Rozdział 32

— Gdzie też oni się podziewają? — niecierpliwiła się Hiacynta. Kobieta skrzyżowała ramiona na piersi, a następnie stanęła na palcach, wyglądając na drogę dojazdową do hotelu. Była pusta.

— Może powinniśmy zadzwonić na policję? — zaproponowała Poppy, zerkając na wyświetlacz telefonu. — Minęła już godzina... Nawet Iris z Reginaldem zdążyli dojechać, a przecież cofali się po Pana Pianistę.

Słysząc swoje imię, Reggie poruszył się. Dotychczas leniwie opierał się o ogrodowy mur, bo stąd miał najlepszy widok... na wszystko. Głównie podziwiał, jak zachodzące słońce nakłada na otoczenie naturalny pomarańczowo-różowy filtr, nadając przygotowanym przez nich dekoracjom całkowicie nowego wymiaru. Często jednak zerkał w kierunku gości, upewniając się, czy niczego im nie brakowało, ale rodzicom pary młodej w pełni wystarczała ławka, piękny krajobraz i otwarta przez niego butelka białego wina. Oraz wspomnienia — tak, cały czas wracali do uroczystości, zachwycając muzyką, dekoracjami, przebiegiem ceremonii, wyglądem pary młodej, uczuciami, a przede wszystkim miejscem czyniącym ślub jeszcze bardziej unikatowym.

Mężczyzna zerknął przez ramię na długi stół zakryty białym obrusem, na którym wyraźnie odznaczał się bieżnik. Drzewka cytrusowe w wysokich naczyniach, proste świeczniki, błękitna zastawa, wszędzie powielający się motyw cytryn, to wszystko budowało niesamowity, iście sycylijski klimat. W szczególności teraz, w dogasającym świetle dnia i podkładem muzycznym światowej klasy.

Z hotelu powoli wyszła Iris. Nie odwrócił wzroku, wręcz przeciwnie, czekał aż ich spojrzenia się spotkają, a następnie uśmiechnął się. A ona ten uśmiech odwzajemniła.

— Jeszcze ich nie ma? — zapytała cicho. Stłumił odruch, by objąć ją ramieniem. Lubił, gdy była obok i prawdopodobnie uwielbiałby, gdyby była blisko.  — Jayden chciałby podawać do stołu.

W odpowiedzi pokręcił głową. Domyślał się, o co chodziło. Oczekiwanie na parę młodą się wydłużało, a bez nich przecież nie zaczną. Choć korciło go by to zaproponować, domyślał się jednak, że Iris prędzej zgodziłaby się, by ukradł jej pocałunek niż na to.

Wykorzystali już przygotowane niespodzianki — kwadratowe płótno zapełniło się maźnięciami gości, tworząc obraz do salonu nowożeńców. Obecnie Freddie i Deborah uzupełniali wolną przestrzeń, pogrążeni w beztroskiej pogawędce. Cardea zdążyła sfotografować weselników na tle ścianki zamalowanej błękitnym printem — ostatecznie postawili ją przy starym, oliwnym drzewku.

— Dzwonię do Franka — zadecydowała Hiacynta. Wyciągnęła z kieszeni spódnicy telefon, a następnie agresywnie klikała po ekranie, wybierając numer męża. Przycisnęła komórkę do ucha i czekała.

— Brak sygnału — powiedziała w końcu, marszcząc brwi. — To wszystko wyjaśnia. Żadna siła nie powstrzymałaby go przed odebraniem telefonu ode mnie.

Ponad szmerem rozmów, melodią wygrywaną przez Florenta, nieoczekiwanie poniósł się dźwięk klaksonu. Tuż obok nich śmignęła Cardea z aparatem, gotowa do uchwycenia najpiękniejszych uśmiechów i uścisków, a Hiacynta wyraźnie odetchnęła z ulgą, opierając dłonie na biodrach.

Frank, wciąż w okularach przeciwsłonecznych na nosie, zaparkował w iście hollywoodzkim stylu — z piskiem opon, wzbijając chmurę kurzawy. Nowożeńcy siedzieli na tylnej kanapie — Alison uśmiechnięta, choć zaplątana w welon, Elijah kaszlący.

