Rozdział 31

Reginald oparł się o siedzenie w fiacie, przymykając na krótką chwilę powieki. Zacisnął palce na płatkach nosa, szukając sił do dalszego działania. Rzeczywiście, wszystko powoli zaczynało wymykać się spod kontroli, zapowiadając nadejście potwornego bólu głowy. A najważniejsze dopiero przed nimi — ceremonia, a potem wesele.

Popatrzył w kierunku dziedzińca, na którym stał już przygotowany i nakryty do uroczystości stół. Biały obrus, błękitny bieżnik, prasowane dzisiaj z samego rana przez Iris, niewielkie drzewka cytrynowe jako dekoracja, te akurat rozstawił osobiście. Alessandro z Lucą przenieśli lampy, a Hiacynta koordynowała wszystko w rytmie Habanery będącej w istocie dzwonkiem telefonu.

Zgodnie z przewidywaniami Iris — Frank okazał się rozwiązaniem dla ich problemu. Co prawda Reggie nie miał pojęcia, dlaczego mężczyzna przywiózł ze sobą dziesięć garniturów, ale pośród nich znaleźli parę jasnych, z czego jeden leżał na Elijahu idealnie. Co nie zmieniało faktu, że po raz pierwszy w życiu zobaczyli zirytowanego Freddiego. Projektant był chodzącą oazą spokoju i zdawało się, że nie istnieje na świecie sytuacja albo osoba mogące wytrącić go z równowagi. Aż do dzisiaj.

Skrzywił się na samo wspomnienie, po czym zastukał palcami o kierownicę. Odhaczał w głowie kolejne punkty z listy — niemal wszyscy wsiedli już do busa mającego przewieźć ich do Taorminy. Nieoczekiwanie ogarnęło go uczucie silnego niepokoju, takiego wręcz paraliżującego. Florent Grousser. Gdzie się podział ich pianista?

Odetchnął z ulgą, widząc drepczącego do pojazdu mężczyznę. Przytakiwał zagadującemu go Jackowi. Za mężczyznami podążała Iris, w jednej dłoni trzymając niewielką torebkę, w drugiej zaś szpilki, a przez odkryte ramię przerzucony miała welon. Reginald, po raz kolejny tego dnia, się na nią zagapił. Wyglądała prześlicznie w tej sukience o prostym, eleganckim kroju. Nic dziwnego, że Jack nie mógł oderwać od niej spojrzenia i nieustannie coś do niej gadał. Po tym, jak zmył brudy podróży, ogolił twarz i przebrał się w garnitur, także przyciągał wzrok.

Widząc parskającą śmiechem Iris, pojawiające się na policzkach delikatne rumieńce, w sercu Reggiego zatliła się mała, malutka iskierka zazdrości. Jack Woods był dla niego niedoścignionym wzorem przez nastoletnie lata, kimś, kim sam chciał zostać, ale teraz... Aktor wysiadł gwałtownie z samochodu, zostawiając go na jałowym biegu i z włączonym silnikiem, by klimatyzacja dalej chłodziła wnętrze.

Poprawił poły marynarki, a następnie podszedł do rozmawiającej dwójki. Schylił się, płynnym ruchem zabierając od kobiety buty. Iris popatrzyła na niego wyraźnie zaskoczona, a jasna brew Jacka drgnęła, gdy Reginald posłał mu krótkie spojrzenie. Nie posądzał mężczyzny o złe zamiary, zdecydowanie nie. Lepiej jednak było mu przypomnieć, że Iris Coleman nie była kobietą dla niego.

Woods wsiadł wreszcie do busa, zagoniony do środka przez Poppy. Oficjalnie zarządziła wyjazd. Na czas podróży to ona przejmowała dowodzenie.

— Pójdę po Alison — powiedziała nagle hotelarka, gdy pojazd zniknął za rogiem, pozostawiając za sobą jedynie tuman kurzu. Reginald skinął głową, uprzednio biorąc od niej również welon i torebkę.

