Rozdział 29
Przez całą drogę powrotną do Corvo bianco Iris była dziwnie milcząca. Zbyła jego pytanie dotyczące nieoczekiwanego telefonu — na pewno nie był to nikt z hotelu — nieszczególnie miała również ochotę na pogawędki dotyczące rzeczy pzoostałych do zrobienia. Zrezygnowała nawet z puszczania Madonny. Wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w okno, pogrążając we własnych myślach, a on, wyjątkowo, postanowił jej nie przeszkadzać. Dlatego cieszył się z przejażdżki i faktu, że po raz kolejny miał szansę poznać Iris Coleman z nieco innej strony.
Kochać i być kochanym — oto chodziło w tym niewielkim hoteliku położonym na zboczach Etny, tuż przy podupadającej winnicy. Nigdy nie chodziło tylko o miejsce, zawsze chodziło o ludzi. O zaufanie, które Iris okazała Luce, niekiedy powierzając mu kierowanie hotelem, bo chłopak to lubił i miał do tego dryg. O szczerość słyszalną w przeprowadzanych rozmowach. O wzajemną troskę przejawiającą się w tych wszystkich spojrzeniach wymienianych między nią a Enzo. Pamiętał też, jak na samym początku jego pobytu wstawiła się za Alessandro — życzliwie podpowiedziała, o co chodziło, a potem, jego, Reginalda, obdarzyła wyjątkowo chłodnym spojrzeniem.
— Jesteście wreszcie! — zawołał na ich widok Elijah, gdy tylko wysiedli z samochodu. — Frank właśnie przywiózł rodziców i Deborah, mama już o ciebie pytała, Reggie...
Nie zdążył się nawet obejrzeć za Iris, bo przyjaciel już pociągnął go do zatłoczonego lobby, gdzie zastał prawdziwy chaos. Alessandro hałasował walizkami ciągniętymi w kierunku pokoi. Luca tkwił w jednym miejscu z kluczykami, uśmiechając się serdecznie i cierpliwie czekając, aż panujący w pomieszczeniu rozgardiasz nieco osłabnie. Hiacynta opierała się o nieszczęsne pianino i raz za razem wybuchała śmiechem — Florent był w trakcie opowieści, wtórował własnym słowom pojedynczymi nutami.
Wysoki, szczupły i łysiejący mężczyzna — prawdopodobnie pan Douglas, ojciec panny młodej — rozmawiał z Freddiem i jego żoną, Deborah, a państwo Woods, rodzice Elijaha, wypytywali Alison.
— Reggie! — zawołała pani Woods, rozkładając ramiona.
Uśmiechnął się szeroko, podchodząc do niej. Schylił się, a następnie delikatnie ją objął. Pan Woods poklepał go po ojcowsku po barku, kiwając z uznaniem głową. Dawno ich nie widział, kiedy to ostatnio... parę lat temu? Niewiele się zmienili. Ojciec Elijaha posiwiał już dawno temu, a pani Woods zmieniła kolor farby z czarnej na coś, co przypominało dojrzałą wiśnię? Nie potrafił jednoznacznie ocenić.
— Im starszy, tym przystojniejszy — powiedziała, głaszcząc go czule po policzku. — Będzie z ciebie doskonały Agent Jej Królewskiej Mości.
— El przekazał nam dobre wieści — pospieszył z wyjaśnieniami pan Woods. — Te nieoficjalne — dodał ciszej, po czym mrugnął znacząco.
— Iris! Jak dobrze cię widzieć! — zawołała Deborah z mocno słyszalnym francuskim akcentem.
Reggie przywitał się uprzejmie z panem Douglasem, starając skupić uwagę na jego słowach, ale raz za razem zerkał w stronę hotelarki ściskanej właśnie przez Deborah. Później nadeszła pora na państwa Woods oraz pana Douglasa. Ten ucieszył się na widok kobiety, jakby była jego drugą córką. Kto wie, może właśnie tak ją traktował, skoro znała się z Alison od dziecka.
