Rozdział 12
Tym razem podróżnicza natura Elijaha okazała się silniejsza niż wola jedzenia pozostałych. Prawnik nie zamierzał odpuścić obejścia Ortegi, dlatego wycieczkę kontynuowano.
W drodze kompromisu skrócono jednak ułożoną przez mężczyznę trasę do prawdziwego minimum, a przynajmniej Iris uznała, że tak będzie najbardziej sprawiedliwie. Ludzie różnie reagowali na Sycylię. Jedni, jak El, śledzili historię wysypy z ogromnym podekscytowaniem, odszukując mniej bądź bardziej imponujące zabytki. Inni wręcz przeciwnie — mityczny urok wyspy szybko wypierało znużenie.
Zdaniem Iris Sycylia była piękna, ale na swój własny, unikatowy sposób. Nie była aż tak komercyjna, ale i tak przyciągała turystów. Tylko... na próżno było w tej części wyspy, w tak bliskim sąsiedztwie Etny, szukać piaszczystych plaż czy luksusowych kurortów wypoczynkowych z opcją all inclusive (choć nie znaczyło to, że takowych nie było). Tutaj teraźniejszość mieszała się z przeszłością. Między odnowionymi kamieniczkami kryły się obszarpane skarby ze starożytności opowiadające ciekawe historie, a domy zamieszkiwały pokolenia serdecznych ludzi. Sycylia miała duszę, którą Iris pokochała z całego serca.
Minęli Wydział Architektury Uniwersytetu Katańskiego. Zapewniła, że może i nie wyglądał z zewnątrz zbytnio zachęcająco, wewnątrz skrywał się warty uwagi dziedziniec z krużgankami, wyjęty z kadrów Gry o tron. Tuż obok znajdowało się przejście do Castello Maniace — średniowiecznej fortecy znajdującej się na najbardziej wysuniętym fragmencie Ortegi.
— O rany, ale patelnia — rzuciła Poppy, kiedy weszli na uniwersytecki plac ciągnący się aż do interesującej ich budowli. Przytknęła do odsłoniętego dekoltu butelkę z wodą.
Prawdziwy żar popołudniowego słońca lał się z nieba. Iris nieoczekiwanie pożałowała, że nie zabrała kapelusza. Spojrzenie kobiety zatrzymało się również na Alison, dla której tak intensywne światło najpewniej skończy się zaczerwieniami. Jedynie Freddie zdawał się nie przejmować pogodą — długie rękawy jego pomarańczowego kompletu sukcesywnie chroniły go przed opalenizną, a tym bardziej oparzeniami.
— A to rzeźba autorstwa polskiego rzeźbiarza Igora Mitoraja — poinformowała Iris, gdy przystanęli przy wysokim na sześć metrów posągu przedstawiającym ciało skrzydlatego mężczyzny.
Na moment wszyscy umilkli, bo odlana z brązu rzeźba wymagała chwili refleksji, samodzielnej analizy. Jeno z ramion postaci zostało ucięte na wysokości łokcia i przytwierdzone do ziemi — palce mocno zaciskały się na kostce, powstrzymując przed wzbiciem w powietrze mimo rozpostartych skrzydeł. W miejscu, gdzie znajdować winny się genitalia, umieszczono niewielką głowę. Twarz znalazła się także w kwadratowym wycięciu w prawym skrzydle, jak i po lewej stronie korpusu.
— Przerażający — rzucił Jayden, wzdrygając się.
Freddie, jak nigdy nic, oparł się plecami o nagrzany mur i przyglądał się im zza okularów przeciwsłonecznych, za sobą mając urwisko klifu oraz szumiące fale. To właśnie zatoka zainteresowała Poppy, która przyglądała się granatowo-turkusowej wodzie z wyraźnym rozmarzeniem na twarzy.
— Ikaria — przedstawił rzeźbę Elijah. — Bardzo lubię twórczość Mitoraja. Ikarię widziałem już w Paryżu. Przyciąga wzrok.
Iris skwitowała tę przemowę jedynie krótkim uśmiechem. Reginald natomiast odwrócił się gwałtownie na pięcie, jakby Eliah powiedział coś, przez co poczuł się dotknięty do żywego. Nie miała pojęcia o co chodziło i nie zamierzała wnikać.
Reginald...
