Rozdział 15

— No co tam? — zagadnął Liama, którego twarz pojawiła się na ekranie telefonu.

Reginald odłożył klucz i przełożył stronę instrukcji. Wrócił do dokręcania śruby, przez co nie zauważył, że agent przyglądał się uważnie otoczeniu (oczywiście na tyle, na ile pozwoliła mu kamerka).

— Gdzie ty, do cholery, jesteś?

Reggie powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu skąpanym w półmroku.

— W garażu — powiedział zgodnie z prawdą, w dodatku tonem sugerującym, że to najbardziej oczywista oczywistość na świecie.

Rozmowa z Iris podziałała na niego motywująco. Nie mieli okazji pogadać o tym, co wydarzyło się na ich krótkim wypadzie do miasta. W sumie to nie wiedział, czy warto temat zaczynać. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Dużo pracował z ludźmi i potrafił wyczuć, gdy się komuś narzucał. Hotelarka go nie unikała — to raczej nie było możliwe w tych okolicznościach — ale wyraźnie go od siebie odpychała.

Może nadal nie do końca wybaczyła mu usłyszane słowa? Nie, raczej nie chodziło o to. W końcu wyjaśnił, że to Liam był głównym winowajcą. Może jakiś niesmak pozostał, ale słowami tego nie naprawi. Dlatego ostatnio trochę mocniej zaangażował się w przygotowania — przynajmniej na tyle, na ile mu pozwalała.

Poza tym — nudziło mu się. W hotelu naprawdę brakowało rozrywek — chociażby siłowni. Na słońcu nie mógł się wylegiwać, by nie szaleć z problematyczną na planie opalenizną. Pewnie istniały sposoby na jej ukrycie, ale po co dokładać sobie kłopotu. Z kolei lokalizacja była idealna dla lubujących się w spacerowaniu czy wspinaczce — a on do takich osób nie należał.

— Co ty najlepszego wyrabiasz?

— Skręcam stojaki do żyrandoli — wyjaśnił, mimowolnie powtarzając słowo przytoczone przez Alessandra. — Lamp — poprawił się machinalnie, podnosząc z kucek, by sięgnąć po telefon. Pokazał agentowi dwa gotowe stojaki. Jeszcze nie nałożył na nie kloszy, które składały się ze zwisających kryształków. Porządnie zmontował stojaki, ale czuł jakiś irracjonalny strach, że nie wytrzymają ciężaru szkła. Wolał nie próbować bez asekuracji drugiej osoby.

— Czemu zajmujesz się takimi rzeczami? — Liam pokręcił głową, jakby kompletnie nie rozumiał.

— Bo firma wypożyczająca dekoracje dostarczyła je w stanie rodem z Ikei — odpowiedział, odklejając od wilgotnej skóry równie mokry materiał. Przydałby się jakiś wentylator.

Liam wyglądał, jakby nie załapał żartu, a Reginaldowi nie chciało się go tłumaczyć. Czasami z aktora wychodziły europejskie przyzwyczajenia, przez co zdarzało się, że się rozmijali w rozmowach.

— Dobra, nieważne — mruknął tylko, odstawiając telefon z powrotem na stół. Wytarł twarz w krawędź koszulki, zostawiając na niej plamy.

Żałował, że nie może przenieść się na zewnątrz — o tej porze było tam znacznie przyjemniej. Wolał jednak nie ryzykować, że ktoś go zobaczy. Po kolacji, wieczornym plotkowaniu, odczekał, aż wszystkie światła zgasną. Dopiero wtedy się tutaj wymknął.

— Okej, powiesz mi, kto to jest?

Liam wyciągnął tablet z mocno podświetlonym ekranem. Jakość fotki nie była najlepsza — to prawda — ale wystarczająca, by Reggie zidentyfikował zdarzenie i siebie samego. Syrakuzy, Ortiga, on, zaborczo obejmujący kobietę, przytulaną do klatki piersiowej.

