Rozdział 7
Elijah był niepocieszony, kiedy demokratycznie zaprotestowano przeciwko zwiedzaniu zamku Ursino. Nie pomogła architektura— imponujące mury — wysokie na dziesięć metrów, szerokie na prawie trzy. Nie zachęciły więzienne cele rodem z horrorów czy opowieści o snujących się po korytarzach duchach. Nawet argumenty dotyczące zgromadzonych w zamku dzieł sztuki w żaden sposób do nikogo nie przemówiły.
W drodze głosowania — wygranego nota bene dlatego że Poppy w porę kopnęła Jaydena w kostkę — ustalono, iż po dokładnym obejściu Piazza del Duomo, na którym znajdowała się słynna fontanna słonia oraz katedra świętej Agaty (to właśnie tę kopułę widzieli przez Porta Garibaldi) wybiorą się na zasłużony późny obiad i odpoczynek.
Iris przyglądała się temu wszystkiemu z ogromnym rozbawieniem — naturalnie opowiadając się za stanowiskiem Poppy. W końcu do czegoś zobowiązywała ją kobieca solidarność, mimo iż miała jeszcze dość sił, by przespacerować do kolejnego muzeum. Rozumiała jednak przyjaciółkę — słońce spiekło ją niemiłosiernie.
W związku z tym, że Poppy wygrała, Iris postanowiła ich jeszcze trochę pomęczyć — wchodząc w zdecydowanie mniej reprezentatywne, brudne uliczki. Większość lokali na parterze była opuszczona, a okna zasłonięte roletami z chuligańskimi graffiti. Tak, Katania też miała swoje ciemne strony, które nie interesowały turystów — ich oczy spragnione były starożytnego piękna, a serca łakome gorących i słonecznych historii.
Nim ktokolwiek wyraził na głos swoje obawy dotyczące potencjalnej lokalizacji, do której ich prowadziła, kobieta skręciła, a następnie przystanęła, odwracając się do podążającej za nią grupy. Nie mogła przegapić ich reakcji.
Uliczka znajdująca się za ich plecami niedawno przeszła gruntowną rewitalizację, podobnie jak trzy sąsiednie oraz znajdujący się w pobliżu plac. Wymieniono asfalt, usunięto krawężniki, kładąc szary kamień, który nie wyglądał na aż tak brudny. Fasady kamieniczek odnowiono. O tej porze dnia, czyli późnym popołudniem, miejsce było doskonale nasłonecznione i zastawione stolikami ukrytymi w cieniu kolorowych markiz. Wąskie przejście pozwalało przedostać się na przeciwległy kraniec.
Niemniej to nie trattorie miały wywołać zachwyt u przyjaciół.
— Jak pięknie — odezwała się jako pierwsza Alison, spoglądając w górę, na kolorowe parasolki.
Czerwone, białe, pomarańczowe, niebieskie, różowe... chodnik mienił się całą feerią barw, podobnie jak stoliki przykryte obrusami w drobną czerwono-białą pepitkę.
— O tym w przewodnikach nie pisali — wymamrotał Elijah, rozglądając się z zaciekawieniem.
Pojawienie się ich siódemki zwróciło uwagę gospodarzy pobliskich restauracji. Iris zignorowała zachęcające okrzyki, pewnym krokiem zmierzając w stronę mężczyzny w średnim wieku. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i codziennie rano golił się na łyso. Jego szyję zdobiło kilkanaście złotych łańcuszków, a na sporych bicepsach wiły się skomplikowane tatuaże wyrysowane czarnym tuszem.
— Iris! — zawołał Lorenzo, wyciągając ramiona, by ją uściskać, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Ucałował ją również w oba policzki.
Wszyscy tutaj lubią ciebie, rozebrzmiały jej w głowie słowa Poppy, kiedy Sycylijczyk zawołał z głębi lokalu kelnera i razem zaczęli przestawiać stoliki, by mogli usiąść razem. Nie mrugnęła, a już pojawiły się na nim dwie butelki lokalnego wina — dla przyjaciółki, na koszt firmy — a także arancini — smażone na głębokim tłuszczu kulki z lepkiego sera i ryżu obtoczone chrupiącą panierką.