Z samochodu obserwował, jak Iris odprowadziła pannę młodą do mercedesa, trzymając w dłoniach tren, by się nie pogniótł i nie ubrudził. Ojciec Alison niósł bukiet kwiatów, a Frank, ich kierowca, po prostu stał niedbale oparty, w garniturze i okularach przeciwsłonecznych niczym ochroniarz z bardzo popularnego filmu z początku lat dziewięćdziesiątych. Zabawne, trochę go nawet przypominał z aparycji.

Dźwięk zamykanych drzwi po stronie pasażera wyrwał Reginalda z zamyślenia. Zapach kwiecistych perfum Iris dotarł do jego nozdrzy, gdy kobieta się poruszyła, by zapiąć pas.

— Wszyscy wsiedli do busa? — zapytała, przekręcając się do niego. Jakoś inaczej się dzisiaj umalowała. Przyciemniła oczy? A może to kwestia tej ciemniejszej szminki na ustach?

— Tak — przytaknął bezwiednie, choć w tym momencie potwierdziłby nawet, że Amerykanie wylądowali na Marsie.

— Alessandro ma pod kontrolą kuchnię, a Luca mu pomoże w razie potrzeby — kontynuowała, poprawiając się na siedzeniu. — Hiacynta zostaje. Poppy pilnuje Elijaha. Florent w autobusie? Cardea też wsiadła? Welon na tylnym siedzeniu... dobrze, to chyba wszystko, możemy jechać.

Nie pozostało mu nic innego, jak tylko kiwać głową i wreszcie ruszyć, bo zastawiali wyjazd mercedesowi. Skinął Frankowi dłonią, a potem wjechał w wąską alejkę, starając się nie zerkać ukradkiem w stronę Iris. Kobieta wyciągnęła telefon, by upewnić się, że niczego nie zapomniała, po czym zadzwoniła do Enza.

Reginald nie rozumiał nic z tej włoskiej konwersacji, więc pozwolił swoim myślom odpłynąć. Nie miał pojęcia, w jaki sposób jego ślub przebiegł tak bezproblemowo i sprawnie, a przecież gości było dwustu, a nie ledwie dwudziestu. Kochał Elijaha z całego serca, ale gdyby wiedział, że to wszystko będzie tak wyglądało, ile to będzie kosztowało ich nerwów, nalegałby na zatrudnienie osoby trzeciej. Choć na tyle, na ile zdążył poznać Iris, wiedział, że by się na to nie zgodziła. A koronnym argumentem byłoby pytanie: czy profesjonalna planerka poradziłaby sobie z problemami, z jakimi oni się zmagali?

Odpowiedź była oczywista: nie. Chyba że byłaby stąd.

Wielkość auta dawała im przewagę nad busem — skorzystali z paru skrótów, dzięki czemu dotarli na miejsce jako pierwsi. Po tym, jak Reggie zaparkował, przez chwilę siedzieli w ciszy, wpatrując się w ogrodzenie oddzielające ich od starożytnego amfiteatru.

— Wszystko się uda, prawda?

Bez słowa sięgnął po jej dłoń, by spleść ich palce. Zauważył, że takie drobne, wspierające gesty w obecności Iris przychodziły mu z zaskakującą łatwością. W Stanach nie troszczył się o nikogo — bo tak było łatwiej. A może dlatego że nie spotkał na swojej drodze osoby, wartej takich uczuć?

— Będzie dobrze.

Kobieta popatrzyła na niego tymi dużymi, ciemnymi oczami, a potem odwzajemniła uścisk. Wierzyła mu i ufała, a to znaczyło więcej, niż śmiałby kiedykolwiek marzyć.

— Sprawdzę, czy wszystko w porządku. — Nie sądził, by cokolwiek mogło się zmienić, ale gdyby... — A potem zajmę się gośćmi i Elijahem.

— Ładny eufemizm na wszystko, co zostało do zrobienia.

W odpowiedzi Reginald uśmiechnął się kącikiem ust. Nie powinno tak być — powinni towarzyszyć parze młodej, wspierać ich w tym najważniejszym dla nich dniu, a ktoś inny, całkowicie dla nich obcy, sprawdzać, czy wszystko zostało przygotowane jak należy. Elijah i jego wspaniałe pomysły, aż miał ochotę wywrócił oczami.

