Rozdział 8
Szybki rap Eminema był czymś, czego potrzebował.
Rytm narzucany przez piosenkę zmuszał go do utrzymania tempa. Im prędzej biegł, tym lepiej się czuł. Choć nawet intensywna, poranna przebieżka, która powinna rozładować drzemiące w jego mięśniach napięcie, okazała się niewystarczająca.
Zatrzymał się pomiędzy winoroślami, wściekły, rozgoryczony, pokonany. Oparł dłonie o wilgotne od potu uda, łapczywie wdychając sycylijskie powietrze. Nie służyło mu.
Zdawało się, że po wczorajszej wycieczce i wysiłku, jaki zafundował im Elijah, po przyłożeniu głowy do pachnącej proszkiem poduszki, zaśnie jak dziecko. Niestety, rzucał się na niewygodnym materacu, przeklinając wszystkich po kolei.
Zaczął od Alison. Czemu była tak cholernie spostrzegawcza? Jakim cudem zauważyła, że wyglądał, jakby ktoś wylał mu wiadro wody na głowę? Czuł się fatalnie, odburkując jej jakieś mało wiarygodne kłamstwo. Nie zasługiwała na to.
Później Jayden. Ten przez całą drogę wychwalał doskonałą kuchnię tego całego Lorenzo. Nie wiedział, czy Jay rzeczywiście miał to na myśli, czy był to skutek zatrważających ilości wina, jakie pochłonął. Ten Włoch też był dobry. Spoufalał się z Iris — a to dotykał jej przedramienia, nieustannie się do niej uśmiechał i całował w policzki na pożegnanie, zamykając w uścisku wytatuowanych ramion.
A na sam koniec Elijah. Kluczyli samochodem tymi cholernymi wąskimi uliczkami do tego, pożal się Boże, hotelu. Najpierw mówił o jakiejś instalacji artystycznej — autor miał ułożyć znak nieskończoności z plastikowych butelek na wyraz sprzeciwu plastiku gromadzonego w wodach oceanów.
Później opowiadał o jakiejś via dei Crociferi stanowiącej miejsce tajnych spotkań sycylijskiej szlachty. Chcąc zapewnić sobie trochę prywatności rozpuścili plotki o biegającym po ulicy koniu bez głowy. Plotka, choć absurdalna, miała okazać się skuteczna. A potem mówił o jakimś idiocie, który obiecał, że wbije gwóźdź w łuk należący do klasztoru Benedyktynek!
— Elijah, przestań pieprzyć o jakimś gwoździu! — Nie wytrzymał w końcu Reggie, a w samochodzie zapadła cisza.
Na samo wspomnienie wybuchu przymknął powieki. Powinien go przeprosić. Przyjaciel nie był winny jego głupocie.
Wypuszczając powietrze spomiędzy warg, wyprostował się i niechętnie powlekł w kierunku Corvo bianco. Zaklął paskudnie, potykając się o wystający kamień, który przeoczył. W ostatniej chwili zamachał rękoma, łapiąc równowagę.
Pieprzony głaz. Nie mógł leżeć gdzieś indziej?
Musiał z kimś porozmawiać. Elijah odpadał. I nie chodziło o fakt, iż się wczoraj na niego wydarł w samochodzie, ale... Reginald przełknął ślinę. W mostku pojawił się nieprzyjemny, piekący żar. Wstyd. Eljah byłby nim rozczarowany, głównie tym, że egoizm wysunął się na pierwszy plan, a później tym, że nie zatrzymał Iris i nie wyjaśnił sytuacji. Najpewniej powstrzymałby się przed wyrażeniem jakiejkolwiek opinii, ale w jego spojrzeniu zobaczyłby wszystko. Potępienie. Zażenowanie. Rozczarowanie.
Przełknął nerwowo ślinę.
— Szukałem cię — właśnie tymi słowami przywitał Freddiego, którego zastał z filiżanką ciemnej kawy na tarasie przed hotelem. Na stoliku stał również tablet, obok leżał papierowy kalendarz.
— Ciebie również miło widzieć, Reginaldzie — odpowiedział ironicznie tamten, kończąc coś zapisywać. —- Kawa bardzo mi smakowała, polecam.
