym razem Shoto, nachylając się nad zeszytem w stronę komórki Kazunari, która posłała mu spojrzenie typu: "Mówiłam, że oszalał". — Przynajmniej ją chociaż trochę znasz? Imię i nazwisko?

— Za kogo wy mnie macie?!

— Idiotę — odparli zgodnie.

— To Sayuri Hasegawa. Córka Kiyo Hasegawy. Tak, tej Kiyo Hasegawy.

— Pierdo... — Hikari nie dokończyła. Odchrząknęła, widząc karcące spojrzenie kilka miesięcy młodszego od niej samej Shoto. — Łał. Nie wiedziałam, że ma córkę, a czytałam o tej kobiecie dosłownie... Cóż... Zawsze i wszystko? Od maleńkości? Jaka jest?! Też jest taka wysoka?! Jest ładna?!

— Wzrostem przypomina ciebie hobbicie — Shoto parsknął, natomiast Hikari zmarszczyła mocno brwi, czego starszy z braci nie mógł niestety zobaczyć. Z pewnością wtedy dogryzłby jej jeszcze bardziej. — I jest w porządku. W sensie, jest normalna. To nie dziewczyna, która jest jedenaście na dziesięć, ale mocne osiem na pewno. Ma bardzo ładne oczy. Dość specyficzne, bo ciężko mi określić czy są bardziej jasnozielone czy ciemno zielone. Ma strasznie dużo tego pigmentu i masę odcieni, które się na siebie nakładają i nachodzą. Pewnie też sporo zależy od światła.

— Jak w każdych oczach — mruknęła jedynie Hikari.

Toya nie chciał się spierać w tak trywialnej kwestii, ale również nie potwierdził jej słów. Wiedział jednak, że niezależnie od światła, jego oczy zawsze mają kolor turkusu, oczy Hikari są lazurowe, a te Shoto, choć dwukolorowe, zawsze lewe było w tym samym odcieniu co jego, a prawe identyczne jak u ich matki. I choć niekiedy były jaśniejsze, bądź ciemniejsze, ich tonacja i odcień, nigdy się nie zmieniały. Tęczówki Sayuri natomiast, były płynną zagadką. Przez chwilę nawet się zastanawiał, czy zmiana ta nie jest przypadkiem spowodowana quirkiem.

— Jaki quirk ma Kiyo Hasegawa? — zapytał przyszywaną siostrę, czując, że ta będzie o tym z pewnością wiedzieć i potwierdzi jego przypuszczenia.

— Super regenerację. Każde zacięcie, czy rana znikają w kilka sekund i nie pozostawia to blizn na jej ciele. Wspominała w jakimś wywiadzie kiedyś, że czyściła podłączony do prądu blender i odcięła sobie palec, ale ten wrócił na miejsce i się scalił. Mówiła, że ją samą to zaskoczyło — przytoczyła opowieść o której czytała, aby po chwili złapać pewne zawahanie. — Chwilka. Po co ci to?

— Po prostu kojarzyłem, że to regeneracja — mruknął, wspomnieniami wracając do widoku rąk i nóg Sayuri. Posiadała wiele białych blizn na nich i szybko się domyślił, że z pewnością, nie tylko na nich. To oznaczało, że nie odziedziczyła zdolności swojej matki, tego jednego, mógł być pewien. — W sumie jaka jest szansa, że nie odziedziczy quirku po matce?

— A jak myślisz geniuszu? Uczyłeś się tego w liceum — zbeształa go Hikari, choć sama nie miała pojęcia, czy jest to szansa pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, czy może mniej.

— Teoretycznie jakieś trzydzieści trzy i trzy procenta — wyjaśnił Shoto, prostując się. — Na logikę oczywiście. Może mniej, ciężko powiedzieć.

— Mało.

— Jeszcze mniej jest na hybrydy — dodała Hikari, tego będąc akurat dużo pewniejsza.

— Wręcz przeciwnie — odparł młodszy Todoroki. — Jeśli quirki rodziców się dopełniają w jakiś sposób, łatwiej o wymieszanie, a przynajmniej tak mówiła moja nauczycielka od matematyki, na statystyce. Ktoś kiedyś zapytał ją o jakieś genetyczne zagadnienia dotyczące mieszania się quirków między sobą. Im bliższe sobie są, tym prościej o wymieszanie.

Toya przytaknął, rozumiejąc nieco tę logikę. To jednak oznaczało, że Sayuri miała quirk swojego ojca. Mogła więc ranić się do woli i na całym jej ciele, pozostawały znamiona. Wciąż pamiętał jak została wrzucona pod pociąg. Wtedy nie zauważył ran na jej ciele, ale spowodowane to było marynarką, ukrywającą ręce oraz spódniczką do kolan i podkolanówkami. Nie miał prawa wtedy zauważyć ran po cięciu się. A przynajmniej tak próbował się pocieszyć. Już wtedy powinien z nią zostać dłużej.

Drzwi otworzyły się i Toya jedynie zerknął w ich kierunku. Jego ojciec patrzył na niego z mocno zmarszczonymi brwiami, gdy spostrzegł nogę syna na stoliku.

— Muszę kończyć — rzucił młody mężczyzna rozłączając się. Ściągnął but z mebla i lekko, z wymownym wyrazem twarzy, przetarł to miejsce ręką.

Po sytuacji sprzed dziesięciu laty, ciężko było mu porządnie wkurzyć ojca. Zazwyczaj upominał go głównie w kwestii ocen i mocno się tym emocjonował (tym bardziej, że Toya nie należał do wybitnych uczniów przez swoją dysleksję), ale nigdy nie wpadł w furię, jak niejednokrotnie w stosunku do jego matki, gdy był młodszy, czy do niego, gdy ranił się quirkiem. I obecnie, choć rozumiał ojca, nie potrafił zaakceptować metody jaką ten wykorzystał, by przerwać jego treningi. W końcu nie dość, że ta nie przyniosła skutku, to jej rezultaty mogły się skończyć opłakanie.