— Proponuję chwilę na odświeżenie po podróży i zapraszamy na lunch — zaproponowała Iris, co spotkało się z ogólną akceptacją.
— Reggie? — zawołał za nim Elijah, kiedy już zaczął wspinać się na piętro. — Florent Grousser? Na moim ślubie?
W odpowiedzi Reginald jedynie uśmiechnął się lekko, wzruszając bezradnie ramionami, jakby nie miał z tym nic wspólnego. Bo w zasadzie to, poza kilkoma mailami i niemałym przelewem, nie miał.
Domyślając się, że gościom odświeżenie się zajmie nieco więcej czasu niż jemu — zawędrował do jadalni, gdzie już kręciła się Iris. Na jej widok przystanął. Zmieniła sukienkę — do szpitala wybrała nieco bardziej neutralną, jednokolorową, ta zaś stanowiła kwintesencję samej Iris, jak i Sycylii. Biały materiał pokrywały soczyście żółte cytryny z zielonymi listkami — przysłaniały spódnicę sięgającą do połowy łydki, otulały szczupłą talię i odwracały uwagę od dekoltu.
Coś załaskotało go w mostku na ten widok.
Zdjęła z tacy ostatni półmisek, a następnie zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Reginald przelotnie zerknął na jego zawartość — pomidory w oliwie i occie balsamicznym z czerwoną cebulką, bazylią i chyba burratą.
— Pomóc wam w czymś? — zagadnął, wchodząc do środka. Kuchnia w żadnym stopniu nie przypominała tego pomieszczenia z poranka, czy z czasów, kiedy urzędował w niej zrzędliwy Enzo.
Jayden, nieobecny w lobby, podobnie, jak Poppy, prawdopodobnie przebywał właśnie w fazie tworzenia. Nie dostrzegał kręcącej się po pomieszczeniu Iris, nie zauważył również Reginalda. A przynajmniej takie wrażenie odniósł aktor.
— Nie możesz tego tak przerzucić do miski! — zawołał nieoczekiwanie kucharz, przez co Reggie aż podskoczył, omal nie strącając jednego z talerzy na podłogę.
— To rodzinny lunch, Jay — zaprotestowała miękko Iris, odcedzając makaron. — Nie musi zostać podany jak w restauracji z gwiazdką Michelin.
— To rodzinny lunch z udziałem rodziców pary młodej. Okoliczności są, jakie są, polowe, niezorganizowane i chaotyczne, ale niech to chociaż wygląda.
— Chociaż wygląda? — złapała go za słówko Iris, opierając dłonie na biodrach. Makaron intensywnie parował za jej plecami. — Sugerujesz, że to, co ugotowałam nie będzie gościom smakować?
— Skądże znowu! — zawołał, wymachując nierozsądnie nożem. — To doskonała kompozycja smakowa. Nawet dodam ją do letniego menu. I nazwę Marudna Iris! Reggie, nie stój tak, będziesz kelnerował. — Cisnął w niego czystym ręcznikiem w kolorowe wzory. — A teraz patrz, ty zrzędliwa kobieto.
Reginald obserwował, jak Jayden płynnym ruchem chwycił metalowe szczypce oraz chochlę, za pomocą których nabrał makaron i przełożył na talerz, formułując schludnie wyglądający stożek. Potem sięgnął po łyżkę i udekorował przestrzeń dookoła sosem, chwycił za młynek, by dodać pieprzu, a także sera.
— Niech ci będzie — mruknęła ze zmrużonymi oczami Iris, po czym zaczęła powtarzać ruchy kucharza.
— Czy to szałwia? — zagadnął Reggie, przystając tuż za nią, jak to miewał w zwyczaju. Zdawał sobie sprawę, że może nie powinien jej tak osaczać, ale coraz trudniej było mu zwalczyć chęć bycia blisko niej. Zwłaszcza, że nie oponowała tym naruszeniom przestrzeni osobistej.
Gdyby ktoś go zapytał, to przypadkowo musnął nosem jej odkryte ramię, podczas gdy zrobił to w pełni świadomie i specjalnie. Może dlatego Jayden rzucił w niego fartuchem.
