rozdział 1 ❝niebieski płomień❞


Stała z telefonem w ręce na linii metra, którym dojeżdżała do szkoły. Spojrzała na godzinę, która wskazywała siódmą trzydzieści dwie. Choć nic nie usłyszała, czuła jak jej głowa obraca się w stronę czegoś, czym okazały się jej koleżanki ze szkoły. Te same, które bardzo często handlowały jej krwią.

Nie słyszała ich głosów, jednak widziała, że coś do niej mówią i czuła trzepiące w piersi serce. Widziała mimiki ich twarzy wyrażające jedynie politowanie i rozbawienie. Czuła jak jej organizm się porusza, gdy zaczyna nieco zbyt agresywnie gestykulować, a miny jej prześladowczyń nagle się zmieniły, na istną wściekłość.

Jej serce stanęło na krótką chwilę, gdy została popchnięta na tory.

Usłyszała głośny dźwięk przypominający gwizdek, a następnie ciemność i ból w całym ciele.

Miałam jeszcze tyle do zrobienia.

Uniosła się na ramionach próbując wyrównać swój szalejący oddech. Serce tłukło jej boleśnie w piersi i obijało się o żebra. Przez dłuższą chwilę zmuszona była walczyć o życiodajny tlen, gdy przez jej ciało przechodziła kolejna fala drgawek, spowodowana szokiem. Mogłaby przysiądz, że czuła metal wbijający się w jej ciało i trzaskający kości, zanim całkowicie straciła świadomość w tym śnie. I choć nie słyszała głosów dziewczyn, domyśliła się, że ponownie chodziło im o jej krew. Tak drogocenną i zarazem tak ograniczoną.

Przetarła dłonią twarz z potu, gdy tylko opanowała drżące z emocji ciało oraz wyrównała oddech. Spojrzała na budzik w kształcie kota, leżący obok jej łóżka. Wskazywał szóstą rano. Obudziła się piętnaście minut przed budzikiem.

— Co to do cholery było? — zapytała samą siebie, wyciągając dłoń przed siebie.

Koszmary dla Sayuri nie były niczym nowym. Ten jednak mocno różnił się od poprzednich. Był bardziej realistyczny i ostry. Widziała stojących wokół ludzi i nadjeżdżające metro bardzo wyraźnie, choć trwało to krócej niż pół sekundy.

Samo wspomnienie gwizdka i ostatniej myśli, przyprawiało ją o gęsią skórkę i skręt żołądka.

Szybko jednak wstała z łóżka, odnajdując pod nim swoje kapcie, w które wsunęła zziębnięte stopy. Uniosła się z miękkiego materaca i powłóczyła nogami w stronę drzwi. Otworzyła je uważnie, aby te nie zaskrzypiały, gdyż były nienaoliwione, a bardzo nie chciała budzić swojej rodzicielki.

Ruszyła do drzwi naprzeciwko jej pokoju, będące jednocześnie drzwiami do łazienki. Przy tych, nie musiała już się martwić o skrzypienie. Włączyła światło w pomieszczeniu i przymknęła powieki, gdy to odbiło się od białych kafelków na ścianach i podłodze.

Podeszła do stojącej na szafce, zielonej kosmetyczki. Wyciągnęła z niej gumkę, którą związała, długie do połowy łopatek, blond włosy w luźnego koka. Zrzuciła z siebie piżamę, która trafiła do kosza na pranie i jeszcze w tej samej minucie weszła pod prysznic, ochlapując się lodowatą wodą. Przeklęła cicho pod nosem i natychmiast przekręciła kurek w stronę czerwonego znacznika. Już po chwili mogła cieszyć się spokojnym, ciepłym prysznicem.

Po piętnastu minutach porannej toalety, ubrana jedynie w to co matka natura jej zaoferowała oraz biały puchaty ręcznik, wróciła do swojego pokoju. Podeszła do ogromnej szafy z przesuwanymi drzwiami. Otworzyła je i bez dłuższego zastanowienia, wyciągnęła dzień wcześniej naszykowany szkolny mundurek i bieliznę z jednej z szuflad. Uniform rzuciła na jeszcze niepościelone łóżko. Zsunęła ze swojego ciala ręcznik i zaczęła się ubierać.