Kropla potu spłynęła mu po plecach. Tak skupił się na tym, by oddzielić Iris od tego nachalnego typa, że nawet nie zastanowił się nad ewentualnymi konsekwencjami swojego zachowania. A już tym bardziej przez myśl mu nie przeszło, że ktoś mógł go poznać i sfotografować.

— Ile osób to widziało? — zadał pytanie, ignorując agenta.

Iris definitywnie go znienawidzi. Nie wyglądała na kogoś, kto lubił udostępniać w sieci swój wizerunek. Nawet dziewczyny — Poppy na Instagramie, a Alison na Facebooku — nigdy nie dodawały z nią zdjęć, mimo częstych spotkań we trójkę. Wiedział, bo dokładnie prześledził social media przyjaciółek, w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o Iris.

— Usunęli ten post, zanim stał się viralem. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie: kim ona jest?

Reggie odetchnął z ulgą, ale w głębi duszy wiedział, że jego radość była przedwczesna. Zawsze ktoś mógł wrzucić to ponownie albo, lepiej, dodać filmik na Tiktoka. Nie obawiał się o siebie — nie zrobił niczego złego, do żadnej bójki nie doszło — nie chciał tylko, by Iris została w to wszystko wmieszana.

— A czy to ma jakieś znaczenie? — Jego głos zabrzmiał trochę ostrzej niż zamierzał. Nie widział powodu, by kontynuować dyskusję. Zaczął grzebać w skrzynce za pudełkiem z końcówkami do śrubokręta... gdzieś je tu widział chwilę temu.

— Tak. Jeśli szambo się wyleje, chcę być na to przygotowany. Muszę wiedzieć, co mam odpowiadać. Dla twojego dobra.

Reggie wywrócił oczami, po czym zassał wnętrze policzka. Przez chwilę rozmyślał nad możliwymi rozwiązaniami, ignorując utyskiwanie agenta.

— Powiedz, że się spotykamy — rzucił nagle. Kątem oka zauważył, jak Liam rozdziabia usta. — Sprawa jest świeża, delikatna, a moja partnerka nie jest osobą publiczną. Bardzo chciałbym, aby uszanowano naszą prywatność.

— Żartujesz sobie?!

— Nie. Jestem absolutnie poważny — zapewnił go, zamykając z trzaskiem skrzynkę. Nie wiedział, gdzie przesiał te końcówki. Popatrzył na ekran, na swojego agenta.

— Reggie, nie tak się umawialiśmy! Wyłączyłeś się na dwa tygodnie z jakichkolwiek aktywności, żeby odpocząć. Miałeś przygotowywać się do najważniejszej roli swojego życia, siedzieć w domu. Wiedziałem, że ten wyjazd to poroniony pomysł... jeszcze kobieta! Kobieta! Czyś ty oszalał?!

— Muszę kończyć, Liam — powiedział spokojnie, ale nie przyszło mu to łatwo. Jeszcze teatralnie ziewnął. — Na łączach.

Wcisnął czerwoną słuchawkę, po czym klapnął na betonową podłogę i oparł się o kartony. Westchnął ciężko, na chwilę przymykając powieki. Nie zamierzał w to wszystko wciągać Iris, ale łatwiej było powiedzieć, że się z nią spotykał, że to coś stałego. Zawsze istniała większa szansa, że uszanują jego prośbę i zwyczajnie w świecie się odpieprzą, zwłaszcza, że nigdy specjalnie nie afiszował się życiem prywatnym w sieci. Poza czasami małżeństwa z Lisą.

Przed wyjściem poukładał jeszcze kartony i wrzucił do nich papierowe elementy. W jednym zgromadził folie i inne plastikowe resztki. Patrząc na swoje dzieło, uśmiechnął się, otrzepując dłonie.

Elijah byłby z niego dumny.