Czasami pierworodny Endeavora myślał sobie, co by było, gdyby poszedł na górę w ich okolicy zaprezentować ojcu swoje dziwactwo. Uratował go jedynie, nagle obudzony quirk matki, który chciał nauczyć się kontrolować (przez zaprezentowaniem błękitnego płomienia), aby ojciec był z niego dumny. Zdolność jednak obudziła się po raz drugi dopiero, kiedy jego młodszy brat był w potrzebie.

— Napisałeś raport z obchodu?

— Ta, nawet go zdałem i jest już zaksięgowany. Gadałem z policją po złapaniu złodzieja, i potrzebuję wolnego na piątek. Dzięki, że rozumiesz — dodał, zanim Enji zdążył choćby się odezwać. Bohater numer dwa, zmarszczył jeszcze bardziej brwi.

— W piątek mamy spotkanie w przedszkolu.

— Poradzisz sobie. W końcu świetnie radzisz sobie z dziećmi — rzucił z wyraźnym sarkazmem. Bohater numer dwa, nie miał jednak zamiaru go besztać. W końcu czuł wyrzuty sumienia, za to co zrobił jemu i jego rodzeństwu. Co części z nich, dalej robił. W końcu największą uwagę zwracał na Shoto i Toye. Niekiedy również na Fuyumi, choć wciąż przegrywała z Hikari (która przecież nie była nawet córką Endeavora, a jego nieżyjącego przyjaciela). Natsuo już dawno pozostał sam sobie, będąc jedynie czymś w rodzaju śmiesznego dodatku. Miał jednak tego pecha, że nie urodził się ani z mieszanym quirkiem, ani ognistym. Na dodatek, nie był dziewczynką, więc Enji z góry założył, że chłopak poradzi sobie sam i nie wymaga tak wiele jego uwagi, jak reszta. Bardzo się jednak w tej kwestii mylił, nie zdając sobie sprawy, jak wielki mur buduje między sobą, a środkowym synem.

— Po co ci dzień wolny? — zapytał mijając go i przysiadając przy biurku. Wyciągnął z jednej z półek prostokątne okulary do czytania i masę dokumentów, które musiał przejrzeć jeszcze tego dnia i podstemplować.

— Idę na randkę.

Enji uniósł głowę znad papierów na syna, próbując odgadnąć z jego twarzy, czy ten przypadkiem nie żartuje. Niewiele czasu minęło od jego rozstania z Mariko, więc nie spodziewał się, że ten tak szybko znajdzie nową sympatię. Tym bardziej, że Toya, choć nigdy by się do tego nie przyznał, był dość uczuciowym mężczyzną i każde ze swoich zerwań bardzo w środku przeżywał, maskując nieco większymi złośliwościami i zaczepkami.

Nie widział jednak na twarzy swojego pierworodnego elementów, które zdradzałyby, że ten kłamie. Todoroki wciąż miał swój zadziorny uśmiech, który odziedziczył, nie wiadomo po kim. Enji z natury był raczej poważnym człowiekiem, z kolei jego żona Rei, należała raczej do kobiet cichych i spokojnych. A jednak z tego przedziwnego miksu, poza trójką niezwykle do nich podobnych dzieci, pojawił się Toya, który był narwany i impulsywny jak ojciec, jednak niezwykle sarkastyczny i dużo bardziej przystępny niż jego rodzic (a z całą pewnością milszy i delikatniejszy w słowach i czynach).

— O której masz tą randkę? — zadał pytanie, wracając do przeglądania położonych na biurku dokumentów.

— Na czternastą.

— To świetnie. Spotkanie jest o dziewiątej, przed czternastą skończymy. Zdążysz się przebrać i ogarnąć do tego czasu. Kim jest ta szczęściara?

— Sayuri Hasegawa.

— Hasegawa? — ponownie uniósł swój wzrok na białowłosego, tym razem marszcząc brwi, jakby skądś kojarzył to nazwisko. — Brzmi znajomo. Kto to? Jakaś pomniejsza bohaterka?

— Nie. Córka Kiyo Hasegawy.

— Czyja córka?!


Toya lubił dzieci. Naprawdę je lubił. Przypominałyby mu jego młodszego brata, gdyby nie to, że te były małymi potworami.

Patrząc na wydzierające się małe skrzaty, wzrostem przypominające krasnale, z trudnością ukrywał poirytowanie. Jego uszy cierpiały, podobnie jak psychika. Nie był gotowy na takie wyzwania o dziewiątej rano. Swoje obchody specjalnie zaczynał dopiero koło jedenastej, bo wolał się wyspać. Nienawidził wstawać wcześnie i liczył, że po zakończeniu szkoły, już więcej nie będzie musiał meldować się punkt, poniżej dziesiątej gdziekolwiek. A jednak teraz stał, przed grupą rozwrzeszczanych gówniarzy, które ciągnęły go za płaszcz. Na dodatek jak na złość i w akcie potencjalnej zemsty, jego ojciec wyparował, pozostawiając go samego z diabłami.

Spojrzał szukając litości u ich opiekunki, jednak ta pokręciła jedynie głową.

Naprawdę lubił dzieci, jednak ta grupa wyjątkowo mu podpadła już w pierwszych sekundach od wejścia przez drzwi. Nie wiedział nawet co powinien do końca powiedzieć. Unikał jak ognia rozmawiania, zdawania raportów i tym podobnych. Chciał wypełniać misje i robić swoją robotę, a nie szlajać się po przedszkolach i uczyć dzieci o bohaterstwie. I tak każdy w tych czasach, chciał być bohaterem. Albo astronautą. Albo księżniczką. Ewentualnie wszystkim na raz.

