Rozdział 1
Reginald z ogromną ulgą wygramolił się z Ubera, poprawiając zsuwające się z nosa okulary przeciwsłoneczne. Choć słońce chyliło się ku zachodowi, sycylijskie powietrze wciąż było nieznośnie ciepłe — dlatego mężczyzna z radością powitał chłodny powiew wiatru, niosący za sobą dawkę świeżego tlenu pachnącego lasem, a nie potem.
Podróż była koszmarna. Nie tylko musiał słuchać jakichś wzniosłych włoskich hitów sprzed dekad (które to wcale, a wcale jak hity nie brzmiały), ale jeszcze trzęsło nim niemiłosiernie, bo kierowca najwidoczniej nie zamierzał oszczędzać pojazdu. Chociaż kto wie, może właśnie taka była sycylijska gościnność — lokalni mieszkańcy mogli przecież brać za punktu honoru wjeżdżanie w każdą możliwą dziurę. A ostatni odcinek...
To dopiero był koszmar. Popatrzył z obrzydzeniem na wąską drogę wyłożoną betonowymi płytami, po czym aż się wzdrygnął. Na samo wspomnienie miał drgawki.
— Grazie — mruknął Reggie, kiedy kierowca wyciągnął z bagażnika monstrualnych rozmiarów walizkę oraz pasujący do niej kuferek. Włoch odpowiedział coś, czego oczywiście nie zrozumiał, postanowił więc się nie odzywać.
Zerknął za to na ekran telefonu, gdzie wyskoczyło mu powiadomienie o zakończonym kursie. Popatrzył na cofające samochód, a potem ponownie na ekran, marszcząc ciemne brwi. Podróży daleko było od pięciu gwiazdek. Brakowało klimatyzacji, a Reggie ostatni odcinek niemalże się udusił przy zamkniętych oknach — nie mógł bowiem znieść myśli, że jego nieskazitelne ciemne włosy pokryłyby się wszędobylskim kurzem... To jeszcze ta nieznośna włoska muzyka! Po prawdzie był gotowy na jazgot tego zespołu Manekin, czy jak im tam, o którym było głośno od ubiegłego rocznej Eurowizji...
Westchnął ciężko, przyznając z bólem serca czwórkę. Kurs zasługiwał na tróję z minusem, w końcu kto to widział jeździć bez klimatyzacji, ale Reginald właśnie rozpoczynał wakacje. Niech jego szczodrość będzie początkiem czegoś dobrego.
Uber zniknął w chmarze kurzu, a Reggie momentalnie zaczął kaszleć i machać dłonią, jakby chciał odpędzić od siebie pył. Kolejne dwa podmuchy wiatru prawdopodobnie ocaliły go przed uduszeniem się, znacząco też poprawiły widoczność.
Uniósł brew na widok uchylonej, żeliwnej bramy osadzonej w dość ponurym murze o szarym odcieniu. Nie wyglądało to szczególnie zachęcająco. Poprawił okulary na nosie i jeszcze raz zerknął na wyświetlacz telefonu. Prędko uruchomił mapę. GPS raczej się nie mylił — jasno wskazywał, że trafił pod właściwy adres, do hotelu Corvo bianco.
Sięgnął po walizkę z kuferkiem, a następnie przeszedł przez bramę. Omal nie potknął się o nóżkę jednego z rowerów. Przystanął, w ostatniej chwili chwytając równowagę. Znajdował się na podjeździe, na którym stał mały, zakurzony fiat. Dwa stopnie prowadziły na półotwarty dziedziniec w kształcie prostokąta — jego centrum zajmowało stare drzewo oliwne otoczone połacią równo przyciętego trawnika, a zapadający półmrok rozświetlało częściowo zachodzące słońce, jak i zapalone łańcuchy lampek. Rozejrzał się, korzystając z faktu, że wciąż miał na nosie okulary przeciwsłoneczne.
Zatem to tutaj miało zostać zorganizowane wesele? Iris udostępniła mu swoje notatki i najpewniej sądziła, że nawet do nich nie zajrzał — błąd, przeczytał je wszystkie. Może poza tymi dotyczącymi samej ceremonii, ale ich zwyczajnie brakowało.