***

Następnego poranka obudził się późno i jeszcze jakiś taki połamany. Przekręcił się na łóżku, układając przedramię na wysokości oczu. Przez chwilę udawał, że rzeczywistość nie istnieje, a on może bezkarnie spać.

W końcu jednak odpowiedzialna dorosłość przezwyciężyła dziecinne lenistwo i sięgnął po telefon. Wywrócił oczami, widząc nieodebraną wiadomość od Liama. Nawet nie kwapił się jej odczytać przed odrzuceniem komórki na materac obok.

Ziewał raz za razem, marząc o filiżance mocnej, czarnej kawy. Tego akurat Iris nie mógł odmówić — mieszanka, którą zamawiała, była rewelacyjna. Z trudem i w bólach doprowadził się do porządku, a następnie zszedł do jadalni, gdzie zastał parę młodą.

Powitał ich szerokim uśmiechem. Nie spodziewał się Elijaha i Alison w hotelu o tej porze — sądził, że wybrali się na wycieczkę i z jakiejś przyczyny postanowili go ze sobą nie zabierać. Dzisiaj nie miałby im za złe, naprawdę.

— Dzień dobry — przywitał się z nimi jeszcze raz, tuż po tym, jak zaparzył sobie kawę i zajął miejsce po przeciwległej stronie stołu.

Spojrzenie, jakie posłał mu El, podziałało jak kubeł zimnej wody. Mimowolnie wyprostował się na ławie, a aromatyczna, czarna kawa zdawała się nagle zbędna. Znali się nie od dziś. Reggie bez mrugnięcia potrafił odczytywać i interpretować zachowania przyjaciela. A ten wyglądał na zaniepokojonego.

Cholera, nawet na wkurzonego.

Aktor momentalnie zrobił rachunek sumienia w głowie. Elijah rzadko się irytował. Nawet te najbardziej stresujące sytuacje w pracy nie wytrącały go z równowagi. Zatem coś się stało. I musiało być naprawdę poważne.

Popatrzył na Alison, szukając u niej pomocy, jakiejkolwiek podpowiedzi, ale kobieta zdawała się go ignorować.

—- Musimy porozmawiać — zaczął prawnik, a ton jego głosu był poważny, zawodowy. Reggie aż się wzdrygnął, bo go nie znosił. — Wszyscy się tutaj znamy. Jedni trochę krócej, inni dłużej. Na pewno się lubimy, a przede wszystkim szanujemy. I sobie ufamy.

Furia Elijaha była zimna niczym dobrze zmrożone kostki lodu. Trwała długo, co ich topienie, a w pierwszym zetknięciu wręcz paraliżowała od chłodu. Reginald zawsze wolał pełne ekspresji dyskusje — krzykliwe, głośne, równie bolesne, ale znacznie krótsze.

— Przyjaźnimy się w pełnym znaczeniu tego słowa — zaczął El.

— Och, Iris, dobrze, że jesteś — odezwała się z wyraźną ulgą Alison, znacząco się przy tym rozluźniając. Rzeczywiście — właścicielka Corvo bianco pojawiła się w pomieszczeniu, posyłając w stronę pary młodej pytające spojrzenie. Reggiego zignorowała.

— Coś się stało? — zapytała, z uśmiechem zajmując miejsce koło przyjaciółki.

Na blacie stołu, pod dłońmi Elijaha, spoczywał tablet. Reginald właśnie go zauważył. Widząc, jak przyjaciel przesuwa go w kierunku Iris, zrozumiał, że czekała go prawdziwa katastrofa.

Nie wzięła przedmiotu do ręki, więc niemalże od razu zobaczył kiepskiej jakości zdjęcie, na którym ją do siebie przytulał. Bez problemu siebie rozpoznał, nie było nawet sensu zaprzeczać. Na całe szczęście twarzy Iris nie było widać, bo przysłaniał ją ciałem.

Obserwował, jak spojrzenie kobiety prześlizgiwało się po treści artykułu, a jej twarz pozostawała nieprzenikniona. Czytała tak szybko, że miał spore problemy ze zrozumieniem tego, co wyświetlało się na ekranie do góry nogami.