— Arancini od arancia czyli pomarańczy — wyjaśnił Lorenzo po angielsku, podczas gdy kelner postawił przed nimi dwa półmiski. — Specjalność naszego kucharza — ryż, ziołowy sos pomidorowy i topiony ser od lokalnych dostawców. Dla tego parmigiano warto się pokroić!
Iris uśmiechnęła się pod nosem i nie zaprotestowała, kiedy gospodarz nałożył jedną z kuleczek na talerz, a następnie go podał. Arancini stanowiły jeden z jej małych grzeszków — były smażone na głębokim oleju, co nieszczególnie dobrze wpływało na wątrobę i mogło skończyć się też bolącym żołądkiem, ale zdecydowanie było warto. Chrupiąca panierka kruszyła się w ustach, a mieszanka serów — oprócz dominującego parmigiano wyczuwała tam również mozzarellę — wręcz rozpuszczała się w ustach.
Lorenzo nie spuszczał z niej wzroku, najwidoczniej oczekując na werdykt.
— Przepyszne — powiedziała po przełknięciu pierwszego kęsa, co zachęciło przyjaciół do skosztowania, a gospodarz aż klasnął w dłonie z zadowoleniem. — Lorenzo. — Ułożyła dłoń na ciepłym, opalonym przedramieniu mężczyzny. Nagrodził ją serdecznym uśmiechem. Kątem oka dostrzegła, jak siedzący na przeciwległym krańcu stołu Reginald unosi lekko brew, zauważając zaistniałą poufałość.
— Byłabym wdzięczna za dzbanek wody.
— Nie smakuje ci wino mojego kuzyna, piękna? — zawołał, przechodząc płynnie na włoski, po czym zerknął na pusty kieliszek. — Może wolisz prosecco? Aperol? Limoncello? Ach, nie rań mi serca i nie mów, że chcesz jakieś mojito...
— Z ogromną przyjemnością posmakuję kiedyś wina twojego kuzyna, Lorenzo — odpowiedziała, uśmiechając się, przez co rysy twarzy rozmówcy nieco się wygładziły — ale tym razem prowadzę.
Lorenzo oparł dłonie o biodra, a jego spojrzenie zatrzymało się właśnie na Jaydenie, który z wyjątkowym zainteresowaniem, ale i też swoistym dystansem, oglądał przystawkę.
— Wiesz, co powinienem powiedzieć, prawda, moja droga? — odezwał się Sycylijczyk, nachylając. — Jest takie powiedzenie... dbaj o swoją kobietę, inaczej zadbają o nią włoscy mężczyźni.
Iris poklepała go delikatnie po wytatuowanej dłoni.
— Poproszę wodę, Lorenzo, wodę.
— Co on tam mówił? — zagadnęła ją Poppy, kiedy właściciel restauracji odszedł, a po chwili wrócił do nich kelner z dzbankiem czegoś, co wyglądało na lemoniadę z czerwonych pomarańczy.
— Nic ciekawego — zapewniła ją Iris, czując, jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce.
Poppy postanowiła wyjątkowo nie drążyć tematu.
Za to Lorenzo rozpoczął swoje show. Na wstępie odmówił przedłożeni im kart z daniami. Zamiast tego zaczął wypytywać, jakim cudem się tutaj znaleźli, a gdy usłyszał, że powodem jest ślub Alison i Elijaha, na stole pojawiło się kolejne wino, na koszt firmy. Dopiero potem przeszedł do jedzenia. Na co macie ochotę?, zachęcał, uśmiechając się czarująco, u Lorenzo zjecie wszystko.
Iris przyglądała się temu wszystkiemu z pewnym zaskoczeniem. Nie sądziła, by był to stały element w repertuarze Sycylijczyka, zdawał się ignorować innych gości, w pełni koncentrując na ich grupie. Często też zerkał w jej stronę, udawała więc, że tego nie zauważa.
Wszyscy byli zachwyceni tym specjalnym traktowaniem... może poza Jaydenem, który zawsze podchodził sceptycznie do jedzenia serwowanego przez kuchnię inną niż ta jego.