Mogło być trochę ciasno, ale o ile lista gości nie uległa wydłużeniu, powinno być w porządku. Tam po prawej, gdzie stały stoliki i parasole można byłoby rozstawić sprzęt i zespół, pod drzewem robić zdjęcia, a stół... stół dać na trawnik.
Pokiwał głową. Nawet to widział.
Musiał przyznać, że całość reprezentowała się schludnie, ale ponuro. Reginaldowi po prostu nie podobała się przysadzista, włoska zabudowa oraz kamienna elewacja. Kto to widział, te murowane domy, nudne, prostokątne bryły, dwuspadowe dachy obłożone dachówką. Nic nowatorskiego, nic zasługującego na zachwyt. Im dłużej się temu przyglądał, tym bardziej zastanawiał się, co skłoniło Eljaha i Alison do wzięcia ślubu akurat w tym miejscu. Na pewno nie kwestie finansowe — spokojnie mogli pozwolić sobie na chociażby Bali.
Westchnąwszy, skierował swoje kroki w kierunku podjazdu, ciągnąc ciężką walizkę. Kółka, zazwyczaj cichutkie, stukały na tym przeklętym kamieniu. Już miał zamiar przeklinać pomysłodawcę drewnianych, trochę staroświeckich drzwi, kiedy te powoli się przed nim uchyliły. Postęp i technologia! Przekroczywszy próg tego przybytku, jak zaczął go ironicznie nazywać w myślach, odetchnął z ulgą, czując przyjemny chłód klimatyzacji.
O ile z zewnątrz wszystko wyglądało ponuro, o tyle w środku zapach poremontowej nowości przebijał się przez odświeżacz powietrza. Podłogę wyłożono nudnymi, jasnymi antypoślizgowymi kaflami, ściany pomalowano na neutralny kolor, a wysoki sufit zdobiły drewniane belki. Po swojej prawej dostrzegł coś, co chyba miało być lougne barem — przynajmniej wedle niewielkiej, zdobnej tabliczki. Gdyby ktoś pytał go o zdanie, Reggie nie nazwałby tego nawet barem. Przed sobą zaś miał recepcję — o ile tak można było nazwać podwyższoną ladę.
Skierował się w tamtą stronę, w dalszym ciągu męcząc z walizką. Gdy dotarł do blatu, z ulgą się o niego oparł, ściągając okulary. Uniósł brew na widok recepcjonisty. Chłopak rozwalił się na fotelu. Opierając nogi o biurko, oglądał coś na Netfliksie. Czując na sobie przenikliwe spojrzenie Reginalda wyprostował się sztywno, omal nie spadając z krzesła, a następnie podniósł, stając na baczność.
— Dzień dobry — przywitał się oschle Reginald, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie miał dokumenty. Rozpoznał w ciemnowłosym chłopaku Alessandro, wokalistę zespołu, który zagra na weselu Elijaha i Alison. Prawdopodobnie zagadnąłby go o coś związanego z muzyką, czekając, aż ten go zamelduje, ale gnał tutaj na złamanie karku po zakończonym finale French Open i naprawdę miał serdecznie dość.
— Dzień dobry, poproszę pana dowód osobisty bądź inny dokument potwierdzający tożsamość — odezwał się chłopak, tuż po tym jak odchrząknął. Reginald bez słowa podał mu paszport. A przynajmniej chciał, bo natrafił na szybę pleksi, której uprzednio nie zauważył, a którą ktoś wyjątkowo inteligentny zawiesił z sufitu na cienkich, przezroczystych żyłkach. Pleksi zakołysała się, Alessandro, najwidoczniej obdarzony przez naturę wyjątkowym refleksem, odchylił się, unikając zderzenia. Wyprostował się ponownie, odgarniając przydługie włosy z gracją godną dżentelmena.
Pleksi powróciła, omal nie wytrącając paszportu Reggiemu. Mężczyzna westchnął ciężko i podał go poniżej, uważając, by plastik pozostawał w bezpiecznej odległości od jego twarzy. Recepcjonista przystąpił do meldowania, a Reginald zerknął w kierunku, skąd, jak mu się wydawało, ktoś go wołał.