Wyszła już ubrana, trzymając w ręce torbę z zeszytami i piórnikiem. W jej kuchni już jakiś czas krzątała się wysoka kobieta, o długich kręconych blond włosach, odziana jedynie w krótką, czarną sukienkę nocną ze śliskiego materiału. Jedno z ramiączek opadało luźno wzdłuż jej ramienia.

— Zjesz jajecznicę?

— Zostanę przy budyniu — odparła na pytanie matki dziewczyna, podchodząc do lodówki, z której wyciągnęła waniliowy budyń, opakowany w plastikowe pudełko z wizerunkiem All Mighta na wieczku.

— Sayuri, powinnaś jeść bardziej treściwe rzeczy. Twoje badania krwi są tragiczne...

— To tylko anemia. No i nie wierzę, że oni ją badają. Każda kropla jest jak płynne złoto — rzuciła wywracając oczami. Jej matka zganiła ją wzrokiem, jednak się nie odezwała, wracając do przyrządzania śniadania. — A niby nie? Każdy chce krew, która sprawia, że ślepi widzą, a osoby które straciły kończyny je odzyskują.

— Nie każdy kochanie. Kiedyś poznasz wielu ludzi, którym będzie zależeć na tobie, a nie twojej indywidualności.

Nie zaprzeczyła, jednak również nie zgodziła się z rodzicielką. Zamiast tego zamieszała gęstą masę, wpatrując się w nią. Czy tak właśnie by skończyła pod kołami metra? Jako glut? Czy może jako placek? Przez myśl jej nawet nie przeszła wizja w której mogłaby przez impet stracić kończyny i otrzymać tak wiele obrażeń wewnętrznych, od których umarłaby na miejscu.

Delikatnie wsunęła łyżeczkę do ust, w dalszym ciągu mocno zmieszana tym co widziała. Wciąż również czuła jakby ból całego ciała. Wszystkie blizny na jej rękach, udach i brzuchu krzyczały i prosiły o łaskę. Ona jednak zachowywała swój klasyczny beznamiętny wyraz, wiedząc, że jest to jedynie wyobraźnia. Jej blizny nie bolały, nie piekły, a ciało nie spotkało się z metrem.

Nie musiała się śpieszyć wchodząc na stację. Zawsze starała się przyjść na pociąg sporo przed czasem, żeby mieć pewność, że się nie spóźni. Tego dnia nie było inaczej. Stanęła na peronie, jak wielu innych ludzi.

Wyciągnęła z torebki telefon, przeglądając powiadomienia i spojrzała na godzinę. Przeszły ją ciarki, gdy zorientowała się, że jest siódma trzydzieści dwie, tak jak w jej koszmarze. Poczuła jak grobowy śmiech zamiera jej w gardle. Uznała to za przypadek i przedziwny zbieg okoliczności, dopóki nie usłyszała głosu za sobą.

— Hej, Hasegawa — odwróciła głowę, czując jak jej ciało zalewa niepokój. — Może masz jakiś zapas? Potrzebuję dla umierającego wujka — odezwała się mierząca nieco ponad metr siedemdziesiąt dziewczyna w identycznym mundurku co ona. Cofnęła się o krok, jednak od razu przypomniała sobie o torach za sobą.

Ludzie zaczęli się rozchodzić, bojąc się tego, że za kilka sekund peron może zmienić się w pole bitwy. W oczach blondynki, stawał się on jednak jej trumną.

— Nie mam przy sobie...

— Nie bredź. Zawsze nosisz jakieś buteleczki — odparła druga, będąca nieco niższa od koleżanki. Obie jednak mocno górowały nad niziutką i drobną Sayuri, która pomimo swoich piętnastu lat, w dalszym ciągu wyglądała jak dziecko z podstawówki.

— Nie mam żadnych butelek — odpowiedziała, co nieco rozjuszyło dziewczyny. Wyższa podeszła bliżej, niemal stykając się z nią własnym ciałem. Sayuri próbowała uciec, jednak na próżno. Jedyną drogę ucieczki zablokowała jej niższa z koleżanek, a po drugiej stronie Sayuri znajdowała się ściana peronu. Była w kozim rogu, bez szans na obronę. — Naprawdę nic nie mam — rzuciła błagalnym tonem, czując jak jej serce zaczyna tłuc jak szalone, a płuca opuszcza tlen. Była na skraju płaczu.

Nie chcę jeszcze umierać.

— Przecież zawsze masz te pieprzoną krew, przestań kłamać! — krzyknęła nastolatka, popychając ją.