Spomiędzy warg Reggiego wyrwało się coś, co przypominało przeciągły jęk, kiedy klapnął na wolne miejsce obok. Gdzieś tam pod skórą, gdzieś naprawdę głęboko w sobie, czuł, że postąpił niewłaściwie. Że cała ta sytuacja rzeczywiście nie powinna mieć miejsca, a on zasłużył na ten kubeł zimnej wody. Ale z drugiej strony coś, co pełzało po jego skórze, było znacznie bliżej wierzchu, nie pozwalało mu na przełknięcie dumy i wzięcie winy na siebie. To nie on powiedział te słowa, do cholery! Jemu to zarzucała dwulicowość, a sama nie była lepsza!
Na jednym wydechu opowiedział Freddiemu pospiesznie o tym, co zaszło. Nim spostrzegł zrobił się z tego całkiem długi monolog, w którym odniósł się nie tylko do zakończenia wieczoru, ale również do zachowania Iris. Teraz już rozumiał, dlaczego mimo starań, zdawała się odporna na jego czar. Po prostu ją obraził, a w zasadzie Liam to zrobił.
Gdy dotarł do fragmentu z Włoszką w oknie, Freddie wybuchnął śmiechem. Tja. Miło, że jego przyjaciel też się świetnie bawił...
W końcu, gdy mężczyzna się uspokoił, posłał mu pełne politowania spojrzenie. Tak, to była reakcja, której Reginald się spodziewał, wręcz po nim oczekiwał. I która absolutnie nie przyniosła mu ulgi, nie ugasiła tego kotłującego się w klatce piersiowej uczucia wstydu.
— Pragnę zauważyć, że ty również nie wyglądasz szczególnie atrakcyjnie w czepku i sportowych goglach — zaczął bezlitośnie przyjaciel, odstawiając opróżnioną filiżankę na podstawek.
— Nie mów, że ty też — burknął wściekle pod nosem, wywracając oczami.
Jasne. Może nie postąpił dobrze, powinien wtedy przyciąć Liama, choć to kwestia dyskusyjna — w końcu... nieważne. Ale dlaczego, do cholery, wszyscy brali stronę Iris?! Zwłaszcza po tym, jak zamiast to wyjaśnić, nazwała go dwulicowym, a potem odwróciła się na pięcie i wsiadła do tego cholernego samochodu.
— Ja też co? — dopytał niewinnym tonem Freddie, unosząc ciemną brew.
— Też stajesz po jej stronie! — obruszył się mężczyzna, machając wściekle ramionami. Nie dowierzał w to, co się działo. Po kim, jak po kim, ale po Freddim nie spodziewał się... takiego braku obiektywizmu! Nie wspominając o jakiejś przypadkowej kobiecie z okna.
— Lubię ją.
— Ale to JA jestem twoim przyjacielem, nie ONA — kontynuował oburzonym tonem Reginald.
— To, że jesteś moim przyjacielem nie znaczy, że będę trzymał twoją stronę, gdy zrobisz coś totalnie głupiego — powiedział spokojnym, wyważonym tonem. — A to nie tylko było głupie, Reggie, ale przede wszystkim bardzo niedojrzałe. Śmiem zauważyć, że zdecydowanie poniżej twojego poziomu... Jak nie czyjegokolwiek.
Aktor sapnął, wyciągając przed siebie długie nogi. Rzeczywiście, powinien skupić się na tym, co zarzucała mu kobieta, a niekoniecznie na tym, że przysłuchiwała się prowadzonej przez niego rozmowie, tylko... to nie była jego wina. Aż zazgrzytał zębami ze złości.
— A wylanie na mnie wiadra wody było dojrzałe? — niemal się zapowietrzył, wykrzykując te słowa. Jeszcze czego! Przecież to nie on wypowiedział to jedno zdanie!
— Powinieneś ją przeprosić, ale to chyba już wiesz. I wyjaśnić to nieporozumienie.
— Ona nie chce ze mną rozmawiać — burknął.
— I słusznie, też bym nie chciał.
Przez chwilę milczeli. Freddie przeglądał coś na tablecie w wyraźnym zamyśleniu, zupełnie jakby myślami był już gdzieś indziej.