Gdy czekali na dania, Elijah opowiadał legendę związaną ze słoniem, stanowiącym symbol Katanii, a Alison przysłuchiwała mu się z uwagą. Reginald gawędził z Cardeą — miło było widzieć śmiejącą się siostrzenicę, choć nie do końca odpowiadał jej ich dobry kontakt. Poppy raz za razem wciągała ją w rozmowę na różne, mniej bądź bardziej błahe tematy.
W pewnym momencie przy stole pojawił się Lorenzo wraz z kelnerem. Każdy z nich trzymał w jednej dłoni po dwa talerze z wciąż parującymi daniami. Powietrze wypełnił przyjemny aromat jedzenia, który sprawił, że wszyscy przerwali dotychczasowe rozmowy.
— Pasta alla Norma dla pięknej pani — zaczął Lorenzo, posyłając w stronę Poppy wspaniały uśmiech, który nawet u niej, najbardziej hardej z całego tria przyjaciółek, wywołał rumieńce.
— Pasta babci? — wymamrotał Elijah.
— Wcale nie od babci, a od degustacji, która miała miejsce w ubiegłym wieku — pospieszył z wyjaśnieniami Lorenzo. — Słynny na całą Sycylię Nino Martoglio zakochał się w tym daniu. Posmakował go, po czym wykrzyknął: to prawdziwa norma! — Spojrzenie gospodarza przeniosło się na blondynkę. — Wydajesz się pełna niespodzianek. Moja pasta alla norma idealnie zdaje się do ciebie pasować. Oto karmelizowany na słodko bakłażan przełamany słoną ricottą, zrównoważony pomidorowym sosem z odrobiną prażonego czosnku. I świeża, dopiero co zerwana, bazylia z ogrodu mojej babuni. — Tutaj zerknął w stronę Elijaha.
Za tę drobną uszczypliwość Iris skarciła go spojrzeniem.
Jayden zdawał się nie podzielać entuzjazmu kucharza. Przyglądał się parującemu makaronowi z wyraźnym dystansem, raz za razem posyłając gospodarzowi pełne powątpiewania spojrzenie.
— A dla naszej przyszłej panny młodej coś naprawdę efektywnego! — kontynuował swoje przedstawienie Lorenzo. — Spaghetti al nero di seppia było znane już w średniowieczu — dodał, stawiając przed Alison talerz z parującym daniem.
Tym razem Jayden aż podniósł się ze swojego krzesła, marszcząc brwi.
— Zabarwiony atramentem mątwy? — zapytał, zerkając na czarny makaron.
— Atrament mątwy nie tylko barwi makaron, ale również nadaje mu nieco inny smak. Do tego pikantny sos czosnkowy i wprost rozpływający się w ustach kalmar. I lampka białego wina, bo to danie smakuje właśnie najlepiej razem z nim — wyjaśnił Lorenzo.
Skinął na kelnera, by podał mu kolejny talerz.
— Dla młodej damy prawdziwa ikona kuchni sycylijskiej — nasza analletti al forno lub timballo, jak mawiają niektórzy. Komfort połączony ze smakiem. Domowa kuchnia w najlepszym, restauracyjnym wydaniu — kontynuował prezentację. — Makaron anelletii, ragu z mięsem i pomidorami, jajka na twardo, bakłażan i kostki mozzarelli zapieczone razem, a następnie obłożone wartstwą parmigiano, ricotty i bułki tartej. Ugrillowane dla uzyskania efektu chrupiącej, złocistej skórki.
Cardea mimowolnie pozieleniała, kiedy postawiono przed nią dość sporą porcję. Nie umknęło to uwadze Lorenzo, nim jednak mężczyzna zdążył się odezwać, Reginald przesunął talerz przed siebie.
— Brzmi jak coś na wielki apetyt — powiedział aktor, po czym posłał w stronę Sycylijczyka oszczędny i nieco cierpki uśmiech.
Lorenzo pstryknął palcem na przechodzącego obok kelnera i wyszeptał do niego coś do włosku. Mężczyzna skinął głową i zniknął w głębi lokalu.
— A teraz coś dla mojej Iris! Najlepsza na całej Sycylii Caponata! — Płynnym ruchem umieścił przed hotelarką talerz. — Bakłażan, siekane pomidory, cebula, seler, kapary, oliwki i owoce morza. Naturalnie smażone w autorskim sosie. — Mrugnął do niej porozumiewawczo.
