Rozdział 13
Reginald niechętnie dołączył do Elijaha oraz Jaydena opierających się o balustradę. Kucharz powoli sączył wino, nie odrywając wzroku od promenady tuż pod nimi, na której Poppy w najlepsze bawiła się z dziewczynami. Elijah przezornie pozostawił swoją szklankę na blacie stołu, najwidoczniej w obawie, że mógłby upuścić ją komuś na głowę.
Przez jakiś czas Reggie obserwował Syrakuzy znajdujące się po drugiej stronie zatoki, na migoczące w oddali światła, na przepływające w stronę mariny jachty. Ale jego wzrok nieustannie wracał do Iris. Nie zastanawiał się nad tym nigdy, ale gdyby ktoś go zapytał, momentalnie przyznałby, że pewnie nie umiała tańczyć. Jakże się pomylił — jak ona się ruszała! Zdawała się być świadoma każdej części swojego ciała, która bezlitośnie poddawała się rytmowi wygrywanej na gitarze muzyce. Śledził każdy ruch, wirujące włosy, wgapiał się w opalone nogi odsłonięte przez wirujący w powietrzu materiał białej sukienki.
— To mi się nie podoba — mruknął ponuro Jayden, wskazując podbródkiem w kierunku grupki mężczyzn, która przystanęła w pobliżu i przyglądała się bawiącym gościom restauracji. Oprócz dziewczyn na chodniku promenady bawiło się także parę innych osób, ale to właśnie one przykuwały uwagę kolorowymi tkaninami ubrań, beztroską, podskokami i głośnym wykrzykiwaniem słów piosenek.
Sygnał był jasny: same i pijane.
Reginald nie sądził, by cokolwiek im groziło. Faceci wyglądali na turystów i pewnie nie mieli złych zamiarów.
— Gdzie jest Freddie? — zapytał Elijah.
— Nie wiem, gdzie przepadł — burknął Jayden. — Lepiej niech będą w tym samym miejscu, jak dotrę na dół — mówił dalej, niemalże wbiegając do budynku.
Aktor niechętnie odepchnął się od balustrady, sięgając po damską torebkę. Tłumiąc ziewnięcie, poprawił cienki pasek na ramieniu. Dobrze, że to Jay ruszył jako pierwszy — już za czasów studenckich wyciągali go z komisariatów, po tym, jak wdał się w jakąś bójkę na tle klubowym. El... raczej nadawał się do mediacji, ale takich słownych, nie siłowych.
Freddiego zastali przy kontuarze we wnętrzu restauracji, gdzie regulował rachunek. Na ich widok posłał im pytające spojrzenie, ale Reggie zbył go machnięciem ręki. Wolał być w pobliżu, tak w razie czego, dlatego próbował nadążyć za stawiającym długie kroki przyjacielem.
Gdy wydostał się z lokalu, stanął jak wryty. Elijah asekuracyjnie trzymał Jaydena za ramię, podczas gdy do drugiego przytulała się Poppy, próbując go uciszyć. Blondyn był już cały czerwony na twarzy, a słowa wypadały z jego ust z prędkością światła. Gdyby mógł, najpewniej skoczyłby na stojącego nieopodal faceta. Alison starała się załagodzić sytuację — ale jej spokojny ton ginął w powstałej katatonii dźwięków.
Inni goście restauracji zdawali się zaniepokojeni i zmieszani. Przechodnie przystawali, by zorientować się w sytuacji. Reggie już chciał interweniować — zaproponować, by odeszli z Jaydenem, aby ten ochłonął i przypomniał sobie, że nie miał przed sobą kibiców „wrogiego" klubu piłkarskiego.
Gdzie była Iris, do cholery?
Dostrzegł ją nieopodal. Właśnie unosiła dłonie, kręcąc głową. Wyraźnie sygnalizowała, że nie życzy sobie żadnego kontaktu. Pamiętał ją sprzed kilku minut — swobodne kołysanie się w rytm muzyki, giętkie ciało, szeroki uśmiech, zarzucanie włosami. Teraz kompletnie nie przypominała tej Iris sprzed kilku minut. Wyraźnie zesztywniała, prostując jak struna. Ten ładny uśmiech zgasł, zastąpiony przez niepewny grymas.
Facet już wyciągał do niej ręce.
Reginald nie wiedział, co nim kierowało i dlaczego postąpił tak, jak postąpił. Mógł nie robić nic — Iris najpewniej dałaby sobie doskonale radę sama, w ostateczności interweniowałby Elijah albo Freddie, który właśnie do nich dołączył. Nie był przecież za nią w jakikolwiek sposób odpowiedzialny.
