Rozdział 5
To była katorga.
W samochodzie było ciasno. Fakt, może Reginald nie był w aż tak niekomfortowej sytuacji jak Elijah, który musiał gnieść się z Alison na tylnej kanapie, niemniej fiat pozostawiał naprawdę wiele do życzenia. Podobnie jak styl jazdy Iris — co prawda zmieniała biegi płynnie, niemalże nieodczuwalnie, ale nie zdejmowała nogi z gazu, mimo zakrętów tuż przed nimi.
Natomiast gdy dojechali do Katanii — nie zwracała uwagi na pieszych, którzy potrafili wtargnąć na jezdnię w najmniej oczekiwanym momencie — wtedy traktowała ich klaksonem, a na obelgi odpowiadała obelgami.
Szybko pożałował tego, że zgodził się na tę wycieczkę. Mógł zostać z Freddim w hotelu — o wiele lepiej by na tym wyszedł albo chociaż nie wpakowywać się do samochodu z Iris. Z Iris, która traktowała go tak, jakby nie istniał. Dosłownie — żadna kobieta, nawet jego była żona, nie traktowała go jak powietrza. Przecież obok niego nie dało się przejść obojętnie!
— Jaki mamy plan zwiedzania? — zagadnęła Iris, kiedy zatrzymali się na światłach, co Reginald powitał z ogromną ulgą.
— Moment, już sprawdzam — zaczął się za nim wiercić Elijah, raz za razem wbijając kolano w jego plecy. Reginald nie miał pojęcia, kto projektował ten malutki samochodzik, ale mógłby pomyśleć o wstawieniu do niego porządniejszych foteli. — Gdzie to ja zapodziałem tę listę...
— Proszę, kochanie.
Reggie spojrzał przez ramię, by zobaczyć, jak Alison wyciągnęła z niewielkiej torebki kolorowy notes, prawdopodobnie wypchany biletami oraz rachunkami. Wskutek ogarniającego go sentymentu uśmiechnął się pod nosem. Lata mijały, a niektóre rzeczy się nie zmieniały — Elijah nadal samodzielnie układał trasy zwiedzania. Co sugerowało, że czekał ich naprawdę bardzo długi dzień.
— Niech zgadnę, na tej liście jest co najmniej jedna fontanna — zażartował, a ramię Iris musnęło tę jego, kiedy kobieta zmieniała bieg. Udawał, że nie zauważył, jak się wzdrygnęła. Skłoniło go to jednak do cofnięcia na swój fotel.
— Nawet dwie — odpowiedziała Alison, zerkając na kartę, którą Elijah trzymał w dłoni.
— Drzwi Garibaldiego, muzeum Vincenzo Belliniego — zaczął odczytywać prawnik, na co Reginald oparł głowę o zagłówek, przymykając powieki. — Amfiteatr, fontanna dell' Amenano, zamek Ursino, fontanna słonia i pałac Biscardi. Znasz któreś z tych miejsc?
— Pewnie.
Musiał przyznać, że Iris ani trochę nie wyglądała na przerażoną. Jakim cudem? Przecież to zapowiadało tyle chodzenia po tym skwarze... już teraz słońce było nieznośne, mimo przyjemnego wiatru, który wpadał do samochodu przez uchylony dach. Żałował, że nie zabrał kapelusza — Freddie na pewno jakiś ze sobą przywiózł. Jeśli się opali, to Liam nie przestanie mu tego wypominać. Nikt nie widział opalonego Jamesa Bonda.
W dodatku, znając Elijaha, przegoni ich przez całe miasto tylko po to, by zobaczyli jakąś średniowieczną płytkę wmurowaną we współczesny budynek. Wywrócił oczami na samą myśl. Naprawdę mógł zostać w hotelu. W duszy z sentymentem!
Iris okrążyła niewielki placyk porośnięty wypaloną trawą, a następnie wjechała w wąską uliczkę, w połowie zastawioną niewielkimi, zakurzonymi samochodami. Budynki, które mijali po ich prawej, wyglądały... obskurnie. Inne słowo nie przychodziło mu do głowy. Choć elewacja większości została odświeżona, odstręczał go widok byle jak pociągniętych kabli, na chybił trafił przytwierdzonych do ścian. Balkoniki na piętrze były niewielkie i większości opustoszałe. Okiennice zatrzaśnięte na cztery spusty.