— A dla naszego przyjaciela konesera — tutaj mrugnął do Jaydena — busiate al pesto Trapanese.
— Busiate robiony ręcznie? — Jayden zmrużył podejrzliwie oczy, zerkając na podsunięte danie. Niemalże wszyscy wbili wzrok w spiralny makaron, który tylko trochę przywodził na myśl powszechne wszędzie świderki.
— Naturalnie! W tej restauracji nie podajemy makaronu maszynowego — obruszył się Lorenzo. — Specjał charakterystyczny dla zachodniej Sycylii. Aromatyczne pesto z hodowanej przez moją babcię bazylii, czosnek, pomidorki koktajlowe wygrzewające się na naszym cudownym słońcu, przepyszny ser pecoino i...
— Migdały? — wtrącił Jayden, który zdążył już przełknąć pierwszy kęs. — Wspaniale chrupki makaron... wysuwa się orzechowa nuta, trochę soli — kontynuował, przesuwając językiem po zębach.
Lorenzo uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Natomiast dla pana młodego Involtini di pesce czyli miecznik poławiany na felukach, tradycyjnych łodziach rybackich. Zawijany w kruchą bułkę tartą z aromatyczną pietruszką i czosnkiem — podsunął talerz z czymś, co wyglądało jak devolie przed Elijaha.
— I jeszcze dla młodej damy pasta con le sarde czyli danie bizantyjskiego wodza z dziewiątego wieku. Delikatne, świeże sardynki w sosie z porzeczek, orzeszków, szafranu, kopru włoskiego i szalotki. Prawdziwa uczta dla wrażliwych zmysłów. Podawane ze schłodzonym makaronem, by zintensyfikować smaki. Orzeźwiająca potrawa w sam raz na upalne, sycylijskie lato.
Cardea uśmiechnęła się pod nosem, dziękując skinieniem głowy.
— I dla spróbowania dla wszystkich sfinciuni czyli nasza sycylijska wersja pizzy. Wyjęta prosto z pieca opalanego drewnem, co daje niepowtarzalny, unikatowy aromat. Z ciągnącym się serem caciocavallo, moim niezaprzeczalnym ulubieńcem, świeżym oregano, kaparami, cebulką i anchois.
Lorenzo życzył im smacznego, po czym wycofał się w głąb lokalu, pozostawiając ich z wyszukanymi danami. Przy stole zapadła cisza, co było naprawdę do nich niepodobne. Słychać było jedynie dźwięk sztućców uderzających o porcelanę talerzy, ciche pomruki aprobaty i uznania dla tego panteonu smaków.
— Jak długo znasz Lorenzo? — zagaił Elijah znad swojego dania. Zaczął nawijać makaron na widelec.
— Spotkałam go tylko raz — odpowiedziała Iris, a następnie upiła łyk lemoniady.
Makaronowy kokon z plaskiem wylądował poza ustami mężczyzny, ba nawet poza talerzem i blatem stołu.
— Cholera — mruknął cicho, odkładając widelec. Siedząca obok Alison parsknęła cicho i pacnęła go dłonią, nakazując mu, by się nie ruszał. Ostrożnie ściągnęła z kolan narzeczonego serwetkę, na której, na całe szczęście, zatrzymało się jedzenie.
— ... na hali targowej z warzywami i owocami — dopowiedziała Iris, podając parze serwetnik.
— Mówiłam, że wszyscy cię tutaj uwielbiają — wtrąciła siedząca po prawej Poppy. — I zaczyna mi się to coraz bardziej podobać. Nie masz jakiegoś kolegi winiarza? Albo masażysty? Tylko tego brakuje mi teraz do szczęścia.
— Musiałabym pomyśleć — przekomarzała się z nią hotelarka.
— Piękne miejsce, Iris — odezwała się Alison, kiedy już udało jej się ocalić spodnie Elijaha przed tłustym makaronem. — Rozpieszczasz nas, zdecydowanie. A zamek Ursino jeszcze kiedyś obejrzymy, na pewno — dodała, zerkając na swojego narzeczonego.