Sayuri usłyszała dźwięk gwizdka i była przygotowana na zderzenie się z pociągiem, gdy poczuła mocne szarpnięcie. Bała się otworzyć oczy, a jej całe ciało drżało. Bała się, że umarła. Że w rzeczywistości śmierć nie była bolesna, a była jedynie mrugnięciem oczu. Jesteś, a za chwilę już cię nie ma. Nie ma bólu, nie ma cierpienia. Jestu pustka.

— Hej, wszystko gra?! A wy dokąd cholerne kretynki?!

Uchyliła niepewnie jedno oko, aby zobaczyć nad sobą nastolatka z grymasem na twarzy, który wyostrzył dość delikatne rysy, podkreślone przez gęste białe włosy, opadające lekko na czoło i oczy koloru turkusu. Twarz chłopaka złagodniała, gdy zerknął na nią.

— Hej, ale oddychaj! — dopiero wtedy zorientowała się, że rzeczywiście brakuje jej powietrza. — Niech ktoś zadzwoni po karetkę!

Miała wrażenie, że to kwestia sekund, aż zwymiotuje cały ten budyń. Gdyby nie reakcja nieznajomego przed nią, już mogłaby żegnać się z życiem.

Toya z kolei przyglądał się sytuacji od samego początku jej powstania, węsząc kłopoty. Choć nie słyszał ani słowa, widział jak niebezpiecznie nastolatki zbliżają się do krawędzi peronu. Podchodził więc bliżej, jednak nawet on nie spodziewał się, że jedna z nich pchnie drugą pod pociąg.

Dłoń bolała go niemiłosiernie i był pewien, że mocno ją poparzył, jednak nie miał w tamtym momencie wyjścia, jak użyć swojej indywidualności, aby móc ją uratować. Gdyby nie przyśpieszenie, które zapewnił mu płomień, właśnie byłby świadkiem morderstwa.

Teraz oboje mogli jednak odetchnąć z ulgą.

— Chyba musisz zmienić znajomych — rzucił jedynie, na co blondynka mu przytaknęła, delikatnie zarzucając grzywką.

Odsunął ją od siebie dopiero, kiedy przestała drżeć. Odszedł natomiast dopiero wtedy, gdy zjawiła się karetka i policja, mając również nadzieję, że jego wychowawca nie zabije go za kolejne spóźnienie w tym roku. Na dodatek, w dniu egzaminów.

Pięć lat minęło od tego wydarzenia, a przez pierwszy rok Sayuri jedyne co robiła, to pluła sobie w brodę za nie zapytanie swojego wybawcy chociaż o bohaterskie imię. Pamiętała jego mundurek, wiedziała, że uczęszczał do U.A., jednak nie mogła zrobić nic, poza czekaniem na jego debiut i więcej informacji na jego temat.

Zaledwie rok później, gdy sama była w drugiej klasie szkoły średniej, dowiedziała się, kim był jej wybawca. Dabi, okazał się nikim innym, jak synem bohatera numer dwa i obecnym numerem piątym, według rankingów. Niesamowicie popularny i silny, a przy okazji mający w sobie ogrom uroku osobistego i charyzmy, która przyciągała przedstawicieli obu płci. Ludzie lgnęli do niego jak ćmy do światła i Sayuri nie czuła się inna, wykupując merch z jego inicjałami. Plakaty, figurki, kubki, czy nawet bodypillow. Była wdzięczna i czuła się rozkochana w pięknych, turkusowych oczach.

Teraz jednak zmierzała zatłoczoną ulicą, po wysokim wiadukcie, w kierunku swojej uczelni, na znienawidzone zajęcia ze statystyki. Specjalnie wybrała psychologię, aby nigdy nie natknąć się na matematykę, jednak jak z czasem się okazało, było jej na tym kierunku całkiem sporo.

Stanęła w korku i chwilę zastanawiała się, czy lepszą opcją nie byłby zjazd w boczną drogę i dojechanie na uczelnię na około. Miała spory zapas czasu, jak to miała w zwyczaju od zawsze. Nie spodziewała się jednak aż takiego ruchu i siedząc w swojej małej Toyocie Yaris, którą sprezentowała jej matka, po zdaniu egzaminu na prawo jazdy, zaczęła się rozglądać po bokach, poszukując czegoś, co mogłoby przykuć jej uwagę i odwieść od zaczynającej się pojawiać nudy. Co gorsza, nie była również w stanie w tym czasie przejrzeć notatek, bo musiała uważać na poruszające się przed nią samochody.