Po lewej stronie zaś znajdowały się drzewa, rzucające przyjemny cień, w którym ustawiono ławki. Kilka z nich, ku zaskoczeniu Reginalda, było nawet zajętych, mimo szczytowych godzin, jeśli chodzi o natężenie słońca.
Iris dotarła do końca uliczki.
— Porta Garibarldi! — zawołał nieoczekiwanie Elijah, a Reginald zmrużył oczy.
To były te całe Drzwi Garibarldiego? Równie obskurny co okolica monument, zdecydowanie mający za sobą lata świetności. W ogóle, jeśli zabytek, dlaczego został tak beznadziejnie położony? Nie mogli go przenieść chociażby na środek tego placu otoczonego drzewami, który objeżdżali?
Drzwi Garibardliego znajdowały się na samym początku placu, a dosłownie krawężnik dalej, można było postawić samochód. Tak, od strony zachodniej zrobiono parking. Zatrważające. Reginald aż mrugał z niedowierzenia. Albo ten pomnik nie był tak ważny, jak sądził Elijah, umieszczając go na swojej liście, albo miejscowi nie przykuwali do niego zbyt szczególnej wagi.
Alison zatrzymała fiata tuż obok pomnika — co prawda nie na odległość krawężnika, w końcu musiała zostawić trochę przestrzeni na otwarcie drzwi — po czym wyskoczyła ze środka, jak oparzona. Reginald niechętnie odpiął pas i także wysiadł, czekając, aż z tylnej kanapy wygramoli się Elijah. Kolejny minus tego auta — brak tylnych drzwi. Tego samego nie mógł powiedzieć o pandzie, która z piskiem opon zatrzymała się tuż obok.
Jayden poklepał dłonią o karoserię. Oczywiście, miał otwarte okno i wystawiony łokieć. Wyszczerzył się do Reggiego. Wyglądał na wyjątkowo rozbawionego, podobnie jak reszta towarzystwa.
Od ciemnego asfaltu buchało ciepło. Inne, niż te, które Reginald znał z Los Angeles. Na błękitnym niebie próżno było już szukać chociaż jednej chmurki — nieubłagalny żar słońca rozlewał się po całej Katanii, nagrzewając kamienne budynki, wsiąkając w asfalt, na którym mężczyzna teraz stał. Upał ogarniał go zewsząd — bił od podłoża, niósł go także lekki wiatr. Chyba jedynie dzięki temu zefirkowi dało się jako tako znieść ten skwar.
Poppy, która właśnie wysiadła z auta, poprawiła krótkie spodenki, po czym cmoknęła z niezadowoleniem. Reggie napotkał jej spojrzenie i uświadomił sobie, że miała podobne przemyślenia.
— To ja przyniosę nam mrożoną kawę — zadecydowała, kciukiem wskazując na kamieniczki za sobą. Najwidoczniej gdzieś tam kryła się kawiarnia.
— Przejdę się z tobą — zadeklarowała Cardea. Zdawało się, że unikała swojej ciotki... ciekawe.
— Czy... o to nam chodziło? — zapytał Jayden, przystając tuż obok Reginalda. Uwadze aktora nie umknął fakt, iż przyjaciel miał na sobie ubrania pasujące do tych, jakie włożyła na siebie Poppy. W sumie... był ciekawy, jak długo to już trwało i jak prędko im się znudzi. — Wygląda dość...
— Wcale nie wygląda jak drzwi do czegokolwiek — uzupełnił Reginald bezlitosnym tonem, krzyżując ramiona na piersi.
Na całe szczęście Elijaha nie było w pobliżu, nie musiał się więc obawiać, że urazi swoimi spostrzeżeniami przyjaciela. Poza tym nie miał nic do wycieczki turystycznej. Po prostu niekoniecznie miał ochotę zwiedzać... coś takiego. Niemniej czy był zaskoczony? Ani trochę. Elijah zawsze wynajdował takie zapomniane rzeczy. Niektóre były takie jak ta — nieudane, upchnięte w kąt, zapomniane. Inne zdecydowanie ciekawsze — jak chociażby Libreria Acqua Alta — księgarnio-kawiarnia w Wenecji, gdzie ściany dosłownie stworzono z książek, klejąc je jakąś zaprawą murarską.