— Makaron w sosie na bazie masła oraz szałwii i cytryny — przytaknęła, a głos jej przy tym nawet nie zadrżał. Najwidoczniej w obliczu rysowanej przez Jaya wizerunkowej katastrofy urok Reginalda przegrywał z makaronem. — Jedyne, co przyszło mi do głowy, jeśli chodzi o szybki lunch.
— Bierz się do roboty, Reggie! — ponaglił go przyjaciel. — Mamy ludzi do wykarmienia!
Choć wolał pozostać w kuchni, przytknął dłoń do głowy w geście salutu. Sięgnął po tacę, zgarnął przygotowane przez Iris talerze z wciąż parującymi daniami i zaczął dystrybucję posiłków. Rychło w czas, bo goście właśnie pojawili się w jadalni.
— A tobie przypadł kelnerski fartuch? — zdziwiła się Deborah, wstając, by go uściskać i wycałować. Kobieta była wysoka, choć nadal niższa od niego. Włosy nosiła krótko i odważnie obcięte, co często przysparzało jej równie tylu fanów, co przeciwników w modelingu. Deborah jednak nic sobie z tego nie robiła.
— Więc, na co macie ochotę? — zagaił, gdy już wyślizgnął się z jej objęć.
— Co masz na myśli? — Kobieta zmarszczyła brwi, posyłając mu pytające spojrzenie. Siedzący obok Freddie już wywrócił oczami.
— Co chcecie? — powtórzył z lekkim zniecierpliwieniem, wywracając oczami. — Wiecie — dodał — pracuję tutaj od czterdziestu czterech lat. Nikt nigdy nie zamawiał niczego poza makaronem*.
Elijah parsknął cicho, omal nie wylewając wody ze szklanki. Z polecenia Reginalda obejrzał film, z którego pochodził cytat. Reggie uśmiechnął się do osłupiałej Deborah, stawiając przed nią talerz z makaronem, a następnie zawrócił w kierunku kuchni. Zdał sobie sprawę z jednej rzeczy — początkowo tak wiele irytowało go w Corvo bianco, a teraz robił za kelnera i jeszcze sobie z tego żartował.
Czekały na niego już trzy kolejne talerze, a Iris przygotowywała właśnie czwarty. Była tak skupiona na zadaniu, że nawet nie zwróciła na niego uwagi, co powitał z niejakim żalem. Jayden w pocie czoła kroił owoce na deser. Uzupełniał nimi właśnie drugą paterę. Na całe szczęście, na pomoc przybyła im Alison i dzięki niej, wreszcie wszyscy mogli zasiąść do stołu.
— Znajdzie się wolne miejsce dla strudzonego wędrowca?
— Jack! — zawołał Elijah, podrywając się z miejsca. Jego widelec z brzękiem odbił się od blatu stołu, a następnie wylądował na podłodze.
W progu jadalni, tuż koło Alessandro, stał mężczyzna po czterdziestce, choć liczne zmarszczki na ogorzałej od słońca twarzy znacząco go postarzały. Bystrym spojrzeniem szarych oczu objął wszystkich zgromadzonych, a wąskie wargi wygiął w uśmiechu. Miał na sobie bojówki z wypchanymi kieszeniami, jasną, rozchełstaną koszulę i kurtkę do kompletu. Na ramieniu opierał plecak podróżny. Cały Jack był otulony sycylijską kurzawą, przylgnęła do niego niczym druga skóra. Przypominał Michaela Douglasa z czasów Miłość, szmaragd i krokodyl.
Pojawienie się Jacka Woodsa wywołało spore poruszenie. Pan Woods wyglądał na poruszonego, a pani Woods otwarcie zaczęła płakać — kiedy to widzieli swojego starszego syna? Kilka lat temu? Reggie nie miał pojęcia. Kątem oka zauważył, że Jay pochylił się do Poppy, by wyjaśnić, kim był nieznajomy. Freddie oceniającym spojrzeniem ogarnął podróżnika, najwidoczniej dokonując w głowie przymiarki przezornie uszytego, zapasowego garnituru. Alison podążyła za przyszłym mężem, by poznać swojego szwagra.