— Frank zaproponował, że trochę obwiezie nas po Taorminie — zawołał w końcu mężczyzna, wyskakując z samochodu. Oczywiście się przy tym potknął, ale nie upadł. Całe szczęście, nikt nie był w stanie przewidzieć reakcji Freddiego na widok kolejnej dziury.

— Powiem Jaydenowi, że zaczynamy — mruknął cicho Reggie do ucha Iris, muskając palcami jej nadgarstek. Tak ładnie pachniała, wciąż kwiatowo, ale inaczej niż na co dzień.

Przyjaciela zastał w kuchni, przy drewnianym stole zastawionym naczyniami. Podbierając brodę na dłoniach, wpatrywał się w rozłożoną przed nim talię kart z dość nietypowymi oznaczeniami. Reginald przystanął za Jayem, przyglądając toczącej rozgrywce. Nigdzie nie widział serc, pików czy karo, a wazy, monety, miecze i coś jeszcze, niepodobne do niczego.

— Co tam? — zagadnął niefrasobliwie Jayden, odchylając na ławie. — Próbują nauczyć mnie grać na tych diabelskich kartach, ale wszystko mi się miesza — dopowiedział, wskazując na chłopaka i dziewczynę zajmujących miejsca po drugiej stronie. Vittoria i Marco, jeśli dobrze zapamiętał, znajomi Luki, mający pomóc im w trakcie wesela.

— Nowożeńcy dotarli na miejsce, możemy zaczynać — mruknął, a kolorowe karty znowu przyciągnęły jego wzrok.

— No, to bierzemy się do roboty — zadecydował Jay. Biała koszula gdzieś zniknęła, zastąpiona kolorową koszulką klubową oraz fartuchem. — Idź do gości, Reggie. No już, nie patrz tak. Myślisz, że przygotowanie posiłku dla dwudziestu osób to dla mnie wyzwanie? — prychnął, przerzucając przez ramię ręcznik. — Nabrałem wprawy jeszcze za czasów pubu.

— Nadal go masz?

— Pewnie — odparł tamtn, rozpoczynając nakładanie przystawek. Pachniało nieziemsko. — Nigdy go nie sprzedam. To tak, jakbym miał wyrwać sobie coś, o — klepnął się mocno w mostek — stąd.

Reginald skinął głową w odpowiedzi, uznając, że nie był to może najlepszy moment na takie rozmowy. Obiecał sobie wrócić do tematu jeszcze w trakcie dzisiejszego wieczoru, gdy Jayden do nich dołączy. Teraz wycofał się z kuchni, pozwalając mu robić swoje.

Przy weselnym stole panowało dziwne, nietypowe poruszenie. Momentalnie odszukał wzrokiem Iris, by posłać jej pytające spojrzenie. Odpowiedziała, unosząc niewielką kopertę. Ach, tak, listy od pary młodej. Coś, o czym Elijah mu napisał, ale nie sądził, że przyjaciel wprowadzi swój plan w życie.

Sięgnął po list zaadresowany do niego. Zawahał się, przełykając ślinę. W końcu wsunął przedmiot do wewnętrznej kieszeni w marynarce. W tej chwili nie był gotowy na zapoznanie się z treścią wiadomości. Jeszcze nie.

Zajął miejsce naprzeciwko Iris, która nawet nie zwróciła na niego uwagi, bo w najlepsze gawędziła z Deborah. Na stole pojawiły się przystawki, krótko po nich dania główne wraz z Jaydenem powitanym jak bohater z legend. Mężczyzna klapnął na krzesło obok aktora, cmoknął Poppy w policzek, a potem uśmiechnął szeroko. Z powrotem wcisnął się w koszulę, pozostawiając klubową koszulkę w kuchni.

Reginald zaangażował się w rozmowę z rodzicami pana młodego, a później pozwolił, by pochłonęły go kolejne pogawędki. W pewnym momencie, jak już zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli, pomagał nawet Marco i Victorii, nalewając gościom wina. Finalnie Iris dała mu pełną swobodę, jeśli chodzi o dopasowanie szczepów do dań.