Ale ją znał. Ba, prawie jej dzisiaj powiedział, że czuje się tak, jakby znał ją od zawsze. Momentalnie zorientował się, że zaistniała sytuacja była dla niej niekomfortowa. A ten typ najwidoczniej nie rozumiał słowa „nie" i trzeba było mu je przeliterować.
— Tutaj jesteś, kochanie, wszędzie cię szukałem — odezwał się miękko, przesuwając otwartą dłoń tuż nad pośladkami Iris, by zatrzymać na przeciwległym biodrze i przytulić ją do siebie. Serce biło mu przy tym jak szalone, bo nie był ani trochę pewien reakcji kobiety. — Mam twoją torebkę — mówił dalej, po czym zmarszczył brwi. — Jakiś problem? — dodał nieco ostrzej, przechylając głowę.
Skupił spojrzenie na nieznajomym. Nabyty w pracy spokój i stalowe nerwy ocaliły go przed narastającą paniką. Nie wiedział, czy życzyła sobie jakiejkolwiek pomocy, a już tym bardziej by ją dotykał.
— Nie, myślę, że nie — odezwała się wreszcie, po przedłużającym się milczeniu. Poczuł, jak poruszyła się pod jego dłonią. Przez chwilę myślał, że chciała się odsunąć, ale wręcz przeciwnie, odwzajemniła uścisk, ufnie kryjąc się w jego ramionach.
— To świetnie — skwitował, nachylając się, by cmoknąć ją w skroń. Nie odrywał przy tym wzroku od obcego faceta. Posłał mu jeszcze najbardziej lodowate spojrzenie, jakie posiadał w swoim arsenale. Zadziałało — typ się ulotnił.
Wraz z jego zniknięciem powrócił do niego dźwięk. Muzyka nadal grała — nieco ciszej niż uprzednio. Widząc, iż potencjalna bójka właśnie rozeszła się po kościach, pozostali klienci restauracji wrócili do posiłków. Elijahowi udało się odprowadzić nieco dalej blednącego Jaydena. Poppy wachlowała go serwetką, raz za razem kręcąc głową.
Iris gwałtownie się od niego odsunęła, jakby jego dotyk parzył.
— Uhm... oddasz mi moją torebkę?
Ach tak, torebka. Pospiesznie ściągnął ją z ramienia, ignorując cisnący się na usta żart. W jakiś sposób chciał poprawić jej humor, znowu wywołać ten beztroski uśmiech, jaki widział zaledwie parę minut temu.
Jednak się nie odważył. Kobieta podziękowała mu cicho, po czym dołączyła do przyjaciółek.
— Cóż...
— Nic nie mów — przerwał Freddiemu, który się z nim zrównał. Projektant przyjął niedbałą pozę, wsuwając dłonie w kieszenie spodni z długimi nogawkami.
— Nawet nie zamierzałem.
Reggie bez słowa podążył za przyjaciółmi, ciesząc się, że Iris postanowiła wysunąć się na przód całego towarzystwa. Cieszył się, że nikt nie pytał. Niby jak miał się wytłumaczyć z zaistniałej sytuacji? Nie tylko był gotowy tłuc się z jakimś obcym typem na Sycylii, ale jeszcze obejmował kobietę, z którą nawet się nie spotykał. Mało tego, nazwał ją kochaniem i pocałował w czubek głowy!
W końcu sam zaczął uspokajać się w myślach. To było kolejne ćwiczenie. Przecież na planie często pozostawał blisko aktorek, też je przytulał i to nic nie znaczyło. Rola, jak rola, a ta, zazdrosnego i zaniepokojonego chłopaka, była jedną z wielu.
Z ulgą odetchnął dopiero, gdy wsiadł do pandy. Jayden przez większość drogi milczał, nie komentując swojego wybuchu, a Poppy, jak zauważył we wstecznym lusterku, zasnęła, nim wyjechali z Syrakuz. Całe szczęście, że Freddie wcisnął się do fiata, bo chyba nie zniósłby jego oceniającego spojrzenia.
W hotelu każde poszło w swoją stronę, a nastroje były zgoła odmienne od tych, jakie mieli po powrocie z Katanii.
Nadchodząca noc okazała się dla Reginalda długa i bezsenna. Mimo usilnych starań, nie potrafił dłużej się oszukiwać, to nie były ćwiczenia, a już tym bardziej odgrywanie jakiejś roli.
