Rozdział 3

Reginald się nie wywinął.

Iris popatrzyła na niego znad kieliszka wypełnionego białym winem, a potem szybko odwróciła wzrok, gdy spojrzenie mężczyzny powędrowało w jej stronę. Przez chwilę czuła łaskotanie pełzające po odkrytym ramieniu w kierunku odkrytego obojczyka, zupełnie, jakby wzrok Reginalda stał się namacalny.

Elijah walnął go mocno w plecy — plask, a następnie krztuszenie się aktora — skupiły na sobie uwagę wszystkich, dając Iris po raz kolejny pretekst do bezkarnego wgapiania się w hollywoodzkiego gwiazdora. Był... pociągający. Daleko mu było do Chrisa Pine'a, Iris stawiała na piedestale, niemniej, cóż, słusznie dopatrywali się w nim kolejnego Jamesa Bonda. Rzeczywiście miał w sobie coś z Daltona i Brosnana, ale sto razy bardziej, sto razy lepiej.

Szkoda tylko, że był z niego taki fałszywy dupek.

— Gapisz się — podsumowała jej zachowanie Poppy, a jej brwi drgnęły znacząco.

— Coś ci się przywidziało — zbyła ją Iris.

Wreszcie dołączyła do nich Alison. Po alkoholu Elijah robił się strasznie przylepny i zdecydowanie nie lubił, gdy narzeczona znikała mu z oczu — chociaż na trzeźwo absolutnie nie miewał z tym żadnego problemu.

Kobiety opuściły jadalnię, wychodząc na znajdujący się przy recepcji taras zastawiony stolikami i złożonymi o tej porze parasolami, które za dnia osłaniały przed słońcem. Iris nadłożyła nieco drogi, przechodząc przez bar, skąd zwinęła butelkę białego Marsala.

— Och, jak dobrze — wymruczała Poppy, odchylając się na krześle. Zrzuciła laczki na niebotycznie wysokim koturnie, by wyciągnąć przed siebie nogi. Poruszyła palcami z umalowanymi paznokciami, przymykając powieki.

Iris założyła nogę na nogę, pozwalając, by złoty sandałek zsunął się z jej stopy, podobnie jak ramiączko sukienki, a Alison, jak to ona, siedziała sztywno wyprostowana, opierając przedramiona na podłokietniku.

— Coś cię gryzie — zawyrokowała Iris, nie spuszczając wzroku z twarzy panny młodej, mimo że właśnie próbowała wyjąć papierosa z pudełka. Na dźwięk znajomego pstryknięcia zapalniczki Poppy otworzyła jedno oko.

— Och, mogę?

Iris bez słowa przesunęła w jej stronę otwartą paczkę, zaciągając się cienkim Marlboro. Dzisiejsza konfrontacja z Reginaldem na tyle wytrąciła ją z równowagi, że zwinęła Alessandro paczkę. Po chwili wróciła ona na blat stołu, który został wyłożony pstrokatą mozaiką zrobioną na specjalne zamówienie. I pomyśleć, że wystarczyło się tu przeprowadzić, by dowiedzieć się, jak wiele rzeczy można było wykonać z ceramiki...

Oparła się o krzesło, gestem zachęcając Alison do mówienia.

— Źle się czuję z tym, że tak zrzuciłam na was organizację mojego własnego wesela — powiedziała w końcu, obserwując, jak dym wydobywający się z papierosa Poppy rozwiewa wiatr.

— Daj spokój, przecież wiesz, że to żaden kłopot — odpowiedziała niemal od razu blondynka. — Iris jest w swoim żywiole, nie widzisz?

Obie popatrzyły na wspomnianą, która właśnie osuszyła do dna kieliszek wina.

— Właśnie widzę — skwitowała to ponuro Alison, wzdychając ciężko.

— Al — zaczęła powoli Iris, ale urwała, kiedy Poppy podsunęła jej puste naczynie. Posłusznie rozlała alkohol, a potem ponownie zaciągnęła się papierosem, by momentalnie skrzywić. Co za paskudztwo. Od razu je ugasiła.

Miała wystarczająco dużo na głowie — ostatecznie to ona była odpowiedzialna za wszystko, co było związane z hotelem — a tego było od groma, niemniej nie potrafiła odmówić Alison. Przyjaciółka już na studiach mówiła o tym, że marzy jej się włoskie wesele — chociaż niekoniecznie w klimatach Ojca Chrzestnego. A Iris chciała to marzenie spełnić. Poza tym... trochę było z tym zachodu, ale cóż to za problem? Dla niej, mistrzyni organizacji?

— Iris doskonale sobie ze wszystkim radzi — mówiła Poppy, po tym, jak upiła łyk wina. — A w razie potrzeby ja jestem w pełnej gotowości. Ja, Jayden, Freddie — wyliczała.