Popełniła błąd, prawda. Ale czy z drugiej strony można było ją winić? Usłyszała zdanie, które bezpośrednio jej dotyczyło, poruszało jakże drażliwą dla niej kwestię, problem, z którym zmagała się naprawdę długo. Nic dziwnego, że po usłyszeniu tych słów, nie znając Reginalda, założyła, że to on je wypowiedział. Nie wnikała, nie analizowała, po prostu tak przyjęła. Jak się okazało niesłusznie.
Przeprosił ją, choć tak naprawdę nie musiał. W końcu to nie on to powiedział. Zapewniał, że się z tym nie zgadza. Czy powinna mu zaufać? Czy powinna mu uwierzyć?
Nie wiedziała.
— Chyba musimy wdrożyć jakiś plan B — zaproponowała cicho Alison, podążając wraz z wszystkimi w kierunku najbardziej wysuniętej części lądu znajdującej się tuż za fortecą. — Nie chciałabym, aby ktokolwiek tutaj zemdlał...
— Coś wymyślę — zapewniła ją Iris, przystając przy Poppy, wpatrującej się rozmarzonym wzrokiem w jedną z niewielu piaszczystych plaż w tej okolicy.
Przez moment wszyscy rozkoszowali się bijącą od wody bryzą, wdychali zapach soli, chłonęli powietrze przesycone wilgocią, obserwując znajdujące się po drugiej strony Syrakuzy.
— Jest wytrwały, trzeba mu przyznać — powiedziała nieoczekiwanie Poppy, podbródkiem wskazując na Elijaha oraz Reginalda. Aktor właśnie wysłuchiwał rozbudowanej historii fortecy — coś o tym, że pałac stanowiący podstawę wybudowano w XIII wieku na żądanie Fryderyka II, a nazwano na cześć bizantyjskiego generała.
— Naprawdę powinnyśmy jakoś to ukrócić — zaczęła Alison.
— Nie — powtrzymała ją blondynka. — Nic mu nie będzie. To nie fair, że niektórzy ludzie nawet nie wyglądają na zmęczonych. W tym upale nie da się wytrzymać...
I tak patrzyły, jak Reginald, z kamiennym wyrazem twarzy, obraca głową w miejsca wskazywane przez Elijaha. Jak słucha o poszczególnych elementach budowy, historii, o tym, że zaprojektował ją Ricardo de Lentini, czyją siedzibę stanowił zamek... by dowiedzieć się wreszcie, że to, na co patrzył, nie jest tym, o czym słuchał, bo cała opowieść dotyczyła twierdzy zbudowanej na początku XVIII wieku, a później zniszczonej wskutek eksplozji.
Kącik ust Reginalda drgnął, a jego wargi na krótką chwilę wygięły się w grymasie. Pops się myliła — męczył się, jak każdy z nich — nie potrafił jednak przerwać Elijahowi jego opowieści.
— No dobrze... To jest ten moment, w którym proponuję wszystkim jedzenie — mruknęła Iris do przyjaciółek, po czym nieoczekiwanie znalazła się przy mężczyznach. — Widzę, że całkowicie pochłonęła was historia — skomentowała lekko, jak nigdy chwytając Reginalda pod ramię. Poczuła, jak mięśnie pod jej palcami momentalnie się napięły, a aktor wyprostował jak struna. Czyżby przesadziła? Może nie powinna go dotykać?
— Może podyskutujemy nad tym przy lampce dobrego wina? — dodała niezrażona, siląc się na swobodny ton, mimo świdrującego wzroku Reginalda.
— Doskonale, Iris — pochwalił ją El. — Masz coś na oku czy mam poszukać?
— To idziemy! — rzuciła, nie wdając się w dalsze dyskusje.
— Dziękuję — mruknął przytłumionym głosem Reginald, odchrząkując z zawstydzaniem, gdy nieco odeszli od pozostałych. Kiedy na niego zerknęła, zorientowała się, że zaciskał opuszki palców na płatkach nosa. — Kocham go jak brata, przez co kompletnie nie potrafię mu odmówić... nawet jeśli skutkuje to migreną.
— Mam coś na ból głowy, jeśli chcesz — zaczęła, przystając. Znalezienie w torebce tabletek stanowiło doskonały pretekst do zabrania dłoni z jego ramienia. Zrobiła to z dziwnym żalem, ale... tak trzeba było.
— Skąd wiedziałaś?
— Wiedziałam co? — Uniosła wzrok znad torebki, by spojrzeć prosto w jego jasne oczy. Zsunął nieco okulary przeciwsłoneczne, by nie patrzeć na nią przez szkła. Głupie serce zabiło mocniej w piersi Iris.
