"Żabie Udko"

Patrzyłem bez większych uczuć na pustą butelkę whiskey. Niby zadumany, ale moja głowa była totalnie pusta. Kompletnie pusta. Nie wiedziałem co mam teraz ze sobą zrobić. Wróciłem z biura i jak usiadłem tak i siedzę, dzierżąc alkohol w ręku. Nie wiem, co mam teraz ze sobą począć, co myśleć o Lindzie. Może ona po prostu mnie wrabia, chcąc uchronić przed obowiązkiem któregoś ze swoich kochanków. A z kolei co jeżeli to faktycznie moje dziecko... Jeżeli naprawdę to moja "wina"? Chyba pora wziąć to na poważnie i pogodzić się z myślą, że będę ojcem. Będę miał dziecko, z którym zostanę sam. Wciąż targają mną różne emocje, lecz postaram się być dla niego lub jej jak najlepszy. 

Mimowolnie na moje usta wkradł się uśmiech. Odsapnąłem, czując, jak z mojego sumienia spływają wszelkie wątpliwości. Będzie dobrze... na pewno...

     ***

Waleria Badosz

W pokoju było pusto. Dziewczyny zrobiły sobie przerwę... Pora wdrożyć plan w życie. Wyjęłam aparat i czym prędzej podbiegłam do biurka Ingrid, panicznie przeglądając papiery.

Ja im pokaże co stało się z Żydówkami, które tu pomagały. Od tak zniknęły, a Cezary ma to w dupie? Bo nie ma dowodów? Ja mu pokaże dowody...

Wyciągnęłam pożądany papier na środek, oddalając się i przymierzając do sfotografowania dokumentu.

- Hertha? Co ty robisz? - usłyszałam znajomy głos.

Nawet nie podskoczyłam. Uniosłam wzrok, patrząc na Ellen, która obserwowała mnie z wytrzeszczem. Odłożyłam aparat i podbiegłam do niej. Chwyciłam "Szwedkę" za rękę i zatrzasnęłam drzwi.

- Jeżeli komuś piśniesz choć słowo, to cię uduszę! I powiem też, co ty robiłaś. Zrozumiałaś? - warknęłam w jej stronę.

- Ale... Spokojnie. Ty też jesteś z wywiadu? - uśmiechnęła się, a emocje wzięły nad nią górę - No bo pamiętasz, jestem z francuskiego wywiadu! W sensie, pracuję dla Brytoli.

- To wy macie wywiad? - zakpiłam.

- Proszę, skontaktuj mnie ze swoim dowództwem! - krzyknęła, a ja wybystrzyłam się do niej, dając do zrozumienia, żeby była cicho.

- Spierdalaj! - dałam odpowiedź w języku polskim - Nie jestem łączniczką.

- Nie rozumiem...

- Skąd wiesz, że ja jestem agentką?

- Robisz zdjęcia papierów Ingrid, no proszę cię...

- Możliwe, że mam w tym własny interes. - stwierdziłam, wzruszająca ramionami.

- Przed chwilą powiedziałaś do mnie coś po polsku...

- Dobra, słuchaj, żabie udko. Powiem o tobie, ale teraz idź do drzwi i patrz czy nikt nie idzie, ja w tym czasie cyknę parę fotografii.

Zadowolona pokiwała głową podchodząc i uchylając drzwi.

Wymierzyłam idealną odległość, naciskając guzik. Jedno, drugie, trzecie, gdy nagle usłyszałam łomot. Schowałam aparat za siebie i odskoczyłam od biurka Thissen.

Nasza świetna tajna agentka obiła się twarzą o drzwi, a sekundę później spoglądała w górę na Untersturmführera.

- Dzień dobry, oficerze - wydukała, masujące obolały policzek i wstając z kolan.

- Dobry...? - spojrzał na nią dziwaczne.

- Rudolf... - odezwałam się nieśmiało, próbując schować gdzieś aparat.

Oparłam się o swoje biurko, odkładając urządzenie i zasłaniając je swoim ciałem.

- Wie pan, mamy przerwę... - zaśmiała się sztucznie Ellen, stając przy jednej ze ścian.

- W takim razie pójdziesz napić się kawy, hm? - spojrzał na nią, po czym machnął głową w stronę drzwi.

Ulala... Cóż za... Panie Rudi... Rozkazałeś kobiecie!

- Zabierz jeszcze w takim razie mój kubek. - na czuja podsunęłam go do aparatu.

- Nie ma sprawy. - przeciągnęła niepewnie, wymijając nas.

Rudolf śledził ją wzrokiem, niecierpliwiąc się. Francuzka podbiegła, usłyszałam charakterystyczny dźwięk, po czym kobieta udała się do drzwi. Rzuciła mi jeszcze zdenerwowane spojrzenie i wyszła z białym, glinianym kubeczkiem. Drzwi się zamknęły. Blondyn spojrzał na mnie z uśmiechem, podchodząc blisko.

