Rozdział 6

Na widok tej jakże filmowej sceny spomiędzy warg Iris wyrwało się pełne ironii parsknięcie. Na całe szczęście nie poniosło się echem po całym amfiteatrze, bo wiatr zawiał ponownie, przez co włosy wpadły jej w twarz, w tym usta, tłumiąc dźwięk.

Pochyliła się, a następnie wyprostowała gwałtownie, odrzucając gęste pukle na plecy. Odnotowała w pamięci, by poszukać w schowku w samochodzie spinki albo klamry, powinna mieć jakąś w podróżnej kosmetyczce.

A potem zamarła. Reginald powoli, bardzo powoli opuścił dłoń, a potem, zamiast wrócić na schody, zrobił potężny krok, wspinając się rząd wyżej, ten który do niedawna ich rozdzielał. Każdy jego ruch był wyważony, precyzyjny, widowiskowy, choć przecież nie robił niczego nadzwyczajnego! Wreszcie zatrzymał się tuż przed nią, te kilkanaście centymetrów niżej, które nieco nadrabiał dzięki wzrostowi.

— Proszę.

Błękit apaszki pojawił się gdzieś w polu widzenia Iris, ale ona nie mogła oderwać wzroku od jasnych oczu mężczyzny. I... znowu ten niereżyserowany, oszczędny uśmiech, od którego serce aż biło szybciej. Jak można było być tak przystojnym? W dodatku wyglądać tak dobrze w tym upale?

— Dzięki — mruknęła, sięgając ostrożnie po materiał.

Ciepłe place Reginalda musnęły te jej, przez co Iris wzdrygnęła się całkowicie wbrew woli. Zdawało się, że po ciele kobiety przemknął impuls — ostry, nieoczekiwany, przeszywający na wskroś. Omalże się nie przewróciła, tak gwałtownie odskoczyła. Jakby poraził ją prąd, choć porównanie samo w sobie jawiło się jako nieco absurdalne.

— Chodźmy dalej! — zawołał do nich Elijah, właśnie wspinający się do wyjścia.

Kątem oka kobieta zauważyła, jak Reginald cofnął dłoń, a następnie odwrócił głowę. Na przemyślenia nie miała jednak czasu, bo apetyt podróżniczy wspólnego przyjaciela zaostrzał się w miarę jedzenia. Im więcej El zobaczył, tym więcej chciał oglądać. Poprowadził ich wszystkich na znajdujący się w pobliżu Piazza Universitia otoczony pałacykami z siedemnastego i osiemnastego wieku.

Iris uśmiechnęła się pod nosem, kiedy prawnik zaciągnął ich na jeden z dziedzińców. Nie miała pojęcia, skąd czerpał te wszystkie informacje, ale w żadnym przewodniku nie wspominano o oryginalnej mozaice z niewielkich białych i czarnych kafelków układających się w skomplikowane ornamenty.

Tutaj, w otoczeniu krużganków wykonanych z jasnego kamienia, można było poczuć się jak bohater gorącego romansu kostiumowego, rozgrywającego się na Sycylii. Dwa zwaśnione rody...

— Jak ty znosisz ten upał? — westchnęła ciężko Poppy, przystając tuż obok. Wachlowała się serwetkami i nieustannie kryła w cieniu. Mimo wysmarowania kremem z filtrem, Iris zauważyła na ramionach przyjaciółki pierwsze zaczerwienienia. — Z nas wszystkich, no może poza naszym aktorem, masz na sobie najwięcej materiału, a nie wyglądasz nawet na spoconą — utyskiwała dalej, przestępując z nogi na nogę.

— Mieszkam tu od trzech lat, przyzwyczaiłam się do takiej temperatury — odparła zgodnie z prawdą Iris, grzebiąc w torebce. W końcu odnalazła znajomo wyglądającą tubkę. — Masz, nałóż na ramiona.

— Trzy lata to za mało, by zaakceptować ten skwar — podsumowała Poppy, podając jej do połowy opróżniony kubek.

El krążył nieopodal, a krok za nim podążała Alison. Mężczyzna nieustannie coś mówił, raz za razem wskazując na określone elementy zdobień, do których najpewniej nawiązywał. Za nimi podążał Jayden, z dłońmi splecionymi za plecami. Prawdopodobnie także słuchał tego monologu, bo jego wzrok podążał dokładnie w kierunku wskazywanym przez mężczyznę.