— Nic nie powiesz? — mruknął cicho Reginald. Nie uzyskał rozgrzeszenia, którego oczekiwał, ale nie otrzymał również żadnej wskazówki, która poprawiłaby mu humor.
— Zdaje się, że powiedziałem już wszystko, co powinieneś usłyszeć. — Mężczyzna odchylił się na oparcie krzesła z ciężkim westchnieniem i zaczął wyliczać na palcach: — Po pierwsze: nie wyjaśniłeś sytuacji i nie powiedziałeś, że to słowa Liama. Po drugie: nie powiedziałeś, że nie podzielasz zdania swojego agenta. Zamiast tego, wolałeś zachować się jak palant i udawać, że nie wiesz, że wygląd nie determinuje tego, jakim jest się człowiekiem. Swoją drogą jesteś tego doskonałym przykładem. — Ouć. Touchée. — Powinieneś przeprosić Iris za to, że ją zraniłeś. Gdybyś tylko odrobinę bardziej się wysilił, przekonałbyś się, jaka jest przesympatyczna.
— Ona jest przesympatyczna, a ja jestem burakiem?
— Sam dodałeś buraka. Trochę ją poznałem — ciągnął niezrażony Freddie. — I właśnie taka jest, co byś na pewno zauważył, gdybyś skupił się na czymś innym niż wygląd.
Wywrócił oczami. Przecież to nie była jego opinia!
— A niby to, kiedy ją poznałeś?
— Odwiedziła mnie i Deborah w Paryżu.
Reginald zacisnął mocno zęby. Przecież nie oceniał jej przez wygląd!!! Ile razy miał powtarzać, że to słowa Liama, a nie jego?! Projektant, widząc skrzyżowane ramiona aktora, jego nachmurzoną minę, westchnął ciężko. Zebrał swoje rzeczy, stawiając na nich filiżankę, którą najwyraźniej zamierzał odnieść do kuchni.
— Okej, rozumiem. Ona jest tą dobrą w tej historii, a ja tym złym, mimo że to nie ja sieję dezinformację — mruknął Reggie poirytowany pod nosem. — I co w związku z tym?
— Jak powiedziałem: wyjaśnij i przeproś. — Freddie pomachał mu dłonią, trzymając za uszko pustą filiżankę. Po chwili zniknął w hotelu, pozostawiając Reginalda samego na tarasie.
Cała ta sytuacja była wprost absurdalna i przyprawiała go o ból głowy. Przecież ona też oceniła go powierzchownie! Nazwała go dwulicowym, a potem kazała tej babie wylać mu wodę na głowę.
Przymknął powieki i przytknął do nich opuszki palców, mimowolnie rozważając w myślach słowa przyjaciela. Z bólem musiał przyznać, że Freddie miał rację — powinien Iris przeprosić —naprawdę zachował się jak palant. Zamiast... roześmiać się z absurdalności jej oskarżenia, wyjaśnić, że to Liam, a nie on, momentalnie się napiął i zbagatelizował problem.
Musiał działać szybko. W końcu im szybciej to zrobi, tym lepiej dla niego — oczyści atmosferę, a przede wszystkim, uniknie tłumaczenia się przyjaciołom. Mógł znieść oceniające spojrzenie Freddiego i jego moralitety. Ale nie poradziłby sobie z zawodem w oczach Elijaha czy Alison.
Tylko... w dalszym ciągu nie czuł się winny za słowa Liama. Domyślał się jednak, co miał na myśli Freddie — zaskakująco łatwo było zranić kogoś, kogo się nie znało.
W końcu każdy z nas podtrzymuje na swoich barkach jakiś ciężar, o których inni niekoniecznie mają pojęcie. Zauważają dopiero nasze potknięcie, ten moment zmiany ramienia, który powoduje pęknięcia i rysy na fasadach, przypomniał sobie słowa Iris, którymi podsumowała legendę o nurku. Może to właśnie był jej ciężar? A wczorajsza dyskusja stanowiła tę metaforyczną rysę na fasadzie?
Obiekt jego myśli nieoczekiwanie pojawił się w głównych drzwiach hotelu. Los chyba sobie z niego kpił, ale... czy mógł wymarzyć sobie lepszy moment?