— Że wykład Elijaha zaczyna mnie nużyć. — Przyjął od niej blister i odkręcił butelkę z wodą, którą od jakiegoś czasu nosił. Poppy dbała o to, aby wszyscy mieli pod ręką coś do picia. — Myślałem, że trochę lepiej się maskuję.
— Nie jesteś złym aktorem, jeśli o to pytasz. Po prostu każdy z nas ma kogoś, kogo kocha tak mocno, by pozwolić mu niemalże na wszystko, w tym na wygłaszanie akademickich wykładów w pełnym słońcu.
Jego wargi drgnęły, a uśmiech, w jaki się ułożyły, nieco wygładził jego rysy twarzy, nadając Reginaldowi miękkości i łagodności, których normalnie się po nim nie spodziewała. Podmuch morskiego wiatru wzburzył już i tak nadszarpniętą fryzurę kobiety. Odnotowała w pamięci, by jak tylko dotrą do restauracji, trochę się poprawić.
— Czasami, w tych gorszych i trudniejszych dniach, entuzjazm naszych przyjaciół staje się naszą siłą, czymś, co pcha nas dalej i pozwala funkcjonować — dodała nieco ciszej.
— Wiesz, to może zabrzmi dziwnie — zaczął — ale...
— Iris! Daleko jeszcze?!
Iris nie wiedziała, czy powinna być na Poppy zła za to, że przerwała Reginaldowi czy może wręcz przeciwnie — jeszcze jej za to podziękować.
***
Restauracja, do której zawędrowali, nie należała do nikogo znajomego, a wybrana została na podstawie opinii z tripadvisora. Iris nieczęsto przyjeżdżała do Syrakuz, znacznie bliżej miała do Katanii.
Knajpka była urokliwa, położona bezpośrednio przy promenadzie i słynęła nie tylko z dobrego jedzenia, ale też z muzyki na żywo. Parę stolików pozostawiono przed lokalem, kilka kryło się w klimatyzowanym wnętrzu, a jeszcze kolejne na tarasie usytuowanym na pierwszym piętrze. Zajęli miejsce wzdłuż żeliwnej balustrady, z widokiem na zatokę, której grzbiety leniwych fal połyskiwały w blasku powoli zachodzącego słońca. Wciąż jednak było jasno, ciepło i parnie, ale w miejscu, gdzie siedzieli, z uwagi na otaczające ich z trzech stron ściany kamieniczek, powoli zapadał półmrok.
Wieczór zapowiadał się idealnie — zwłaszcza z delikatną, gitarową melodią w tle — przynajmniej do momentu, kiedy wolne miejsce obok zajął Reginald. Zdawało się, że gdy przebywali w jednym pomieszczeniu albo niewielkiej odległości, coś nieustannie ich ku sobie popychało. A kiedy wreszcie znajdowali się blisko siebie, Iris miała wrażenie, że powietrze aż iskrzy. Co za absurd. Aż skarciła się za podobne, idiotyczne myśli i podziękowała kelnerowi, który postawił przed nią bezalkoholowego drinka.
— Nigdy więcej nie dam się zabrać na wycieczkę z tobą, Elijah — odezwała się marudnie Poppy, odbierając od Jaydena zamówione limoncello.
— To wcale nie była aż tak obciążająca wycieczka — zaczął bronić się prawnik. — Ominęliśmy większość punktów z listy!
— Dzięki Bogu — mruknął pod nosem Freddie, który postanowił zająć miejsce u szczytu stołu, po lewej Iris.
Elijah postanowił puścić ich uwagi mimo uszu.
— W związku z tym, że jesteśmy tutaj prawie wszyscy — zaczął — myślę, że to dobry moment, by ustanowić wspólną tradycję.
Poppy wyglądała, jakby bardzo chciała coś powiedzieć, ale Jayden chwycił ją za dłoń, by ją ucałować. Ten czuły gest rozproszył kobietę.
— W związku z tym, że nasze drogi w pewien sposób się rozeszły — Freddie i Deborah na stałe mieszkają w Paryżu, Iris tutaj, a Reginald przez większość roku przebywa w Stanach Zjednoczonych... co wy na to, abyśmy co roku spotykali się w Corvo bianco?
Ku zaskoczeniu Iris, wszyscy zareagowali na tę propozycję ze sporym entuzjazmem i przypieczętowali ją nawet toastem. To było... wzruszające. Aż zamrugała szybciej, czując to nieprzyjemne, swędzące pod powiekami. Mogli jechać w każdy zakątek tego świata, a mimo tego... wybierali ją.