- Jak ci mija dzień? - ujął mój policzek dłonią, gładząc delikatnie.

- Dobrze... - rzuciłam, jeżdżąc ręką i szukając aparatu.

Nie ma! Ellen nie jest jednak taka głupia.

- Chcesz dzisiaj gdzieś wyjść? Jakaś restauracja? - zaproponował, nachylając się nade mną.

- Nie, wiesz... dzisiaj nie mogę. Jutro, albo pojutrze? - uśmiechnęłam się szeroko.

- Jak chcesz - oznajmił, złączając nasze usta.

Boże, popsułam chłopaka.

Podtrzymał mnie ręką i przyparł do biurka.  Położyłam dłoń na jego szyi, odsuwając twarz.

- Muszę wracać do pracy, Rudi. - wykrzywiłam minę, oznajmiając oficerowi.

- Jasne - skinął głową, cofając się krok w tył.  - Odwieźć cię po pracy?

- Nie trzeba, nie dzisiaj. Dzięki.

- W takim razie nie przeszkadzam - wzruszył ramionami, poprawiając czapkę.

- Do zobaczenia! - krzyknęłam do blondynem.

- Do jutra. - odparł, znikając za drzwiami.

Dobra, teraz... Gdzie jest Ellen? Dopadłam do drzwi, które w połowie zatrzymały się na czymś.

- Ała! - warknęła, łapiąc się za czoło.

Wciągnęłam ją do środka.

- Gdzie aparat?

- Dam ci go... Jak zaprowadzisz mnie do swojego dowództwa. - stwierdziła dumnie.

- Żarty sobie robisz? - warknęłam.

- Tak będę miała pewność, że dotrzymasz obietnicy.

Zmierzyłam ją tylko wrogo, zaciskając zęby.

     ***

- Zostań tu. Za piętnaście minut wrócę ze swoim dowódcą. Masz czekać. - poinformowałam Francuzkę.

- Jasne. - złapała za swoją torebeczkę, stojąc cierpliwie.

Udałam się okrężną drogą w stronę mieszkania Bronka. Tak dla pewności.

Po siedmiu minutach byłam już u niego.

- Przyłapała mnie na robieniu zdjęć...

- Jakich zdjęć? Przecież nie kazaliśmy robić ci takich rzeczy... - spojrzał na mnie lekko zdenerwowany.

- Ale Cezary mi nie wierzył, że też Żydówki trafiły do obozu. Jest jak jakiś zaślepiony! - wykrzyknęłam oburzona.

A to pewnie wszystko przez tę rudą szmatę Marzenkę!

- Dobrze, dobrze. Wróćmy do tej całej Ellen. Jaką mamy pewność, że nie udaje?

- W sumie, kiedy wszedł Untersturmführer, pomogła mi schować aparat...

- I gdzie on teraz jest? - spytał, jakby przeczuwał.

- no... W zamian za aparat chce się spotkać z polskim dowództwem.

Bronisław westchnął ciężko, wkładając broń do kabury i chowając ją pod lekkim, jesiennym płaszczem.

- Idziemy - rozkazał, udając się w stronę drzwi.

Po około dziesięciu minutach zauważyliśmy już czekającą na nas kobietę.

- Oto Aliantka, która chciała cię widzieć. No, gadaj co chcesz, żabojadzie. - uniosłam brwi, patrząc na nią wyczekująco.

- Oddaj jej aparat. - rozkazał Bronisław, spoglądając spod swojego kaszkietu. Jego ton był bardzo niski i tajemniczy.

- Daj mi mój aparat! - przetłumaczyłam.

Francuzka otrząsnęła się i wyjęła przedmiot. Podała mi go z wielkim namaszczeniem, przyglądając się to mi, to Bronkowi.

- Ja się nią zajmę, możesz już iść. - przytaknął mi.

Podałam mu aparat, który był nafaszerowany dowodami i odwróciłam się , chcąc już pójść, ale w głowie miałam obraz z mieszkania, kiedy to chował pistolet.

- Dogadacie się? - spytałam.

- Pracuje z Brytyjczykami?

- Tak. - potwierdziłam.

- W takim razie bez problemu. Idź już. - pogonił mnie, tym samym zostając sam na sam z ciekawską kobietą.

   ***

Przechodziłam właśnie koło budynku, w którym pracował Joachim, ponieważ tą drogą najszybciej dotrę do domu.
Moją uwagę przykuł bordowy samochód, którego kierowca leżał oparty na kierownicy. SS-Mańska czapka zniechęcała mnie do zajrzenia do wnętrza, lecz długie włosy nieco bardziej mnie zaintrygowały.

Nachyliłam się nad szybą. W tym samym momencie kobieta za kółkiem przetarła oczy, spoglądając przed siebie. To była Linda. Nie wiedziałam co się dzieje, więc złapałam za klamkę, otwierając drzwi.