Przez chwilę, ułamek sekundy, miał nadzieję, że to Iris wyszła mu na spotkanie. Może dlatego poczuł dziwne łaskotanie rozczarowania w mostku, kiedy ujrzał mężczyznę. Jayden miał na sobie sięgające kolan szorty oraz klubową koszulkę Czerwonych Diabłów, na co Reginald uśmiechnął się pod nosem. Niektóre rzeczy się nie zmieniały — Jay nadal był ogromnym fanem Manchesteru United. Tuż za nim podążał Elijah, stawiając długie kroki. Wpadł przy tym na jeden z licznych stolików.
— Och — wymamrotał, zatrzymując się nagle i wyciągając ręce. Niewiele brakowało, a stojąca na stoliku waza wylądowałaby na podłodze. Szatyn odetchnął z wyraźną ulgą.
— Reggie! — zawołał śpiewnie Jayden, przystając tuż obok niego. Uścisnęli sobie dłoń, klepiąc się po plecach. — Postarzałeś się — zauważył dobitnie, omiatając go spojrzeniem.
— Jayden — skarcił go cicho Elijah, stając przez Reginaldem.
Zmierzyli się spojrzeniami. Ile to minęło, odkąd ostatni raz widzieli się nie za pośrednictwem kamerki? Dwa lata? Coś koło tego. Pandemia trochę pokrzyżowała im wszelkie plany. Mieli ogromne szczęście, że mogli się tutaj spotkać w komplecie.
Reggie uśmiechnął się jako pierwszy. Uścisnął Elijaha i skrzywił się, gdy przyjaciel mało delikatnie klepnął go z otwartej dłoni w plecy.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że udało ci się przyjechać — powiedział El, odsuwając się od niego. Nadal trzymał jego rękę w męskim uścisku.
— Ja też się cieszę. El już zaczął panikować, że to ja będę musiał zostać świadkiem. — Jayden wziął od Alessandra kluczyk, nie kłopocząc się, by zerknąć na wygrawerowany na breloku numer.
Prawnik puścił w końcu dłoń Reginalda i potarł nerwowo kark, odchrząkując. Wyglądał, jakby chciał zaprzeczyć, ale wiedzieli, że nie tylko nie znosił, ale zwyczajnie nie umiał kłamać. Nie pozostało mu więc nic innego, jak przybranie miny golden retrivera przyłapanego na gryzieniu właścicielowi kapci.
— Chociaż byłoby wesoło — rzucił pogodnie Jayden, sięgając po walizkę Reginalda. — Co ty tu napakowałeś?! Kamienie?
— Alison zaplanowała na ósmą trzydzieści kolację. — Elijah zignorował drugiego z przyjaciół, uwieszając się na ramieniu Reggiego. — Dołączysz do nas?
Nie miał najmniejszej ochoty na kolacje, jedyne o czym marzył, to łóżko i sen, ale skinął pojednawczo głową, czego skutkiem był pogodny uśmiech przyjaciela.
— Dobrze cię tutaj mieć. Dobrze jest mieć was wszystkich w komplecie, wreszcie.
Przystanęli przy schodach prowadzących na górę.
— Zaraz, zaraz — Reginald zmarszczył brwi, nagle zdając sobie sprawę z jednego bardzo istotnego faktu — tak bez losowania?
— No wiesz — zaczął Elijah, przestępując nerwowo z nogi na nogę — Iris przygotowała dla nas apartament. Jayden przyleciał z Poppy, a do Freddiego dołączy Deborah... tak jakoś...
No tak. Ich zwyczaj losowania pokoi właśnie przeszedł do historii.
— To widzimy się na kolacji — dodał pospiesznie Elijah, a potem ulotnił się, znikając za najbliższymi drzwiami. Typowo.
— Nie ma tutaj windy? — zapytał Reggie, chociaż z góry wiedział, jakiej odpowiedzi należy się spodziewać. Nie czekając na reakcję przyjaciela, spojrzeniem zmusił go, by pomógł mu wtargać walizkę na piętro. Chociaż tyle Jayden był mu winien.