***
Nie pił, a obudził się z uczuciem podobnym do kaca.
Może dlatego że przez większość nocy śnił o Iris i to wcale nie w takich okolicznościach, jak można było się spodziewać. Potarł palcami zmęczoną, pokrytą zarostem twarz, krzywiąc się.
Zauważył, jak wczoraj przejęła inicjatywę, nim Elijah wpadł do parku otaczającego kamieniołomy. Nie umknęło mu, jak wymieniała smsy z Poppy, najwidoczniej kontrolując, w jakim stanie była przyjaciółka... jak pojawiła się przy nim, gdy El opowiadał mu historię trzeciego fortu poprzedzającego oglądane przez nich ruiny.
Nie rozumiał swojego umysłu. Nie wiedział, skąd te wszystkie obrazki. Jasne, polubił ją, ciężko było jej nie polubić, nawet mimo tego spięcia... i odwrócić wzrok, kiedy miała na sobie te kolorowe sukienki. Tylko to była Iris Coleman, przyjaciółka jego przyjaciół. Tutaj nie było miejsce na przelotne romanse.
Poza tym nie mógł się rozpraszać. Milles Teller i Glen Powell zyskiwali ostatnio na popularności — i sam fakt, iż Reggie był Brytyjczykiem, mógł nie wystarczyć, by ich pokonać w wyścigu o dobre role.
Tak, właśnie na tym musiał się skoncentrować. Sycylia była tylko przystankiem na jego wyboistej drodze kariery — przyjechał tutaj, by towarzyszyć swojemu bratu w najważniejszym dniu jego życia, a przy okazji trochę odpocząć.
Zmusił się do zwleczenia z łóżka, wzięcia prysznica i wyprasowania ubrań — skoro już zrobił awanturę o to żelazko, głupio było z niego teraz nie korzystać. Zrezygnował jedynie z porannego golenia, co mu się nie zdarzało, czuł się zbyt niechlujnie. Ale... był między swoimi.
Zbiegł po stopniach, a następnie przespacerował do głównego holu. Ledwie przekroczył próg, a już potknął się o jeden z kartonów.
— Co do diaska — zaczął, rozglądając się po pomieszczeniu. Niewiele brakowało, a wylądowałby na posadzce.
Większość wolnej przestrzeni, której akurat w lobby nigdy nie brakowało, zastawiono różnej wielkości pudłami otaśmowanymi folią ochronną z wielkimi naklejkami ostrzegającymi o szkle w środku. Kartony często ustawiono jeden na drugim, te mniejsze ktoś przezornie odstawił na blaty stolików, by ktoś w nie nie wdepnął. To nie było wszystko. Blisko przejścia do jadalni dostrzegł rząd... krzeseł w pokrowcach?
Pośrodku tego chaosu zauważył Iris. Przyciskała ramieniem telefon do ucha, wydymając z niezadowoleniem wargi. Dzisiaj miała na sobie ciemnozieloną szmizjerkę z krótkim rękawkiem, z guzikami zapiętymi niemalże po samą szyję. Ciemne włosy upięła, odsłaniając wyprasowany kołnierzyk sukienki.
— Co tu się dzieje? — zapytał tego blondyna z obsługi krążącego między kartonami z podkładką w dłoni, do której przypiął coś, co wyglądało jak lista albo jakiś spis. — Czy to są... ślubne dekoracje?
Zaraz, zaraz... jaki to mieli dzień? Musiał zerknąć na wyświetlacz telefonu, by się upewnić. Piątek. JUŻ piątek. Właśnie spędzał na Sycylii swój piąty dzień i nawet tego nie odczuł. Potrząsnął głową, pozbywając się tej myśli z głowy — to, ile tu przebywał, nie było akurat ważne, a przynajmniej nie w tym momencie. Zdaje się, że mieli je przywieźć dopiero na początku przyszłego tygodnia? Tak, był na „do wiadomości" w tej korespondencji mailowej, ewidentnie Iris prosiła w niej o dostawę po trzynastym czerwca, a nie przed (chociaż, by to ogarnąć musiał wrzucić sobie korespondencję w tłumacza).
— Buongiorno — zaczęła po włosku zaskakująco spokojnym tonem. Kontynuowała rozmowę powoli i cierpliwie tłumacząc, co takiego się wydarzyło. To było... zaskakujące. On sam, gdyby znalazł się w takiej sytuacji, chyba dostałby szału.