Cardea kręciła się w pobliżu z telefonem. Może nagrywała materiał na swojego Tiktoka. Iris próbowała nawiązać z nią kontakt w trakcie wycieczki, ale siostrzenica trzymała się blisko Elijaha, który z chęcią opowiadał jej o tym, co sam wyczytał w przewodnikach bądź wyszukał w internecie albo rozmawiała o czymś z Reginaldem, raz za razem wybuchając śmiechem.

— Naprawdę szliśmy tyle pieszo, aby zobaczyć jakieś kafelki i plac z latarniami? — marudziła dalej Poppy, wrzucając krem z powrotem do torebki Iris.

— To cztery kandelabry odlane z brązu. Stanowią symbol czterech, starożytnych katańskich legend — wyjaśniła cicho hotelarka.

Legenda o Gammazitcie, braciach Anapii i Anafinomo, paladynie Uzeda oraz Cola Pesce.

— Okej — mruknęła pod nosem Poppy. — Skoro i tak tutaj jestem i nie zapowiada się, byśmy szli dalej w najbliższym czasie... znasz którąś z nich?

Iris przytaknęła skinieniem głowy, po czym przysiadła na niskim stopniu, a blondynka prędko do niej dołączyła.

Nim się spostrzegła, zaczęła opowiadać o Gammazitcie — ślicznej dziewczynie z Katanii, która oddała już swoje serce oraz rękę cudownemu mężczyźnie. Miała jednak ogromnego pecha urodzić się w czasach, w których uroda czasami stanowiła większe przekleństwo niż zaletę. Francuski żołnierz imieniu Droetto pożądał jej do takiego stopnia, że groził jej porwaniem i zniewoleniem. Gammazita nigdy nie opuszczała domu samotnie, poza jednym dniem — gdy wybrała się po wodę do studni położonej w pobliżu zamku Ursino. By uniknąć zhańbienia, wolała rzucić się do studni.

— Nienawidzę mężczyzn — burknęła pod nosem Poppy, podpierając brodę na dłoniach. — Bez urazy, kochanie — dodała, zerkając w stronę Jaydena też przyciągniętego przez legendy.

— W sztuce, a legendy poniekąd do niej należą — mówiła dalej Iris, przechodząc do kolejnej opowieści — przewija się wątek erupcji Etny. Warunki przyrodnicze panujące na Sycylii mocno odcisnęły się na zamieszkującym ją społeczeństwie. Legenda o braciach Anapii i Anfinomo właśnie do takowych nawiązuje, ukonkretniając: do nagłej erupcji Etny. — Popatrzyła po przyjaciołach, którzy w większości zebrali się dookoła niej, poza Cardeą, która w dalszym ciągu utrzymywała bezpieczną odległość. — Na żywioł nie ma rady, czasami trzeba po prostu... uciekać. Chłopcy cofnęli się jednak do domu po matkę i ojca. By przyspieszyć ucieczkę, każdy z nich wziął rodzica na barana. Mimo iż nasi bohaterowie byli młodzi i sprawni, niestety... lawa dosięgła i ich. Legenda głosi, że za bohaterstwo i odwagę, ale przede wszystkim dzięki miłości do rodziny, rodziców, zostali ocaleni. Rzeka magmy miała rozdzielić się, opłynąć ich dookoła i połączyć się na nowo — wykonała gest mający zobrazować omawianą sytuację.

— Warto dodać, że ta legenda jest tak stara, że miała zainspirować Wergiliusza. Eneasz również uratował swojego ojca Anchizesa, ale z płomieni Troi — wtrącił cicho Elijah, a Iris ograniczyła się do skinienia głową, bo o tym porównaniu nigdy nie słyszała.

— A trzecia legenda? — zagadnął Reginald, nonszalancko oparty o kolumnę usytuowaną naprzeciwko.

— Trzecia dotyczy Uzeta — podjęła hotelarka, bo, jak zdążyła się zorientować, nikt z przyjaciół nie oponował. — Uzet pochodził z gminu, jednak dzięki swojej odwadze i męstwu miał zdobyć przychylność króla Szwabii Fryderyka II.