— Heej! Bo ty jesteś Dabi, prawda? — zapytał dzieciak o ostrych, przypominających rekinie, zębach. — Moja mama mówi, że jesteś gorący.

Zdecydowanie nie było to coś, co chciał usłyszeć od maksymalnie pięcioletniego dziecka. Przykucnął przed nim uśmiechając się w swój charakterystyczny, nieco zawadiacki sposób.

— Cóż to prawda. W końcu moim quirkiem są niebieskie płomienie — odparł ukazując zdolność, na ręce, uważając, żeby nie poparzyć siebie i chłopca.

— Jesteś głupi? Przecież jej chodziło o twój wygląd, a nie zdolność.

Czuł jak ręce mu opadają. Dzieci w tych czasach, były wyjątkowo świadome i z jakiegoś powodu mocno go to przeraziło. Gdy wspominał małego Shoto czy małą Hikari, nie pamiętał, aby byli aż tak ogarnięci. I o ile Shoto był wycofanym dzieckiem, co mogło tłumaczyć jego niewinność, tak Hikari była otwarta i zawsze było jej wszędzie pełno, a jednak nigdy nie była aż tak rozumna jak dzieciak przed nim, i jego rówieśnicy zapewne również.

Na dodatek, gówniarz był bezczelny. Rozmawiał z dużo starszą od siebie osobą i bez żadnego zawahania, nazwał tę osobę głupią. Toya mając te 4-5 lat, nie wyobrażał sobie podejść do kogokolwiek i tak powiedzieć, nawet gdyby słyszał coś idiotycznego według niego. Mało tego, mając lat dwadzieścia dwa dalej nie wyobrażał sobie zakomunikować czegoś takiego innej osobie prosto w twarz inaczej niż w żartach czy przekomarzankach z własnym rodzeństwem chociażby, czy nawet Hawksem, którego traktował jak swojego przyjaciela.

— Co o tym myśli twój tata? — zapytał tracąc poprzedni uśmiech, który zastąpiło zdziwienie na twarzy.

— Zawsze mówi, że pewnie masz dużo pań, ale kompletnie nie rozumiem o co mu chodzi.

— Ja wcale... — nie dokończył, wzdychając ciężko. Czy tak właśnie widzieli go zazdrośni mężczyźni? Przecież miał zaledwie kilka dziewczyn, na dodatek nie wchodził do łóżka z żadną kobietą, nie budując z nią wcześniej relacji. Nie chciał, do cholery, wchodzić w relacje z fankami, gdyż bał się je w jakiś nieświadomy sposób wykorzystać. A wśród opinii niektórych robił za playboya. To było raniące. — Czy możemy zacząć? — zapytał opiekunkę, która jedynie po chwili namysłu skinęła głową.

— Dzieci! — zawołała kobieta, klaszcząc w dłonie i zwracając uwagę całej grupy. Krasnale spojrzały na nią wyrwane z zabaw i rozrabiania. — Usiądźcie proszę spokojnie w ławkach — poprosiła dość niepewnym głosem, co już na samym początku zdziwiło bohatera. Nie zaskoczyło go, że żaden z karłowatych hobbitów nie zareagował na prośbę. Mało tego, te małe diabły, jeszcze wróciły do zabawy.

Kilkoro dzieci dalej ciągnęło jego płaszcz ze śmiechem. Przetarł dwoma palcami skronie czując jak jego głowa miała eksplodować. Modlił się w duchu o spokojnego potomka, albo przynajmniej kulturalnego. W końcu on czy taka Hikari, mieli swoje temperamenty, ale jednocześnie byli dobrze wychowani. Tutaj natomiast miał wrażenie, że spotkał się z brakiem jakiegokolwiek wychowania.

Tym razem to on klasnął w ręce. Dzieci zwróciły na niego uwagę.

— Do ławek. Teraz — rozporządził twardym tonem. Dzieci popatrzyły po sobie zmieszane, zapewne nie do końca wiedząc, czy powinny usiąść na miejscu czy raczej ignorować Toye i nie przerywać zabawy.

Widząc jednak chłód w oczach bohatera, kilkoro z małych ludzi zadrżało, zajmując wyznaczone miejsce. Siadali tak jedno po drugim wpatrując się w białowłosego, dość temperamentnego mężczyznę przed nimi.

Gdy wszystkie krasnale zajęły swoje małe krzesełka, Toya odkaszlnął. Łatwiejszy etap został zakończony. Wystarczyło jeszcze z nimi pogadać, poodpowiadać na pytania i zrobić wykład o tym co robi, pomijając raporty, gadanie z policją i dni w których nie działo się kompletnie nic.

— Hej, nazywam się Dabi i jestem obecnym bohaterem numer pięć. Przyszedłem dziś pogadać z wami o zawodzie, który wykonuje. Czy jest coś co chcecie wiedzieć o bohaterstwie? — zapytał w pierwszej kolejności. W klasie jednak zapanował taki harmider, że ciężko było mu wyłapać jakiekolwiek pełne zdanie. Słowa zlewały się w jedno i utrudniały komunikację. — Spokojnie. Mamy sporo czasu, odpowiem na wszystkie. Po prostu jeśli chcecie o coś zapytać, podnieście ręce. Będę po kolei wybierał i odpowiadał na każde.

Kilka dłoni wystrzeliło w górę od razu. Spojrzał na małą dziewczynkę, której brązowe włosy wyczesane były w kucyk na boku głowy.

— Jesteś zajęty?