— Reggie! — zawołał na jego widok Jack, gdy wydostał się spomiędzy rąk najbliższej rodziny. Klepnął go mocno w plecy, przez co Reginald omal nie udławił się własną śliną. — Gratulacje! Tak sobie stoję na lotnisku w Rio de Janeiro, odwracam się, a tutaj podświetlany plakat. Patrzę, patrzę, bo coś nie daje mi spokoju — zaczął opowiadać, pocierając w zamyśleniu brodę. Zarzucił przy tym ramię na barki aktora. — I w końcu... wiem! Znam tę twarz, myślę sobie. Zajrzałem do tej drogerii, czy co to tam było, żeby zapytać o tego dżentelmena na plakacie. Bez urazy, w tej części świata, w której mieszkam, trudno o telewizję, a co dopiero internet. Nie zna pan Reginalda Nelsona?, dziwiły się miłe panie.
Jack jeszcze raz poklepał go po plecach, Elijah uśmiechnął się pod nosem, a pani Woods posłała im ciepłe spojrzenie. Przez te krótką chwilę Reggie poczuł się, jak lata temu, gdy wszystko było łatwiejsze. Kiedy miał naście lat, nie ciążyła na nim żadna odpowiedzialność i nie musiał podejmować ważnych decyzji ciągnących za sobą cały sznur konsekwencji.
Odprowadził spojrzeniem swój niedościgniony wzór do naśladowania z dzieciństwa. Jack Woods zawsze miał spore grono przyjaciół — zawsze zapraszany na najlepsze domówki i imprezy — a to wszystko za sprawą tego niepowtarzalnego czaru zjednującego ludzi. A kobiety po prostu do niego lgnęły. Nic dziwnego, Jack nie miał instynktu samozachowawczego — zawsze ładował się w niebezpieczne sytuacje i nic sobie z tego nie robił.
Odkąd pamiętał spojrzenie mężczyzny zawsze było oceniająco ciekawskie. Nie uległo to zmianie na przestrzeni ostatnich lat, ale Reginald po raz pierwszy poczuł się dziwnie nieswojo. Wystarczyło, by Jack popatrzył na Iris, jak na kolejny artefakt na jego drodze łowcy przygód.
— Wysiadłem z samolotu — zaczął opowiadać podróżnik, zajmując wolne miejsce przy stole. Nie minęła chwila, a Iris przyniosła mu talerz z porcją makaronu, za co obdarzył ją olśniewającym uśmiechem. — I zacząłem szukać postoju taksówek, żeby się tutaj dostać. — Rozejrzał się po pomieszczeniu, marszcząc brwi. — Bardzo tutaj ładnie. Pech chciał — wrócił do przerwanej opowieści — że zatoczka była pusta. Cierpliwie czekałem, bo w końcu cierpliwość jest jedną z cech, które trzeba nabyć, gdy mieszka się w głuszy. Ale żadna taksówka się nie pojawiała.
— Trafiłeś na czas sjesty — wtrącił życzliwie Elijah, splatając dłonie i opierając o nie brodę. Wpatrywał się w brata jak w obrazek i wszystko wskazywało na to, że nie odstąpi go na krok. Nic dziwnego, nie widzieli się naprawdę długo. Reginald nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak bardzo przyjaciel musiał tęsknić za Jackiem.
— Bardzo prawdopodobne — potwierdził starszy z Woodsów, nawijając na widelec makaron. Wsunął do ust potężny kęs, po czym zamruczał z aprobatą, odszukując wzrokiem Iris. — Przepyszne — wymamrotał tuż po tym, jak przełknął. — Ta szałwia jest taka orzeźwiająca. W każdym razie: brak taksówki nie stanowił problemu. Popatrzyłem w górę i pomyślałem sobie — tutaj zademonstrował, wbijając wzrok w sufit — piękne, błękitne niebo, wspaniała pogoda. Jakaś przygoda najpewniej czeka za rogiem!