— Tutaj bardzo ciekawy jest kontekst historyczny — zaczął Elijah, ale Poppy uciszyła go mało wyrozumiałym syknięciem.

— Zastanawiacie się pewnie: dlaczego? Dlaczego Uzetowi tak bardzo zależało na uznaniu króla, który nawet nie miał świadomości jego istnienia? — kontynuowała niezrażona Iris, domyślając się, że sama osnowa legendy o wiele bardziej zainteresuje grono znajomych niż historyczne fakty. — Uzet zakochał się w córce Fryderyka. — Zrozumienie pojawiło się na twarzach bliskich. Jedynie Poppy prychnęła głośno. Wymamrotała coś na temat tego, że każda historia zawsze musi kręcić się dookoła miłości.

— Legenda głosi, że zamek Ursino, który Elijah również ma na swojej liście zwiedzania, zamieszkiwali kiedyś olbrzymi. Uzet natomiast, chcąc zyskać uznanie samego króla, pokonał olbrzymów, wypędzając ich stamtąd raz na zawsze.

— Największe czyny zawsze dzieją się w imię miłości — zauważyła cicho Alison, na co Poppy wywróciła oczami.

— Ostatnia legenda dotyczy z kolei Coli Pesce — podjęła Iris. — Cola był nurkiem, w dodatku tak zręcznym, że potrafił spędzać pod wodą całe godziny, choć legenda wyraźnie używa w tym miejscu innego wyrazu... ponoć miało się to dziać nawet miesiącami.

— Cola był pierwszą ujętą w legendach syreną — skwitowała nosem Poppy.

— Naturalnie o jego umiejętnościach dowiedział się król Fryderyk...

— ... znowu on?

— ... który wrzucił do morza kilka cennych klejnotów, w tym swoją koronę oraz rodowy pierścień.

— Ale dureń — prychnęła pod nosem Pops.

— Król poprosił Colę, by je dla niego odnalazł. Co nasz bohater naturalnie uczynił.

— Ciekawe czemu? Nie lepiej było zachować w tajemnicy takie umiejętności? Zwłaszcza, że rękę księżniczki zgarnął już Uzet — odezwał się nieoczekiwanie Jayden.

— Celna uwaga — podłapała Iris. — Tym razem jednak clue całej legendy koncentruje się na nieco innym elemencie. Mieliśmy miłość do samej siebie — zaczęła wyliczać, ukazując na placach — miłość do rodziny, a także miłość romantyczną. Tym razem mamy do czynienia z miłością do... ojczyzny.

— O rany, tylko bez patriotycznych wstawek. Szkołę ukończyłam już dawno temu.

— Legenda głosi, że Sycylia spoczywa na trzech kolumnach, które podtrzymują ją na powierzchni morza. Jedna znajduje się pod Capo Passero, druga pod Capo Lilibeo, a trzecia pod Capo Peloro, tuż pod Mesyną. Ta ostatnia, jak się domyślacie, jest najsłabszej konstrukcji. Według Coli groziła rychłym zawaleniem. Słysząc to, król poprosił go o dokładne sprawdzenie wspomnianej kolumny. — Wbiła wzrok w zdobną posadzkę. — Cola, jak na bohatera legend przystało, odpowiedział, że z wielką przyjemnością to uczyni, ale kolumna niknie w głębinach morza, odmętach tak dalekich, że nawet on się tam nie zapuszczał. Dlatego zabrał ze sobą garść soczewicy. Jeśli soczewica wypłynie na powierzchnię, to znak, że zginąłem, powiedział wówczas.

— Wrócił? — pytanie to, pełne nadziei, o dziwo, wypowiedziała Poppy.

— Soczewica pojawiła się na tafli wody.

— To nie fair, że ci dobrzy goście zawsze umierają — kontynuowała kobieta, nie kryjąc poirytowania. — Dlatego nie lubię legend.

— Cola Pesca nie umarł. Wedle legendy miał zastąpić pęknięty fragment kolumny. Nadal podtrzymuje Mesynę i całą Sycylię, ratując przed zatopieniem — zapewniła ją Iris, uśmiechając się pod nosem. — Mawiają, że gdy dochodzi do trzęsienia ziemi, to jedynie Cola, zmęczony podtrzymywaniem kolumny, zmienia ramię, generując drżenia ziemi.

