''Przyjaciel Walerii"

Minęło już parę dni. Tamta noc, po wyjeździe Standartenführera była ciężka, dla mnie, jak i Rudolfa. Chłopak miał jednak nieco gorzej, tęsknił za bratem, bał się, że już więcej go nie zobaczy. Ja wieczorem uświadomiłam sobie, że odjechał, nie wróci, a ja mam obowiązki i własne życie. Poza tym, wykluczone abym mogła prawdziwie kochać Niemca. W jedną noc odkochałam się w Vinzenzie, tym samym uświadamiając sobie bardzo wiele. Wykluczyłam każdą niewłaściwą opcję, została tylko ta jedna - zapomnij, wyrzuć z myśli, nie wspominaj. Tak właśnie zrobiłam, nie ma innego wyjścia. Tak robiłam zresztą całe życie...

Musiałam dzisiaj wyjść, mam nadzieję, że w tym czasie Rudolf nic sobie nie zrobi.

- Poradzisz sobie? Wrócę wieczorem. - upewniłam się, stojąc w drzwiach.

- Jasne. - rzucił, przytakując lekko głową.

Wyszłam, pewna siebie, rozglądając się za rikszą.

                                   ***

Rudolf Maier

Siedziałem na fotelu, popijając gorącą herbatkę i czekając na powrót Herthy. Sam się nudziłem, zdążyłem się przyzwyczaić do jej towarzystwa. Zamarłem, słysząc jak drzwi z hukiem zostały otwarte, a po mieszkaniu rozniósł się dźwięk biegania. To na pewno nie ona...                                  Nie miałem czasu na reakcję. Do pokoju wbiegł chłopak, mniej więcej w moim wieku, może nieco młodszy. Czarnowłosy o szarych oczach. Patrzyłem w lufę skierowanego w moją stronę pistoletu. Nie miałem pojęcia co się dzieje.

- To ty? Co zrobiłeś Walerce? Czemu do cholerny ona tutaj jest!? - wydarł się, podchodząc w moją stronię. - Jest z Tobą?!

- Jaka Waleria? Nie znam żadnej... - odparłem po polsku, odstawiając herbatę na stoliczek znajdujący się obok.

- Ręce do góry! - wrzasnął - Kurwa, ręce!

Uniosłem je posłusznie w górę, czując jak zalewam się gorącem. Mój oddech zaczął być nierównomierny, a szybkie bicie serca odbijało się echem w mojej głowie. 

Teraz podszedł do stołu, odsuwając jedno z krzesełek. Wciąż bacznie mnie obserwował.

- Siadaj tu! - wskazał palcem. Pistolet, który trzymał w ręce, machał się na boki. 

Chłopak również był zestresowany, z jego czoła spływały kropelki potu, widziałem też pulsujące żyły. Widać było, że robi to w ogromnym stresie, ale jest i wściekły. Teraz pytanie, która z emocji brała górę?

Powoli wstałem, krzywiąc się z bólu. Kostka wciąż dawała o sobie znać. Z rękami założonymi za głowę pokuśtykałem do przedmiotu, który na mnie czekał.

- Szybciej! - złapał broń w dwie ręce i namierzył moją głowę.

Usiadłem, tak jak mi kazał. 

- Jeżeli spróbujesz coś zrobić, wyjąć broń, wykonać jakiś gwałtowny ruch, zginiesz, rozumiesz? - warknął, patrząc na mnie iskrzącymi się, szarymi tęczówkami.

- Naprzeciwko mieszka mój dobry sąsiad, jest z Gestapo. Nawet nie zdążysz uciec. - poinformowałem, mając nadzieję, że łyknie to co powiedziałem. 

- Ja nie mam już nic do stracenia. Może mnie nawet zastrzelić na miejscu. - wzruszył ramionami - Waleria mnie nie kocha, woli być z jakimś Niemcem.

Zastanawiało mnie czy to przypadek, czy chodzi tu może o Herthę... Musiał się pomylić.

- Czyli rozumiemy się? Siedzisz grzecznie? - przechylił głowę w bok, uśmiechając się nerwowo.