Jeśli wcześniejszy dzieciak, mówiący mu o tekstach jego matki go zdziwił, to ta dziewczynka jeszcze bardziej. Czuł się zmieszany i nieco załamany. Wciąż nie rozumiał, po co tam był i dlaczego trafiło akurat na niego. Powinien spać właśnie w łóżku, obudzić się za godzinę, bądź półtorej, wziąć szybki prysznic i szykować się do randki. A jednak odpowiadał na pytania matrymonialne czterolatki.

— Nie, jestem singlem — odparł z nieukrywaną już niechęcią. — Jedna zasada. Pytania mają dotyczyć bohaterstwa.

Wiele dłoni opadło. Pozostała jeszcze dziewczynka pytająca go o jego status związkowy i dwoje chłopców, z czego jednym z nich był ten sam od powiedzenia mu, że jego matka uważa, że mężczyzna jest gorący.

Zaczął od dziewczynki.

— Można się umówić z bohaterem numer pięć?

— Jeśli się ma więcej niż dziewiętnaście lat, oczywiście — odpowiedział w duchu błagając o lepsze pytania. Naprawdę nie chciał poruszać tematu flirtów. Ledwo zerwał z dziewczyną, był dziś umówiony na randkę i nie chciał sobie psuć humoru, bo później był zawsze nie w sosie aż do końca dnia.

Wskazał nieznanego sobie chłopca, zbytnio nie wyróżniającego się wyglądem w swojej grupie. Ot, czarnowłosy chłopiec o wielkich zielonych oczach. Były jednak przeciętne w porównaniu do tych, których posiadaczką była Sayuri.

— Dlaczego wybrał pan bohaterstwo? Dlaczego chce nim pan być?

Choć było pewne, że te pytania mogą paść, Toya kompletnie się nie przygotował. Dlaczego był bohaterem? Dlaczego nim chciał być?

Pierwotnie chciał być numerem jeden, żeby zyskać uznanie ojca. Później chciał być lepszy od niego, nie pod kątem miejsca, a bycia zwyczajnie lepszym człowiekiem. Teraz powoli nie wiedział, po co jest herosem. Bo to lubił? Bo sprawiało mu radość, gdy mógł kogoś uratować? A może chodziło o ciągły przypływ adrenaliny? Sam nie wiedział. Musiał więc powiedzieć to o czym pomyślał w pierwszej chwili, choć były to niepewne szepty gdzieś w podświadomości. To co odpowiedzieliby pewnie inni.

— Lubię ratować ludzi. Zależy mi na tym, żeby nasze ulice były bezpieczne, żebyście wychodząc z domu się pobawić, nie bali się, że zostaniecie zaatakowani — odparł w końcu po chwili milczenia. W odpowiedzi usłyszał kilka pomruków wyrażających podziw.

Zaczął lubić te dzieciaki. Popatrzył na rekinozębego i poprosił jego o ostatnie pytanie.

— Dlaczego wszyscy bohaterowie noszą lateks?


Spojrzał gniewnie na ojca, gdy o godzinie trzynastej opuścili przybytek. Endeavor jedynie unikał jego wzroku, sam nie spodziewając się, że te małe diabły, będą trzymać ich tak długo. To sprawiło, że Toya nie mógł ani wziąć prysznica, ani ubrać się w coś lepszego niż to co miał aktualnie w biurze, a z pewnością nie nadawało się to na randkę z córką jednej z największych japońskich celebrytek.

— Następnym razem dam ci to wolne — mruknął w końcu Enji, co miało być jego sposobem na przeprosiny.

— Następnym razem zadbam o pieprzone L4.

— Toya język!

Mimo to białowłosy jedynie przyśpieszył kroku, chowając ręce do kieszeni płaszcza. Miał niewiele czasu i o ile nie miał problemu spóźnić się do szkoły czy później pracy, tak nie chciał wystawiać nikogo z kim był umówiony sam na sam. Musiał więc się pośpieszyć.


Sayuri zerkała co chwila na zegarek. Byli umówieni na czternastą, a było już dziesięć po. Okropnie ją to martwiło i zastanawiała się, co musiało opóźnić bohatera. Spodziewała się wszystkiego. Od klęski żywiołowej, przez przestępcę, po jakiś wypadek. Stukała tak palcami o blat, siedząc w jednej z kawiarni. Wypiła już niemal całą szklankę wody i tylko co chwila zerkała na telefon. Poprawiła uciekający z upięcia kosmyk włosów, chowając go za ucho.

Czuła się dziwnie i bała się, że została wystawiona. Dabi wyglądał na osobę, która w kobietach przebierała, i plotki wcale nie były na ten temat lepsze. Zdecydowanie powinna odmówić, gdy ją zaprosił, jednak był jej bohaterem, więc skoro nadarzyła się okazja wyjść na zwykłą kawę, skorzystała z niej.

Powoli jednak zaczynała tego żałować. Próbowała jedynie pogodzić się z rosnącym rozczarowaniem i sama siebie próbowała przekonać, że przecież jeszcze przyjdzie. To było zaledwie dziesięć (obecnie piętnaście) krótkich minut.

Mimo to, przetarła powieki, czując jak zbierają się pod nimi łzy. Zawiodła się na ludziach tak wiele razy, że liczyła przynajmniej na bohatera, który uratował ją aż trzykrotnie. Chciała już wrócić do domu, usiąść na kanapie i zacząć zajadać się zimnymi lodami jagodowymi. Być może poprawić nawet bitą śmietaną, wyciskaną z dozownika prosto do ust.

Nie wypadało jednak wyjść nie zamawiając niczego. Dlatego gdy kelner podszedł do niej trzeci raz, na poprawę nastroju zamówiła ciasto marchewkowe i zieloną herbatę.