— Skup się na Alison — odparł, gdy wyplątała dłoń, a następnie otworzyła drzwi, odstawiając na asfalcie szpilki.

Reginald odpiął pas i wysiadł z samochodu, by zmierzyć się z popołudniowym upałem. Poprawił mankiety marynarki, wygładzając palcami niewidzialne zmarszczki na materiale, kiedy obchodził pojazd dookoła.

— Co robisz? — zapytała Iris, kiedy przyklęknął na jedno kolano tuż przed nią, ignorując kurzawę pokrywającą ulicę.

— Chyba nie chcesz zepsuć ślubnych zdjęć brickenstockami?

Zaśmiał się cicho, widząc, jak wydęła wargi, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Był przekonany, że gdyby miała coś pod ręką i nie byłoby to cenne, jak na przykład torebka i jej zawartość, najpewniej by tym w niego rzuciła.

— O ile się nie mylę, nagrali już Kopciuszka — odezwała się, strząsając ze stóp klapki. Najwidoczniej nie zamierzała z nim dłużej dyskutować i słusznie. — Richard Madden zwinął ci rolę księcia.

— Po prawdzie to nie zwinął — mruknął Reginald, ujmując ją delikatnie za kostkę. Błękit zdobił paznokcie jej palców, a na nim odznaczały się białe chmurki. — Odmówiłem. — Oderwał wzrok od pedicure, a następnie ostrożnie wsunął stopę Iris w szpilkę od znanego na całym świecie projektanta. Potem uniósł wzrok, by spojrzeć prosto w ciemne oczy kobiety.

— Dlaczego odmówiłeś? — wymamrotała, nie odwracając wzroku, mimo wyraźnego zawstydzenia.

Musiał przyznać, że lubił te krótkie momenty, kiedy pozwalała sobie na chwilę słabości i pokazywała mu, jak działała na nią jego bliskość. Całe szczęście, że był aktorem, przynajmniej nie wiedziała, co on przeżywał w tym momencie.

— Nie klękam przed przypadkowymi kobietami — powiedział całkiem szczerze, uśmiechając się pod nosem zupełnie, jakby nie dostrzegł dwuznaczności wypowiedzianego zdania. Zerknął na nią ukradkiem, by dostrzec, że rumieńce na jej policzkach nieco się pogłębiły.

— Pozostając przy rolach kostiumowych, miałem zagrać Williama Herveya, markiza Bristol w Dniach nieparzystych, pierwszym filmie z serii Rodzeństwa Manners — mówił dalej, jak nigdy nic, sięgając po drugi but. — Zapowiadało się interesująco, zwłaszcza, że w drugim filmie będzie to bohater pierwszoplanowy, ale ponownie zrezygnowałem, a rolę dostał Madden. W ciągu najbliższych lat zamierzam grać w filmach akcji, skończyłem z kostiumówkami. — Uśmiechnął się, a potem powoli podniósł z klęczek oraz wyciągnął dłoń, by pomóc Iris wysiąść.

Stanęła pewnie na szpilkach, zatrzymując się bardzo blisko niego. Z trudem stłumił odruch, by objąć ją ramieniem i przytulić do swojego ciała, a potem jedynie lekko się nachylić i pocałować. Przestać wreszcie marzyć, by jej dłonie znalazły się na jego ciele, by pragnęła go równie mocno, jak on jej.

— James Bond nie miał szczęścia w miłości— powiedziała nieoczekiwanie, cicho, przenosząc wzrok z jego warg na oczy. — Jakie zakończenie czeka na ciebie, Reginaldzie?

Miał nadzieję, że dobre.

*

Krzesła stały tak, jak je rano ustawili. Kwiaty dzielnie znosiły upał — na całe szczęście udało mu się przekonać jednego faceta z obsługi, by rozstawił je w zaznaczone miejsca krótko przed wyłączeniem obiektu z użytku publicznego. Aktor do tej pory nie miał pojęcia, w jaki sposób Iris załatwiła to miejsce, ale amfiteatr sam w sobie robił wrażenie, a teraz, przygotowany do uroczystości, zapierał dech w piersi.