Przebywanie pośród bliskich sprawiło, że dawno nie czuł się tak... żywy. Nie tkwił w jednym miejscu, wypatrując zakończenia uroczystości. Był jej integralną częścią, elementem, na który wszyscy zwracali uwagę, ale nie dlatego, że był Reginaldem Nelsonem, aktorem zyskującym coraz większą popularność, mężczyzną z przystojną twarzą i zadbanym ciałem. Tutaj był po prostu Reggiem — przyszywanym bratem, samozwańczym synem, bliskim przyjacielem, kimś, na kim można było polegać i liczyć na jego pomoc. Był sobą.

Nim się spostrzegł, nadszedł czas na pierwszy taniec pary młodej. Florent wrócił na miejsce przy pianinie — zniesionym w pocie czoła z Freddiem — nawet nie chciał myśleć, w jaki sposób wniosą instrument na piętro, chyba będzie musiał przekonać Iris, by znalazła na nie miejsce na parterze. Rachityczne palce mężczyzny przemknęły po klawiszach, uciszając wszystkich zgromadzonych.

Elijah z uśmiechem i niepodobną do niego gracją, podniósł się z krzesła, a następnie poprosił Alison do tańca. Siedzący obok Reginalda Jay rozluźnił się wyraźnie, poluzowując krawat, założył też ramię na oparcie krzesła Poppy. Blondynka z kolei odprowadziła rozmarzonym wzrokiem przyjaciół.

— Och, to ulubiona piosenka Elijaha — odezwała się pani Woods, przykładając dłonie do piersi.

Charakterystyczne nuty poniosły się po dziedzińcu, mieszając z cykadami sycylijskich świerszczy. Rozciągnięte nad patio lampki błysnęły miękkim światłem, ale lampy, skręcane przez Reginalda przez pół nocy pozostawały zgaszone. Domyślił się, dlaczego — teraz w centrum uwagi znajdowali się Alison i Elijah.

— Nawet na pierwszy taniec wybrał melancholijną piosenkę — mruknął pod nosem Jack, po czym dopił wino. Przystanął nieopodal, by nieco lepiej widzieć.

Reginald obserwował, jak Elijah powoli, z nieznaną ostrożnością, wykonuje wyuczone ruchy w rytmie The power of love w wykonaniu Frankie Goes to Hollywood. Sam dobór piosenki pozostawał nieprzypadkowy — opowieść o potędze miłości, o tym, jaką stanowiła siłę połączona z obietnicą ochrony. Romantyzm godny Elijaha Woodsa.

Aktor odwrócił wzrok. Zamrugał, czując, jak wzruszenie chwyta go bezlitośnie za gardło. Był dumny z przyjaciela i w zasadzie odurzony jego szczęściem — tymi wszystkimi spojrzeniami, uściskami, delikatnymi uśmiechami wymienianymi przez młodą parę. Tak wyglądała miłość w najczystszej postaci. Odchrząknął, mając nadzieję, że nikt nie zauważył jego małej chwili słabości.

Goście nagrodzili parę młodą oklaskami, a w czasie tego zamieszania zmieniono zastawę oraz podano patery z owocami i deserami. Zapalono również te nieszczęsne lampy.

Jednak ostry dźwięk gitary oderwał gości od dalszej konsumpcji.

Puuuuuuuuuuuut your loooooooving haaaaaand ooooout, baaaby — rozległo się wycie.

Reginald odchylił się na krześle, uśmiechając. Rozpoznał cover Beggin', a ten gardłowy dźwięk wydostał się spomiędzy ust ułożonego, grzecznego Luki — wokalisty i gitarzysty. Alessandro za to wymiatał na perkusji, dołączyła do nich też dziewczyna na basie.

Jack zawtórował im głośnym okrzykiem, a potem klaśnięciem. Omal nie stłukł przy tym kieliszka, przez co Reggie wywrócił oczami. Jak to mawiali? Co w rodzinie, to nie zginie?