— Przywieźli to wszystko z samego rana — odpowiedział mu, tutaj Reggie zerknął na niewielką plakietkę, Luca. — Całe szczęście, że Enzo był na miejscu, bo inaczej zostawiliby wszystko na podwórzu i odjechali. — Chłopak pokręcił głową, a następnie wrócił do odhaczania kartonów. Każdy oznaczał też kolorowym markerem.
Wzrok Reginalda ponownie powędrował w kierunku Iris, która właśnie zakończyła rozmowę. Na jej twarzy przez krótką chwilę malowała się rozpacz i chyba... wyrzuty sumienia. Tylko co mogła mieć sobie za złe? Przecież to nie jej wina, że wszystko dostarczono wcześniej. Czytał te maile, choć nie musiał, niczemu nie zawiniła.
— Ciężki poranek? — zagadnął, obchodząc pudła.
Zaskoczenie kobiety zauważalne było gołym okiem. Drgnęła, słysząc jego zachrypnięty po nocy głos. Z trudem stłumił uśmiech, bo wyglądała jakby przyłapał ją na wyjadaniu ciasteczek przeznaczonych na specjalną okazję.
— To wszystko, co widzisz... to dekoracje weselne.
— ... które miały dotrzeć na początku tygodnia — dokończył za nią, bo nie tylko o tym pamiętał, ale i o tym całkiem niedawno rozmawiali.
Iris wyraźnie się zawahała, a na jej twarzy dostrzegł zmieszanie. Osobiście nie widział powodu do niepokoju. Przestawią to gdzieś, by nikomu nie wadziło, a w odpowiednim momencie wyjmą i zgodnie z planem przygotują do wesela. Z tego, co zdążył zauważyć, Luca już wszystko odpowiednio pooznaczał wedle jakiejś przyjętej legendy, by ułatwić im zadanie, więc jedynie kwestia tego, gdzie...
Po pomieszczeniu poniósł się dźwięk przewracanego kartonu połączony z trzaskiem pękającego szkła. Zza jednej ze stert wyłoniła się jasnobrązowa czupryna Elijaha.
— Mamma mia...
Reginald podszedł do przyjaciela, którego klepnął porządnie w plecy, a następnie podniósł przedmiot w asyście złowrogiego grzechotania jakże charakterystycznego dla pokruszonego szkła. Miał nadzieję, że Iris wzięła sobie jego radę z maila do serca i zamówiła więcej naczyń.
— Och, czy to pudła z dekoracjami? — rozległ się głos Alison, która wyłoniła się zza narzeczonego.
— Raczej tym, co z nich pozostało — wymamrotał pod nosem Reggie.
— Luca! — zawołała Iris z wyraźną ulgą. — Czy śniadanie już gotowe?
— Enzo właśnie podaje do stołu — odpowiedział chłopak. — Zapraszamy wszystkich do jadalni — dodał z olśniewającym uśmiechem, wykonując zachęcający gest w stronę drzwi.
Gdy sylwetki przyjaciół zniknęły w głębi pomieszczenia, Iris wypuściła z sykiem powietrze spomiędzy warg. Następnie odwróciła się na pięcie do Reginalda, a jej spojrzenie skupiło się na pudełku, na którym w dalszym ciągu zaciskał dłonie.
— Chcesz je otworzyć?
— Nie mam wyboru — mruknęła cicho, przechodząc do pobliskiego stolika, gdzie wspólnie pochylili się nad kartonem.
Reginald obserwował, jak powoli odrywała taśmy, a potem na chwilę przymknęła powieki, nim wreszcie zajrzała do środka. Pośród cienkiego, miejscami naddartego papieru, dostrzec można było błękitne odłamki szkła — smętną pozostałość szklanek albo kieliszków. Iris z westchnieniem wyciągnęła dłoń, ale Reggie w porę chwycił ją za nadgarstek.
Powoli uniosła wzrok, posyłając mu pytające spojrzenie. Odchrząknął, momentalnie cofając rękę.
— Dwanaście potłuczonych szklanek — mruknęła, gdy ku jego uldze, zrezygnowała z wyjmowania szkła. — Skąd wiedziałeś, że mam zamówić ich więcej?
— Doświadczenie. — Wzruszył trochę nonszalancko ramionami. — A częściowo przezorność. Poza tym to dobry znak.