*
Pokój, jaki mu przydzielono, miał swoje plusy i minusy.
Znajdował się na samym końcu korytarza na piętrze — co oznaczało, że nikt nie powinien się tutaj zapuszczać i tym samym mu przeszkadzać, ale był mały i doprawdy skromnie wyposażony. Podłogę wyłożono jasnymi kaflami imitującymi kamień, skąpiąc nawet niewielkiego dywanika, który w jakiś sposób poprawiłby wskaźnik estetyki. Pod ścianą znajdowało się małżeńskie łoże zakryte zieloną narzutą. Reggie pospiesznie ją zdjął, nawet nie chcąc myśleć, kiedy ostatnio ją prano. Cisnął ją na jeden jedyny fotel ustawionych naprzeciwko łóżka, biorąc głęboki oddech. Zorientowawszy się jednak, że nie ma tutaj innej powierzchni, strącił materiał na posadzkę, a na miękkim siedzisku ulokował kuferek. Następnie przystanął przed drzwiami naprzeciwko szafy, domyślając się, iż prowadzą do łazienki. Łazienka... po niej tak naprawdę wiedział już o hotelu wszystko.
Przekroczył próg, zapalając światło. Toaleta, umywalka na czymś, co chyba kiedyś było stolikiem do maszyny krawieckiej, prysznic. Ewidentnie po remoncie. Odetchnął z ulgą.
Chociaż wciąż nie wiedział, w jaki sposób niby miał tutaj przetrwać najbliższe dwa tygodnie. I nawet zapach nowości i ten widok na Etnę z okna nie pomagał.
Po wzięciu odświeżającego prysznica, uciął sobie krótką drzemkę. Wyłączył budzik, dalej zalegając w pachnącej proszkiem, jeszcze krochmalonej, pościeli. Chwilę zajęło mu, zanim przypomniał sobie, dlaczego patrzy na jakieś paskudne ni to żółte, ni kremowe ściany, zamiast pięknych, nieskazitelnie białych, podobnie, czemu na suficie znajdują się brązowe bele drewna.
Elijah. Ślub. Sycylia. On jako drużba. No tak.
Zwlekł się z łóżka i rozejrzał za telefonem. Nie widział nigdzie żelazka, a nie miał zamiaru pojawić się na kolacji w wygniecionych ciuchach... ale w pokoju brakowało nie tylko żelazka, bo i telefonu, za pośrednictwem którego mógłby połączyć się z tym całym Alessandrem w recepcji. Szlag by to. Odszukał w walizce granatowe polo i jasne, długie spodnie, na których zagniecenia nie rzucały się aż tak w oczy. Poprawił też czarne włosy, a potem wyszedł z pokoju, omal nie zabierając klucza. Klucz w XXI wieku, kto by pomyślał.
Jadalnia znajdowała się na parterze. W głębi pomieszczenia dostrzegł trzy stoliki z nakryciami przygotowanymi dla dwóch osób, zaś w centrum ktoś połączył pozostałe dwa, nakrywając dla wszystkich. Pomieszczenie nie wyglądało imponująco. Okna były dwa, drewniane, z okiennicami i pstrokatymi doniczkami z kwiatami na parapecie, wychodziły na winnicę. Na przeciwległej ścianie dostrzegł trzecie z widokiem na dziedziniec. Na podłodze znowu znalazły się te ponure kafle, a ściany pokrywała złamana biel. Prostokątne, drewniane stoły przykryte białymi obrusami, kredens wypełniony ceramiką — sądząc po kolorach — lokalnej produkcji.
Reginald przystanął, słysząc gwar, na który składały się znajome głosy oraz śmiechy. Dostrzegł Elijaha — strategicznie usiadł pod ścianą z dala od wielkiej wazy w kolorowe, krzykliwe wzory. Tuż obok niego dostrzegł uśmiechniętą Alison — przyszłą pannę młodą. Wyglądali jak z obrazka, musiał im to przyznać.