Pogrążyli się w swobodnej pogawędce, którą przerwało ponowne pojawienie się Lorenzo... i cassaty — sycylijskiego deseru. Był to okrągły biszkopt nasączony winem, najczęściej marsala, przełożony słodkim serem ricotta i uwielbianym przez Iris marcepanem. Na górze zaś układano najczęściej kandyzowane owoce.
Niemniej prawdziwie warte grzechu okazały się cannoli — smażone w głębokim oleju rurki, w których umieszczano słodką ricottę i przeróżne dodatki — Iris uwielbiała te z czekoladą albo pomarańczą i aż zarumieniła się, gdy właśnie taką przyniósł jej właściciel lokalu. Zapamiętał, podczas gdy ona zdążyła już zapomnieć, że w ogóle o tym rozmawiali, wtedy na targowisku.
Zaczęło powoli zmierzchać — złoty blask słońca umykał z uliczki, w której przesiadywali, zatrzymując się na wysokości wyższych pięter kamieniczek oraz czubkach kolorowych parasoli. Skwar przestał być tak dokuczliwy — choć odkąd na stole pojawiło się dobrze schłodzone wino, nikt już na upał nie narzekał.
Iris wyszła z wnętrza lokalu, gdzie zniknęła, by uregulować rachunek i podziękować Lorenzo za gościnę. Nie obyło się bez komplementów i kolejnego, pełnego zaskoczenia okrzyku. Jak to zamierzała cofnąć się po samochód? Nie będzie szła pieszo! Już dzwoni po kuzyna Gianniego, by podrzucił ją te parę ulic.
— Cholera — wymsknęło się Cardei, gdy zobaczyła kołyszący się na palcu Iris brelok, do którego przypięty miała kluczyk od samochodu. — Wypiłam trzy lampki wina.
Przy stoliku zapadła cisza jak makiem zasiał. Tak złowroga, że i przeniosła się na pobliskie, zajęte stoliki. Iris nieoczekiwanie parsknęła śmiechem, a za nią podążyli pozostali. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, reszta chyba też nie, ale od czego były taksówki? Ubery? W szczególności, gdy Cardea też była tutaj na wakacjach.
— Nie piłem, mogę prowadzić drugi — odezwał się nieoczekiwanie Reginald, a jego jasne spojrzenie skupiło się na Iris.
Poczuła, jakby z jej ciała umykała właśnie dusza. Nieprzyjemne zimno przemknęło wzdłuż kręgosłupa kobiety na samą myśl, że miałaby spędzić z aktorem choć kilka minut. Przy wszystkich — jasne, ile tylko chcieli, ale sam na sam? Wykluczone.
Ale Cardea już wręczyła Reginaldowi klucze, a ten wsunął je w kieszeń jasnych spodni. Okulary, które do tej pory spoczywały na blacie stołu, zahaczył o rozpięty dekolt koszuli. Wszystko wskazywało na to, że był gotowy do drogi.
— Lorenzo się wami zaopiekuje pod nieobecność waszej przewodniczki! — Mężczyzna wyłonił się z lokalu, a wraz z nim kelner z tacą pełną pucharków lodów.
— Lorenzo — zaczęła Iris z włoskim akcentem, gdy mężczyzna przystanął tuż obok niej, a następnie ucałował ją w oba policzki, obejmując ciasno.
— Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi, moja droga. Poza tym... z tego, co wspominałaś, mamy co świętować. — Poklepał ją życzliwie po dłoni, a ona odwzajemniła szczery uśmiech. — Idź, Gianni już jedzie.
Raz jeszcze podziękowała za gościnę, a następnie ruszyła w kierunku uzgodnionej lokalizacji.
— Wszyscy na Sycylii są tacy gościnni czy to kwestia jakiś układów? — zagadnął Reginald, podążając tuż za nią.
— Układów? — powtórzyła za nim, odwracając się do niego.
— Dobrze się znacie z Lorenzo?
— Niektórzy ludzie są po prostu życzliwi — mruknęła cicho, czując jak płoną jej policzki. Nie wstydziła się znajomości z Sycylijczykiem, poza tym naprawdę nie kłamała, poznała go na targowisku i nic między nimi nie było. Na szczęście nie wypowiedziała tego na głos, jeszcze brakowało, by tłumaczyła się Reginaldowi.
