Rozdział 30

Dla Kasi F.

z okazji wczorajszych urodzin. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego <3


W pokoju panował bałagan.

Cienka firanka kołysała się delikatnie na łagodnych podmuchach wiaterku wpadającego do środka. Welon, zawieszony na karniszu, również lekko się poruszał, poddając tej słodkiej melodii. Na pościelonym łóżku leżał otwarty kuferek wypełniony po brzegi kosmetykami. Tuż obok rozciągała się Poppy — na jej czole pojawiła się podłużna zmarszczka, kiedy kobieta raz za razem przeglądała jego zawartość.

Iris opierała się biodrem o toaletkę zastawioną artykułami do układania włosów. Z powodu wydłużającego się oczekiwania, ułożyła w równym rzędzie spinki, wsuwki. Na odrębnej stercie znalazły się wstążki i gumki do włosów, te ostatnie akurat zbędne, ale gdyby...

Denerwowała się. Wszystkim. Zdrowiem Enzo — zadzwoniła do niego z samego rana, gotowa do niego pojechać, ale starszy pan jedynie ją zrugał i nakazał dobrze się bawić na nadchodzącym weselu. Samym ślubem — sądziła, że praca w korporacji na stanowisku wyższego szczebla uodporniła ją na stres, ale tam chodziło jedynie o tabelki w excelu, a nie o najważniejszy dzień w życiu najlepszej przyjaciółki. Cały czas Iris towarzyszyło przeświadczenie, że coś pójdzie nie tak, zepsuje się na ostatnią chwilę, choć szczerze nie miała pojęcia, co jeszcze mogłoby się nie udać. Zdawało się, że przerobili już wszystko — pomyłkę w zamówieniu, brak kucharza, fotografa...

Kwadrans temu Luka wysłał jej wiadomość, że wracali do hotelu, na co odetchnęła z ulgą. Odrobinę. Wieczorem Reginald z pomocą Jacka wystawił z garażu stół, krzesła i lampy. Dzisiaj z samego rana wraz z Hiacyntą oraz Cardeą przygotowały dekoracje, wykorzystując do tego przywiezione kwiaty. Część bukietów została zabrana przez Lukę, Franka i Reginalda — ten ostatni, choć temu oponowała, nie chciał jej słuchać i uparł się, że on także pojedzie na miejsce ceremonii, bo w końcu znał dokładne plany.

Zassała lekko dolną wargę, wpatrując się w kołyszące leniwie drzewa. Ciężko było jej to przyznać, ale znacząco przeceniła własne umiejętności organizacyjne — może świetnie dawała sobie radę w pracy, może była doskonałą gospodynią Corvo bianco, ale gdy w grę wchodziły emocje i jedna z ważniejszych osób w życiu, zdrowy rozsądek zawodził.

Za to Reginald Nelson dotrzymał słowa. Przyszedł z pomocą wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowała.

Drzwi kliknęły, a dźwięk ten wyrwał ją z zamyślenia. Poppy wyprostowała się jak na zawołanie, przechylając na łóżku, a Iris wstrzymała oddech.

— I jak? — zapytała nieśmiało Alison, obracając dookoła własnej osi.

Spodnium ślubne nie cieszyło się wielką popularnością pośród panien młodych, ale w przypadku Alison wybór był oczywisty. Panna Douglas, słynąca w całej firmie z kolorowych garniturów, musiała iść do ołtarza w spodniach.

Freddie zabrał je do prawdziwego raju panien młodych, przedstawiając niezliczoną ilość propozycji — mniej bądź bardziej ekstrawaganckich kreacji ślubnych. Strój, który miała na sobie Alison, był wtedy niedopracowanym szkicem, zajmującym ostatnią stronę sfatygowanego notesu projektanta. Był niedopracowany, w dodatku na tyle, że mężczyzna wyrywał kartkę płynnym ruchem, zgniótł i rzucił do kosza.

Jednak ona zakochała się w tym niedokończonym rysunku. Trudno było o lepszą metaforę tego związku. Podobnie jak szkic w ocenie Freddiego nie rokował na dzieło jego życia, tak Al nie dawała szans Elijahowi. Wystarczyła jednak odrobina zainteresowania, ludzkiej serdeczności i dobrego serca. Właśnie tak narodziła się miłość, a także najpiękniejsza ślubna kreacja.