Reginald wbijał w nią wzrok, prosząc, by na niego spojrzała. Nie miał pojęcia, co tam nabazgrali, ale nie chciał tracić tej cienkiej nici porozumienia, którą wypracowywali wspólnymi siłami. Zdawało się nawet, że zaczął ją do siebie przekonywać i miał to tak po prostu stracić?

Gdy Iris odsunęła od siebie tablet, unikała jego spojrzenia.

— Reginaldzie, czy konsultowałeś ze swoim agentem to stanowisko?

Pytanie było tendencyjne i specjalnie sformułowane, by odpowiedź stanowiło albo tak, albo nie.

— El — szepnęła cicho Alison, trochę karcąco.

— Tak.

Nie było sensu zaprzeczać. Liam był, jaki był, ale na pewno nie odważył się przekazać prasie czegoś ponadto, co usłyszał od samego Reginalda. Czasami bywało odwrotnie i wydawał bardziej lakoniczne komunikaty, ale pod tym względem pozostawał słowny. Reggiego zastanawiała inna kwestia — czy agent czekał, aż ktoś się do niego zgłosi, czy sam postanowił tych informacji udzielać.

— To raczej oczywiste, ale... nie jesteście razem?

— Nie — odpowiedział równocześnie z Iris. Zerknął na nią, ale ona uparcie go ignorowała. Powietrze, równie niewidzialne jak on w tym momencie, zdawało się ważniejsze dla kobiety. W końcu jego potrzebowała do życia, a Reggiego nie do końca.

— Iris? Czy ten komunikat został ułożony z tobą w porozumieniu? — drążył dalej Elijah tym swoim bezwzględnym prawniczym tonem.

Za tym chłodem, spokojem, pobrzmiewało rozczarowanie. Przyjaźnili się od dzieciństwa i byli dla siebie niczym bracia — Reggie nie potrafił zliczyć, ile godzin życia spędził w kuchni państwa Woods, ale z całą pewnością było ich więcej, niż we własnej. Wspólnie szli przez życie, mimo różnic, które ich dzieliły, a później także odległości. Ufali sobie bezgranicznie. A on właśnie to zaufanie naruszył.

— Tak — powiedziała nieoczekiwanie Iris, podnosząc głowę. — Właśnie Reginalda szukałam, by z nim na ten temat porozmawiać.

Serce Reginalda zgubiło rytm na parę uderzeń, przez co omal nie dostał zawału. Skłamała. W jego obronie. Przed przyjaciółmi. Dlaczego?

— Sytuacja jest pod kontrolą — mówiła dalej, podnosząc się ze swojego miejsca. — Wiecie, że gdyby działo się coś złego, na pewno zwrócilibyśmy się do was o pomoc. To tylko plotki, które niedługo się wyciszą — zapewniała, muskając palcami spódnicę swojej błękitnej sukienki. — Mógłbyś? — dodała, patrząc już na Reginalda. Wskazała mu podbródkiem drzwi.

Podążył za nią. Nie miał odwagi spojrzeć na Elijaha, by przekonać się, czy zwęszył kłamstwo, czy może przyjął słowa Iris za w pełni prawdziwe. Szczerze mówiąc, żaden z wariantów Reginaldowi nie odpowiadał — nie chciał, żeby ktoś kłamał w jego imieniu, jeszcze wobec przyjaciół.

Wyciągnął z kieszeni komórkę i wklepał w wyszukiwarkę własne nazwisko. Artykuł z clickbaitowym tytułem wyskoczył od razu — pełen spekulacji na temat jego nowej, wakacyjnej miłości. Aż coś go nieprzyjemnie zassało w żołądku na myśl, że takich określeń użyto względem Iris (mimo że jej imię ani nazwisko, ani razu nie padły w tekście). Otwarcie szydzono z jego złamanego serca po rozwodzie. Złośliwie podkreślano, że prędko pamięć miał kiepską, a serce pojemne, skoro już się pozbierał i „przygruchał sobie ładniutką Włoszkę".