Aktor z kolei parsknął cicho pod nosem, a Iris przystanęła. Omal na nią nie wpadł. Zatrzymał się w ostatniej chwili, przez co stali bardzo blisko siebie — tak blisko, że poczuła jego zapach perfum i musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy, a przecież różnica wzrostu między nimi nie była znowu tak duża.
— Jeśli coś insynuujesz w tej chwili, to lepiej przestań — poinformowała mężczyznę, lekko podnosząc przy tym głos. Gdzieś tam nad nimi rozległy się głosy, ale kobieta je zignorowała.
— Okej, nie wiedziałem, że to wrażliwy temat — mruknął, a jego ciemna brew drgnęła. Cały czas patrzył prosto w jej oczy, co w pewien sposób było... deprymujące. Nie przywykła do tego, że to ona pierwsza odwracała wzrok.
Westchnęła ciężko.
— Dobra, wyjaśnimy sobie to raz, a porządnie — zadecydowała, mając nadzieję, że uda jej się zachować spokój i żadne pejoratywy nie opuszczą jej ust. — Jak długo zamierzasz zachowywać się tak, jakby nic się nie stało? Z dwulicowością ci nie do twarzy.
Reginald przechylił powoli głowę, a ciemne kosmyki zmierzwionych włosów opadły mu na czoło. Był przystojny, prawda, a jego urodę podkreślał ciepły blask lamp, które właśnie rozbłysły za jego plecami.
— Niczego nie insynuuję, to po pierwsze — zapewnił szczerze. — I nie do końca rozumiem — dodał, a na jego czole pojawiło się podłużne wgłębienie, gdy zmarszczył brwi. To było małostkowe, ale w tym momencie, ucieszyła się, widząc te drobną, ludzką skazę na jego idealnym obliczu.
Iris poczuła, jak jej serce przyspieszyło. Biło teraz w zawrotnym tempie, niemalże chcąc wyrwać się z klatki piersiowej. Prawie czuła, jak rozbijało się o żebra, choć było to przecież niemożliwe. Z jednej strony miała ochotę go zignorować, udawać, że go nie zauważa. Z drugiej jednak czuła, że nie może tego tak zostawić, tak po prostu. To byłoby nie fair w stosunku do tej dawnej Iris, która nie potrafiła spojrzeć sobie w oczy. Iris, której zmęczona twarz codziennie odbijała się w szklanych ścianach wieżowca firmy. Świata, w którym liczyło się tylko to odbicie, a nie, co kryło się za nim.
— Dobrze, że romanse nam nie grożą, same wieloryby na horyzoncie — powiedziała, a jej głos zabrzmiał spokojnie, chłodno, choć wypowiedzenie każdego wyrazu było dla niej jak przełknięcie ostrego kawałka szkła. — Brzmi znajomo?
Czekała, wpatrując się prosto w jego twarz. Patrzyła, jak w jasnych oczach błyska zrozumienie, jak przypomina sobie tę sytuację. Jak na blade policzki Reginalda wstępuje paskudny rumieniec wstydu... a może gniewu?
Popatrzył w górę, jakby oczekiwał, że znajdzie wsparcie we wnętrzu jednej z parasolek. Potem nachylił się w kierunku Iris, która zmusiła się do tego, by nie cofnąć się o krok, a może i kilka. Nie zamierzała mu ustępować.
— Czekaj... Ty mnie podsłuchiwałaś? — zapytał w końcu, wbijając w nią spojrzenie tych jasnych oczu. — I obrażasz się o taką podsłuchaną głupotę?
Tliła się w niej niewielka iskierka gniewu, która właśnie przerodziła się w prawdziwy płomień złości. Podsłuchana głupota?! A to sobie wymyślił! Może to jeszcze jej wina, bo podsłuchiwała? Co za... aż jej słów brakowało! Parsknęła pod nosem, a dźwięk ten był krótki i ostry, nieprzyjemny dla uszu. Jaki to trzeba było mieć tupet! Jakie mniemanie o sobie!
— Czy ty siebie słyszysz? — wysyczała, wbijając palec wskazujący w jego szeroką klatkę piersiową.