Z westchnieniem pełnym irytacji, otworzyła szybę, chcąc sprawdzić co sprawiło, że dobre kilka minut nie ruszyli się ani o centymetr.

Wychyliła głowę, którą natychmiast schowała, w ostatniej chwili unikając oderwanych od jakiegoś samochodu drzwi. Odpięła pas bezpieczeństwa i w panice przeturlała się na miejsce pasażera, niemal wypadając z auta na asfalt. Delikatnie zamknęła drzwi i gdy inni uciekali w panice, przed wielkim złoczyńcą o dużej sile fizycznej, ona jedynie starała nie rzucać się w oczy i przetrwać, gdy jej oddech powoli stawał się coraz cięższy.

Schowała się za jednym z samochodów, patrząc jak jakiś pojazd przelatuje nad jej głową i uderza w grupę ludzi. Przeszły ją ciarki, gdy zza jednego z czerwonych mitsubishi wypłynęła wolno krew. Ile tam siedziała, nie wiedziała, ale jej problemem, nie było już tylko złapanie powietrza. Samochód za nią zniknął, a ona stała prosto na drodze złoczyńcy.

Toya przechadzał się ze swoim ojcem po mieście w trakcie obchodu. Robili to rzadko, częściej skupiając się na konkretnych zgłoszeniach. Tego dnia jednak, Toya wyjątkowo nie chciał siedzieć w biurze, co dał Endeavorowi mocno do zrozumienia, gdy przypadkowo podpalił sprawozdanie z ostatniej akcji. Ku uldze starszego bohatera, nie zostało ono poważnie zniszczone, ale zirytowany zachowaniem syna, nie miał innego wyjścia, jak iść mu na rękę. Z drugiej zaś strony, sam także chciał opuścić własne biuro i szukał ku temu pretekstu, a nie było lepszego niż chodzenie za Toyą i wspólny ojcowsko-synowski obchód.

Bohater o błękitnych płomieniach rozciągnął swoje ramiona i mruknął jak kot, zwracając na siebie uwagę kilku kobiet i mężczyzn, oczarowanych jego wyglądem. Nie było się jednak co dziwić. Toya uchodził za jednego z najprzystojniejszych bohaterów, zajmując zarazem czołowe miejsce. Widowiskowy quirk, śnieżnobiałe włosy, turkusowe oczy przypominające głęboką morską toń oraz piercing, który nadawał drapieżnego wyglądu. Zwracał na siebie uwagę licznych kobiet, chociaż sam skupiał się na nielicznych, a ilość jego dziewczyn od gimnazjum, można było policzyć na palcach jednej ręki, choć gdyby chciał, z pewnością co noc, kończyłby z inną partnerką.

Todoroki jednak nie należał do osób, które swoją uwagę skupiają na niewartych jednostkach. Nie szukał osoby, która zakochałaby się w nim ze względu na nazwisko, czy pieniądze.

Częściowo właśnie dlatego każda jego była dziewczyna, była bohaterką. Z każdą jednak poróżniła go ta sama, istotna rzecz. Brak czasu. Brak chęci. I ostatecznie, zdrada. Co gorsza, nie z jego strony.

— Wyjątkowo dziś spokojnie — zagaił rozmowę Endeavor, zerkając ukradkiem na syna.

— Wyjątkowo — przyznał białowłosy niechętnie, tworząc z rąk koszyczek i opierając je na swoim karku.

— Więc... Co myślisz o Mariko? — zapytał rudowłosy widząc, jak tłum się przerzedza. Gdyby nie okoliczności, z pewnością poruszyłby temat w domu, jednak był on tam wyjątkowo drażliwy i wolał nie wchodzić pomiędzy swoich dwóch synów.

— A co mam myśleć o dziewczynie, która rzuciła mnie dla mojego brata?

Enji zacisnął wargi, ze zrozumieniem kiwając głową.

— Wiesz, że Natsuo ją odrzucił...