— Wyglądasz przepięknie — odezwała się zachrypniętym głosem Poppy. — O rany, zaraz się poryczę, a już się umalowałam — dodała, machając przed twarzą dłonią, by odegnać łzy.

Panna młoda niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, stukając przy tym sandałkami na wysokich obcasach. Górna część kostiumu miała asymetryczny dekolt zebrany na prawym ramieniu — falbany materiały przywodziły na myśl kwiat. Zdobienie powtarzało się na prawym biodrze, maskując wszyty tren dający złudzenie spódnicy.

Iris nic nie powiedziała. Po prostu pokonała dzielącą ją od przyjaciółki odległość, a następnie przytuliła się do niej z całej siły. Przymknęła powieki, również walcząc z ogarniającym ją wzruszeniem.

— Ja też chcę! — Poppy przycisnęła się do nich, żałośnie pociągając przy tym nosem.

Wiele słów cisnęło się na usta, ale absolutnie żadne nie były w tamtym momencie potrzebne. Te wszystkie wspólne momenty wzajemnego wsparcia, snucia marzeń nad kieliszkami wina, doprowadziły ich właśnie do tego miejsca.

— Czy właśnie teraz puszczamy Slipping through my fingers? — wymamrotała Poppy.

Iris otarła łzy wierzchem dłoni, odstępując od przyjaciółek. Parsknęła cicho, kręcąc głową. Tak, właśnie tak to kiedyś zaplanowały. Lata temu, leżąc na wytartej, porysowanej podłodze w akademiku, wpatrując się w poplamiony, poszarzały sufit.

— Lepiej zacznijmy, bo nie zdążymy — zgodziła się Alison, zajmując przygotowane dla niej krzesło.

— Spokojnie, Iris przyjęła złotą zasadę, w myśl której to, co zajmuje cztery minuty w dniu ślubu trwa dwadzieścia. Mamy czas — uspokoiła je Poppy, żałośnie smarcząc w chusteczkę. — Puszczam Abbę! — dodała, wybierając z telefonu piosenkę.

Gdy Iris przystanęła za Alison, napotkała w lustrze jej pytające spojrzenie. Choć bardzo chciała, nie mogła powstrzymać cisnących się do oczu łez, nie mogła zapanować nad szlochem, który targał jej klatką piersiową. Al. uśmiechnęła się do niej ciepło, a potem chwyciła ją za dłoń. Ten drobny gest znaczył o wiele, wiele więcej.

Iris potrząsnęła lekko głową, próbując doprowadzić się do porządku. Ta cudowna kobieta, siostra z wyboru, cierpliwa oraz wyrozumiała przyjaciółka, właśnie wychodziła za wspaniałego mężczyznę. Spełniała jedno ze swoich najskrytszych marzeń z dzieciństwa, a ona mogła być tego nie tylko obserwatorem, ale również częścią.

Powoli zaczęła rozczesywać wciąż wilgotne włosy Alison. Nuciła przy tym cicho melodię Abby, a skupienie na zadaniu, pozwoliło na stopniowe opanowanie emocji. Poppy długo przekonywała, że warto zatrudnić profesjonalnego fryzjera i makijażystę, ale panna młoda uparcie wykreślała te dwa punkty z listy. Nie chodziło o brak funduszy, a o swego rodzaju intymność, prywatność. I jedno wspomnienie z dzieciństwa z mamą Alison, która już nie mogła im towarzyszyć w tym jakże ważnym dniu. Napotkawszy spojrzenie jasnych oczu w lustrze, Iris uśmiechnęła się kącikiem ust. Tak, właśnie o to chodziło.

Kiedy Iris kończyła układać fryzurę, rozległo się pukanie do drzwi. Uniosła brew, posyłając pytające spojrzenie w kierunku blondynki. Jednocześnie poklepała uspokajająco pannę młodą po ramieniu.

— Mam nadzieję, że to nie Elijah. Zobaczenie panny młodej przed ślubem...

— ... przynosi pecha — dokończyła Poppy, zsuwając się powoli z łóżka. Raz za razem zerkała w stronę Iris, nie kryjąc podenerwowania. — Spokojnie, już sprawdzam.