Oparła łokieć o okrągły, mały stolik, przykryty szytym na wymiar obrusem. Podparła również głowę na dłoni zwiniętej w piąstkę, przyglądając się ludziom chodzącym po ulicy. Wracającym z pracy, zmierzającym do niej, czy rodzicom z dziećmi na zakupach. Zakochanym parom, przechodzącym się, trzymając za ręce. Nigdy nawet nie myślała o znalezieniu sobie partnera. Nie ze swoją zdolnością, którą niemal każdy chciał wykorzystać. I nawet jeśli jej matka twierdziła, że kiedyś, w przyszłości, trafi na kogoś, kogo nie będzie obchodziła jej dziwactwo, a ona sama, to nie potrafiła w to uwierzyć. Za wiele wycierpiała, za wiele razy się zawiodła. A teraz wydarzyło się to po raz kolejny, jednak tym razem nieco inaczej.

Wiedziała, że będzie dalej fanką Dabiego. W końcu uratował ją trzy razy. Nie sądziła jednak, że będzie w stanie patrzeć na niego przez ten sam pryzmat co wcześniej.

Dzwoneczek nad drzwiami zabrzęczał wesoło, jednak kompletnie nie zwrócił jej uwagi. Patrzyła bez emocji na przechodzących za szybą ludzi. Widziała również swoje odbicie, znudzone spojrzenie i twarz bez żadnego wyrazu. Krzesło przed nią wydało głośny dźwięk przesuwania.

Uniosła głowę chcąc zbyć natręta, jednak mogła jedynie nieco szerzej otworzyć oczy, patrząc na zdyszanego Todorokiego, który trzymał się za pierś, najwyraźniej bardzo zmęczony, prawdopodobnym biegiem. Ubrany był od pasa w górę w beżową koszulkę i białą skórzaną kurtkę. Tegoroczna wiosna nie należała do najcieplejszych.

— Cholera jasna, przepraszam. Wypadło mi przedszkole — wyrzucał z siebie każde ze słów jak karabin maszynowy.

— Wypadło ci przedszkole? — dopytała dla pewności blondynka, nie do końca pewna, czy dobrze go zrozumiała.

— Tak. Znaczy nie. Nie do końca — zaczął się plątać białowłosy. W końcu ciężko westchnął i skierował swoje turkusowe tęczówki wprost na siedzącą naprzeciwko niego kobietę. — Daj mi wyjaśnić od początku. Tylko zamówię jakąś kawę, bo czuję, że nie kontaktuje.

I rzeczywiście, zamówił. Ich zamówienia przyszły w tym samym momencie, więc Hasegawa nie musiała czuć się głupio z tym, że mogła zacząć konsumować herbatę i ciasto, zanim przyszła kawa Toyi. Czarna, mocna.

— Więc jak wypadło ci przedszkole? — zapytała, już nawet nie ukrywając uśmiechu rozbawienia.

— Miałem dziś z ojcem wizytę w przedszkolu i trochę się przedłużyła. A później okazało się, że jeden dzieciak mnie pomazał markerem po karku. Cholera, to było jak do tej pory najgorsze co spotkało mnie w tej robocie.

Sayuri prychnęła potrafiąc uwierzyć w to co mówił. Całe jego ciało było spięte, a głos wyrażał jedynie zmęczenie. Zamieszał łyżeczką w swojej kawie dokładnie przyglądając się jej roześmianej twarzy. Była ładna, to z całą pewnością, jednak ciężko było mu powiedzieć, czy był to szczery śmiech. Bał się, że ten mógł być wymuszony, tylko po to, żeby mu w jakiś sposób zaimponować.

— Dzieci potrafią być trudne — przyznała, próbując go trochę podnieść na duchu. — Jak było na tym spotkaniu?

— Ciężko. Dzieci w obecnych czasach są zbyt świadome. A matki zbyt frywolne... — widząc jak kobieta nie do końca łapie to co mówi, westchnął. Ostatecznie, co szkodziło mu opowiedzieć, co go spotkało? — Jedno dziecko powiedziało mi, że jego matka twierdzi, że jestem "gorący".

— Pewnie chodziło mu o quirk.

— Też tak myślałem, ale jak zapytałem o to, powiedział, że jestem głupi, bo chodzi o wygląd zewnętrzny.

Sayuri nie potrafiła ukryć głośnego prychnięcia. Nigdy nie patrzyła na Dabiego pod kątem atrakcyjności fizycznej, a posiadanej osobowości. Na wywiadach (o ile udało się go na nie zaciągnąć) wydawał się wyluzowany i przepełniony energią. Na dodatek dość często gestykulował i zdawało się, że mimo niekiedy zaczepnego podejścia, był po prostu miły. Chociaż dalej była rozczarowana jego spóźnieniem, to rozumiała powód i nie przekreśliło to ostatecznie pryzmatu przez który na niego patrzyła.

— Jaki masz w sumie quirk? — zapytał chcąc zmienić temat rozmowy, a jednocześnie również dowiedzieć się coś na jego temat. Szybko jednak pożałował, widząc jak całe ciało kobiety napina się jak struna i choć uśmiech nie schodził z jej twarzy, to oczy wyrażały coś czego Toya nie był do końca w stanie zdefiniować i nazwać. — Jeśli nie chcesz odpowiadać, nie musisz.

— Nie, odpowiem. W relacjach szczerość jest dość istotna — wyjaśniła, chociaż czuć było w jej głosie lekkie drżenie. — Jestem quirkless.

To nieco rozjaśniło Toyi wszystko. Słyszał o tym jak bardzo prześladowane są dzieciaki bez zdolności (bardzo często narzekała na to Hikari, której najlepszy przyjaciel nie posiadał dziwactwa), więc zaczął nagle rozumieć sytuację w metrze czy blizny na rękach i nogach.