Aranżacja słynnej piosenki była bardzo energiczna, rytmiczna. Nie zdziwiło go, że do pary młodej dołączyło sporo gości. Nawet nie zdążył mrugnąć, a został przy stole jedynie z Freddiem i Jaydenem. Nawet Deborah z Poppy poszły zatańczyć, nie wspominając o rodzicach nowożeńców. A Iris... w najlepsze bawiła się z Jackiem.

Aktor sięgnął po swoją lampkę i napełnił ją białym winem.

— Muszę przyznać, że fajnie grają — rzucił lekko Jayden, wystukując palcami rytm. Wypił już jeden kufel piwa i właśnie opróżniał kolejny. Ta jawna profanacja za każdym razem raziła Reggiego, ale już dawno przestał się z przyjacielem spierać.

— To czemu nie poprosiłeś Pops do tańca? — zainteresował się Freddie.

— Muszę trochę odpocząć po tym staniu w kuchni — wymówił się blondyn, odwracając z zawstydzeniem wzrok. Wymówka, choć dobra, nie spełniła swojego zadania, nie pośród przyjaciół, którzy wiedzieli, że Jay potrafił przebiegać dwie godziny na boisku po całym dniu pracy i nawet nie zająknąć się na temat zmęczenia.

— A ty? Czemu nie poprosiłeś Deborah? — odbił piłeczkę aktor, odstawiając opróżniony kieliszek na blat. Nie sięgnął po butelkę, z trudem powstrzymał skrzywienie. Wina nie należało pić szybko i w dużych ilościach.

— Miałem pozwolić, by Poppy bawiła się sama? — odpowiedział pytaniem na pytanie Freddie, błyskając przy tym białymi zębami.

Pan Douglas, ojciec Alison, podobnie jak oni, nie dołączył do bawiących się, ale z zupełnie innej przyczyny. Teraz pokręcił głową. Następnie posłał im typowo ojcowskie spojrzenie.

— Kto to widział, by młodzi mężczyźni tak wymawiali się od tańca — powiedział, a jego siwa brew drgnęła, gdy prześlizgnął się spojrzeniem z jednego na drugiego. — Każdy z was ma po dwie zdrowe nogi. Wstyd.

Freddie odprowadził staruszka wzrokiem do Franka oraz Hiacynty siedzących na drugim krańcu stołu. Jayden otworzył kolejną butelkę piwa, a Reginald zerknął w kierunku tańczących, spodziewając się, że to, co zobaczy, może mu się nie spodobać.

Zespół Luki przeszedł na włoską klasykę — kto w końcu nie znał Nel blu dipinto di blu. Musiał jednak przyznać, że aranżacja była interesująca. Z mocnego, twardego brzmienia przeszli w delikatne, jazzowe dźwięki. Mało tego, Florent bardzo szybko to podłapał i zaczął im przygrywać na pianinie, raz za razem podnosząc głowę, by nawiązać kontakt wzrokowy z Lucą.

Utwór w szczególności spodobał się rodzicom Elijaha. Para powoli, powolutku przemieszczała się w rytmie piosenki. Dziewczyny zwolniły, ciesząc się z chwili na oddech, a Jack trzymał Iris bardzo blisko. Przyciągnął kobietę do siebie, przytulając do jej pleców, jednocześnie obejmując przedramieniem w pasie. Chwilę się tak kołysali, a potem gwałtownie obrócił szatynką, wprawiając w ruch materiał sukni.

— Zawsze chciałem uszyć taką sukienkę — wyznał nieoczekiwanie Freddie.

— Myślałem, że skoro jesteś swoim szefem, to szyjesz, co chcesz — odezwał się Jayden.

— Chyba każdy tak myśli. Ale, jak to ze wszystkim na tym świecie bywa, by się utrzymać, robisz to, co podoba się masom, spychając na drugi plan własne marzenia. Przynajmniej jesteś zmuszony to robić, jeżeli realizując te marzenia, wykonujesz robotę będącą jedynym źródłem dochodu.