Wreszcie dotarł do słów Liama, który powtórzył to, co usłyszał od niego. Co do joty.

Gdy tylko przekroczył próg garażu, o jego klatkę piersiową odbił się pusty karton.

Mimowolnie przypomniał sobie ich wczorajszą rozmowę. Zawsze mogły być to szklanki.

— Czy ty zwariowałeś?! — naskoczyła na niego Iris, nim jeszcze domknął za sobą drzwi.

Miała dzisiaj na sobie uroczą, rozkloszowaną sukienkę z dekoltem w serce na szerokich ramiączkach. Włosy upięła w kucyk i związała błękitną wstążką, która drgała wraz z gwałtowniejszym ruchem. Wyglądała... ślicznie, nawet jeśli była na niego na tyle zła, by rzucać pudłami. Jeśli chciała, mogła to zrobić wszystkimi pudłami tego świata.

— Co ty w ogóle sobie wyobrażałeś?! — kontynuowała, a kolejny kartonik poszybował w jego stronę. Tym razem nie dał się zaskoczyć i udało mu się go złapać.

Co on sobie wyobrażał? Dobre pytanie.

— Tak było łatwiej — odezwał się w końcu.

— Łatwiej?! — powtórzyła piskliwym głosem, zatrzymując się gwałtownie. — Powiedz mi niby, jakim cudem wymyślenie kłamstwa było dla ciebie łatwiejsze od powiedzenia prawdy? Bo czegoś nie rozumiem.

— W moim świecie nie ma kryształowych ludzi — powiedział, siląc się na spokojny ton. Tyle był jej winien po tym, jak skłamała Elijahowi oraz Alison. — Nikt nie uwierzyłby, że interweniowałem, bo jakiś facet ci się naprzykrzał.

Spodziewał się kolejnego pudła, ale ona przystanęła, wpatrując się w niego. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Zawsze sprawiała wrażenie poukładanej, zdyscyplinowanej. W tym momencie nad sobą nie panowała. Podobała mu się taka wersja Iris — pełna energii, ognia, emocji.

— Czyli nikt by nie uwierzył, że postanowiłeś się wtrącić, bo twojej znajomej narzucał się jakiś facet — powtórzyła powoli, ale takim tonem, że zabrzmiało to abstrakcyjnie oraz absurdalnie.

— Możesz mi wierzyć bądź nie, ale w Hollywood nikt nie robi nic bezinteresownie — powiedział cicho, uświadamiając sobie właśnie, w jak smutnym świecie żył.

Rzeczywiście, żaden z jego przyjaciół, nikt, nie pomyślał, że zrobił to, bo czegoś oczekiwał w zamian. Wszyscy słusznie przyjęli, że zaopiekował się jedną z nich. Ale to tak nie wyglądało dla tych zza oceanu.

— Zrobiłbym to samo dla Poppy i Alison.

... ale ich nie tuliłby do siebie i nie całował w głowę, ale tego już nie dodał na głos.

— Wtedy też powiedziałbyś, że się z nimi spotykasz? — zagadnęła, robiąc krok w jego stronę.

— Nie, bo sieci znajdują się ich zdjęcia z ich facetami.

— Tym bardziej byłaby to świetna pożywka dla plotkarzy. Trójkąt? A może zdrada?

— Posłuchaj mnie przez chwilę. — Też zrobił krok w jej stronę. Teraz stali tak blisko siebie, że niewiele brakowało, a stykaliby się nosami. Już otwierała usta, by mu odpyskować, ale przytknął do nich swój palec, na co posłała mu pełne oburzenia spojrzenie. — Nie znasz realiów mojego świata, a ja nie znam twojego — zaczął twardo. Chwilę temu obiecał sobie, że zachowa spokój, ale nie potrafił. — Więc mam propozycję. Przestańmy oceniać się przez pryzmat naszych uprzedzeń. Jeśli mówię, że tak było lepiej, to uwierz mi, było.