— Nie inaczej — zawtórowała Iris. — To wasz dzień i niejako podróż poślubna. W każdym razie, jak mówiła Poppy, wszystko jest pod kontrolą. Nie musicie się niczym martwić, wręcz przeciwnie, zróbcie mi tę przyjemność i bądźcie gośćmi w moim domu.

— Iris — wymamrotała Alison, a w jej oczach błysnęły łzy — obiecaj, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to o tym powiesz...

— Och, powie, powie. W pierwszej kolejności zgłosi się do Reginalda. W końcu nie ma bardziej atrakcyjnej kobiety od tej w opresji — parsknęła Poppy, a potem cicho syknęła, gdy Iris kopnęła ją w kostkę.

Zgłosić się do Reginalda... prędzej ogarnie to wszystko sama nim poprosi o pomoc tego skończonego durnia! Niemniej ani Alison, ani Poppy nie musiały o tym wiedzieć.

— Cieszcie się wakacjami — powiedziała Iris. — Obie — dodała, patrząc to na jedną, to na drugą. Ostatecznie ona na co dzień miała uroki Sycylii — to, co dla dziewczyn stanowiło formę wypoczynku, dla niej rzeczywistość. — Za nas? — uniosła kieliszek, przechylając głowę.

— Za nas — przyznała zgodnie Alison.

Przez dłuższą chwilę milczały, popijając wino. Nie było to jednak milczenie z kategorii tych niezręcznych. Po prostu w ciszy cieszyły się swoim towarzystwem, faktem, że w końcu, po tak długim czasie, znowu mogły się zobaczyć i było to coś więcej niż przelotny obiad w Soho albo kawa na Covent Garden.

Coś zahałasowało — zupełnie, jakby przewrócono krzesła, a może i stół. Kobiety popatrzyły po sobie, posyłając sobie porozumiewawcze spojrzenie. Alison podniosła się z westchnieniem. Właśnie nadszedł moment, w którym Elijah miał dość i trzeba było zaprowadzić go do sypialni, zanim zniszczy coś jeszcze. Jego koordynacja ruchowa na trzeźwo oscylowała dookoła zera, a po alkoholu była ujemna.

Z kolei Poppy odnalazła torebkę i wsunęła do ust miętówki. Psiknęła się również perfumami. Jayden nie znosił, gdy paliła, więc starała się w każdy możliwy sposób zatuszować podebranego papierosa.

Kiedy przyjaciółki wróciły do hotelu, Iris wyciągnęła przed siebie nogi, odchylając głowę. Ciepły, wieczorny wiaterek przyprawiał ją o dreszcze, łaskocząc po odkrytej skórze ramion i bawił się rozpuszczonymi włosami. Wino przyjemnie rozlewało się po organizmie kobiety, potęgując szum okolicznych cykad.

Gdzieś tam w tle, ponad dźwięki typowego sycylijskiego wieczora, przebijał się harmider z Corvo bianco. Ktoś śpiewał głośno coś, co brzmiało jak piłkarska przyśpiewka — najpewniej Jayden. Elijah chyba znowu się potknął — ale na szczęście niczego nie stłukł, dzięki Bogu. Hiacynta urwałaby jej głowę, gdyby dowiedziała się, że replika wazy zakupiona przez nią za pięć tysięcy dolarów w Japonii przeszła właśnie bliższe spotkanie z podłogą.

Oczyma wyobraźni widziała, jak Jayden uśmiecha się na widok Poppy, a uśmiech ten sięga jego oczu. Doskonale wiedział, że Poppy popalała — a mimo wszystko pozwalał swojej dziewczynie naiwnie wierzyć w to malutkie kłamstewko. Wszystko wskazywało na to, że za rok to właśnie ona będzie przeżywała swoje greckie wesele na jakiejś wyspie.

Iris uśmiechnęła się lekko pod nosem, ciesząc szczęściem przyjaciółek. W pewien sposób uwypuklało jej samotność, przypominało o tym, że niczyje oczy nie śmiały się na jej widok ani nikt nie parskał uroczo, gdy pijana próbowała dostać się do swojego pokoju. Jednak z drugiej strony dawno nie czuła się bardziej żywa — tak ogromnie tęskniła za Alison i Poppy, że nadchodzące dwa tygodnie, mimo czekającego ją ogromu pracy, napełniały ją prawdziwą ekscytacją.

— Mogę?

Brew Iris drgnęła, gdy dostrzegła pytanie w jasnych oczach Reginalda. Skinęła głową. Przez głowę przemknęła jej myśl, że powinna usiąść w sposób cywilizowany, poprawić ramiączko sukienki, przeczesać potargane przez wiatr włosy, a także nawiązać kurtuazyjną pogawędkę.