— Kawaleria przybyła! — zawołała wesoło Hiacynta, machając w powietrzu butelką schłodzonego prosecco. — Deborah ma kieliszki... och, Alison! Jak pięknie wyglądasz! Cudownie! Co za kreacja!

— Wiesz, że do tej pory nie powiedziała Elijahowi o tym, że nie będzie sukienki? — zagadnęła czarnoskóra modelka, odstawiając na pobliską etażerkę tacę. Jako ostatnia do pomieszczenia weszła Cardea z aparatem.

— Freddie mu nie powiedział? — zdziwiła się Poppy, już siłując z butelką.

— Oczywiście, że nie! — obruszyła się Deb. — Jedną z nieodłącznych cech pracy projektanta jest dyskrecja.

— Nie mówcie, że słuchacie tego na zapętleniu — wymamrotała Hiacynta, zatrzymując się przy telefonie Poppy. Zaczęła klikać po ekranie, przeskakując po piosenkach. — O! Fernando! Może być.

— Młoda, pamiętaj, by dać ujęcie na pana młodego. Musimy mieć to uwiecznione — zarządziła Poppy, a jej słowom zawtórował dźwięk charakterystyczny dla otwieranej butelki.

Odrobina prosecco, trochę żywszych piosenek Abby, kobiecego harmidru i plotek sprawiły, że Alison śmiała się raz za razem, całkowicie rozluźniając. Cardea bardzo skrupulatnie wszystko dokumentowała, najpewniej, by później zmontować filmik. Iris podejrzewała, że Elijah zaleje się łzami, gdy go zobaczy.

— No dobrze, to teraz czas na mnie. — Poppy splotła dłonie, a następnie naciągnęła. Kości zatrzeszczały złowrogo, a na twarzy kobiety pojawiła się determinacja.

Nim Iris się cofnęła, ustępując miejsca przyjaciółce, delikatnym i powolnym ruchem opuściła kosmyk na policzek Alison, przy okazji muskając go palcem. Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona ze swojego dzieła.

— Wyglądasz, jakbyś zaraz miała się rozbeczeć — odezwała się bezlitosnym tonem Hiacynta, wpychając Iris kieliszek w dłoń. — Napij się.

— Nie mogę...

— Przestań gadać, że nie możesz. My kobiety podchodzimy do wszystkiego bardzo emocjonalnie. I jak z reguły tego nie pochwalam, tak uważam, że ślub najlepszej przyjaciółki, to doskonałe uzasadnienie na picie przed czwartą. — Hiacynty brew drgnęła. — Nie chcę słyszeć, że będziesz prowadzić, od czegoś masz tego przystojnego drużbę.

Iris, choć nie do końca przekonana, wzięła od siostry kieliszek. Może i Reginald udowodnił, że mogła na niego liczyć w kryzysowych momentach. Może w jakiś pokrętny sposób mu zaufała, ale ślub Alison był ważniejszy od nerwów. Mogła być na zdjęciach zapłakana, czerwona i zdecydowanie nieatrakcyjna, o ile wszystko inne się uda. Ten dzień musiał być idealny.

Nim upiła łyk, ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Iris dopadła do nich, nim ktokolwiek zdążył ją uprzedzić, co nie było szczególnie trudne. Poppy w najlepsze pędzlowała twarz Alison, Hiacynta plotkowała z Deborah, a Cardea przeglądała dopiero co zrobione zdjęcia.

— Chyba mamy problem — oświadczył Jayden, gdy tylko otworzyła.

Skarciła go syknięciem i czym prędzej wyszła na korytarz, nim cokolwiek dotarło do uszu pozostałych. Problem. To słowo utkwiło w myślach Iris, a ciało zalała nieoczekiwana fala gorąca. W tym momencie kobieta doceniła fakt, że Freddie uszył dla niej klasyczną sukienkę z dekoltem, przynajmniej dalej mogła swobodnie oddychać. Dopiła do dna prosecco.

— Co się dzieje?

Jayden przestąpił z nogi na nogę, patrząc po ścianach.

— Jay — ponagliła go. Na usta cisnęło się też pytanie o Reginalda. Miał ich pilnować. Do cholery jasnej, miał ich pilnować! Obiecał to wczoraj wieczorem, gdy układali zdjęcia w ramkach. Trzy razy mówił, że będzie miał wszystko pod kontrolą i nie powinna się martwić.