— Dużo przez to przeszłaś, prawda? Przykro mi.

Sayuri nie odpowiedziała. Zamiast tego odwróciła głowę, co Toya uznał za potwierdzenie swoich słów. W rzeczywistości było to niczym innym, jak mechanizmem ucieczki przed kłamstwem. Nie chciała patrzeć w oczy bohatera. Nigdy nie potrafiła przekonująco kłamać. Toya z kolei zawsze miał problem z rozpoznaniem kłamstwa. A przynajmniej dobrego. Takim można było z całą pewnością nazwać to należące do Sayuri.

— Często wypada ci przedszkole? — zapytała chcąc nieco rozwiać dziwną atmosferę.

— Nie, raczej rzadko. Nie przepadam za takimi akcjami, ale staruszek się uparł, że muszę tam być. Z drugiej strony, zawsze stara się sprzedać mi jak najmniej papierkowej roboty, więc byłem mu to winny.

— Widzę, że nie przepadasz za częścią biurową swojego zawodu.

— A kto lubi pracę w dokumentach? Który bohater mam na myśli. Najgorsza część tej roboty to właśnie ciągłe rozmowy z policją i odpowiadanie dziesięć razy na jedno zadane pytanie. Później wracasz do biura i jeszcze musisz to powtórzyć jedenasty raz, bo trzeba napisać sprawozdanie. Cholernie to upierdliwe, ale wymagane. A ty czym się zajmujesz?

— Studiuję psychologię, a tak poza tym raczej nic specjalnego — przyznała, nieco zawstydzona.

— Nie wychodzisz czasami ze znajomymi? — Nie, żebym ja wychodził, pomyślał.

— Nie przepadam za ludźmi — odparła z lekkim, dość niepewnym uśmiechem.

— A jednak zgodziłaś się na spotkanie ze mną.

— To kompletnie inna sytuacja. Uratowałeś mnie trzykrotnie. I nie wydajesz się osobą, która miałaby kogoś prześladować za odmienność — lub zwykłą odmowę.

— Gdybym kogoś prześladował za to jaki jest, możesz mi wierzyć, że długo bym nie pożył. Moja przyszywana kuzynka, praktycznie siostra jest bardzo cięta na takie formy przemocy. Poza tym to idiotyczne prześladować kogoś tylko dlatego, że jest inny.

Uniósł filiżankę ze swoją wciąż jeszcze parującą kawą i przystawił do ust. Wrzątek nieco je poparzył, ale od razu skorzystał z pasywnej zdolności. Gorzki napój nieco go ożywił, chociaż w dalszym ciągu czuł zmęczenie. Między nimi zapadła dość niezręczna cisza, którą Toya bardzo chciał przerwać.

— Jaki lubisz kolor? — zapytali w tej samej chwili. Zaśmiali się speszeni. — Ty pierwsza — rzucił Toya, obejmując dłońmi ciepłe naczynie.

— Lubię turkusowy.

— Ja pewnie cię zawiodę, ale nie mam ulubionego koloru. Nawet się nad tym za bardzo nie zastanawiałem.

Ciężko było mu konkretnie powiedzieć co lubił. Nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiał. Nie wiedział co do końca lubi w byciu bohaterem, nie umiał powiedzieć jaki miał ulubiony kolor czy wskazać ulubionego jedzenia. Nawet kawy, którą pił nie potrafił nazwać najlepszą. Potrafił powiedzieć i wskazać czego nie lubił, jak papierkowa robota, kolor czerwony, czy fakt, że nienawidził wszystkiego co pikantne i kawy z przesadną ilością mleka. Gdy jednak była mowa u "ulubionym", w głowie miał mętlik i pustkę.

— Myślę, że do pewnego etapu dużo ludzi o tym nie myśli — przyznała Sayuri, nabijając na widelec ciasto o brązowo-pomarańczowym odcieniu. — Wielu osobom ciężko zdefiniować co lubią i przy okazji, gust często się zmienia. Dla przykładu, kiedyś moim ulubionym kolorem był wściekły róż. Dziś myślę, że po prostu w tamtym momencie nie miałam zbytnio gustu — zaśmiała się wesoło, jednocześnie podnosząc młodego mężczyznę na duchu.

— Co cię skłoniło do pójścia na psychologię?

— Chciałam pomagać ludziom, których ktoś skrzywdził.

— To bardzo altruistyczne z twojej strony.

— A bycie bohaterem to nie altruizm? Codziennie narażasz swoje życie, żeby tacy ludzie jak ja, mogli żyć w miarę spokojnie. Inni bohaterowie tak samo. Sama nie wiem, czy byłabym w stanie poświęcić swoje dobro ponad drugiego człowieka. Już nie.

— Wierz mi, nawet bohaterowie są... Cóż, bardzo specyficzni. Nie każdy jest bohaterem, bo chce pomagać innym. Są tacy którym zależy na rozgłosie, pieniądzach albo kobietach. Albo byciu najlepszym kosztem wszystkiego — ostatnie zdanie wypowiedział z mocnym niezadowoleniem, lekko się krzywiąc. — Na dobrą sprawę to już dawno przestał być altruistyczny zawód.

Hasegawa nie zamierzała się kłócić. Wierzyła w każde słowo.

— Masz jakieś hobby Todoroki?

— Gry singleplayer. Nie ważne jaki gatunek. Po prostu lubię odpocząć w ten sposób. Grasz w coś?

— Czasami... Ale raczej preferuje gry drużynowe. Jeju, mają naprawdę dobrą herbatę — rzuciła nagle, po wypiciu stygnącego napoju.