Przytaknąłem tylko głową, cicho wzdychając. 

Facet podszedł do okna, nie odsłaniając firanki, wyjrzał dyskretnie i zabrał moją gorącą herbatę. Zadowolony wrócił do stołu, postawił naczynie na środku. Okrążył mnie i przystawił jedno z krzeseł obok. Usiadł, wciąż grożąc mi pistoletem.

- Teraz mi odpowiedź. To przez ciebie mnie nie chce? Pewnie ją pieprzysz, zmuszasz do tego! Trzymasz w domu jak jakiegoś psa! Odpowiadaj gnoju! - wycedził przez zaciśnięte zęby. 

- Dziewczyna, która ze mną mieszka to przyjaciółka z pracy. Nie znam żadnej Walerii. - odpowiedziałem, unikając jego rozwścieczonego wzroku.

Właśnie zacząłem żałować, że nie zamknąłem tych cholernych drzwi...

- Przecież nie jestem kurwa ślepy! Obserwuje ją już od paru dni... Lepiej gadaj! 

Nie, to niemożliwe żeby Hertha była tym jego westchnieniem! Z kolei... nikt bez powodu nie przyszedł i nie groziłby mi pistoletem, twierdząc, że trzymam tu jego dziewczynę. Sam już nie wiem, co mam o tym myśleć, ale to na pewno nie ten czas, aby się nad tym zastanawiać.

- Może jest podobna... ale mieszkam z Herthą, Niemką, pracującą w wydziale przesiedleń. Naprawdę nie znam żadnej Walerii... - oznajmiłem.

- Dobra, nie chcesz nic powiedzieć?! Zaraz zobaczymy... - uśmiechnął się szybko, lecz pozytywny wyraz twarzy zniknął pod wściekłym.

Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiedziałem co ten wariat zaraz zrobi.

Zmierzył wzrokiem kubek z herbatą i przysunął go przede mnie. Spojrzał mi w oczu, jakby wyczekując czegoś. 

W jednej chwili pistolet znalazł się na moim kolanie. Zerknąłem zdezorientowany na kruczowłosego, który skinął do mnie głową.

- Rozchylaj nóżki - rozkazał.

Słysząc te słowa zesztywniałem. Od razu w głowie miałem scenę z imprezy, wtedy... Wilhelm... Wzdrygnąłem się, wciąż wyłączony ze świata.

- Dalej! - uderzył mnie w kolano, przez co zrobiłem to co chciał.  - Tak ma zostać.

Dotknął kubka i powiedział pod nosem.

- Jest naprawdę gorąca, aż z niej paruje... - uśmiechnął się parszywie

Próbowałem zrozumieć, o co mu chodzi.

Chłopak powoli przysunął herbatę aż na krawędź stołu. Zmierzyłem go wystraszony,  kręcąc głową na boki. Już pojąłem, jakie ma zamiary.

- To co? Jak będzie. Powiesz co robi tu Waleria czy nie? - spytał. Za jego plecami, w progu, ujrzałem wystraszoną służącą sąsiada z góry. Facet z Abwehry. Od razu zerwała się i wybiegła z mieszkania. Scheiße.

Chłopak zerknął za siebie, ale nie zauważył chyba uchylonych drzwi, których wcześniej sam nie zamknął. Możliwe, że to był jego błąd. 

- Gadasz czy nie?! - przysunął naczynie jeszcze bardziej. Naczynie wystawało już za krawędź. 

- Zabierz kubek, proszę... Nic nie wiem do cholery, odsuń to! - poprosiłem. W tym samym momencie do mieszkania z bronią w ręku wparował Brandt w towarzystwie swojej służącej.

- Mówiłam, Panie Brandt! - krzyknęła, chowając się za wysokim mundurowym.

Nim szarooki zdążył się obrócić, facet doskoczył do niego, łapiąc go za szczękę i przykładając broń do skroni.

- Puść pukawkę... - warknął, a chłopak od Walerii rzucił pistolet na ziemię.