Iris zamarła, co najmniej jakby zobaczyła ducha. W jednej dłoni trzymała talerz z pokrojonymi owocami, pod ramieniem zaś laptopa.
Wymienili spojrzenia — choćby bardzo chciał, nie potrafił odczytać nic z ciemnych oczu kobiety. Przez chwilę myślał, że cofnie się do budynku, a tym samym zaprzepaści cały plan, który nieoczekiwanie kiełkował w jego głowie, ale ona spokojnie wyszła na taras, a następnie zajęła jeden z odległych stolików. Jak nigdy nic otworzyła laptopa i już po chwili po dziedzińcu poniósł się dźwięk stukania w klawiaturę.
Dobra, mogli się unikać, ale prędzej czy później ktoś zauważy. I pod sformułowaniem „ktoś" miał na myśli Alison.
Podniósł się z zajmowanego krzesła i powoli ruszył w stronę kobiety. Przede wszystkim nie chciał, by cała ta sytuacja eskalowała i w jakikolwiek sposób wpłynęła na ich przyjaciół. A poza tym... czuł się jak skończony drań. Dusił to poczucie głęboko w sobie, uparcie powtarzając, że nic złego się nie stało, w końcu to były słowa Liama, a nie jego, on nawet tak nie uważał, ale... całe nieporozumienie eskalowało przez niego.
Iris miała na sobie zieloną sukienkę na cienkich ramionach, której stanik bardzo dobrze zbierał biust — kuszący rowek był pierwszym, co dostrzegł, gdy się do niej zbliżył. Sukienka oplatała ciasno talię, a następnie delikatnie się rozszerzała, luźno opadając na ziemię. Drobny, kwiatowy print w kremowym kolorze nadawał zdecydowanie mniej formalnego i eleganckiego charakteru przez co kobieta zdawała się nieco bardziej... przystępna.
Hotelarka zdecydowanie przykuwała spojrzenie. Burzę gęstych loków podtrzymywała neutralna opaska w kolorze kwiatków zdobiących materiał sukienki. I nie była to kwestia ładnego dekoltu. Chodziło o coś innego, nieuchwytnego. Zauważył to w Katanii, gdzie wielu facetów się za nią oglądało. Miała po prostu w sobie coś, co mężczyzn przyciągało, mimo tych parunastu zbędnych kilogramów. Uśmiech? Pewność siebie?
— Myślałam, że wyraziłam się jasno — mruknęła, nie odrywając wzroku od laptopa, na którym w dalszym ciągu coś intensywnie pisała.
— Możliwe — odpowiedział, bawiąc się zamkiem rozpiętej, szarej bluzy. Jego nonszalancka odpowiedź przyniosła oczekiwany skutek, Iris podniosła wzrok znad ekranu i posłała mu trudne do zinterpretowania spojrzenie.
Przez chwilę wyglądała, jakby chciała odpowiedzieć na jego zaczepkę, ale pokręciła głową, głośno wypuszczając nosem powietrze. Wróciła do ekranu.
Przez chwilę czekał, ciekaw, kiedy jego obecność zacznie ją irytować na tyle, by ponownie zwróciła na niego uwagę. Okazało się jednak, że to, czym się tam zajmowała całkowicie ją pochłonęło. W pewnej chwili zaczęła nawet jeść arbuza, palcami drugiej dłoni przesuwając po ekranie.
Chrząknął po dłuższej chwili.
— Nic nie powiesz?
— Zdaje się, że wieloryby nie mówią — skwitowała kwaśno.
— Chciałem wyjaśnić zaistniałą sytuację.
— Wyjątkowo dziwnie się do tego zabierasz — odparła na to.
Cóż, już nie miał wątpliwości. Rzeczywiście, teraz odczuwała do niego jedynie niechęć.
— Nie pozostawiasz mi zbyt wiele możliwości — mruknął, poprawiając się na krześle, by nie wyglądać tak nonszalancko, aby nie uznała, że jego przeprosiny nie były szczere. Wyprostował się, splótł dłonie na kolanach. Dlaczego z tą kobietą wszystko było takie trudne?!
— Skończyłeś?