— Cieszę się. Lubię tu przychodzić jak mam przerwę. Jest naprawdę miła atmosfera i nie ma za wielu ludzi.

— Jak wielu ludzi znasz, którzy zapłacą 750 jenów* za filiżankę herbaty? I prawie dwa razy tyle za kawałek ciasta marchewkowego?

Prychnął i przytaknął. W normalnych okolicznościach, nie zaprosiłby nikogo do tak drogiego miejsca, jednak wiedział, że zarówno on, jak i Hasegawa martwić się o pieniądze i ewentualne wydatki nie muszą. Nawet teraz, gdy na nią patrzył, widział markowy, złoty zegarek na jej prawym przegubie.

— Bardzo przywiązujesz uwagę do dodatków? — zapytał wskazując głową na jej rękę. Zerknęła w to miejsce, sprawdzając przy okazji godzinę.

— Nie bardzo. Szczerze nawet nie mam bladego pojęcia, jaka to firma. Moja mama często ma jakieś współprace z markami, robi zdjęcie na instagrama, a później dużo z jej rzeczy wpada do mojego kuferka na biżuterię. Gdyby nie ona, prawdopodobnie byłby pusty. Ale akurat zegarek dostałam od niej w prezencie urodzinowym na moją "światową pełnoletność".

— "Światową pełnoletność"? — uniósł jedną brew, odkładając pustą filiżankę i podpierając się łokciem o blat. Głowę położył na dłoni. Niemal całe spotkanie na twarzy miał półuśmiech.

— Cóż, tak. W większości krajów na świecie, wiek osiągnięcia pełnoletności to osiemnaście lat. U nas pełnoletnością pochwalić się będę mogła dopiero w grudniu.

— Serio masz dwadzieścia lat? — Widząc spojrzenie blondynki, lekko się spiął. Marszczyła brwi, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek. — Wybacz. To przez wzrost.

— Jeszcze słowo i wyjdę.

Skinął głową, zamykając usta. Mimo to, nie potrafił powstrzymać uśmiechu rozbawienia. W końcu prychnął, ukazując swój zadziorny uśmiech.

— Nie spodziewałam się, że jesteś taki wredny.

— To tylko jedna z wielu moich zalet.

Nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu. Jedynie odwzajemniła uśmiech i pokręciła głową z niedowierzaniem. Choć pierwotnie była rozczarowana spóźnieniem, teraz zwyczajnie dobrze się bawiła, przy wciąż ciepłej herbacie i cieście marchewkowym.

Wybrał numer Hikari, zaraz po tym jak odprowadził Sayuri pod jej dom, gdy słońce zaczęło się chować za horyzontem. Zadbał o to, żeby bezpiecznie wróciła, martwiąc się, że ponownie może stać się ofiarą przestępców. Sama raczej się z tego śmiała, wspominając coś o wiktymologii. Zapamiętał ten termin, gdyż z pewnością słyszał go kiedyś w szkole na zajęciach z bohaterstwa, ale nigdy nie przywiązywał uwagi do szczegółów. Nie mniej, chciał się z nim zapoznać. Tym razem nie będąc zmuszonym przez nauczyciela, a z własnej ciekawości.

Kazunari odebrała po kilku sygnałach.

— Jak randka? — zapytała od razu wyraźnie podekscytowana.

— Spóźniłem się przez ojca, ale chyba nie było najgorzej.

— Spóźniłeś się na swoją pierwszą randkę? Przez wuja? Jak będę u was w przyszłym tygodniu, pogadam sobie z nim. To przecież próba sabotażu.

— Będziesz u nas w przyszłym tygodniu? — Odpowiedziało mu ciche mruczenie w tle. Świadczyło to jedynie o tym, że Hikari trzymała coś w ustach, a jak znał ją, była to prawdopodobnie gumka do włosów. — Dobrze, bo strasznie mnie tym wkurwił. No i widać było, że Hasegawie było przykro.

— Jakbym myślała, że mnie facet wystawił, też byłoby mi przykro. Nie chciałabym go już nigdy więcej widzieć na oczy.

— Przekażę to w przyszłości Midoriyi, — po drugiej stronie usłyszał dźwięk podobny do wymiotującego swoje futro kota — możesz być tego pewna.

— Pogrzało cię do reszty? On jest dla mnie jak brat. To byłoby obrzydliwe. To tak jakbym się miała związać z Shoto, Natsuo albo tobą. O - B - R - Z - Y - D - L - I - W - E — przeliterowała, wyraźnie zmieszana.

— Ta. I tak pewnie skończycie razem. Spędzasz z nim masę czasu, gadasz o nim tyle... Chwila... A może jednak nie chodzi o Midoriye, tylko o Bakugou?

— Nie w tym życiu. Z resztą! Gadaliśmy o twoim potencjalnym związku! Jak było?

— Jesteśmy umówieni na kilka gier w ligę i serio mi się z nią dobrze rozmawiało. Okazuje się, że jest quirkless.

— Wuj nie będzie zadowolony. Liczył, że będziecie kontynuować tą chorą mieszankę zdolności. Pewnie trochę go zawiedzie fakt, że twoja potencjalna wybranka nie ma żadnej. Trochę idiotyczne, bo to by umocniło twoją zdolność, co nie?

Zamilkł. Nawet jeśli to kiedykolwiek przerabiał w szkole, nie był pewien. Jedyny przedmiot z którego czuł się dobrze i stabilnie, był angielski. Ewentualnie nie był najgorszy z matematyki. Wszystko inne, było jednak dla niego gorsze, niż czarna magia. Dlatego, gdy usłyszał pytanie o zabarwieniu genetycznym, zwyczajnie się wyłączył. Wiedział również, że Hikari również, nie jest wybitną uczennicą i zapewne sama nie wie lub nie jest tego pewna.