Poppy intensywnie gestykulowała, opowiadając coś szybko. Na szczupłych palcach nie dostrzegł żadnego pierścionka, ale, jak się domyślał, to zapewne też kwestia czasu. Jayden nie odrywał spojrzenia od swojej ukochanej. Oni także wizualnie do siebie pasowali — oboje szczupli, jasnowłosi.
I był też Freddie, nieco w odosobnieniu przeglądający zawartość telefonu.
— Reggie!
Pierwsza dostrzegła go Alison. Miała podzielną uwagę, nigdy nie umykały jej żadne detale. Wstała, by móc się z nim przywitać. Tym razem nie miała na sobie jednego z tych eleganckich garniturów, które wypełniały po brzegi jej szafę, a spódnicę w kolorze khaki i białą bluzeczkę odsłaniającą pierwsze ślady czerwonej opalenizny. Proste, brązowe włosy sięgające ramion, jak zawsze miała rozpuszczone i odgarnięte za ucho, długie kolczyki kołysały się wraz z każdym ruchem jej głowy, gdy się z nim witała.
— Jak się cieszę, że cię widzę! — mówiła kobieta, uśmiechając się do niego. — Martwiłam się, że będziesz zmęczony po podróży, ale Elijah napomknął, że przyjechałeś z Paryża. — Wciąż trzymając go za ręce, przyglądała mu się uważnie. Dostrzegł w jej oczach pytanie, ale, jak to Alison, miała zbyt wiele klasy, by wypowiedzieć je na głos. Nie przy wszystkich i nie na siłę, za co był wdzięczny.
— Tak było wygodniej — odpowiedział krótko, choć trudno było tutaj mówić o wygodzie, kiedy wszystko miał zaplanowane i rozpisane co do dnia. Roland Garros idealnie kończył się dzisiaj — zaledwie dzień później po przyjeździe wszystkich na Sycylię.
— Reginaldzie! — Przed Alison wcisnęła się Poppy. — Moja znajoma trafiła na instagrama twojej ex i powiem ci, że dobrze się rozstaliście. Jakoś tak zbrzydła...
— Poppy — zaczął powoli Jayden, układając ostrzegawczo dłoń na plecach swojej dziewczyny. Koszulka Czerwonych Diabłów zniknęła, zastąpiona koszulą dopasowaną kolorystycznie do sukienki partnerki.
— No co — obruszyła się blondynka. — Powiedziałam tylko prawdę.
Nim Reginald zdążył się odezwać i przypomnieć, z jakiego powodu rozstali się z Lisą, tuż za nimi wyrósł Freddie. Najwyższy z całego towarzystwa, bo, jak to lubił podkreślać, mający dwa metry i jeden centymetr wzrostu, był nienagannie, acz ekstrawagancko ubrany. Reginald posłał mu pełne wdzięczności spojrzenie, gdy ten przepchnął się, by także się przywitać, tym samym kończąc temat byłych żon.
Kiedy wszyscy na powrót zajęli miejsca przy stole, przez chwilę panowała pełna niezręczności cisza. Alison patrzyła na Reginalda pełnym współczucia spojrzeniem, Poppy sprawiała wrażenie wzburzono-zadowolonej, co stanowiło dość nietypową dla przeciętnego człowieka reakcję, aczkolwiek doskonale pasowało do londyńskiej prawniczki. Elijah wyglądał na skrępowanego — jakby sam fakt, że zaprosił na ślub przyjaciela będącego świeżym rozwodnikiem wprawiał go w zawstydzenie, a Freddie wyraźnie czekał — ewidentnie nie zamierzał zaczynać tematu sam. Jedynie Jayden w dalszym ciągu beztrosko przeżuwał makaron.
W końcu Reggie westchnął ciężko, kręcąc głową, bo zorientował się, że dopóki tego sobie nie wyjaśnią, nie przestaną się o niego martwić.
— Minęło pół roku — przypomniał im. — Nic mi nie jest. Moje małżeństwo od samego początku nie miało racji bytu. Rozwiedliśmy się, każde z nas wróciło do swojego życia, temat zamknięty. Zadowoleni?
Na litość, nie mogli mu dać spokoju i po prostu zjeść w spokoju?