— Łatwiej pokazać niż opisać.

— Moment.

Iris cofnęła się do pokoju po swoje jasne, zamszowe klapki. Poinformowała dziewczyny, że na moment wychodzi, po czym wróciła do Jaydena. W drodze do pokoju, w którym urzędowali panowie, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Do ślubu zostały niewiele ponad trzy godziny. Tak mało i dużo.

Czy coś musiało się teraz zepsuć? I pytanie co jeszcze? Z trudem przygotowali weselne menu, Cardea zastępowała fotografa, a chłopacy rozstawiali dekoracje za ekipę na miejscu.

Florent. Zatrzymała się tak gwałtownie, że Jayden omal na nią nie wpadł. Jeżeli Florentowi się coś stało albo z jakiejś przyczyny nie mógł zagrać... Iris potrząsnęła głową. Wzięła głęboki oddech, mając w pamięci spokojną, łagodnie uśmiechniętą twarz Alison. Coś wymyślą.

Z duszą na ramieniu zmusiła się do pokonania ostatnich metrów, by przekroczyć próg pomieszczenia, gdzie dotarła do niej salwa śmiechu. Jack leżał na łóżku, cały czerwony na twarzy, śmiejąc się do rozpuku. Reginald zalegał na fotelu — długie, smukłe nogi wyciągał przed siebie, a koszulę miał niedbale rozpiętą, odsłaniając przy tym szeroką klatkę piersiową. Jemu również dopisywał humor. A Elijah...

— Och, Iris! — zawołał wyraźnie speszony pan młody.

Odwrócił się, splatając dłonie za plecami, jakby chciał coś ukryć. Spojrzenie Iris przeniosło się na wysokie lustro, przy którym stał mężczyzna, zatrzymując na sporej dziurze ziejącej w materiale spodni na wysokości pośladów nieudolnie zasłanianej rękoma.

Mamma mia.

Nogi się pod nią ugięły. Jack, który jako jedyny na widok jej zmartwionej miny doprowadził się do ładu, siadając na łóżku, teraz się z niego poderwał, by ochronić Iris przed upadkiem. Zacisnęła palce na jego odsłoniętych przedramionach pokrytymi tatuażami.

— Gdzie jest Freddie? — zapytała cicho.

Przymknęła powieki. Wmawiała sobie, że jej się przywidziało, że kiedy otworzy oczy, chłopacy powiedzą, że to taki żart. Głupi, stresujący, ale żart, a to jakieś inne spodnie, a nie te z falbaną od garnituru ślubnego, która nawiązywała do tej na spodnium Alison.

W pokoju zapadła pełna skrępowania cisza. Nie miała pojęcia, czy Freddiemu uda się to uratować. Spodnie nie pękły wzdłuż szwu, ale w poprzek. Umysł kobiety pracował na najwyższych obrotach. Jayden był niższy i bardziej krępy, odpadał. Jack znacznie szczuplejszy.

— Reginaldzie — zaczęła sucho, otwierając oczy — zdejmij spodnie.

Jayden zakrztusił się, prawdopodobnie śliną, i omal nie udławił. Zignorowała go, skupiając spojrzenie na Reginaldzie, na którego policzkach, o dziwo, dostrzegła ogromny rumieniec. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak zabrzmiały jej słowa. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.

— Nie zmieszczę się w nie, Iris. — Elijah, wspaniały, najcudowniejszy i jednocześnie najbardziej niezdarny na świecie Elijah, wybawił ją właśnie z tej idiotycznej sytuacji.

Mało to było dyskretne, może i nawet niegrzeczne, ale spojrzenie Iris prześlizgnęło się z czterech liter jednego na cztery litery drugiego. Rzeczywiście. Tyłek pana młodego był bardziej wypukły, jakkolwiek to brzmiało. Kompletnie nieskrępowana ostatnim gestem, westchnęła ciężko, starając się zignorować rosnącą w niej rozpacz.

— Znajdźcie Freddiego — zaczęła powoli, znowu zamykając powieki. W ostatniej chwili powstrzymała się przed potarciem po nich palcami. Zrujnowałaby zrobiony przez Poppy makijaż. — Wymyślcie coś, cokolwiek.