W związku z tym, że Reginald już skończył swój posiłek, oparł się o pobliską ścianę, postanawiając obserwować wszystko z pewnej odległości. Alessandro pojawił się obok, posyłając pytające spojrzenie, ale odesłał chłopaka do kuchni. Przyjaciele wrócili do przerwanego posiłku, bardziej jednak skupiając się na opowieści Jacka niż na jedzeniu.
Poza Iris. Wzrok hotelarki prześlizgnął się po wszystkich zgromadzonych przy stole. Zmarszczyła brwi, a następnie popatrzyła po pomieszczeniu. Dopiero gdy dostrzegła Reginalda, wyraz jej twarzy się rozpogodził. Coś załaskotało go w mostku, jakaś wyjątkowo upierdliwa iskierka ciepła.
— ... na pobliskiej ławce spotkałem wyraźnie przybitego chłopaka. Powiedział, że zamierza to wszystko rzucić i wyjechać w cholerę. Zapytałem go, gdzie jest ta jego cholera, bo ludzie — tutaj pomachał w ich kierunku widelcem — zawsze zarzekają się, że rzucają wszystko i wyjeżdżają na koniec świata, przy czym ten koniec świata, to jakiś skwer pod miastem, bo lasem tego nie nazwę. Ale — tu uniósł jeszcze nóż dla podkreślenia wagi słów — nie o tym teraz. Z chłopakiem się zgadałem i ma się ze mną zabrać do Amazonii, jeśli nie stchórzy. W każdym razie podrzucił mnie do centrum miasteczka, gdzie przez chwilę kręciłem się po opustoszałym rynku. I tak spotkałem Nico, sprzedawcę lokalnych przysmaków. W zamian za obiad opowiedziałem mu dobrą historię. — Jack wsadził do ust kolejny kęs i przeżuł. — Wyglądasz jak ktoś, kto dużo widział, powiedział: bądź dzisiaj moim gościem. Przyjąłem zaproszenie, pogadaliśmy, a potem zaproponował, że jego brat ma jakąś dostawę w okolicy i może mnie podrzucić. W drodze zepsuł się samochód, złapaliśmy gumę. Chciałem wymienić, ale nie miał na pace zapasowej. Zadzwoniliśmy po pomoc drogową, w ogóle zapomniałem o takim luksusie. Mieli przyjechać dopiero za siedem godzin, więc plany się skomplikowały. Serce się krajało, bo nie porzucam kompanów w potrzebie, w końcu to pierwsza zasada prawa dżungli, ale... przyznałem, że mój brat się żeni. Na co ten przesympatyczny mężczyzna fuknął: twój brat się żeni, a ty nic nie mówisz?! Zadzwonił po swojego kuzyna, ten przyjechał po nas na skuterze i podrzucił do pobliskiego miasteczka. Po drodze spotkałem pasterza z owcami i osiołkiem...
Reginald pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Zawsze uważał, że Jack będzie wspaniałym dziennikarzem — dziwnym trafem znajdował się w centrum wydarzeń, spotykając na swojej drodze jakieś przeszkody. Jednak starszy z braci Woods miał inny plan na swoje życie — podróżował — w prawdziwym w tego słowa znaczeniu. Nie prowadził programu ani bloga do opisywania przygód. Nie. Wędrował z jednej miejscowości do drugiej, na życie zarabiając pracą rąk, pomagając tam, gdzie potrzeba, za co otrzymywał dach nad głową i posiłek. Często przebywał w miejscach bez zasięgu, więc kontakt z nim był utrudniony — w miarę regularnie wysyłał listy, ale one docierały z półrocznym opóźnieniem.
Choć Poppy i Deborah wyraźnie wciągnęły się w opowieść Jacka, po skończonym posiłku Freddie nie miał dla niego litości. Uparł się, że musi poprawić garnitur uszyty w zasadzie na oko — umieszczając sylwetkę Jacka między tą elijahową a reginaldową. Niewiele się pomylił — starszy z braci był bardziej żylasty i szczuplejszy od Elijaha, o tężyźnie zbliżonej do Reggiego, choć nieco niższy.