- Linda? Wszystko dobrze? - spytałam, wsadzając głowę do auta.

Kobieta pociągnęła nosem, przykładając nadgarstek do nosa.

- Hertha? Co tutaj robisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, próbując się uspokoić.

- Ja? Wracałam do domu. - poinformowałam - Mogę wsiąść?

- Tak. - skinęła głową, ocierając łzy.

- Co się stało? - uśmiechnęłam się przyjaźnie.

- Nie wiem, czy powinnam cię zadręczać moimi sprawami... - oznajmiła, kręcąc głową.

- Będzie ci lżej. Chodź, jak chcesz pojedziemy do mnie, albo do ciebie, jak wolisz. Wtedy wszystko na spokojnie mi powiesz. Co ty na to?

Pokiwała twierdząco głową, przystając na ten pomysł.

- Trochę wypiłam, nie powinnam. Nie wiem, czy chcesz ze mną teraz jechać. - zaśmiała się przez łzy.

- Mogę kierować, jeżeli nie boisz się dać mi auta. - oznajmiłam, również rozbawiona.

Wysiadła bez słowa, idąc na moje miejsce.

Dobra, Waleria, dasz radę, pamiętasz jak się jeździło...

   ***

Pokierowana przez ciemnowłosą dojechałam do jej domu. Zaparkowałam przed dworkiem, wzdychając uradowana, że nas nie zabiłam. Obie poszłyśmy do jej rezydencji. Załamana kobieta od razu usiadła na jednym z krzeseł w jadalni.

Przysiadłam się do niej, patrząc ze współczuciem.

- Opowiadaj - zachęciłam ją do zwierzeń.

- Ja. Przepraszam, że ci to mówię, ale już nie dam rady. Muszę się komuś wygadać, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz, proszę. - jej wyraz twarzy okropnie pobudzał moje współczucie.

- Przysięgam. - zapewniłam.

- Zaszłam w ciążę. Uwierz mi, że to najgorsze co mogło mi się przydarzyć! Tak bardzo nie chce tego dziecka... - wypaliła wszystko na jednym wdechu.

- Ale co zamierzasz zrobić..? - spytałam ze współczuciem, w głębi duszy ciesząc się, że mi się takie coś nie przydarzyło.

- Chciałam je usunąć, ale... Ojciec dziecka stwierdził, że chcę je wychować i mam je urodzić.

Będąc w jej sytuacji też chciałabym raczej usunąć dziecko. Nie raczej, a na pewno. Wiem, może to okrutne, ale dziecko zmienia wszystko. Absolutnie wszystko. Tak bardzo jej współczuję.

- Pamiętaj, że to twoje ciało. Nie możesz też podlegać tylko i wyłącznie temu, czego on chce. Na pierwszym miejscu miej siebie.

- No tak, wiem, ale... Sama już nie mam pojęcia co począć.

- Dobra, nie przejmuj się tym na razie, ale na pewno nie pij alkoholu. To zły pomysł.

Linda przytaknęła mi tylko.

- Słuchaj, zapomnij o tym. Zapomnij, że w twoim ciele w ogóle zaszły jakieś zmiany. Miej to gdzieś!

- Tak się nie da.

- Nie myśl o tym! - krzyknęłam - Słuchaj, nigdy nie byłam u ciebie na górze. Oprowadź mnie!

 Pierwszym pomieszczeniem jakie ujrzałam, była ogromna łazienka, z dużą wanną. Podsumowując - niebo.  Sama wanna to już prestiż, do tego ta była taka wielka...

- Ale masz wannę... - pomrugałam oczami, spoglądając na nieco bardziej rozpromienioną Lindę.

- Mieszczą się dwie osoby. - przeciągnęła, uśmiechając się podejrzliwie.

   ***

Obie siedziałyśmy w gorącej wodzie, dmuchając na siebie białą pianą. Topiłyśmy się w puchu, rozbawione, z ręcznikami na głowach. Nigdy się tak świetnie nie bawiłam! A tak cudownej kąpieli nie miałabym nawet z żadnym facetem, no bo który dmuchałby we mnie pianą!? Albo chociażby pożartował, umyłby mi włosy? I to z taką delikatnością, jaką zrobiła to Niemka. 

Może to głupie, że siedzimy tak razem w wannie, jak małe dzieci, ale to świetna frajda! Mi się to podoba, jak najbardziej. 

- Chcesz zostać dzisiaj u mnie? Chyba potrzebuję czyjejś obecności. Kogoś, kto mnie rozumie. - spytała pełna nadziei.

Spojrzałam na nią z udawaną powagą.

- Ty się jeszcze pytasz? Jasne, że zostaję! - uśmiechnęłam się od ucha do ucha, zerkając na nią przyjaźnie.

Strasznie ją polubiłam, to muszę przyznać. Cieszę się, że moja obecność przynosi jej ulgę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top