Gdy popatrzyła na niego, jakby urwał się z choinki albo oświadczył, że na zewnątrz właśnie spadł śnieg, nie mógł się powstrzymać, uśmiechnął się szeroko.
— Moja babcia zawsze mawiała, że stłuczony kieliszek czy szklanka przynosi szczęście parze młodziej. W niektórych kulturach tłuczenie szkła jest weselnym zwyczajem. Właśnie po to, aby zapewnić młodym dobrobyt.
Takie wyjaśnienie trochę ją udobruchało. Trochę. Przestała marszczyć brwi w wyraźnie zmartwienia, a na jej twarzy pozostało jedynie zrezygnowanie.
— Elijah wyczerpał już limit — skwitowała to w końcu, zamykając pudełko. Popatrzyła po pokoju, po tych wszystkich byle jak ustawionych pudłach. — To wszystko miało przyjechać dopiero w przyszłym tygodniu — zaczęła się skarżyć. — Ale jest dzisiaj. Nawet partia, która miała dotrzeć na miejsce ceremonii. Jeszcze wypakowali to tutaj, zamiast zostawić wszystko w garażu, a Enzo... ugh!
Zacisnęła mocno wargi, a Reginald zassał wnętrze policzka. Od spokoju, przez rozpacz, ku irytacji. Właśnie obserwował wszystkie stadia nastrojów Iris.
— Co ty robisz? — zapytała, kiedy zaczął podwijać długie rękawy lnianej koszuli. Zabranie tutaj kompletów w różnych kolorach okazało się strzałem w dziesiątkę.
— Gdzie jest ten garaż? — odpowiedział pytaniem na pytanie, nie odrywając wzroku od materiału. Len miał do siebie to, że paskudnie się gniótł, chciał więc zagiąć go w miarę estetycznie.
— O, a co to za kartony? — Cokolwiek Iris chciała powiedzieć, przerwało jej pojawienie się Poppy.
— Dekoracje ślubne — wyjaśniła znużonym tonem hotelarka, zerkając w kierunku przyjaciółki. — Zaraz przeniesiemy je do garażu i nie będą dłużej tarasowały miejsca. Śniadanie już podano — dopowiedziała, po czym jej twarde spojrzenie ponownie skupiło się na Reginaldzie. — Daj spokój, poproszę Lukę i Alessandro.
— Obiecałem, że ci pomogę — zaczął, przykucając, by objąć ramionami jedno z większych pudeł. — I wspominałem też coś o dotrzymywaniu obietnic. — Podniósł się, poprawiając uchwyt. Ruch ten był nieco gwałtowniejszy niż zakładał, bo i karton okazał się cięższy. Ciemne włosy opadły mu przez to na czoło, przez co musiał lekko potrząsnąć głową.
— Dobra, Ris, bierz klucz do tego całego garażu i idziemy — zarządziła Poppy, chwytając jedno z mniejszych pudełek. — Nie marudź. Jestem tak szalenie ciekawa, co tam zamówiłaś, że mogę przenieść wszystkie te pudełka, bylebyś pozwoliła zajrzeć mi do środka.
Iris przez kilka uderzeń serca wyglądała tak, jakby zamierzała zaprotestować, a nawet posłać ich do diabła. Zamiast tego chwyciła kartonik ze zniszczoną zwartością, zwinęła z recepcji pęk kluczy z jakimś turystycznym breloczkiem i poprowadziła ich na zewnątrz.
Różnica temperatur była spora. Reggie aż się wzdrygnął, gdy promienie słońca musnęły odkrytą skórę jego przedramion. W duchu pogodził się z myślą, że czekał go kolejny prysznic.
— Alison nie pokazywała ci dekoracji? — zagadnął Poppy.
— Coś ty! — odparła konspiracyjnym szeptem. — Alison sama nie wie, jak to wszystko będzie wyglądało. Dała wam przecież wolną rękę... to wesele to jedna wielka niespodzianka.
Reginalda brwi drgnęły. Pamiętał swoje własne wesele, a także ciągnące się w nieskończoność przygotowania. Lisa decydowała o każdym najmniejszym szczególe — nie pozwoliłaby, aby organizatorka ślubu wybrała za nią kształt szklanki do soku. No cóż, Elijah i Alison byli ulepieni z innej gliny.
— Co tam ciekawego robicie?! — zawołał za nimi Jayden, wyślizgując się z hotelu przez samozamykające się drzwi. Omal nie zahaczyły o jego brzuszek.