To będzie wspaniały ślub, nie było innej opcji. Elijah chyba myślał tak samo, bo aż oniemiał. Reginald musiał porządnie klepnąć go w plecy, bo inaczej dalej tkwiliby na samym początku nawy utworzonej przy pomocy krzeseł.

— Reggie... ja — zaczął pan młody, przestępując z nogi na nogę. Spojrzenie miał rozbiegane — a to przyglądał się kompozycjom kwiatowym przez dłuższą chwilę, a to zapatrzył na gości, cierpliwie siedzących na swoich miejscach, a to wsłuchiwał się w melodie wygrywane przez Florenta. Pianista wielkiej klasy wyglądał komicznie za keyboardem (nawet nie pianinem elektrycznym!), ale, Reginald musiał przyznać, znosił ten afront z prawdziwą godnością.

— Oddychaj. — Zacisnął palce na ramieniu przyjaciela. — Oddychaj, El.

— A co, jeśli właśnie się rozmyśliła? — wyszeptał prawnik, zapominając o doskonałej akustyce. Jego słowa dotarły do zgromadzonych gości, bo pan Woods poruszył się niespokojnie na krześle, Jayden odkaszlnął, a Poppy skrzyżowała ramiona na piersi. Florent zaś zaczął nieco agresywniej uderzać w klawisze keyboarda, wygrywając teraz chyba V Symfonię Beethovena.

— Nie rozmyśliła — zapewnił stanowczo Reginald, zerkając na zegarek. Fakt, dziewczyny trochę się spóźniały. — To pewnie przez nawierzchnię. Ciężko po tym chodzić w butach na obcasie.

Florent chyba miał odmienne zdanie, bo właśnie przeszedł na Lacrimosę Mozarta. Zganiłby muzyka spojrzeniem, ale ten, pochłonięty grą, przymknął powieki.

Elijah dalej podrygiwał w miejscu, co samo w sobie było zaskakujące. Reginald nie przypominał sobie, by przyjaciel kiedykolwiek wcześniej tak się denerwował. Zwykle nie ulegał łatwo emocjom, a już na pewno nie pozwalał, by nad nim zapanowały.

Pojawienie się Cardei wywołało poruszenie pośród gości. Momentalnie poprawili się w swoich miejscach, gotowi na rozpoczęcie ceremonii. W późno popołudniowym powietrzu zawisła ekscytacja.

Florent odchrząknął i zaczął wygrywać nieco spokojniejszą melodię. Brzmiała znajomo, ale aktor nie potrafił jej przypisać do żadnego dzieła kultury. Przez chwilę wsłuchiwał się w samotne dźwięki, marszcząc brwi, ale widok Iris wyrwał go z zamyślenia.

Nadal miała na sobie tę prostą, pozbawioną jakichkolwiek ozdób sukienkę, w odcieniu pastelowego błękitu, uszytą przez Freddiego. Ostrożnie stawiała stopy, by nie wywrócić się na nierównej powierzchni w szpilkach, zaledwie chwilę temu przez niego założonych. Na ten widok zaparło mu dech w piersi, a czas dookoła zdawał się wolniej płynąć.

Promienie zachodzącego słońca tańczące na opalonej skórze kobiety. Subtelny, tajemniczy uśmiech na ustach. Łzy wzruszenia w ciemnych oczach. Pejzaż antycznych kamieni tuż za plecami. Wyglądała, jak kobieta, która ukradła mu serce.

A w tle główny motyw muzyczny z Szeherezady — to właśnie na ten utwór zdecydował się Florent. Jeśli Iris była księżniczką Szeherezadą, to on musiał być Szachrijarem. Co prawda żonę miał tylko jedną i nie wyrządził jej krzywdy, a Iris też opowiadała mu legendy, ale... Jakie zakończenie czeka na ciebie, Reginaldzie?