Jednakże znała już zdanie Reginalda na swój temat, słyszała je dzisiaj rano bardzo wyraźnie. Tym samym wątpiła, by mogła w jakikolwiek sposób zasłużyć sobie na jego uznanie. No chyba że schudnie z jakieś dwadzieścia kilo, by przestał postrzegać ją jako wieloryba. Momentalnie skarciła się w myślach — czy powinna obchodzić ją opinia kogoś takiego jak on? Nie, zdecydowanie nie.

Jedyne co czuła to... żal. Wbrew sobie i przyjętym założeniom, zaczęła lubić go już wtedy, gdy jedynie wymieniali maile. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna i przykra, jak zwykle. Stare przysłowie słusznie wskazywało, że papier wszystko przyjmie, nawet ten wirtualny.

Reginald okazał się powierzchowny. Cóż, nie wszyscy musieli się lubić. W końcu w dorosłym życiu często tak bywało, że za kimś się nie przepadało, prawda? Dlatego postanowiła, że raczej będzie ograniczała z nim kontakty do niezbędnego minimum — na tyle, by nikt z przyjaciół nie zorientował się, że coś się wydarzyło. Poza tym nie chciała dawać mu powodu do tego, by uznał, że oprócz aparycji miała równie paskudny charakter.

Pod pozorem sięgnięcia po kieliszek wina poprawiła się na krześle, wsuwając stopy w buty, a następnie zakładając nogę na nogę. Delikatnie potrząsnęła głową, pozwalając, by ciemne, gęste włosy opadły jej na ramię, przysłaniając nieszczęsne ramiączko. Sięgnęła po lampkę i upiła łyk napoju.

— Dobrze cię w końcu zobaczyć, Iris — przerwał w końcu milczenie Reginald, nie spuszczając z niej wzroku.

Musiała przyznać, że miał ładne, jasne oczy. Takie, w które chciało się patrzeć i których spojrzenie sprawiało, że na ciele kobiety mimowolnie pojawiała się gęsia skórka. Jednak mimo tego dziwnego, podskórnego łaskotania, nie odwróciła wzroku.

— Ciebie również.

Jeszcze wczoraj powiedziałaby te dwa słowa, naprawdę mając je na myśli. Dzisiaj nie była ich już tak pewna. Może lepiej było, kiedy pozostawał po drugiej stronie oceanu, gdy był jedynie czarnymi literkami wyświetlającymi się na białym ekranie, a nie mężczyzną z krwi i kości.

Reginald błysnął jednym z tych hollywoodzkich uśmiechów, od których serce powinno zabić jej mocniej. I zabiło. Nic jednak to nie znaczyło. Mężczyzna był przystojny, przyciągał wzrok, ale nic poza tym.

— Rozumiem, że dekoracje zostaną dostarczone w przyszłym tygodniu? — kontynuował, poprawiając się na krześle. — Zastanawiam się czy ścianka na zdjęcia przy drzewie oliwnym to dobry pomysł. Trochę szkoda mi je zasłaniać — mówił dalej, wpatrując się we wspomniane miejsce na dziedzińcu.

Brew Iris drgnęła. Wysłała mu poglądowy wygląd stołu oraz jakie dekoracje zamierza kupić, co swoją drogą zrobiła, ale nie przypominała sobie, by rozmawiali na temat ich rozstawienia. Rozpisała to w krótkiej notatce, jaką później wrzuciła na wspólny dysk... najwidoczniej Reginald zaglądał nie tylko do excela z budżetem, ale też do innych plików.

Mężczyzna oparł przedramiona o blat stolika. Materiał jasnej koszuli, której dwa guziki rozpiął, poruszył się wraz z ruchem jego ciała, ukazując fragment szerokiej klatki piersiowej. Wpatrywał się w nią, a ona nie potrafiła ocenić, czy czekał na odpowiedź, czy jedynie sprawdzał działanie swojego aktorskiego czaru.

Iris powoli przekręciła się na krześle, również nachylając w stronę rozmówcy. Z czystej ciekawości, może i trochę z przekornego uporu, postanowiła potraktować jego ruch jako wyzwanie. Dlatego również przechyliła głowę, a ciemne włosy opadły na jej twarz. Odgarnęła je więc niedbałym ruchem, który to, jak zauważyła kątem oka, Reginald śledził bardzo, ale to bardzo uważnie.

— Wszystko dotrze w przyszłym tygodniu — potwierdziła, unosząc wzrok, by napotkać jego spojrzenie. — Wtedy zobaczymy, gdzie umieścić ściankę.

— Świetnie.

Uśmiechnął się, ale tym razem nie w gwiazdorskim, wyćwiczonym stylu, tylko tak normalnie, przyziemnie, kącikami ust. To nagłe opuszczenie gardy bardzo zaskoczyło Iris.