— Przenosimy dekoracje do garażu! — odkrzyknęła Poppy, nawet się nie odwracając. — Nie rób pustego przebiegu, weź coś ze sobą!
Reginald odetchnął z ulgą, gdy schronili się w cieniu dużego garażu. Rozejrzał się, by stwierdzić, iż w środku panował zaskakujący porządek. Narzędzia ogrodnicze oraz te do majsterkowania zajmowały praktycznie całą jedną ścianę. Dostrzegł parę skrzyń, drabinę, kosiarkę...
— Potłuczone? — Poppy zajrzała do kartonu odstawionego przez Iris na blat roboczy. — Musiały być naprawdę ładne... Co tam jeszcze masz ciekawego?
— Dużo rzeczy, które będę musiała przejrzeć. Luca już wszystko odpowiednio oznaczył, o ile etykiety na pudełkach nie są przypadkowe, ale wciąż muszę oddzielić to, co miało iść do Taorminy, a przysłali tutaj.
— To na co czekasz? — Blondynka klasnęła w dłonie. — Pomogę ci je przejrzeć i skatalogować. Jayden już wziął się za noszenie, Reginald na pewno też pomoże. Elijaha może trzymajmy z dala... Alison, z przyczyn oczywistych również.
Reginald marzył jedynie o filiżance dobrej kawy. Nie pogardziłby też jakimś smacznym śniadaniem. Tymczasem nie potrzeba było nawet pstryknięcia placami, aby sam, z własnej woli, zagonił się do roboty. Ciekawe jak prędko tego pożałuje...
Odłożywszy paczkę na wskazane przez Iris miejsce, wrócił do hotelu. Po drodze minął się już z Jaydenem oraz Alessandro, który do nich dołączył. Za każdym razem, gdy wracał do garażu, Iris trzymała coś innego w dłoniach — raz był to kryształowy świecznik — bardzo elegancki w swojej prostocie — innym razem kolorowy podtalerz. Kiedy prezentowała przyjaciółce zamówione przedmioty, zdawała się wręcz tryskać ekscytacją, jakby samo opowiadanie o organizacji ślubu ją uszczęśliwiało.
Musiał przyznać, że wyglądała... wyjątkowo ładnie. Aż przystanął na chwilę, trzymając niewielkie pudełko w dłoniach i zwyczajnie się na nią zagapił. Powoli zaczynał rozumieć, co widzieli w niej wszyscy dookoła — nie tylko mężczyźni. Gdy tak opowiadała, gestykulując, uśmiechając się, przyciągała wzrok, sprawiała, że chciało się przebywać w jej pobliżu.
— Brakuje jeszcze drzewek cytrusowych i kwiatów, oczywiście, ale to kwestia kilku dni... o! — Urwała, dostrzegając Reginalda.
Poczuł, że robi mu się ciepło, choć od tego tragarzowania pot spływał mu po plecach. Gorąc załaskotał go w szyję, by zabarwić na czerwono nieogolone policzki. Iris jednak zdawała się tego nie zauważać. Jej uwaga w pełni koncentrowała się na trzymanym przez niego pudełku — jednym z ostatnich, jakie przyniósł.
— Zobacz tylko — mówiła dalej, zabierając od niego przedmiot. Musnęła przy tym palcami jego rozpłaszczone dłonie, przez aż się wzdrygnął. Nawet nie zwróciła na niego uwagi... w końcu czymże był w zestawieniu z kupionymi błyskotkami?
— Czy oni tutaj włożyli kamienie? — wysapał Jayden, ocierając wierzchem dłoni pot z czoła. Dopiero co odstawił potężny karton na wolne miejsce tuż pod ścianą.
— Kamienie nie, ale żyrandole — odpowiedział na to Alessandro, stawiając obok kolejne pudło. Postukał palcem w naklejkę z nazwą produktu.
— Żyrandole? — powtórzył Reginald, nachylając się, by przyjrzeć się uważniej opisowi. Nie pomylił się — znajdowała się tam mikro wizualizacja przedmiotu. Bardziej przypominał lampę na długim stojaku, ale zamiast klosza umieszczono tam żyrandol.
Rzeczywiście, już je sobie przypominał, jak przez mgłę. Nie powiedział tego na głos, ale miał świadomość, że trzeba będzie je złożyć. Wyprostował się. Lampy były co prawda tylko cztery i nie wyglądały na skomplikowane, ale z ich montażem pewnie będzie kilka problemów... zwłaszcza, jeśli zostawi się to w rękach takiego Alessandra.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top