Alison uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Przez całą opowieść siedziała cicho, zasłuchana. Iris miała świadomość, że przyjaciółka lubiła czytywać przewodniki, a gdy wchodziły do muzeów, ta najchętniej przeczytałaby wszystkie możliwe tabliczki. Pod tym względem idealnie dobrała się z narzeczonym.

— Soczewica symbolizuje szczęście i dobrobyt — zauważył Elijah. — Ciekawe czy odnosi się do Sycylii jako wciąż istniejącego bytu, czy może do uczuć samego Coli.

— Pewnie, że do Sycylii — odpowiedziała Poppy, podnosząc się ze stopnia. Otrzepała jasne spodenki. — Kto by był szczęśliwy, trzymając na swoich barkach całą wyspę.

— Jedynie bohater legendy — podsumował to Jayden, a wszyscy zgodnie uśmiechnęli się pod nosem, ewidentnie zbierając do dalszej drogi.

Nim Iris zdążyła się podnieść, w polu jej widzenia pojawiła się dłoń. Przez dwa uderzenia serca przyglądała się szczupłym palcom, po czym uniosła wzrok. Reginald uśmiechnął się do niej zachęcająco, a ona z wahaniem wsunęła swoją rękę w te jego. Tym razem, ku jej uldze, odbyło się bez wyładowań elektrostatycznych. Z pomocą mężczyzny stanęła na nogach.

— Czy któraś z tych przypowieści jest twoją ulubioną?

— Ostatnia — przyznała cicho, nieco zaskoczona, iż próbował zagaić rozmowę.

Posłał jej zachęcające spojrzenie.

— Jest trochę magiczna, a chyba wszyscy potrzebujemy w swoim życiu odrobiny magii — wyjaśniła cicho, uśmiechając się lekko pod nosem. Obserwowała wędrujących przed nimi przyjaciół. — Poza tym jest bardzo uniwersalna i łatwo przenieść ją nawet na współczesne realia. W końcu każdy z nas podtrzymuje na swoich barkach jakiś ciężar, o którym inni niekoniecznie mają pojęcie. Zauważają dopiero nasze potknięcie, ten moment zmiany ramienia, który powoduje pęknięcia i rysy na fasadach.

Reginald nie odpowiedział. Zmarszczył jedynie ciemne brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Obracał w dłoniach okulary przeciwsłoneczne, których nie wsunął na nos.

— Iris? — zagadnął Elijah.

— Tak?

— Ciekawa interpretacja — zauważył prawnik, a ona zamrugała, nie do końca rozumiejąc. — Legend — kontynuował. — Przeczytałem o nich w przewodniku, ale nie poddałem ich interpretacji. Przez myśl mi nie przemknęło, że mogą symbolizować różne rodzaje miłości.

— Trudno powiedzieć czy tak jest naprawdę — odpowiedziała, ponownie zawiązując na głowie chustkę. — To moja wartość dodana. — Mrugnęła do niego.

— Wiem — przytaknął. — I bardzo mi się podobała. — Uśmiechnął się raz jeszcze, po czym wysunął się nieco na przód grupy, aby poprowadzić ich do kolejnego punktu.

Iris zwolniła kroku. Temperatura prawdopodobnie osiągnęła już swoje maksimum, ale otaczające ich budynki, podobnie jak palce, absorbowały ciepło. Żar lał się nie tylko z nieba, ale bił również od ziemi. Powinna powstrzymać Elijaha i zaproponować jakąś przerwę albo poprowadzić ich bardziej zacienionymi uliczkami...

— Szkoda, że nie opowiadałaś mi bajek, gdy byłam mała.

Cardea wsunęła dłonie w kieszonki swoich spodenek. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów miała schowany telefon. Nałożyła na głowę również ładny kapelusz, chroniąc tym samym swoją bladą skórę przed słońcem.

— Nie wyglądałaś na dziewczynkę, która lubiła bajki — odpowiedziała cicho, zgodnie z prawdą. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.

Dziewczyna... nadal myślała o niej w ten sposób, choć Cardea przestała już być nastolatką. Była młodą, niezależną kobietą, która powoli wchodziła w świat dorosłych... nie jej małą siostrzenicą, którą mogła rozpieszczać.