— Tak i ciebie niestety również — odparł na to, a w jego jasnych oczach coś błysnęło ostrzegawczo, gdy skupił spojrzenie na dłoni Iris.
Opuściła powoli rękę w wyrazie bezsilności. On kompletnie nie dostrzegał błędu w swoim zachowaniu. Absolutnie nie. Zdawało się, że nie rozumie, co takiego zrobił, ba, nawet nie chciał spróbować doszukać się w tym czegoś złego.
— Ej, o co się tam kłócicie?
Iris odskoczyła od aktora, zerkając w kierunku uchylonego okna kamienicy, w którym dostrzegła nieznajomą kobietę w średnim wieku. Ta opierała się o parapet, przez który miała przełożony gruby koc. Popalając papierosa, przyglądała im się z wyraźnym zainteresowaniem.
— Nazwał mnie wielorybem — odkrzyknęła jej po włosku hotelarka — i nie widzi w tym niczego złego.
Kobieta zaklęła szpetnie, wychylając się mocniej, jakby chciała dokładniej przyjrzeć się Reginaldowi.
— Zostaw go, kochana — poradziła w końcu. — Jeśli chcesz, sprawimy, by srogo pożałował swojej głupoty. Poczekajcie chwilę.
— Czy możecie przestać obgadywać mnie po włosku? — odezwał się nieoczekiwanie Reginald. Gdy Iris na niego popatrzyła, zorientowała się, że mężczyzna zerkał to na nią, to w kierunku okna, gdzie zniknęła nieznajoma. — To niegrzeczne.
— Niegrzeczne to jest — zaczęła szatynka, ale urwała. — Nie, niegrzeczne to mało precyzyjne słowo. Ostatnim skurwysyństwem jest ocenianie drugiego człowieka przez pryzmat jego wyglądu.
— Odsuń się, kochaniutka!
Iris pospiesznie zrobiła dwa duże kroki w tył, cofając się pod zawieszone nad ulicą parasolki. Tuż nad ich głowami rozległ się cichy szmer, a tuż po nim nastąpił głośny plask. Strumień wody brutalnie rozbił się o głowę mężczyzny, mocząc mu twarz, włosy, materiał koszuli.
Krzyżując ramiona na piersi, patrzyła, jak krople spływają po twarzy Reginalda. Jak odgarnia wilgotne, zbite w strąki włosy z czoła. Jak podnosi głowę, wbijając w nią lodowate spojrzenie pociemniałych oczu. Oddychał przez rozchylone wargi. Jego klatka piersiowa okryta pochlapaną tkaniną unosiła się szybko, jakby zakończył wyczerpujący bieg.
Ten widok powinien napawać ją radością, rozbawić, jak tę nieznajomą kobietę, która właśnie śmiała się wniebogłosy, przyciskając do siebie czerwone wiadro. Jednak Iris po prostu się w niego wpatrywała. Nie czuła ulgi. Nie czuła satysfakcji, choć absolutnie mu się to należało.
Towarzyszyło jej jedynie rozczarowanie.
— Myślałam, że jesteś inny — mruknęła w końcu, cicho, odwracając się na pięcie.
Nie obchodziło jej, co myślał na jej temat jakiś facet z drugiej półkuli tej planety. Ale jeżeli była to opinia czysto powierzchowna, bazująca jedynie na wyglądzie, a przede wszystkim fakcie, że miała parę kilogramów za dużo... to nie czuła się w obowiązku wchodzić z nim w jakiekolwiek interakcje. I tak zachowywała się względem niego neutralnie, a przez większość czasu nawet była miła, choć na to nie zasługiwał.
W polu widzenia kobiety pojawił się biały seat. Powitała ten widok z tak ogromną ulgą, że niemalże się rozpłakała. Kierowca jeszcze się nie zatrzymał, a Iris już obchodziła samochód dookoła, by zająć miejsce pasażera. Nie zamierzała siedzieć na tylnej kanapie koło Reginalda.
Nie zauważyła również, że dłoń mężczyzny drgnęła, zupełnie, jakby chciał chwycić ją za nadgarstek i zatrzymać.
------------------------------------------------------------------------
Moi mili,
bardzo dziękuję za 2k wyświetleń! Jesteście cudowni! 💛💛💛
Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top