I tak panie oraz rodzice pary młodej przenieśli się na taras. Jayden z kolei postanowił się zdrzemnąć. Reginald nie miał pojęcia, gdzie podziała się rodzina Iris, ale sama hotelarka zniknęła w kuchni.
Gdy wszyscy wyszli, Reggie westchnął ciężko. Luca przejął gości, a Alessandro, jeszcze kilka minut temu wyraźnie znudzony, przepadł niczym kamień w wodę. Aktor podwinął więc rękawy koszuli, po czym zaczął zbierać talerze i sztućce w jedno miejsce. Niech on tylko dorwie chłopaków... kto to widział, zostawiać szefową, żeby sama sprzątała po posiłku. Za co im płacono? Na pewno nie za nic nierobienie! Może wszystko stanęło w Corvo bianco na głowie, jak Enzo trafił do szpitala, ale to nie zwalniało nikogo z wykonywania swoich obowiązków.
Gdy Iris pojawiła się w jadalni z dwiema tacami, rolką ręcznika papierowego i środkiem czyszczącym w spreju, nie oponowała przed jego pomocą. A to oznaczało, że musiała być naprawdę zmęczona.
I tak też pracowali w milczeniu, zbierając naczynia. Później Reginald wyniósł je do kuchni, podczas gdy kobieta wycierała stoły. Spotkali się nad zmywarkami. Zapełnili je brudną zastawą i garnkami, porządkując też bałagan Jaydena.
Po wszystkim klapnęli na ławkę ustawioną pomiędzy oknami wychodzącymi na winnicę. Iris wachlowała się złożoną serwetką, a Reginald opierał głowę o ścianę, przyglądając podsufitowemu wiatrakowi. Westchnął cicho, uświadamiając sobie, że coraz silniej odczuwał znużenie. Siedząca obok kobieta mu zawtórowała, a następnie pochyliła się, opierając przedramiona na udach okrytych materiałem sukienki zadrukowanym w cytryny.
— Dużo nam jeszcze zostało? — zagadnął.
Nie mógł się powstrzymać — opuszkiem palca wskazującego odgarnął delikatnie pojedyncze, lekko zakręcone włosy z karku Iris, muskając palcami opaloną skórę. Wskutek tego niewinnego gestu wzdrygnęła się, ale nie odsunęła.
— Przymiarka — zaczęła wyliczać przytłumionym głosem — ustawić stoły, pomóc Jaydenowi przy jutrzejszym obiedzie. Jutro rano nakryć stół, udekorować. Przywiozą kwiaty. Trzeba je przewieźć razem z dekoracjami do Taorminy.
Odnotowawszy w głowie kolejne punkty do realizacji, Reginald powoli przesunął dłonią po napiętych barkach kobiety. Następnie obrysował opuszkami łopatkę, rozkoszując się bijącym od jej ciała ciepłem oraz aksamitną w dotyku skórą.
— Mam pomysł — szepnął cicho, zsuwając nieznośnie wolno palec po odznaczających się kostkach kręgosłupa.
— Mhm?
Uśmiechnął się, słysząc ten niewyraźny pomruk.
— Pójdziesz do Freddiego na przymiarkę, a ja w tym czasie ustawię z Alessandro stół i krzesła na zewnątrz — kontynuował, w dalszym ciągu dotykając jej skóry. Wiedział, że nie powinien, słowa przyjaciela w dalszym ciągu tkwiły gdzieś w głowie Reginalda i nie chciały jej opuścić, ale nie mógł się powstrzymać. — A później odpoczniesz.
— Nie mogę tak po prostu iść odpocząć — zaprotestowała, nieoczekiwanie się prostując. Dłoń Reginalda przesunęła się nieco wyżej na plecach, lądując gdzieś na wysokości karku, przykryta pod puklami włosów kobiety.
— A niby dlaczego nie? — odparł na to, unosząc brew.