— Wiem i to mnie wkurza jeszcze bardziej. Cóż, przynajmniej w jakiś sposób wróciła do niej karma. No i muszę przyznać, że mam pecha w miłości. Przyfarciło mi się z rodzeństwem i matką, ale kobiety na które trafiam to istny żart — rzucił, mrużąc oczy i patrząc w niebo. Czyste, bezchmurne, błękitne. Jak jego płomienie. — Serio, jaka jest szansa, że na trzy dziewczyny, jakie będę miał, wszystkie trzy mnie zdradzą? No dobra, dwie. I trzecia mnie rzuci dla mojego brata?

Zamknął oczy, czując rosnącą w swoim głosie irytację. W końcu wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na ojca. Nie mógł liczyć, że ten go zrozumie. Małżeństwo jego i jego matki, było aranżowane. Nie musieli randkować zawczasu, ani się poznawać. Niemal rok po ślubie w końcu przywitali jego na świecie, a następnie jego siostrę. Kilka lat później jego dwóch braci.

Mimo to, rudowłosy poklepał go jedynie po ramieniu. Trzy lata temu Toya zaczął go traktować nieco normalniej, co ogromnie go cieszyło. W końcu mógł traktować swojego syna jak przyjaciela.

Ogromny huk oboje sprowadził na ziemię. Endeavor chwilę rozglądał się za jego źródłem, kiedy Toya niemal odruchowo korzystając z błękitnych płomieni wzniósł się w górę. Zauważył giganta kilka metrów dalej i nie czekając na ojca, wystrzelił przed siebie.

Przestępca o monstrualnej sile i rozmiarach, łapał samochody i rzucał nimi, jak dziecko zabawkami. Jeden rzucił w tłum ludzi znajdujący się poza mostem. Puścił w jego stronę ogromną falę ognia, która zmniejszyła impakt uderzenia, pozwalając przechodniom się schować.

— Uciekajcie do sklepów! I nie wychodźcie na ulicę! — zawołał, gotowy na walkę z przestępcą.

Jego ojciec już zmierzał w tamtym kierunku. Nie miał zamiaru pomimo tego zwolnić tempa. Wychłodził dłoń quirkiem matki, gdy ta zaczęła się nieprzyjemnie przegrzewać, a następnie od razu rzucił się na pomoc ludziom na moście.

Złoczyńca próbował postawić ogromną stopę i przygnieść skuloną, chroniącą głowę kobietę. Wskoczył między nią, a nie odzianą w buty girę, przypalając ją płomieniem. Złoczyńca krzyknął przeraźliwie, upadając na tyłek. Most pod nim zaczął pękać. Toya spojrzał na ojca.

— Ta część mostu zaraz się zawali! Musimy ewakuować pozostałych ludzi!

Ognisty bohater skinął głową i w trakcie lotu zebrał kilka osób, młodszy z Todorokich jedynie rozejrzał się, ale zamiast żywych cywili, w jego oczy rzuciły się przygniecione masą samochodu ciała i ludzie uciekający z podwyższenia, będący jednak w stabilnym punkcie, który na jego oko nie groził upadkiem.

Chwycił więc mocniej dziewczynę, którą miał w rękach i pobiegł do krawędzi, zeskakując. Spojrzał zdziwiony na kobietę, która była zaskakująco cicho, pomimo jego skoku z wysokości. Szybko się zorientował, że patrzył w te same zszokowane, duże oczy o wielu odcieniach zieleni, które uratował kilka lat wcześniej. Jego pierwsza uratowana cywilka, choć wtedy jeszcze był uczniem U.A., ponownie znalazła się w jego ramionach, ponownie tracąc głos.

Była dojrzalsza niż wtedy, wciąż miała łagodne rysy, jednak jej okrągła twarz nieco się wysmukliła. No i w dalszym ciągu była malutka i drobna. Pamiętał każdy szczegół z tamtego dnia, bo długo później zastanawiał się, co się z nią stało.

Teraz jednak nie było czasu pytać. Tuż przed ziemią, aktywował zdolność, opadając miękko na podłoże, postawił ją na asfalcie, gdy zaraz za nimi, część mostu zawaliła się z hukiem i ogromna chmura dymu wzniosła się w powietrze.

— Idź się gdzieś ukryć! — nakazał.

Dziewczyna skinęła głową i odbiegła, odwrócił się marszcząc brwi. Jego ojciec pojawił się zaraz obok.

— Wyjątkowo spokojnie, co? — zapytał Toya, na co Endeavor jedynie wywrócił oczami.