Elijah wyglądał jak szczeniak przyłapany na pogryzieniu ulubionych butów właściciela. Była jednak zbyt zdenerwowana, by rozczulił ją ten widok. Mruknęła coś pod nosem niezrozumiałego, a następnie wyszła z pokoju. Miała ochotę wrzeszczeć.

— Iris!

— Nie teraz, Reginaldzie.

Chciała wrócić do dziewczyn, poprosić Hiacyntę, by nalała jej jeszcze jeden kieliszek prosecco. Obserwować, jak Poppy podkreśla naturalne piękno Alison, poprosić Cardeę, by zrobiła im kilka wspólnych fotek. A najlepiej kilkanaście, żeby udało jej się później wybrać jedną do oprawienia w ramkę.

— Iris.

Zaszedł jej drogę, zmuszając do tego, by się zatrzymała.

Westchnęła ciężko, unosząc głowę. Piękne miał te oczy — w jej ulubionym odcieniu błękitu, choć do niedawna takowego nie miała. Cholera. Czy on musiał być taki przystojny? W szczególności w tej rozchełstanej koszuli i garniturowych, dopasowanych do jego sylwetki, spodniach. Gdy ułożył dłonie na jej ramionach częściowo okrytych materiałem sukienki, posłała mu nieco wrogie spojrzenie. Nie potrafiła jednak zignorować przemykających po ciele dreszczy.

— Miałeś ich pilnować — powiedziała z wyrzutem, a on skinął głową, potwierdzając swoją winę. — Obiecałeś, że wszystko będzie dobrze. Tymczasem pan młody ma wielką dziurę w spodniach ślubnego garnituru!

— Iris. — Ciepłe dłonie Reginalda przesunęły się po odkrytej skórze w uspakajanym, relaksującym geście. — Wiesz, że dotrzymuję obietnic.

Miała ochotę prychnąć. Co niby zamierzał zrobić? Przecież nie zamienią się spodniami, zaledwie chwilę temu to ustalili! Od ceremonii trochę ich dzieliło, jasne, ale musieli dotrzeć do Taorminy. Freddie był świetnym projektantem i światowej klasy krawcem, ale nawet on nie był cudotwórcą!

— A pan młody ma dziurę w spodniach odsłaniającą cały tyłek.

— Chyba nikt z gości nie będzie miał mu za złe. Obiektywnie ujmując, to całkiem niezły tyłek — zażartował Reginald, a kąciki ust Iris mimowolnie drgnęły, co nie umknęło uwadze mężczyzny.

Cholera. Naprawdę mógłby zagrać tego Bonda.

Pozwoliła, by jego ciepłe dłonie zsunęły się z jej barków na plecy. Zbliżył się do niej, by przytulić do swojego rozgrzanego torsu. Bezradnie oparła głowę o jego ramię, a Reggie jak nigdy nic, obrysowywał jej łopatkę.

To, ile komplikacji napotykali przy organizacji tego ślubu przechodziło jakiekolwiek pojęcie. A te rozdarte spodnie na sam koniec stanowiły apogeum nieszczęścia. Iris nie wiedziała, czy ma płakać, krzyczeć czy może się śmiać. Musiała się uspokoić.

Reginald dalej ją do siebie przytulał, przesuwając dłonią wzdłuż kręgosłupa. Opierał podbródek o czubek jej głowy, dając czas, którego tak bardzo potrzebowała. Była mu za to wdzięczna. Za to i te wszystkie inne momenty, gdy wykazał się zdrowym rozsądkiem.

Gdy zaczął się od niej odsuwać, stłumiła odruch, jakim było zaciśnięcie palców na materiale białej koszuli. Nie chciała, by odchodził, nie chciała, by ją zostawiał.

— Tak trzymaj — powiedział, patrząc na nią tymi błękitnymi oczami wypełnionymi niesłychanym ciepłem. Wierzchem dłoni musnął jej policzek. — Skup się na Alison, ja zajmę się Elijahem.

Na potwierdzenie skinęła głową.

— Reginaldzie? — zawołała, kiedy zdążył się oddalić kilka kroków. — Poproście Franka o pomoc.

W odpowiedzi uśmiechnął się do niej szczerze, prawdziwie. W ten sposób, który lubiła — przeznaczony tylko dla niej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top