Dlaczego była taka pociągająca i jednocześnie tak wredna? Chociaż jeśli chodzi o to drugie — jedynie względem. Jakoś potrafiła żartować z Jaydenem. Ba, nawet Freddie ją polubił, a on generalnie nie znosił ludzi. No, nie przepadał za znaczną ich większością. Elijah miał osobowość goldena retrivera, lubił wszystkich, a wszyscy lubili jego, więc się nie liczył.
— Zdanie, które usłyszałaś, wypowiedział mój agent — zaczął powoli, zaciskając dłonie w pięści. Nie wierzył, że się z tego tłumaczył. — Często mówi rzeczy, z którymi się nie zgadzam, ale nie wchodzę z nim w dyskusję. To marnowanie czasu. Przykładowo: ciągle kłócimy się o kwestie związane z moją prywatnością. Liam uważa, że powinienem udostępniać w sieci swojego życia prywatnego, a ja nie chcę, bo to w końcu moje życie prywatne.
Iris nieoczekiwanie zamknęła laptopa.
— Skoro tak, dlaczego z nim współpracujesz?
Cholera by ją wzięła. Ją i to jej przeklęte spojrzenie.
— Bo go, niestety, potrzebuję — mruknął przez zaciśnięte zęby. Liam był jego solą w oku, ale na ten moment nie miał zbyt wielkiego wyboru. Pokręcił głową, kiedy gestem zaproponowała mu kawałek arbuza. — Nie wiem, czy dosłyszałaś, ale mu odpowiedziałem. — Patrzył, jak podniosła owoc, a następnie przytknęła do umalowanych błyszczykiem ust.
— Powiedziałem, tu cytat, to tylko ciało.
Iris drgnęła, a kawałek arbuza, który trzymała, odłamał się od brzegu i klapnął na jej odkryty dekolt, a następnie na blat, niebezpiecznie blisko komputera. Spojrzenie mężczyzny mimowolnie powędrowało do mokrej plamy na skórze, a następnie ześlizgnęło się na pełne piersi, zebrane w staniku sukienki.
Iris burknęła pod nosem przekleństwo, rozglądając się za jakąś serwetką, ale zorientowała się, że serwetniki nie zostały jeszcze wystawione na zewnątrz.
— Naprawdę uważasz — kontynuował, przywołując się do porządku — że zostałbym aktorem, gdybym oceniał drugiego człowieka jedynie przez pryzmat wyglądu? Dzisiaj wyglądam tak, a może jutro dostanę propozycję zagrania roli, która będzie wymagała ode mnie przybrania albo schudnięcia czterdziestu kilogramów. Czy sam ten fakt będzie miał wpływ na to, jakim jestem człowiekiem? Czy chciałbym być na tej podstawie oceniany, choć mój wygląd to w głównej mierze moje narzędzie pracy?
Wiedział, że wzięła go za kolejnego powierzchownego hipokrytę z Hollywood, w końcu powiedziała mu to prosto w twarz. Musiał przyznać, że doceniał tę jej bezpośredniość... nawet jeśli nie mógł przez nią spać, bo zapiekła go do żywego.
Iris przymknęła na chwilę powieki, a następnie westchnęła ciężko. Zauważył, jak pod skórą drgały mięśnie jej szczęki. Dobrze wiedzieć, że nie tylko on miał problem z prowadzeniem tej rozmowy.
— Wygląda na to, że oboje wpadliśmy w jakąś pułapkę stereotypów — przyznała niechętnie. — Zadufany dupek z Hollywood trochę gryzł mi się z facetem, z którym wymieniałam maile, ale po tym, co usłyszałam, ten pierwszy obrazek pasował o wiele bardziej.
Ouć. Zabolało. Jakby wymierzyła mu kopniaka centralnie w jaja. Ale trochę sobie na to zasłużył. Zwłaszcza porannym zachowaniem, którego na całe szczęście nie była świadoma. Przełknął z trudem wstyd. Czasami naprawdę był jednym wielkim idiotą.
— Domyślam się, że słowa to trochę za mało, ale... przepraszam — powiedział, choć wcale nie przyszło mu to łatwo. — I mówię to szczerze. Nie chciałem cię urazić. Żałuję, że wczoraj bardziej stanowczo nie próbowałem wyjaśnić swojego stanowiska.