Elijah pokiwał głową, Freddie bez słowa napełnił kieliszki winem. Jayden ograniczył się do nerwowego wystukiwania palcami rytmu na oparciu krzesła swojej dziewczyny. Wiedział, że przyjaciele nie odpuszczą tak łatwo, będą chcieli dowiedzieć się czegoś więcej, gdy nadejdzie odpowiedni moment. Alison wypuściła spomiędzy warg powietrze, a wraz z nim, z jej ramion spadł niewidzialny ciężar.
Wszyscy zgodnie wrócili do posiłku, nie poruszając tematu byłej żony Reginalda, której w zasadzie nawet nie mieli okazji dobrze poznać. Lisa nieszczególnie przepadała za jego przyjaciółmi, mimo że lubiła ludzi dobrze usytuowanych, takich, którzy osiągnęli pewien poziom życia i mogli się czymś pochwalić.
Co prawda, na samym początku chciała poznać Elijaha i Alison — szybko przekonała się, że dwójka korporacyjnych prawników to zupełnie co innego niż nowojorscy adwokaci z nazwiskami w nazwach spółek.
Później spotkała Jaydena — w końcu prowadził jedną z najsłynniejszych restauracji w Soho, aspirując do uzyskania gwiazdki Michelin — ktoś taki ewidentnie doskonale wpisywał się w portfolio znajomych. Ale i Jayden okazał się zbyt... niewystraczający dla kogoś takiego jak Lisa.
Natomiast kolacja z Frederickiem i jego Deborah uwydatniła ogromną wadę Lisy — brak tolerancji i zrozumienia.
A on, jak na kogoś ślepo zakochanego przystało, nie zwracał na to uwagi. Dopiero teraz, gdy wreszcie się z tego otrząsnął, wrócił do siebie, zorientował się, jak bardzo odsunął się od swoich najlepszych przyjaciół. I w imię czego? Miłości, która wcale miłością nie była.
— Ach, Reggie. — Alison zatrzymała go po posiłku, gdy jedną nogą był na stopniach prowadzących na górę. — Miałam przekazać pozdrowienia od Iris. Niestety, nie mogła nam dzisiaj towarzyszyć, ale jutro będzie już na miejscu.
— Jasne, dziękuję.
Jakiekolwiek kryła się za tym przyczyna, Reginald odczuwał rozczarowanie. Kobieta, z którą korespondował praktycznie przez rok, nie pojawiła się, by się z nim przywitać.
Wargi Alison wygięły się w pożegnalnym uśmiechu, gdy życzył im spokojnej nocy. Czując w nogach te wszystkie kroki, które zrobił na korcie, a potem na lotniskach, wspiął się na górę, krzywiąc pod nosem.
Po tym, jak zamknął za sobą drzwi własnego pokoju, podszedł do francuskiego balkonu, spoglądając w kierunku Etny.
Dobrze było wreszcie znaleźć się między przyjaciółmi. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za nimi tęsknił.
-------------------------------------------------------------------------------
Moi mili,
cześć, witajcie.
Jak się macie? Długo mnie tutaj nie było, przyznaję... dlatego ogromnie się cieszę, widząc Was w komentarzach czy gwiazdkujących poszczególne rozdziały. Bardzo mi miło, że nadal o mnie pamiętacie.
Mam zagadnienie natury technicznej. Otóż From Sicily with Love jest tekstem skończonym, więc publikacja będzie regularna. Rozdziały są raczej długie (do 3k słów), stąd moje pytanie czy preferujecie jeden czy dwa tygodniowo?
I może od razu wyklaruję jedną rzecz: akcja historii rozgrywa się w czerwcu 2022 roku - data nie pada wprost, ale wspominane są wydarzenia historyczne, sportowe czy z popkultury, które ten termin nam doprecyzowują. Nie będzie to miało odczuwalnego wpływu na fabułę z perspektywy czytelnika, zostało tak trochę z sentymentu, bo sam pomysł zrodził się w 2021 roku i czekał na swój dzień :) No i może trochę z powodu konieczności zachowania ciągu przyczynowo-skutkowego.
To jak? Widzimy się z Iris w kolejnym rozdziale?
Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top