Reginald ograniczył się do skinienia głową. Była to smutna prawda, z którą mierzył się chyba każdy artysta we współczesnym świecie. By zaistnieć i zarobić, wystarczyło podążać zgodnie z nurtem tej rwącej rzeki. Potulnie odtwarzać, co już dobrze znane, lubiane i pokochane.

— W sumie... nie znoszę burgerów — przyznał Jayden. — Sprzedają je wszędzie, wręcz idzie się o nie potknąć. Ale nie wywalę ich z menu, kiedy to jedno z popularniejszych dań.

— O to chodzi — zgodził się Freddie, unosząc kieliszek z czerwonym winem. — A ta sukienka... nie chodzi też o to, żeby szyć dla powieszenia na wieszaku czy gotować, żeby potem się zepsuło. Ubranie musi być noszone.

— A danie zjedzone — dodał Jayden, po czym panowie zetknęli kieliszek z kuflem, by wypić toast.

Reginald nie dołączył do prowadzonej rozmowy, ale skrupulatnie analizował w głowie słowa przyjaciół. W pewnym sensie ich spostrzeżenia były trafne i przenosiły się również na jego rzeczywistość — nie odrzucał roli, bo nie potrafiłby ich zagrać, a dlatego że prezentowały toksyczne zachowania jako coś pozytywnego. A czasami zwyczajnie był wybredny. Co nie zmienia faktu, że Liam kilkakrotnie naciskał na niego, żeby zagrał w jakiejś produkcji, bo tego od niego oczekiwano. Tego chcieli fani, zwłaszcza ta żeńska część.

Kątem oka zauważył, Cardeę przemieszczającą się po ogrodzie. Po kolei podchodziła do każdego, wręczając czarne okulary w kształcie serduszek. Kiedy nadeszła jego pora — uśmiechnął się kwaśno do obiektywu, wciąż nie mogąc pozbyć z ust smaku wina. Poniekąd była to reakcja na Jacka — w dalszym ciągu tańczącego z Iris.

Podziwiał ją — porzuciła stabilny etat, by podążyć za swoimi marzeniami. Postawiła wszystko na jedną kartę z tej całkowicie nieznanej talii i wygrała całą grę. Była tutaj, szczęśliwa, przepełniona miłością do tego miejsca, wzbudzająca sympatię oraz niesamowicie szczera. Nigdy go nie wyróżniała. Nie próbowała się też do niego zbliżyć, by ugrać coś na tej znajomości, a przecież w swojej obecnej sytuacji — widma bankructwa — mogłaby zyskać naprawdę wiele.

Kiedy dołączyła do siostry i szwagra na przeciwległym krańcu stołu — Reginald postanowił się przejść. Zajrzał do zorganizowanego przez nich kącika wspomnień, czy jak to się nazywało. Wsunął dłonie w kieszenie eleganckich spodni, a potem przez dłuższą chwilę podziwiał w milczeniu fotografie. Nie, żeby ich wczoraj nie wkładał do ramek. Głupio mu jednak było tak przy Iris przyglądać się jej zdjęciom z czasów studenckich.

Nie powiedziałby, że się zakochał. To słowo wydawało mu się nieco za mocne, ale z pewnością był ku temu na dobrej drodze. Zakochać się... Raz i na zawsze. Jasne, nie wiedzieli jeszcze o sobie wszystkiego, pozostało sporo do odkrycia, ale... chciał poznawać Iris Coleman. Zabierać ją na randki, spacerować pod ramię po sycylijskich miasteczkach, niczym nastolatek przeskakiwać z kamienia na kamień. Pragnął poznać jej ulubiony film, kolor (tutaj miał pewne przypuszczenia — była wielobarwna niczym ptak) i tańczyć z nią do piosenek Madonny. Wiele by oddał, by codziennie rano pić przygotowaną przez nią kawę i być przy niej. Czytać książkę na tarasie przed hotelem, kiedy ona uzupełniałaby swoje tabelki. Słuchać jej szczerego, beztroskiego śmiechu. Mógłby ją chronić, wyręczać w drobnych rzeczach — odebrać za nią telefon, przywieźć zamówienie, zrobić zakupy, skosić trawę.