— Nic nie wygląda tak, jak powinno, jeśli patrzy się ze złej strony.
Niemalże podskoczył, kiedy głos Iris rozległ się tuż obok niego. Nie zauważył, jak zbliżyła się do ich dwójki, co było dziwne, bo dookoła niej jakby unosiła się chmura kwiatowych perfum, ratująca jego nozdrza od mało przyjemnego miejskiego zapachu.
— Chodźcie, malkontenci, Elijah wytłumaczy wam, o co chodzi. — Nie czekając na ich reakcję, wsunęła dłonie pod ich ramiona, a następnie pociągnęła w kierunku kremowo-szarego łuku, pod którym ich przeprowadziła.
Jayden zaśmiał się pod nosem dobrodusznie, najwidoczniej rozbawiony postawą przyjaciółki i nie oponował. Reginald natomiast mimowolnie się napiął. Pozwolił się poprowadzić, jasne, bo nie chciał robić sceny, ale nie przywykł do tego, by ktoś mówił mu, co ma robić, a już tym bardziej tak bezpardonowo go dotykał.
Nie miał nic przeciwko, gdyby to była Alison, delikatna, pełna wyczucia narzeczona jego „brata", którą również traktował jak przyjaciółkę. Nie mrugnąłby, gdyby to była Poppy — wygadana, bezpośrednia, prawnie-narzeczona drugiego przyjaciela. Ale Iris... dotyk Iris palił o wiele bardziej od sycylijskiego słońca, mimo iż jej dłoń od skóry Reginalda oddzielała warstwa wysokiej klasy lnu.
— Spróbujcie jeszcze raz.
Iris zatrzymała się, wysuwając płynnym ruchem dłonie spod ich przedramion. Dopiero, gdy ciężar oraz ciepło dłoni kobiety zniknęło — Reggie uświadomił sobie, że wstrzymywał oddech.
Odwrócił się równo z Jaydenem. Tuż przed nimi wznosiły się Porta Garibarldi wykonane z białego kamienia z Syrakuz oraz czarnego z wulkanicznej lawy. Łuk triumfalny wzniesiono w tysiąc siedemset sześćdziesiątym ósmym wedle projektu Stefano Ittary i Francesco Battagliego dla upamiętnienia czyjegoś tam małżeństwa. Naturalnie Elijah wyjaśnił, czyjego. Zwrócił też uwagę na znajdujący się na samym szczycie zegar otoczony elementami mającymi skomplikowaną symbolikę. Gdzieś tam też znajdował się czarny słoń — symbol regionu. Dwa Anioły. Dwie frazy. Feniks powstający z popiołów na tarczy tympanonu i krótkie zdanie, zwracające uwagę właśnie na powstanie z popiołów, co miało odnosić się do Katanii, jaką często odbudowywano ze względu na aktywny wulkan oraz trzęsienia ziemi — co też miało wyjaśniać, dlaczego wszystko dookoła pomnika było innego rodzaju.
Reginald kiwał głową, przytakując słowom przyjaciela, ale jedyne, co widział, to stojącą pięć kroków przed nimi Iris. Iris w białej sukience z błękitnymi wzorami układającymi się w popularny na południu print. Lejący, jedwabny materiał rękawów, podobnie jak spódnica do ziemi, wirowały wraz z każdym jej gwałtowniejszym ruchem.
— Nadal nic nie dostrzegam — odezwał się nagle Jayden, wyrywając Reginalda z tego idiotycznego zamyślenia.
— Przyjrzyj się dobrze — zachęciła go z uśmiechem hotelarka, po czym przeszła kilka kroków w bok, przestając zasłaniać im przejście pod łukiem. Wzrok mężczyzny mimowolnie powędrował za kobietą.
Popatrzył na przejście pod łukiem, a raczej przez nie. I zrozumiał.
Przejście pod łukiem stanowiło ramę dla uliczki, która ciągnęła się daleko, aż po horyzont. Była wąska i prawdopodobnie jednokierunkowa, jak większość tutaj. Jedną stronę zastawiały samochody mieszkańców, którzy kryli się w niskich kamienicach, za przysłoniętymi okiennicami oknami. W oddali zaś, na horyzoncie, dostrzegał coś, co wyglądało jak fragment placu i kopułę jakiegoś kościoła.