— Musimy poradzić sobie sami, załatwił dwóch bohaterów w okolicy.

— Jest wrażliwy na ogień i będzie kulał. Musiałem go trochę zjarać.

Endeavor skinął głową, wystawiając prawą dłoń z dwoma palcami w prawo, podwójnie wskazując kierunek. Toya skinął głową rozumiejąc otrzymane wytyczne.

Odbiegli w swoje strony, planując atak ogniem krzyżowym. I choć Enji sam doskonale by sobie poradził, lubił obserwować ogień swojego syna i radość jaką sprawiało mu pokonywanie złoczyńców i pomaganie ludziom. Nie bez powodu, gdy jego najstarszy syn ukończył szkołę, długo namawiał go do dołączenia do jego agencji i stworzenia z nim duetu. Wymagało to wiele czasu i wysiłku, jednak w końcu Toya ugiął się po wielu rozmowach z Shoto i Hikari. Choć kwestią czasu było, aż z duetu miało powstać trio lub nawet kwarter, gdyby Hikari była chętna do nich dołączyć.

— Tooya! — zawołał Endeavor.

Białowłosy westchnął zakłopotany. Nienawidził, kiedy ojciec tak krzyczał jego imię. Choć najgorszy był moment, gdy przyszedł na jego egzamin na licencję i wykrzykiwał tak jego imię w geście wsparcia. W rzeczywistości jedynie przyczynił się do tego, że Toya Todoroki, nie zdał za pierwszym razem egzaminu.

Aktywował od razu swój quirk, który uderzył, mieszając się ze zdolnością jego ojca.

— To co, przypalony gigant? — zapytał młody mężczyzna o oczach koloru morza. Zanim jednak zdążył się zaśmiać, złoczyńca przypominający kulę ognia wziął rozbieg w jego kierunku. Nie przypalili go wystarczająco, aby zrobić mu mocną krzywdę, jednak płomień osiadł się na jego ciele i ten zaczął biec na oślep. A pech chciał, że szarżował właśnie na niego. — Cholera — zaklął pod nosem, unosząc się w powietrze, chwilę przed atakiem.

Ogromna masa darła się wniebogłosy. A następnie padła jak długa na środku asfaltu, gdy Jet Burn jego ojca, trafił go w plecy, pozbawiając przytomności. Ogień powoli się wygaszał.

Spojrzał na Endeavora, który nawet się nie spocił.

— Dobra robota — przyznał mężczyzna. Uniósł brew, widząc wystawioną w jego stronę pięść starszego syna. Nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. Choć Mina Toyi nie wykazywała radości, to chciał przynajmniej raz na jakiś czas, zrobić ojcu przyjemność.

— Nie każ mi czekać, bo się rozmyślę — fuknął pod nosem. Nie czekał długo ab jego ojciec przybił żółwkia. Nad ich pięściami uniosły się dwa, kolorowe płomienie. — Co z ludźmi których zgarnąłeś?

— Odstawiłem ich przed wjazdem na wiadukt, więc nic im nie jest. A twoi?

— Moja. Kilkoro nie żyło, a ludzie, którzy uciekali, byli w bezpiecznym miejscu, które nie groziło zawaleniem.

— To co z tą dziewczyną? — zapytał rudowłosy.

Endeavor słysząc syreny odwrócił się w ich stronę. Toya również spojrzał w tamto miejsce.

— O nie, na mnie nie licz. Nie będę zdawał im relacji.

Jego ojciec jedynie wywrócił oczami, wiedząc, że w kwestii zdawania przez syna sprawozdań kompletnie dał ciała. Toya lubił być w akcji, jednak nienawidził później tego opisywać i wyjaśniać, tym bardziej, gdy wielokrotnie padały te same pytania, na które musiał cały czas odpowiadać. Problemem była również jego chaotyczność, która pomogła bohaterowi numer dwa w zrozumieniu każdego, kto choć odrobinę w kwestii gadatliwości, był podobny do jego syna.

Toya natychmiast odszedł, nie zatrzymując się ani nie odwracając. Wiedział, że i tak jeszcze będzie musiał napisać raport z tego wszystkiego, a nie chciał tego bardziej, niż czegokolwiek innego.