Kobieta zatrzymała się naprzeciwko nich, ale jej wzrok skupił się gdzieś w oddali.

Do ich uszu dotarły pierwsze nuty ukochanego przez parę młodą Here I Am Bryana Adamsa w interpretacji samego Florenta Groussera. Elijah zaplótł przed sobą dygoczące dłonie, przygryzając drżącą dolną wargę. Alison, w towarzystwie taty, właśnie zmierzała w ich stronę, a jej kostium mienił się w świetle sycylijskiego słońca, jakby Feddie obsypał go milionem kamieni.

— Ubrała kostium — wydukał Elijah, pociągając żałośnie nosem.

— To źle? — zaniepokoił się Reginald, nachylając w stronę przyjaciela. Zerknął w kierunku Iris, szukając u niej pomocy, ale ona obserwowała pannę młodą.

— Jestem z niej taki dumny — wymamrotał Elijah. Łzy spływały zarumienionych policzkach mężczyzny, zatrzymywały się na gładko ogolonej brodzie, by ostatecznie wylądować na materiale jasnej marynarki pożyczonej od Franka.

Alison nie kryla swojego podekscytowania. Mimo niebotycznie wysokich szpilek szła pewnym i szybkim krokiem. Pan Douglas prawdopodobnie celowo opóźniał dotarcie córki do ołtarza, ku uldze muzyka, który w pewnym momencie zaczął wygrywać melodię na przyspieszeniu.

Reginald pamiętał ten fragment ze swojego ślubu. Uścisk dłoni teścia, pozornie przychylne spojrzenie. Rodzice Lisy nieszczególnie za nim przepadali, ale dopóki uszczęśliwiał ich córkę, dopóty zamierzali go tolerować. Na szczęście ojciec Alison Elijaha uwielbiał. Poklepał go nawet pokrzepiająco po plecach, uścisnął ramię, podał chusteczkę, by otarł łzy.

Przez całą ceremonię Reggie myślał o tym, jak idealny był to ślub. Majestatyczne miejsce — nie tylko robiło wrażenie w samo sobie, jako obiekt pochodzący z całkowicie innej epoki, ale ten widok... Miał nadzieję, że Cardea zamknęła go na zawsze w kadrze zdjęć — zatoka, wijące się po wzgórzu miasteczko, masyw Etny, tuż za trzymającymi się za dłonie młodymi.

Podsunął obrączki prowadzącej ceremonię, puszczając Iris oczko. Widział, jak momentalnie zbladła, przekonana, że o nich zapomniała.

Ślub Reginalda był taki... oschły. Zaproszono mnóstwo gości, kilka osób nawet się wzruszyło, ale to wszystko zdawało się wyreżyserowane, zaplanowane co do punktu. Tutaj nikt nie przewidział, że Jayden zacznie głośno smarkać w samej połowie przysięgi, a Poppy będzie próbowała uciszyć go mało dyskretnymi syknięciami. Deborah parsknęła niekontrolowanym śmiechem, kiedy Florent przysnął przy podpisywaniu dokumentów. W pewnym momencie słychać było dzwonek — okazało się, że przerwało połączenie wideo i Hiacynta dobijała się do Franka, bo chciała dalej oglądać ceremonię.

Te wszystkie małe katastrofy złożyły się na jak najbardziej unikatowy, niepowtarzalny portret. Miał nadzieję, że przyjaciele pokochają ten obraz równie mocno, jak on, będąc biernym obserwatorem i będą cieszyć się z tych chwil, wspominając je z uśmiechem.

Gdy rozebrzmiały pierwsze nuty All for love, a młodzi ruszyli w stronę wyjścia z amfiteatru, Reginald przystanął obok Iris. Popatrzyła na niego, a potem obdarzyła szerokim, szczerym uśmiechem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widział. Miło jednak było stać się jego adresatem, chociaż raz.

— Skąd wiedziałeś, że zapomnę o obrączkach?

— Jestem twoim rycerzem na białym rumaku. Po prostu wiem takie rzeczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top