Porta Garibarldi jednak były drzwiami — drzwiami do innej części Katanii, gdzie dopiero podążą. Musiał przyznać, że Iris dokonała dobrego wyboru, rozpoczynając ich wycieczkę właśnie stąd. Choć położenie było nieciekawe, a sam pomnik nie zapadający w pamięci, zabieg architektoniczny jednak robił wrażenie.
— No, wreszcie widzę coś interesującego — odezwał się pogodnie Jayden, gdy w przejściu pojawiła się Poppy. Tuż za nią podążała Cardea.
— Zero wrażliwości i zainteresowania architekturą — dogryzł mu Reginald, uśmiechając się kącikiem ust.
— Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli — odpowiedział mu Jayden, posyłając znaczące spojrzenie znad okularów przeciwsłonecznych, które specjalnie zsunął trochę z nosa.
Od kłopotliwej wypowiedzi wybawiła go Poppy. Jak nigdy nic rozpoczęła dystrybucję czegoś, co, jak miał nadzieję, będzie włoskim odpowiednikiem mrożonej kawy — orientował się, że Włosi strasznie utyskiwali na taki wynalazek (ogólnie mieli kawową paranoję). Reginald nawet się nie zawahał — przyjął chłodny napój w plastikowym kubeczku z papierową słomką (mimo że stykał się z nimi za każdym razem, gdy przylatywał do Europy, w dalszym ciągu nie mógł się do nich przyzwyczaić). Co prawda czuł, że dzisiejszy dzień wystawi go jeszcze na wiele prób, przez co nie będzie potrzebował kofeiny, ale nie potrafił odmówić sobie dobrej kawy.
— Ładnie tutaj — odezwała się nieoczekiwanie Cardea.
Aktor uniósł brew i rozejrzał się dookoła, bo nie był pewny to do niego adresowano wypowiedź. Zorientował się jednak, że pozostali z grupy znacząco się oddalili, w pobliżu dziewczyny pozostał jedynie on.
— Serio? — zdziwił się, orientując, że ani nie żartowała, ani się nie zgrywała. Obstawiłby to pierwsze, ale naprawdę przyglądała się obskurnym kamieniczkom z niezrozumiałym dla niego zaciekawieniem.
— Serio — przytaknęła, wzruszając ramionami. Poruszyła wolną dłonią, a kluczki spięte na kółku wsuniętym na palec, zawirowały dookoła. — Mogłabym tutaj zamieszkać.
— W takiej zaniedbanej kamieniczce praktycznie bez okien? — dziwił się dalej Reginald. Ta rozmowa była dość... dziwna.
Czy on mógłby zamieszkać na takiej Sycylii?
Odpowiedź była prosta — nie.
Może i była to wyspa z historią, może i stanowiła ogromną atrakcję turystyczną, ale nie wyobrażał sobie zostać tutaj na dłużej. Lubił swoją nowoczesną, luksusową posiadłość w Los Angeles z oknami od sufitu aż po podłogę. Uwielbiał rozciągający się z nich widok, siłownię, basen i prywatnego szefa kuchni. Wreszcie — nigdy nie będzie tęsknił za tymi ciasnymi, krętymi uliczkami.
— Kto powiedział, że w środku też tak wyglądają? — odpowiedział pytaniem na pytanie Cardea. Cóż, miała rację, bo tego Reginald nie wiedział. — W ciągu dnia pracowałabym w klimatyzowanym salonie, popijając zrobioną przez baristę kawę z pobliskiej kawiarni, a wieczorem wychodziłabym na pyszny obiad ze świeżutkimi owocami morza. Miałabym jakąś ulubioną knajpkę, a może i kilka, każdego dnia tygodnia zaglądałabym do innej. Znaliby mnie na tyle, że czekałby na mnie stolik, a butelka ulubionego wina już chłodziłaby się w wiaderku. Później tańczyłabym na ulicy z ładnymi turystkami, popijając moscato.
— Widzę, że dokładnie to sobie przemyślałaś.
Cardea wzruszyła ramionami, a jej wzrok zatrzymał się na sylwetce Iris. W jasnych oczach dostrzegł... podziw.
Wydawało mu się, że relacja dziewczyny z ciotką jest trochę... szorstka. Inaczej nie potrafił określić tej wymiany spojrzeń sprzed wyjazdu oraz odejścia z Poppy, by uniknąć hotelarki. Jednak, gdy tak patrzył na Cardę, uświadomił sobie, że może wyciągnął pochopne wnioski. W końcu ten opis przyszłości brzmiał zaskakująco znajomo...