Postanowił wykorzystać tę wolną chwilę, aby znaleźć dziewczynę, którą uratował drugi raz w przeciągu jej całego życia. Nawet jeśli obecny świat był pełen superbohaterów i superzłoczyńców, to i tak takie sytuacje, mające miejsce dwa razy w życiu, na dodatek w dość krótkim odstępie czasowym, były dosyć niespotykane.

Wrócił w miejsce w którym zostawił kobietę samą. Tak jak się spodziewał, nie było jej w tym samym miejscu. Nie powinien czuć zawodu, w końcu sam kazał jej się gdzieś ukryć. Mimo to, gdzieś w środku liczył, że uda mu się z nią pogadać i zapytać, jak ułożyło się jej życie, po sytuacji w metrze.

Przeczesał włosy palcami i zerknął na ojca, który prowadził właśnie konwersację z policjantem. Chciał się zmyć, póki miał okazję. Zaczął więc się rozglądać w poszukiwaniu potencjalnego miejsca ukrycia. Zamiast tego, spostrzegł znajome blond włosy.

Kobieta, której szukał, musiała wyjść z ukrycia i teraz w lekkim przykucu obserwowała jeden ze zniszczonych samochodów, kawałek dalej. Uśmiechnął się półgębkiem, podchodząc do niej, z rękami schowanymi do kieszeni płaszcza. Ludzie, którzy tworzyli jego bohaterski uniform, długo głowili się jak stworzyć materiał, który wytrzymałby temperaturę jego płomieni, gdyż ten z którego stworzony był strój jego ojca, jarał się jak pochodnia, za każdym razem, gdy tylko choćby mały płomyk go dosięgnął. Po masie prób i błędów, w końcu miał coś, co przynajmniej sprawiało wrażenie utrzymania się. Toya jednak wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że gdyby poszedł na całość, z kombinezonu pozostałby jedynie wiór.

— To był twój samochód? — zapytał od niechcenia, strasząc tym samym nie spodziewającą się tego, młodą kobietę, która aż podskoczyła.

Patrzyła w te same turkusowe oczy, które nie zmieniły się przez lata. Dalej miały charakterystyczny, zadziorny błysk, który jedynie podkreślał półuśmiech młodego bohatera numer pięć.

Sayuri nie mogła zmusić się do odezwania, więc jedynie skinęła głową. Jej idol i bohater, stał przed nią, gdy kucała przed samochodem, do którego chciała się dostać, po niezbędne notatki, portfel i telefon. Przy sobie nie miała kompletnie nic. Uciekając z auta, nawet przez myśl jej nie przeszło, że powinna zabrać ze sobą przynajmniej komórkę.

— OC powinno to pokryć — zaśmiał się nieco zbyt wesoło, jednak nie miał na to wpływu. Realnie bawiła go myśl, jak zielonooka mogłaby tłumaczyć uszkodzenie auta u ubezpieczyciela. Choć ataki złoczyńców nie były niczym nowym w tym świecie, tak latające na prawo i lewo samochody, nie były na porządku dziennym. — Jak się nazywasz?

— Sayuri Hasegawa — odparła niepewnie zerkając na mężczyznę, który miał wystawioną w jej kierunku rękę. Ujęła ją od razu przekonując się, że ta była bardzo zimna, ale również miała mocny i pewny chwyt, w przeciwieństwie do jej, delikatnego i nieśmiałego.

— Toya Todoroki, pseudonim bohaterski Dabi — przedstawił się, wciąż mając lekki uśmiech na ustach.

— Znam cię. Jak pewnie każdy w tym kraju. Jesteś numerem pięć — zauważyła dość dobitnie, na co młody mężczyzna, skinął głową. Cała ta sytuacja, była dla Hasegawy niezwykle niezręczna. Lubiła Toye, ale nigdy nie spodziewała się, spotkać z nim ponownie, a już tym bardziej, zostać uratowana przez niego po raz drugi. Przez chwilę zastanawiała się, na ile był to pech, a na ile szczęśliwy zbieg zdarzeń. — Dlaczego do mnie podszedłeś? — zapytała zaciekawiona, przykucając przy aucie, z którego próbowała sięgnąć torebkę. Na marne, gdyż nie chciała się skaleczyć szkłem, które wciąż tkwiło w szybie, choć nie powinno przez budowę szyb w autach.

— Byłem ciekawy jak sobie poradziłaś po sytuacji z metrem — odparł, przykucając obok niej i lekko przychylając głowę, aby zerknąć, czego dokładnie może szukać kobieta.