Reginald zastukał opuszkami palców o blat, a następnie podniósł się z zajmowanego miejsca.

— Gdybyś mnie do czegoś potrzebowała, czegokolwiek, daj znać.

I znowu na odchodne posłał jej ten uśmiech.

Mamma mia, pomyślała skołowana Iris, opadając na oparcie fotela.

— Och, tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałam!

Hotelarka wzdrygnęła się, słysząc „uroczy" głos siostry gdzieś nad głową. Hiacynta wśliznęła się na dopiero co zwolnione krzesło, przesunęła szklanki bliżej środka stolika, a następnie chwyciła lampkę z winem Iris i opróżniła ją do dna.

— Czy twój sen piękności nie rozpoczął się jakieś pół godziny temu? — zapytała młodsza, po tym, jak sprawdziła godzinę na telefonie.

— Rozpoczął — odparła architektka, osuszając usta rękawem puszystego szlafroka. — Taka rada na przyszłość: nigdy nie wychodź za mąż za faceta, który wygląda jak ten tam. — Wskazała palcem w kierunku drzwi, a wiszące na jej nadgarstku bransoletki zadzwoniły. — Same z takimi kłopoty! — Bransoletki znowu się zatrzęsły, gdy kobieta przyłożyła dłoń do czoła.

Iris popatrzyła na nią, nie kryjąc dezaprobaty. Ona i Reginald? Też coś.

— Ach, chyba będę miała migrenę — mówiła dalej Hiacynta, przymykając na kilka sekund powieki. — A na pewno nie daj sobie zrobić przez takiego dziecka — kontynuowała, otwierając swoje duże oczy, równie ciemne jak te Iris. — Problemy z facetami przy problemach z dzieckiem, jeszcze w wieku nastoletnim, to nic! Dosłownie... n i c — przeliterowała ostatnie słowo, kręcąc głową. Zerknęła do butelki, ale z żalem odkryła, że jest pusta.

Ach tak... więc konflikt nadal trwał.

Na samym początku wakacji w progu hotelu stanęła Cardea — jej jedyna siostrzenica licząca dziewiętnaście lat. Nie pytała, nie prosiła, po prostu oświadczyła, że zostaje tutaj na całe wakacje i gdzie ma zapłacić za swój pobyt.

Iris nie protestowała (poza tą kartą kredytową, którą prędko dziewczynie zwróciła), bo i po co? Cała ich trójka miała jedną wspólną cechę, jaką był upór — jeśli się na coś uparły, nikt ani nic nie było w stanie ich od tego odwieść.

O ile zdążyła się zorientować — poszło o studia. Cardea nie chciała na nie iść, podczas gdy Hiacynta się na takowe upierała. Każda z nich miała inną wizję przyszłości, chyba.

Do tej pory Iris nie zamierzała się wtrącać, więc trzymała się z daleka. Jednak tydzień minął, a panie Wiffen zamiast zbliżyć się do porozumienia, jedynie się od niego oddaliły, a konflikt zdawał się zaogniać. Wszystko więc wskazywało na to, że im szybciej włączy się jako mediatorka, tym lepiej.

— A tak właściwie, to dlaczego jeszcze nie śpisz? — zainteresowała się Iris, patrząc na siostrę.

— Bo nie zrobiłam wymaganych dziesięciu tysięcy kroków — odparowała od razu, podsuwając młodszej pod nos złoty zegarek z elektroniczną tarczą, na której wyświetliła się czterocyfrowa liczba. — Jeśli ich nie zrobię, to następnego dnia fatalnie się czuję — mówiła dalej. — Mam migrenę, problemy z koncentracją i ogólnie jestem jakaś taka... rozkojarzona. A nie mogę sobie na to pozwolić, w końcu mam tutaj robotę do wykonania. Jest tu jeszcze parę rzeczy do poprawy. Niemniej, wbrew pozorom — zmarszczyła nos — bardzo tu przyjemnie, ale nie mam całych wakacji, żeby zajmować się tym miejscem, czekają na mnie inne wyzwania i projekty... nieco bardziej wymagające.

Iris pokiwała ze zrozumieniem głową.

— Och. — Hiacynta zmarszczyła brwi, gdy tarcza zegarka się zablokowała, a na ekranie wyświetliła się godzina. — Dwudziesta druga czterdzieści pięć, pora na drugą kolację!

Nim Iris zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, siostra podreptała w kierunku wejścia do budynku.

----------------------------------------------------------------------------------------------------

Moi mili,

bardzo mi miło przedstawić Wam nieco bliżej Iris.

Już teraz zapraszam Was serdecznie na kolejny rozdział w najbliższą niedzielę - tak w ramach maratonu z okazji długiego weekendu ;>

Z pozdrowieniami z Sycylii
Wasza Ada

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top