— Co stoi na przeszkodzie temu marzeniu? — zapytał, dopijając kawę.
— Rzeczywistość — rzuciła enigmatycznie, a potem zostawiła go samego, dołączając do reszty.
Słowa Cardei dziwnie w niego uderzyły. Były to tylko marzenia, trochę malowane palcem po wodzie — tak szybko, jak się pojawiały, równie prędko znikały. Niemniej Reginald pojął, że ten żar, który nieoczekiwanie pojawił się w jego mostku to wcale nie zgaga, a zazdrość. Cardea miał marzenia, przyjaciele też jakieś mieli.
Elijah za moment ożeni się z Alison i rozpocznie nowe, małżeńskie życie. Jayden przebąkiwał coś o zakupie mieszkania na własność, a Freddie pracował obecnie nad nową, wymarzoną kolekcją dla jednego z bardziej uznanych domów mody. Każdy z nich do czegoś dążył — małymi bądź większymi krokami. Jak mawiało pewne przysłowie — nieważne, jak szybko, grunt, by nie tkwić w miejscu.
Reginald tkwił. Miał wszystko. I nagle został z niczym.
Reggie westchnął ciężko i ruszył za pozostałymi do samochodów. Nie zauważył, w którym momencie, ale doszło do jakiegoś przetasowania. Wszystkie panie wsiadły do fiata i odjechały, uprzednio puszczając na pełen regulator piosenkę Madonny, podczas gdy oni pozostali przy pandzie.
— Dobra, jedźmy, bo się zgubimy — odezwał się nieoczekiwanie, pstrykając palcami tuż przed nosem rozanielonego Jaydena.
Co ta miłość robiła z ludźmi, pomyślał, wywracając oczami. Odebrał od przyjaciela kluczyk do samochodu, uznając, że może lepiej będzie, jeśli to on będzie prowadził.
Okazało się, ku ogromnej uldze Reginalda, że Iris postanowiła pominąć Klasztor Benedyktynów znajdujący się na liście Elijaha. Jej zdaniem do obejrzenia świątyni potrzeba było trochę więcej czasu niż pół godziny. Nie odmówiła za to przejażdżki dookoła wzgórza, na którym znajdowała się budowla.
— Jesteśmy w historycznym centrum Katanii — zaczął nieoczekiwanie El, tuż po tym, jak wrócił głową do samochodu. Raz za razem wychylał się przez otwarte okno, wierząc, że to pozwoli mu lepiej przyjrzeć się kamiennym murom.
Reginald zwolnił, co skutkowało koniecznością zmiany biegów. Redukcja nie poszła mu zbyt płynnie, panda zatrzęsła się, kiedy za wcześnie puścił sprzęgło. No cóż, każdy miał prawo wyjść z wprawy, co nie?
— Wybudowali go w szesnastym wieku, ale absolutnie nie odpowiada ówczesnym stylom w architekturze — kontynuował zafascynowany Elijah, kręcąc się na przednim siedzeniu, bo raz za razem zmieniał kąt, pod którym patrzył na mijany klasztor. — W następnym stuleciu Etna wydaliła z siebie takie ilości lawy, że wybrzeże Katanii powiększyło się o dobry kilometr, a sam klasztor otoczył praktycznie mur. Wyszedł z tego nienaruszony, ale pod koniec wieku siedemnastego wystąpiło trzęsienie ziemi, które zniszczyło go doszczętnie. Ocalały jedynie piwnice. W jednej z nich znajduje się niesamowita instalacja Antonia Leonardiego o nazwie Czerwona sala.
— Czerwona sala? — powtórzył z tyłu Jayden. — Brzmi fajnie.
Cokolwiek kryło się za tym określeniem, pozostało tajemnicą, bo Elijah tego nie wyjaśnił, pogrążając się we własnych myślach. Czasami tak miał. Reginald nie potrafił zliczyć, ile razy wspólnie gdzieś spacerowali, a przyjaciel zasypywał go ciekawostkami, by później nieoczekiwanie zamilknąć.
— Może być ciasno — stwierdził po jakimś czasie Jayden, gdy Iris ponownie zwolniła, wciskając się w wąską uliczkę, obustronnie zastawioną samochodami.