— Tak czy inaczej — zaczęła zmieniając temat, — co mu powiesz?

— Na razie nic. Nawet nie jesteśmy razem. Plus zareagował trochę nerwowo jak się dowiedział, że jej matką jest Kiyo Hasegawa. Był niezadowolony, bo takie związki mogą prowadzić do masy problemów.

— Dopóki nikt jej nie połączy z matką, powinno być w porządku. Z resztą pani Hasegawa jest w mediach czysta jak łza, więc chociaż z tej strony to nie problem. I twój potencjalny związek z jej córką, też nie powinien wzbudzić kontrowersji, nawet jeśli ludzie ogarną, że to jej dziecko. Wiesz, Kiyo serio dba o życie prywatne i ludzie to cenią. Co by było dziwnego w tym, że chroni swoją córkę i męża?

— W sumie prawda — przyznał Toya, idąc przez zatłoczoną ulicę. — Ojciec też bardzo mocno trzyma moje rodzeństwo i matkę z dala od światła fleszy. Niby z innego powodu, ale dalej bardzo mu zależy na prywatności.

Prowadzili przez krótką chwilę spokojną konwersację, w trakcie której Kazunari zdążyła mu powiedzieć o swoich obawach dotyczących egzaminów, oraz decyzji jaką podjęła w kwestii rekomendacji od jego ojca. Ku jego zadowoleniu, przystanęła na przyjęcie jej. Oznaczało to, że w niedalekiej przyszłości ona i jego brat, mogą na siebie trafić w liceum. Na dodatek, była spora szansa, że będą w tej samej klasie. Pozostało jeszcze kilka długich miesięcy do tego czasu. W końcu kończyli dopiero pierwszy z trzech semestrów w ostatniej klasie gimnazjum.

— Hej, Toya — zaczęła Hikari już nieco poważniej. — Wiem, że sama cię do tego namówiłam, ale uważaj na nią. Nie chcę żeby kolejna głupia pinda cię skrzywdziła.

— Dlatego nie pakuję się od razu w relację — rzucił, wchodząc do pierwszego lepszego sklepu spożywczego w celu zakupu energetyka. Miał zamiar wykorzystać dzisiejszy wieczór do cna, choćby miał grać do samego rana. — Chcę ją trochę lepiej poznać. Z co najmniej trzy, cztery miesiące. Chociaż nie wydaje się femme fatale. Zazwyczaj czuć coś takiego. Od Momoi było czuć.

— Byłeś wtedy młody i głupi. Ale od początku ci mówiłam, że ta typiara jest podejrzana. Która normalna dziewczyna na pierwszy prezent chce bransoletkę z diamentami?

— Gold diggerka.

Mogłby przysiądz, że w momencie, w którym to powiedział, Hikari wywróciła oczami. Nie mylił się w tej kwestii.

— Jak było w kwestii płacenia tym razem?

— Każdy zapłacił za swoje zamówienie. W sumie akurat za herbatę i ciasto mógłbym jej ja zapłacić. Litości, to nie były kryształowe kolczyki.

Hikari przytaknęła.

— Po prostu uważaj, jasne?

— Jestem dużym chłopcem Hikari. Poradzę sobie — odparł, żegnając się z nastolatką.

Prawda była jednak inna. Już poprzednie trzy relacje odcisnęły na nim mocne piętno. Chibiusa Momoi była łasą na pieniądze dziewczyną, z którą w związku był przez całą trzecią klasę szkoły średniej. W tym czasie dziewczyna zdążyła z jego prywatnego konta (które było systematycznie doładowywane przez jego ojca) ściągnąć sporą kasę na drogie prezenty. A następnie wskoczyła do łóżka jego koledze z klasy, jak gdyby nigdy nic. Drugą dziewczyną była Inori Kamo, bohaterka potrafiąca jednym dotykiem namieszać w umyśle każdemu, przez quirk powodujący silne nudności i zawroty głowy. Również zdradziła go po półtorej roku związku. Natomiast ostatni jego związek z Mariko Ogawą, był jeszcze bardziej skomplikowany. Często kłócili się przy kwestiach światopoglądowcych, a dodatkowo kobieta po poznaniu jego młodszego brata, zaczęła robić w jego kierunku maślane oczy, aby ostatecznie próbować go z nim zdradzić. A to był cios, który zniszczył zaufanie Toyi do kobiet doszczętnie. W każdym z tych trzech wypadków, wolałby w pierwszej kolejności dostać kosza. Bolałoby. Owszem. Jednak nie bardziej, niż teraz, gdy zmuszony był myśleć co zrobił nie tak.

Choć w pierwszych dwóch związkach otrzymał odpowiedź i z tego powodu jego męskie ego wyjątkowo cierpiało. Żaden bowiem mężczyzna nie chciałby usłyszeć, że jest "chujowym kochankiem". Choć i tak główny zarzut względem niego, polegał na nadmiernej delikatności i skupieniu na samopoczuciu partnerki (co było dla niego jeszcze bardziej niezrozumiałe i irracjonalne). To jedynie podkopywało, już i tak pogrzebaną przez ojca pewność siebie młodego bohatera, który swoją z pozoru luźną i sarkastyczną postawą próbował ukryć swoje bolączki.

W końcu bohater numer pięć, osoba, której w życiu fizycznie nic nie brakowało, nie powinna w żadnym wypadku marudzić i narzekać. A przynajmniej tego nauczyło go społeczeństwo w którym się otaczał. W którym ważniejsze było samopoczucie dziesięciu innych osób, niż jego samego.

I na tym właśnie się skupiał.

Na innych, zapominając i maskując blizny ukryte we własnym sercu.

750 jenów* — mniej więcej, jest to około 20 zł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top