Podbiegła do mnie Tosia, tak chyba miała na imię. Pomogła mi wstać i odsunąć się od dwójki.

- Nic ci nie jest, Maier? - spytał, zmuszając chłopaka do klęczenia.

- Nie... - stwierdziłem, stojąc jeszcze przy Antoninie.

W tym samym momencie kubek spadł ze stołu, roztrzaskując się na kawałki. Wytrzeszczyłem oczy, patrząc na rozlaną, parującą ciecz. W duchu odetchnąłem z ulgą.

- O jejku... To ja panu posprzątam. - stwierdziła dziewczyna, znacznie młodsza ode mnie. Była bardzo młoda, miała może z szesnaście lat. Joachim zawsze podejrzewał Brandta o wykorzystywanie dziewczyny... seksualnie. Nie wiem skąd te oszczerstwa. - Yy... Panie Brandt, mogę? - spytała, spoglądając na swojego chlebodawcę.

 Mężczyzna skinął głową, ciągnąc mojego oprawcę ze sobą.

- Napadł cię? - spytał jeszcze przed wyjściem.

- No...Tak - potwierdziłem.

- Pożegnaj się z życiem, gnojku. - Brandt wyciągnął go za drzwi - Na niemieckiego oficera się zachciało nachodzić. Ty skurwysynie!  - niosły się bluzgi na klatce schodowej.

                                     ***

Hertha obserwowała, co dzieje się za oknem. Nie chciałem mówić o tym Gruppenführerowi czy też Joachimowi, zaraz zaczęliby przesłuchiwać Herthę, a tego bym nie chciał. Stałem we framudze i rozmyślałem czy opowiedzieć jej o dzisiejszej sytuacji. Zebrałem się w sobie i postanowiłem, że ją o to zapytam.

- Muszę ci o czymś powiedzieć... - odezwałem się.

Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i zapytała o co chodzi. Rozmowa przeniosła się do salonu. Usiedliśmy na sofie, zacząłem :

- Dzisiaj, kiedy ciebie nie było, przyszedł tu jakiś chłopak, zaczął grozić mi bronią... w sumie nie tylko. Stwierdził, że mieszkam tu z Walerią, i że to przeze mnie nie są razem. On twierdzi, że to ty. - obserwowałem bacznie twarz dziewczyny, która nie zmieniła swojego wyrazu.

- Kim ja niby mam być? - uśmiechnęła się żałośnie, nadstawiając ucha.

- Walerią, tak twierdził ten chłopak. - poinformowałem. 

- Chyba mu nie wierzysz... - spojrzała na mnie oburzona, wstając i dosiadając się do mnie. Dość blisko. 

- Nie, wierzę tobie, ale... chciałem ci o tym powiedzieć. Nie wiem, ten facet mógłby ci coś zrobić. 

- Jak on wyglądał? - spytała się, wyrywając z zamysłu.

- Nieco młodszy ode mnie, średniego wzrostu, czarne włosy, szare oczy. - podałem jej informacje.

Hertha odetchnęła ciężko, spoglądając na mnie.

- Jak się go stąd pozbyłeś? - zapytała.

- Służąca Brandta zauważyła, że drzwi są uchylone. Od razu po niego pobiegła. 

- Brandt jest z wywiadu, powiedział o tym Gestapo? - Hertha zmrużyła oczy.

- Zabrał go, nie wiem, co się z nim stało. - oznajmiłem i zapadła cisza.

Po paru minutach milczenia na twarzy zielonookiej widniał uśmiech, do tego była coraz bliżej mnie. Wyprostowałem się jak na paradzie i obserwowałem ją bacznie.

- Martwisz się o mnie... - uśmiechnęła się słodko, łapiąc mnie za rękę. 

Niepewnie złączyłem nasze dłonie, zdobywając się na odwzajemnienie gestu. Odetchnąłem, opierając się o kanapę. Spojrzałem w jej duże, okrągłe oczy. Uradowany patrzyłem na zadowoloną Herthę, która uśmiechała się teraz w dziwny, niezrozumiały mi sposób...

                                        ***




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top