Kiedyś miały lepszy kontakt. Zarobki Iris nie kształtowały się nigdy na takim poziomie jak siostry czy szwagra, dlatego trudno było trafić z prezentem dla dziecka mającego wszystko. Szybko jednak zrozumiała, że najcenniejszym, co mogła Cardei ofiarować — był czas. Jasne, Hiacynta i Frank poświęcali jej go całe mnóstwo, ale Cardea potrzebowała kogoś, kto nie był jej rodzicem, a kimś w rodzaju starszej siostry i... czasami zapominał o zdrowym rozsądku.

— Bo nie lubiłam — przyznała otwarcie. — To największa propagandowa tuba — dodała, marszcząc nos. — Wpajanie od małego dziewczynkom, że jedyne, czego potrzebują do szczęścia, to mężczyzna. Co za bzdura.

— Co za bzdura — powtórzyła za nią powoli Iris.

W każdej bajce, podobnie jak w legendzie, tkwiło ziarnko prawdy. Na początku szukało się w nich kolorów, uśmiechu, a przede wszystkim szczęśliwego zakończenia. W wieku młodzieńczym, jak w przypadku Cardei, stanowiły idealny materiał do kwestionowania, podważania. Natomiast, gdy się dorastało, wreszcie dostrzegało się coś, co okazywało się prawdą uniwersalną — by być szczęśliwym, człowiek potrzebował miłości i wcale nie musiała to być miłość romantyczna.

Siostrzenica była od niej o kilka lat doświadczeń młodsza. Tę lekcję musiała najpierw odkryć, a później przejść przez nią sama. Wtedy zrozumie.

— Och, nie patrz tak na mnie, błagam.

— Jak?

— Jakbyś wiedziała o czymś, czego ja nie wiem.

— Może właśnie tak jest?

Cardea prychnęła głośno, ostentacyjnie w odpowiedzi, na co Iris wymierzyła jej łokieć, przed którym młodsza zdążyła się uchylić.

— Nie będę prawić ci kazań, od tego masz matkę — uspokoiła ją szybko, nim zdążyła jej umknąć. — Są rzeczy, które zaczyna się rozumieć, gdy jest się starszym. I nie obrażaj się, tak po prostu jest.

— Powiedziałyście mi kiedyś, że jak będę starsza, to zrozumiem, dlaczego waszym zdaniem Magic Mike to film dziesięć na dziesięć. Jestem starsza, a nadal nie rozumiem.

— Najwidoczniej nie jesteś wystarczająco stara — podpowiedziała Poppy, która musiała przysłuchiwać się ich rozmowie. Zwolniła, by mogły się z nią zrównać i wówczas chwyciła Iris pod ramię.

Cardea jedynie wywróciła oczami ze zrezygnowaniem i dołączyła do Alison oraz Elijaha.

— Skoro młodzież mamy z głowy — zaczęła Poppy — co się stało między tobą a Reginaldem?

To było dobre pytanie, którego Iris uparcie nie chciała wypowiedzieć na głos. Musiała przyznać, że dobrze im się korespondowało — to był fakt. Mogła na nim polegać i doceniała to, że aktywnie uczestniczył w organizacji wesela, przejmując w wielu sprawach inicjatywę. Jednak zbudowane na odległość wyobrażenie nie pokrywało się z rzeczywistością. Był tak... paskudnie powierzchowny.

— A coś się stało? — zaryzykowała niewinnym tonem.

— Wygląda, jakby się działo i to bardzo dużo. — Poppy wydęła wargi, zerkając na nią znad okularów. — Okej, możemy to odłożyć, jak nie ja to Alison. Tylko wiesz, że jeśli to Al przyjdzie badać grunt, potrwa to trzydzieści razy dłużej.

Iris stłumiła przekleństwo cisnące się na jej usta. Piazza del Duomo nie było odpowiednim miejscem na takowe rozmowy, a Poppy naprawdę nie wyglądała, jakby zamierzał odpuścić. Zresztą... jakim cudem cokolwiek zauważyły? Iris wydawało się, że cała ta sytuacja, która miała miejsce pierwszego dnia pobytu Reginalda w hotelu, została przez nią dobrze zamaskowana, a rozczarowanie upchnięte gdzieś głęboko, głęboko.

— A czy musiało się od razu coś stać?

Poppy znowu posłała jej to oceniające spojrzenie znad okularów.