Przez chwilę wpatrywał się w ciemne, przepełnione wzburzeniem oczy kobiety, a serce mocno, szybko, biło mu w piersi. Zsunął wzrok na jej usta. Wyczuwał pod opuszkiem ich miękkość, ciepło rwanego oddechu. Byli tak blisko siebie, że wystarczyłoby, by odrobinę się nachylił, a potem...

— Nie rób tego — wyszeptała nieoczekiwanie, muskając wargami jego palec.

— Czego? — zapytał równie cicho, przyglądając się temu widokowi z zafascynowaniem.

— Dobrze wiesz, czego — odparła, a następnie odstąpiła od niego na krok, kolejny, a następnie odwróciła się i objęła obrończo ramionami, wyrywając go z tego dziwnego otępienia. — Co dalej?

— Nic — powiedział zgodnie z prawdą, wpatrując się w krzywiznę jej ramienia, muśniętą słońcem skórę. — Zdjęcie nie pozwala na twoją identyfikację, a ja nie zamierzam zdradzać twoich danych. Za tydzień nikt nie będzie już pamiętał o tej sytuacji.

Zdawało się, że ta informacja przyniosła jej ulgę. Nie mógł tego zagwarantować, ale to był bardzo prawdopodobny scenariusz — nie mieli żadnych poszlak, które naprowadziłyby ich na Iris Coleman. Była bezpieczna. I tylko to się liczyło.

— Wiesz o co chodziło Elijahowi? — odezwała się, nieoczekiwanie odwracając. — O przyjaźń. Ufamy sobie i nie wpakowujemy nikogo w sytuacje takie jak ta bez wiedzy i zgody tej drugiej osoby. — Splotła przed sobą dłonie. — Zaskoczyłeś mnie. Spanikowałam. I trochę się przestraszyłam. Mogłeś mi o tym wszystkim powiedzieć.

Mógł, racja, ale nawet nie przeszło mu to przez myśl. A nawet gdyby... chyba i tak nie znalazłby w sobie odwagi, by poprosić ją o coś takiego.

— Lepiej prosić o przebaczenie niż pytać o pozwolenie — przyznał w końcu, uśmiechając się pod nosem, na co szturchnęła go łokciem.

Zdawało się, że atmosfera między nimi — moment temu tak gęsta, że można było kroić ją nożem — wreszcie się oczyściła. Jakiś ciężar spadł mu z serca. Co prawda nadal czekała go trudna rozmowa z Elijahem, ale skoro dogadał się z Iris, to tym bardziej znajdzie porozumienie ze swoim przyszywanym bratem.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Wyjątkowo najpierw pytasz o pozwolenie? — zakpiła, podnosząc karton, który jakiś czas temu cisnęła w jego stronę. Kąciki jej ust drgały w lekkim uśmiechu.

— Dlaczego skłamałaś? Tam, w jadalni?

Wyprostowała się z cichym westchnieniem, odgarniając na plecy brązowe włosy. Zassała dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

— Widziałam w jego oczach narastające rozczarowanie — przyznała w końcu. — Nie znam Elijaha tak długo, jak ty, ale zdążyłam się zorientować, jak wiele dla niego znaczysz. Wiem, jak to jest, gdy ktoś bardzo ci bliski, ktoś, komu ufasz i kochasz, robi coś, co cię rozczarowuje. Wolałam mu tego oszczędzić.

— Niepotrzebnie — przyznał z żalem. — Może właśnie taki jestem. Rozczarowujący.

— Może tak — odpowiedziała brutalnie szczerze, przystając przy drzwiach. — A może nie. Może za tym wszystkim krył się jakiś konkretny powód będący dobrym usprawiedliwieniem.

Z tymi słowami zostawiła go samego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top