Wymówiła się koniecznością pójścia do toalety — umycie rąk, ogarnięcie poplątanych włosów — podczas gdy tak naprawdę chciała zapanować nad emocjami.
— Wiem, że Iris z wami studiowała prawo... więc jak to się w ogóle stało, że otworzyła hotel? — zapytał Freddie, gdy zniknęła już w budynku. Mężczyzna miał jednak donośny głos i nawet, gdy mówił cicho, dobrze było go słychać.
Przystanęła, powstrzymując się przed wejściem do łazienki. Za tym krótkim, niepozornym pytaniem, kryła się długa i przykra historia, do której nie miała ochoty wracać. W szczególności w taki wieczór jak ten, po takiej deklaracji, jak ta dopiero co wypowiedziana.
— Pewien wyjątkowo nieudany dupek się stał, a co — odpowiedziała na to ostrym tonem Poppy.
— Iris pracowała w jednej z bardziej znanych i renomowanych kancelarii w Londynie — wyjaśniła powoli Alison. — Ciężko pracowała na to, by jeszcze przed ukończeniem trzydziestego roku życia zostać partnerką.
— Ten awans jej się należał — wtrąciła Poppy. — I dostałaby go, gdyby nie ten skończony...
Iris oparła się o ścianę, rozpłaszczając na niej ciepłe dłonie. Pamiętała tamten okres aż za dobrze. Pokręciła głową, kiedy mijający ją kelner posłał jej zaniepokojone spojrzenie. Nie, nic jej nie dolegało, jedynie... wspomnienia.
— Iris miała pozyskać kluczowego klienta dla swojego działu. Przygotowała dla niego kompleksową ofertę obsługi, ale jej ówczesny chłopak wykorzystał zaufanie, jakim go darzyła i przedstawił propozycję jako swoją. Finalnie to on dostał awans.
Zdziwiła się, słysząc spokojny głos Elijaha, w którym zabrakło tej właściwej dla niego wesołości.
— Skoro znała szczegóły oferty przyjętej przez klienta... nie lepiej było przejść do konkurencji i zaproponować mu lepsze warunki? — odezwał się Reginald.
Uśmiechnęła się smutno pod nosem. Zemsta... tak, mogła tak zrobić. Tylko to oznaczało pozostanie w tym pustym, fałszywym świecie, wracanie do pustego domu, ciągłe, chroniczne wręcz zmęczenie i nieustanne gonienie za niedoścignionym. Po co? I w imię czego?
Nie chciała dłużej przysłuchiwać się prowadzonej rozmowie, więc weszła do łazienki, gdzie popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Opalona skóra już dawno przybrała karmelowy odcień i lśniła w miękkim świetle lampy. W zasadzie Iris nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała swój naturalny kolor. Chyba jeszcze w Londynie. Poprawiła włosy. Co prawda siwych pasm na skroniach przybywało (przez co Luca musiał regularnie pomagać jej przy farbowaniu), ale mimo tego, właśnie teraz wyglądała lepiej. Sycylia najpewniej ją zmieniła, ale również jej służyła.
Po chwili dołączyła do przyjaciół, rozlewających wino. Na nią czekała, poza bezprocentowym drinkiem, jeszcze karafka lemoniady, którą dzieliła, jak się okazało z Reginaldem. Pod jej nieobecność przegrał grę w papier-nożyce-kamień z Freddiem o prowadzenie pandy.
Tym razem obeszło się bez kulinarnych zaskoczeń i niespodzianek — zabrakło Lorenzo i jego show. Na szczęście jedzenie okazało się dobre — jak w opiniach na trip advisorze — choć Jayden miał chyba jakieś zastrzeżenia.
— Tańczą! — zauważył Freddie, przechylając się na krześle, które zatrzeszczało pod jego ciężarem.
Rzeczywiście, muzyka, do tej pory rozbrzmiewająca w tle, została zgłośniona. Dźwięki gitary stały się bardziej wyraziste i przebijały się nad gwar rozmów, szum fal, szczęk sztućców. Och. Ktoś nawet śpiewał.
— Ja nie — zaczęła nieco nerwowo Alison.
— Na mnie nie patrz, muszę wypić limoncello na drugą nogę.
— Iris?