— Lubisz wszystkich, Iris — zauważyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. — A wszyscy tutaj lubią ciebie. I nim cokolwiek powiesz, jestem gotowa się założyć, że gdybyś to ty poszła kupić mrożoną kawę, to jeszcze dostałabyś ciastko i numer telefonu gratis.

— Bo wyglądam jak ktoś, kto lubi jeść? — słowa te opuściły usta Iris, nim zdążyła się zastanowić.

Nie poznała również tonu, jakim je wypowiedziała. Dawno, naprawdę dawno go nie słyszała w swoich ustach. Był gorzki, ostry, nieprzyjemny w smaku... ostatnio czuła go na języku wtedy, w Londynie.

— Och nie... — Poppy aż przystanęła, bo bezbłędnie połączyła kropki. — On chyba nie... co za kutas.

Nie potrzeba było więcej słów, najwidoczniej w spojrzeniu Iris kryło się o wiele więcej niż sobie tego życzyła, bo przyjaciółka bez słowa przytuliła ją do siebie, niemalże łamiąc kości. Jak na kogoś, kto omijał siłownię szerokim łukiem i jakiekolwiek inne ćwiczenia, miała naprawdę mocny uścisk.

— Nie potrzebuję motywującej gadki — zapowiedziała prędko Iris. — Przepracowałam to już. Po prostu mnie zaskoczył.

— To takiej nie będzie — zapewniła ją Poppy. — Zemstę zaplanuję w milczeniu.

Iris parsknęła cicho w odpowiedzi na komentarz przyjaciółki, choć wcale nie było jej do śmiechu. Nie o to w tym wszystkim chodziło.

Wiele kosztowało ją dotarcie do tego momentu, w którym aktualnie się znajdowała, w którym wreszcie akceptowała to, jak wyglądała. Potrzebowała całe lata na zrozumienie tego, że nie chodziło o to, co widziało się w odbiciu lustra, a o to, co było niedostrzegalne. Droga była długa, kręta, żmudna i prowadziła przez zakręty zaburzeń odżywiania, wyboje prób dostosowania się do tego, co było dobrze postrzegane, doliny łez, wzniesienia z przebłyskami zapomnienia. By wreszcie dotrzeć do przystanku samoakceptacji, a może pełnego zrezygnowania pogodzenia się z samym sobą.

Nie chciała do tego wracać. Już nigdy.

Wiedziała jednak, że nie każdy tę drogę już zakończył. Niektórzy wciąż byli w trakcie tej trudnej wędrówki. Nikt, absolutnie nikt, nie zasługiwał na to, by oceniać go wyłącznie przez pryzmat wyglądu.

— Nie mów Al.

— No nie...

— Proszę.

Alison uwielbiała Reginalda — Iris wiedziała to z autopsji. Nie wątpiła w to, że aktor potrafił być czarujący, jeśli tylko tego chciał. Nie kwestionowała też tego, że najpewniej szczerze polubił jej przyjaciółkę (pewnie ze wzajemnością) — trudno było Alison nie lubić. Najpewniej byłaby rozczarowana. Smutna. A nie zasługiwała na to, zwłaszcza teraz, w trakcie tygodnia miodowego.

— Dobrze — zgodziła się z rezygnacją Poppy, niechętnie od niej odsuwając. — Ale nie obiecuję, że Reginaldowi nie zginą klapki, kiedy pójdzie pluskać się w basenie... albo krem z filtrem nieoczekiwanie zamieni opakowania z balsamem po opalaniu.

— Wszystko w porządku? — zapytała ich Alison.

— W porządku na tyle, na ile może być — odpowiedziała beztrosko Poppy, łapiąc drugą z przyjaciółek pod ramię — gdy umiera się z głodu i pragnienia. Jak myślisz, ile zabytków musimy zobaczyć, nim Elijah zgodzi się na przerwę?

Iris uśmiechnęła się pod nosem, opierając policzek na rozgrzanym ramieniu Poppy. Gdy była przy nich, wszystko było łatwiejsze, a świat nie wydawał się taki straszny i nieprzyjemny.

Trzy filary Sycylii.

Trzy przyjaciółki.

Trzy filary przyjaźni.


------------------------------------------------------------------------------------------

Moi mili,

następny rozdział będzie prawdziwą ucztą. Lepiej nie czytać go na głodnego ;>

Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top