— Chyba parkują — mruknął pod nosem Reginald, zerkając w lusterko. — Te cholerne, klaustrofobiczne dróżki — mamrotał cicho, ledwo zrozumiale, częściowo zajmując chodnik.
— Nie uważacie tego za fascynujące? — zaczął Elijah, odpinając pas. Zdawało się, że usłyszał mamrotania Reggiego i nie dostrzegł jego min. —Tylko popatrzcie: rozpadający się ceglany mur odgrodzony od ulicy siatką. Kto by pomyślał, że skrywa się tutaj perła architektury grecko-rzymskiej.
Reginald nie podzielał zachwytu przyjaciela — zdążył już wypocić mrożoną kawę, a żar dosłownie lał się z nieba. Nawet uroki zabytków nie były w stanie poprawić mu humoru. Wciąż pozostawali na poziomie ulicy, przy której pozostawili samochody, a jednocześnie w całkowicie innym miejscu. Przestrzeń dookoła była wybrukowana kostką — choć słowo wybrukowana było sporym niedopowiedzeniem, mając na uwadze, iż amfiteatr pamiętał czasy starożytności i wszelkie elementy układano ręcznie.
W doskonałym stanie zachował się theatron — a w niektórych miejscach dołożono nawet nowe płyty, jak i drewno, by zobrazować współczesnemu odwiedzającemu, jak miejsca dla widzów wyglądały w przeszłości. Strome schody prowadziły na sam dół, prosto na częściowo zalaną wodę orchestrę oraz proskenion.
Reggie powlekł się za przyjaciółmi, choć postanowił darować sobie schodzenie na dół. Wszedł w jeden z lepiej zachowanych rzędów widowni, by nie blokować przejścia.
Już rozumiał, dlaczego amfiteatr trafił na listę Elijaha. To miejsce ukryte w samym sercu Katanii stanowiło bezpośredni portal do przeszłości — tutaj starożytność mieszała się ze współczesnością. Przecież w tle, tuż za proskenionem oraz pozostałościami skene, wyrastała ściana jednej z kamieniczek, obok, prostopadle kolejna. Gdyby w tym miejscu nadal wystawiano sztuki, mieszkańcy mogliby pooglądać plecy aktorów i odczytywać reakcje z twarzy publiczności.
Plusk, który poniósł się echem, przykuł uwagę wszystkich.
— Cholera — wymamrotał El, unosząc stopę ociekającą wodą. — Skąd ona tutaj? — dodał, krzywiąc się na widok płytkiej, ale sporej kałuży rozlanej po orchestrze.
Do uszu Reginalda dotarło ciche parsknięcie. Uniósł głowę, by dostrzec rozbawioną Iris. Mimo panującego upału, na głowie kobiety pojawiła się błękitna chustka. Musiał przyznać, że ten włoski styl jej pasował.
— Czekam aż Elijah odkryje znajdujący się w pobliżu odeon i muzeum Vincenzo Belliniego. Będzie wniebowzięty — powiedziała, przyłapując go (znowu!) na przyglądaniu się.
— Prawda — przytaknął pomrukiem, nie mogąc wyjść z podziwu, jak szybko poznała i polubiła jego najlepszego przyjaciela. Nie wiedział, jak często bywała w Londynie, ale wydawało mu się, że wyjechała z niego na stałe, nim Alison zaczęła spotykać się z Elijahem. Co oznaczało, że znała go jedynie z opowieści przyjaciółki i paru spotkań.
Nieco mocniejszy podmuch wiatru przyniósł Reggiemu ulgę. Wzbił również wpowietrze falbany sukienki Iris, a także zerwał z jej głowy materiał,rozrzucając na ramiona ciemne włosy. Chustka zawirowała w powietrzu, prędkoumykając przed ręką kobiety. Tkanina wybrzuszyła się, poderwała w górę, a potemspokojnie, jakby leniwie, opadła dwa rzędy niżej, gdzie chwycił ją Reginald.
-------------------------------------------
Moi mili,
witajcie w Katanii. Przygotujcie się na pobijanie dziennego rekordu kroków i mnóstwo pysznego jedzenia!
Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada
PS. Zobaczcie, jakie cudo dostałam od lolablahaj
[tak, wydrukowałam]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top