— Bardziej chodziło o sam fakt. Mnie akurat nie obchodzi, co myśli na mój temat jakiś facet zza oceanu, którego widzę po raz pierwszy i ostatni na oczy. — Touchée. — Albo, jak się okazało, nigdy nie zobaczę — dopowiedziała Iris, poprawiając się. — Liczę się z opinią ludzi, na których mi zależy, ale wiem też, że oni nie oceniają i nigdy nie oceniali mnie powierzchownie. Ale na tym świecie są też osoby, które mają inny poziom wrażliwości i taka sytuacja mogłaby bardzo mocno na nie wpłynąć. — Zamyśliła się, jakby jej myśli na moment zboczyły z obranego toru. — To trochę jak z obrazami. Widzimy pomalowane płótno ujęte w mniej bądź lepiej dobraną ramę. Dopóki nie przeczytamy opisu, nigdy nie wiemy, jaka historia kryje się za danym malowidłem. Jedynie spekulujemy, zgadujemy.
Reggie poruszył się niespokojnie na krześle. To dziwne uczucie, które napędzało go utyskiwania przed Freddim, nakręcało do pyskowania, wraz z każdym słowem kobiety słabło, aż... wyparowało. Dawno nikt nie urządził mu takiej połajanki, w dodatku, co przyznawał z niechęcią, zasłużonej. Co powinien powiedzieć? Że miała absolutną rację? Że zgadzał się z jej słowami? Że wyszedł na jeszcze większego idiotę, niż był? Tę rozmowę powinni odbywać już wczoraj. I prawdopodobnie mieliby to za sobą, gdyby krew nie zaczęła szumieć mu w uszach i się tak nie zaperzył.
Kto wie, może i trwałoby to zdecydowanie dłużej...
— Choć wynikło z tego nieporozumienie, cieszę się, że nie trzymałaś tego w sobie. Niektórzy ludzie chowają urazę całymi latami — powiedział w końcu. Musiał przyznać, że dobrze się maskowała. Wydawało mu się, że nieszczególnie chętnie zostawała z nim sam na sam i nieszczególnie miała ochotę, by jej pomagał, ale zakładał, że ją onieśmielał.
— Na całe szczęście nie ja. — Uśmiechnęła się krótko, oszczędnie. — Też jestem ci winna przeprosiny. Za tę „dwulicowość".
Kiedy pozostawiła go samego na tarasie, przygryzł dolną wargę. Zastanawiał się, jak do tego wszystkiego doszło. Rozmawiał z Liamem, prawda, padły mu słuchawki, więc przełączyli się na głośnomówiący. I wtedy agent rzucił ten komentarz, widząc Iris wychodzącą z basenu. A ona najwidoczniej uznała, że to były jego, Reginalda słowa. Dziwne, że nie zauważyła różnicy w akcencie, tembrze głosu... a może nie znała jego głosu? Czyżby nie obejrzała ani jednej produkcji z jego udziałem?
Sięgnął do jednego barku i powoli zaczął rozmasowywać drzemiące w nim napięcie. Nie pamiętał, kiedy ktoś ostatnio zalazł mu aż tak za skórę, a z różnymi ludźmi miał okazję pracować. I nie przypominał sobie też takiej sytuacji, w której taka osoba miałaby rację.
Słuchanie o sobie przykrych rzeczy, nawet jeśli nie są one prawdą, nigdy nie należało do przyjemności. Ale, jak stwierdził w duchu, warto było rozmawiać, warto było słuchać, chociażby po to, aby wyprowadzać innych z błędu i nie tracić relacji, nim zdążyły się rozwinąć.
Zdał sobie również sprawę z jednej rzeczy... Iris nie przeprosiła go za to wiadro wody.
-----------------------------------------------------------------------------
Moi mili,
bonusowy rozdział, na uczczenie kończących się wakacji, który w pewien sposób domyka nam sytuację z Katanii.
Dziękuję za wszystkie komentarze oraz gwiazdki! I już teraz zapraszam Was na niedzielę, na kolejny apetyczny rozdział ;> 🍋
Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top