Mogło im się udać.

— Dawno to było, prawda?

— Panie Woods.

Ojciec Elijaha uśmiechnął się pod nosem, sięgając po ramkę ze zdjęciem małego Ela i Reggiego. Zrobiono je przed tym sławetnym biwakiem. Beztroski uśmiech Reginalda unaoczniał, jak bardzo nie spodziewał się tego horroru z później.

Mężczyzna musnął palcem szklaną powierzchnię przedmiotu, po czym odstawił go na miejsce.

— Wraz z Shainą obserwujemy twoją karierę — przyznał, spoglądając na niego zza okrągłych okularów. — Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, Reggie.

Drgnął, zaskoczony. Pan Woods zapisał się w jego pamięci jako krzepki mężczyzna średniego wzrostu z ostrym spojrzeniem często sprowadzającym na ziemię. To pani Woods zawsze okazywała mu serce i cierpliwość. Jej mąż był tym surowym, milczącym. Nic dziwnego — Nelson zawsze odstawał od braci. Nie zjednywał sobie ludzi tak prędko jak Jack, choć cieszył się popularnością, nie miał w sobie też wrażliwości Elijaha. A pan Woods chciał dla niego czegoś lepszego niż babranie się w paskudnym świecie plotek, czegoś stabilnego, spokojnego.

— Bałem się, że zatracisz w tym wszystkim siebie. W szczególności po rozwodzie. W tym świecie ciężko o kogoś bliskiego, prawda? — Ciepła dłoń zacisnęła się na ramieniu aktora. — Udało ci się, Reginaldzie. Pomimo sławy, popularności, pieniędzy i utraty kogoś, kogo kochałeś, wciąż jesteś sobą.

Wcale tak nie było. Pan Woods się mylił. Reginald śnił swój piękny, amerykański sen. Stał się leniwy, wygodny, pławił się w tym, co udało mu się osiągnąć, często oczekując, by to inni dostosowali się do niego.

— Możesz zaprzeczać, pewnie. — Poklepał go po barku, a następnie zabrał dłoń. — Obserwowałem cię przez ostatnie dni. Wciąż jest w tobie ten sam chłopiec, który jadał kolacje przy moim stole. Nie pozwól, aby on zniknął.

Pozwolił odejść staruszkowi bez słowa. Nie chciał wyprowadzać go z błędu i łamać mu serca. Może tutaj, na Sycylii, był kimś innym — lepszą wersją siebie.

Z zamyślenia wyrwał go huk muzyki z patio. Słysząc głębokie basy, zorientował się, że zespół Luki musiał zrobić sobie przerwę, a do głośników dorwał się ktoś z nielimitowanym dostępem do Spotify albo Apple Music.

Gdy wrócił do pozostałych, uśmiechnął się, widząc, że dziewczyny przejęły kontrolę nad weselem. Cardea śmigała dookoła nich z aparatem, kolekcjonując kolejne uśmiechy. A było co uwieczniać — nikt nie oparł się Abbie — nawet Hiacynta śmiesznie podrygiwała do dyskotekowej wersji Gimme, gimme, gimme. Poppy doskonale radziła sobie na obcasach, raz za razem obracając się z Deborah.

Ale jego wzrok przyciągała Iris. Iris oparta o plecy Alison. Kołysały się w rytm nabierającej tempa piosenki, powtarzając pod nosem zapętlony refren.

Ten Reggie ze zdjęcia trzymanego przez pana Woodsa, najpewniej dołączyłby do dziewczyn. Potem próbowałby zwrócić na siebie uwagę kobiety, na której mu zależało.

Współczesny Reginald nie był tym otwartym, przepełnionym nadziejąchłopcem, a dorosłym, ostrożnym mężczyzną kierującym się przede wszystkimrozumem. Wiedział, że czasami marzenia pozostawały jedynie marzeniami, bo,odwrócił wzrok od Iris, były poza zasięgiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top