— Bo — zaczęła, ale urwała, bo uparcie nie odwracał wzroku. Korciło go, by zsunąć rękę po jej ciele, objąć ją w talii i przyciągnąć do siebie, wciągnąć na kolana, a potem całować do utraty tchu, aż usta będzie miała całe opuchnięte, policzki czerwone, a oczy zamglone od pożądania.
— Wszystko wiem — przypomniał, a może to siebie próbował przywołać do porządku, koncentrując się na rzeczach przyziemnych. Plan wesela, tak. — Gośćmi też się zaopiekuję. Wybiorę dobre wino z twojej piwniczki, nakroję sera, poproszę Florenta, aby coś im zagrał. Posiedzą na tarasie, pozachwycają sycylijskimi widokami i nacieszą swoim towarzystwem.
Mówił głównie o rodzicach pary młodej. Zdawał sobie sprawę, że Jayden większość wieczoru spędzi w kuchni, a Poppy obłożona kremem na oparzenia, bo nadal się z nimi męczyła. Deborah raczej będzie chciała odpocząć po podróży, a Freddie najpewniej skupi się na dopasowaniu garnituru Jacka. Hiacynta, Frank i Cardea nawet go nie martwili — z tego, co zdążył zauważyć, czuli się w Corvo bianco jak u siebie. A Iris, niezależnie od tego, co twierdziła, potrzebowała chwili na złapanie oddechu i wyciszenie emocji związanych z sytuacją zdrowotną Enza. Poza tym jutro był wielki dzień, musiała być w pełni sił.
— Masz dwie opcje do wyboru — powiedział w końcu, nieco łagodniejszym tonem. — Albo idziesz na patio odpocząć z pozostałymi, albo się położyć.
— Dobrze wiesz, że mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Poradzę sobie.
— Wiem — przyznał, bo zdawał sobie sprawę, że najpewniej chodziło o jakieś drobiazgi-niespodzianki dla młodych, których nie chciała zrzucać na pracowników. Pamiętał chociażby o zdjęciach, które przeglądała w trakcie drogi do szpitala. — Ale pozwól sobie pomóc.
Przez kilka uderzeń serca Iris wpatrywała się w niego nieustępliwie, aż wreszcie westchnęła cicho, a potem skinęła pojednawczo głową. Uśmiechnął się kącikiem ust, w ten sposób triumfując swoje małe zwycięstwo. Gest ten sprawił z kolei, że spojrzenie hotelarki zsunęło się na jego wargi i tam też zatrzymało się na dłuższą chwilę.
Reginald powoli przesunął swoją dłoń po odkrytej skórze Iris, a następnie po materiale tej uroczej sukienki, która, był tego pewien, będzie śniła mu się po nocach. Zaczął obrysowywać kciukiem wystającą kość biodrową, ostrożnie nachylając w stronę kobiety.
Wiele by oddał, by ją w tamtej chwili pocałować. Zamknąć w uścisku ramion, pozwolić, by otuliła go swoim ciepłem, poczuć jej dłonie na ciele, usta na ustach, mocno bijące serce tuż przy własnej klatce piersiowej.
Coś zahałasowało. Jedna z metalowych łapek kuchennych wylądowała właśnie na podłodze. Iris odsunęła się od niego, patrząc w kierunku źródła hałasu, podczas gdy Reggie zacisnął mocno wargi, walcząc z narastającym w jego klatce piersiowej poczuciem zawodu.
*Parafraza dialogu z Hell or High Water (2016); woryginale: „So what do you don't want? What don't you want? You know I'vebeen working here for fourty four years. Ain't nobody ever ordered nothing but t-bonesteak and a baked potato."
---------------------------------------------------------------
Moi mili,
dodaję bonusowy rozdział, bo domyka on akcję poprzedniego i z perspektywy czytelnika (a nie tylko autora) lepiej zostawić dłuższą przerwę po tym fragmencie.
I... wychodzimy już na ostatnią prostą. Koniec przygotowań do ślubu, od przyszłego tygodnia ślub. Czy to oznacza, że nasi bohaterowie będą mogli wreszcie odetchnąć? Skądże znowu.
Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top