— Pamiętasz to?

— Oczywiście. Byłaś w gruncie rzeczy pierwszą uratowaną przeze mnie osobą. Jeszcze te okoliczności... Cóż, to było niespodziewane, że ktoś może pchnąć inną osobę pod tory pieprzonego metra — wyjaśnił i korzystając z płomienia, zaczął topić szybę, aby nieco ją stępić. — Dobre kilka lat myślałem, co u ciebie i czy dalej cię prześladowały te dziewczyny. Bo domyślam się, że chodziłyście do jednego gimnazjum.

— Liceum — poprawiła go, choć nie mogła się dziwić. W tamtym okresie, wyglądała jak dwunastoletnia, mała dziewczynka, choć w rzeczywistości miała wtedy niemal szesnaście lat. — Postawiono im zarzuty. Mojej matce bardzo zależało, żeby za to odpowiedziały.

— I słusznie.

Gdy płynne szkło opadło na asfalt, przychylił się wnętrza auta odkrywając, że to było zadziwiająco czyste, wbrew wszystkim stereotypom na temat kobiet i ich samochodów. Chwycił skórzaną torebkę, dość prestiżowej marki, w swoje ręce i oddał ją właścicielce, kątem oka, zauważając kilka zawieszonych przypinek z jego merchu oraz wiszące wesoło dwa breloki. Jeden z błękitnym płomieniem i drugi, będący puchatą kulką, w równie niebiańskim odcieniu.

Nie mógł ukryć rozbawienia na ten widok. Hasegawa, choć wątpiła w jego pamięć, sama nie zapomniała i zaczęła go podziwiać jako bohatera. Choć wiedział, że ma wiele fanek, ta jedna sprawiła, że rzeczywiście poczuł się, że jego kariera coś oznacza. Być może dlatego, że tamtego dnia, przypominała mu jego własnego brata i wyryła się w jego pamięci, na lata, a być może dlatego, że nie wyglądała jak ktoś, kto mógł tamtym dziewczynom zrobić krzywdę. Przypominała raczej kopanego kociaka, niż postrzelonego lwa, i chociaż oba miały kły i pazury, tak nie można było ich zaklasyfikować jako porównywalnie niebezpiecznych.

— Cieszę się, że wszystko poszło dobrze — dodał, wstając z przykucu. Wyprostował się i podał młodej dziewczynie rękę, raz jeszcze tego dnia, tym razem z zamierzając pomóc jej się podnieść.

Skorzystała z tego miłego gestu. Tym razem nieco pewniej chwyciła jego dłoń, prostując się.

— Tylko uważaj na siebie, bo jeśli będę musiał cię ratować trzeci raz, trzeba ci będzie wyrobić jakąś kartę stałej klientki.

Młoda kobieta jedynie lekko się uśmiechnęła. W rzeczywistości, zdecydowanie nie chciała takiej karty, nawet jeśli miał ją podbijać jej ulubiony bohater. Jej zwrok skierował się na zniszczony wiadukt, a pamięć wróciła do momentu, w którym ludzie uciekający przed złoczyńcą zostali zmiażdżeni przez rzucone w nich auto. Jedynie łut szczęścia i szybka reakcja bohatera, sprawiły, że wciąż żyła. Już drugi raz.

Toya spostrzegł dokąd powędrowało jej spojrzenie. Nie miał jednak odwagi zapytać, czego kobieta była świadkiem, zanim przybyli z ojcem. Spodziewał się jedynie, że nie były to przeznaczone dla niewinnej kobiety rzeczy.

— Tooya! — krzyk jego ojca przeciął powietrze, jak ostrze.

Jęknął męczeńsko, zwracając uwagę kątem oka na zainteresowaną blondynkę.

— Muszę spadać. Uważaj na siebie Hasegawa — rzucił jeszcze, zanim zaczął iść w stronę bohatera numer dwa, z rękami schowanymi do kieszeni. — Idę przecież! — odkrzyknął z grymasem na twarzy.

— Dziękuję Dabi! — zawołała młoda kobieta nieco odważniej, odwracając się plecami do samochodu, a przodem do herosa. Mocno ściskała beżową markową torebkę, w swoich drobnych ramionach, przyciskając ją do sporych piersi.

Toya przystanął i odwrócił się przez ramię, z łobuzerskim uśmiechem.

— Taka moja praca!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top