Z reguły była bardzo asertywna. Musiała być, jeśli prowadziła swój biznes. Ale Freddiemu nie potrafiła odmówić, zwłaszcza, że wyglądał, jakby naprawdę miało sprawić mu to radość. No nic, czas na popisową kompromitację.
Przyjaciel zdawał się nie zauważać jej zakłopotania. Chwycił ją za dłoń i pociągnął w kierunku schodów, zupełnie jak nastolatkowie biegnący do barierek na koncercie. Ucieszyła się, że upięcie, które chwilę temu poprawiła, rozpadło się, a włosy kaskadą opadały na plecy, częściowo i na twarz, ukrywając rumieńce pojawiające się na policzkach.
Ku uldze Iris już kilku innych gości kołysało się w rytm muzyki. Przechodniów o tej porze było już mało, większość najpewniej, podobnie jak oni, odpoczywała w restauracjach po ciężkim dniu zwiedzania.
Freddie był od niej jakieś trzydzieści centymetrów wyższy i znacznie lepiej zbudowany. Dlatego, gdy ją okręcił, a ona całkowicie zaskoczona wpadła na jego tors, nawet się nie zachwiał. Ogólnie, jak się okazało zaledwie kilka taktów później, świetnie się poruszał.
Ruchy mężczyzny były giętkie, płynne, zupełnie jakby taniec miał we krwi. Iris początkowo próbowała je naśladować, przyjmując trochę rolę lustrzanego odbicia.
— Kiedy ostatnio miałaś jakiś urlop od hotelu? — zapytał nieoczekiwanie, przyciągając ją delikatnie do siebie.
— Do czego zmierza to pytanie?
— Do tego, byś wyłączyła tryb sycylijskiej przedsiębiorczyni emanującej męską energią i pozwoliła mi prowadzić — odpowiedział z przytykiem, choć w jego ciemnych oczach dostrzegła wyłącznie sympatię.
W pierwszym odruchu chciała zareagować jak zwykle — przyjąć zamkniętą postawę obronną. Jednak... to był piękny, ciepły wieczór z muzyką pod syrakuzańskimi gwiazdami, a Freddie to facet, któremu ufała. W końcu jak nie ufać mężczyźnie, który zdejmował z ciebie miarę do kreacji druhny? Poza tym może mogła trochę... odpuścić? W końcu nie była tutaj sama.
Odgarnęła włosy na plecy i nieco zadarła podbródek, posyłając przyjacielowi pełne wyzwania spojrzenie. W odpowiedzi błysnął zębami i przyciągnął ją do siebie. Poddała się jego woli, dostosowując do sugerowanych ruchów.
Taniec dawno nie przychodził jej z taką łatwością, jak w tamtym momencie. I wiedziała, że to jedynie w części zasługa partnera. Chodziło o komfort, o poczucie bezpieczeństwa, o jedną myśl — tańcz tak, jak jutro mogło nie nadejść.
A potem ją obrócił, jeszcze raz i kolejny. Materiał białej spódnicy wirował w powietrzu, aż wreszcie otulił nogi, a włosy opadły na twarz, gdy Iris się zatrzymała. Wszystko w jej głowie wirowało, a przecież nic nie piła. Zachwiała się na nogach, by zatrzymać się... na kimś.
— Myślałaś, że ci odpuszczę? — Poppy uściskała ją mocno, z całych sił. — Moooowy nie ma! — Zakołysały się razem, walcząc o zachowanie równowagi.
Na całe szczęście do pleców hotelarki przytuliła się Alison, powstrzymując ich przed upadkiem.
— Nie mogę oddychać — wydukała zgodnie z prawdą.
Al odsunęła się jako pierwsza, ale pospiesznie pochwyciła ją za rękę, podczas gdy drugą złapała Poppy. Zaczęły na przemian się obracać, kołysać w rytm muzyki, tańczyć do siebie i ze sobą. Zupełnie jak za dawnych, studenckich lat.
To była przepiękna, pełna beztroski chwila. Moment całkowitego rozluźnienia, opuszczenia gardy — za radą Freddiego. W tym momencie była po prostu sobą — Iris, która uwielbiała głośno, mało elegancko się śmiać, kołysać się w rytm wygrywanej melodii, a nawet śpiewać poszczególne słowa piosenki.
Była niczym Ikar. Upojona złudnym poczuciem bezpieczeństwa, wznosiła się wysoko, wlatując między chmury. Upajała się swobodą przyjaźni niczym ciepłem dawanym przez promienie słoneczne.
Zapomniała jednak o tym, iż słońcem można było się sparzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top