Rozdział 26
Po szybkim prysznicu Reginald rozciągnął się na łóżku. Z ulgą wtulił twarz w pachnącą świeżością pościel — ktoś musiał ją wczoraj wymienić pod jego nieobecność — po czym przekręcił się na plecy, poprawiając poduszkę. Włosy wciąż miał wilgotne — kropla wody skapnęła na ekran odblokowanego telefonu. Serce biło mu dziwnie mocno i szybko. Prawie jak wtedy, gdy Liam dzwonił do niego, by przekazać mu wyniki z ostatniego castingu.
Nieznajoma zrobiła im wczoraj całą serię zdjęć, dzięki czemu mógł teraz odtwarzać tamten moment z sekundy na sekundę. Uśmiechnął się pod nosem, widząc Iris. Była szczęściarą — fotogeniczność najwidoczniej odziedziczyła w genach — na każdym zdjęciu wyglądała idealnie. Nawet wtedy, gdy wywracała oczami, tuż po tym, jak ją do siebie przyciągnął. Dodał do ulubionych fotkę, na której uśmiechała się pogodnie, a na jej policzkach malowały się lekkie rumieńce — nie wiedział, czy to z powodu temperatury, czy może wskutek jego bliskości. Miał nadzieję, że to drugie.
Natomiast kiedy popatrzył na siebie... przełknął ślinę. Nie pamiętał, by kiedykolwiek patrzył na kogokolwiek właśnie tak, jak patrzył na Iris. Nawet na swoją byłą żonę.
Uświadomił sobie, jak źle było.
Wydął wargi, przypominając sobie o wiadomościach od Liama. W konwersacji znalazł jedynie link i znak zapytania. Podgląd był zbyt mały, by cokolwiek zobaczył, ale zdawało się, że rozpoznawał otoczenie. Wypuścił powietrze nosem, przymykając na chwilę powieki. To nie wróżyło dobrze.
— Cholera — warknął pod nosem, tuż po wejściu na plotkarską stronę.
Reginald Nelson zabawia się na Sycylii. Zobacz zdjęcia z gorącego zwiedzania!
— Kurwa.
Jego wzrok jedynie prześlizgnął się po tekście, ledwie rejestrując treść, jaką zawierał. Nie spodziewał się niczego mądrego, poza oszczerstwami i kłamstwami. Bardziej interesowały go zdjęcia. Były trzy.
Na pierwszym z nich ujęto ich od tyłu — trzymali się za ręce i właśnie wchodzili do pubu położonego przy tym placu wybrukowanym biało-czarnymi płytkami. Na drugim zdjęciu po prostu tańczyli — wykonano je z pewnej odległości, więc było nieco ziarniste, ale bez problemu rozpoznał swoją twarz. Na całe szczęście Iris pozostawała plecami do fotografa. Trzecie niewątpliwie stanowiło największą pożywkę dla plotkarzy. Uwieczniało pocałunek... i niewyraźny profil Iris.
Przygryzł dolną wargę. Nawet nie zauważył, kiedy podniósł się do siadu.
— Halo? — mruknął do telefonu, tuż po tym, jak odebrał połączenie. Która godzina była w Los Angeles? Północ?
— Dlaczego nie oddzwaniasz? Widziałem, że odczytałeś wiadomości ode mnie — odezwał się Liam po drugiej stronie. — Te zdjęcia są świetne! Internet wrze, a ja nie mogę odpędzić się od telefonów. Wszyscy chcą wiedzieć, kim jest twoja wybranka i napisać o niej artykuł. Najlepiej z twoim komentarzem. Płacą dużo, więc może...
— Jej tożsamość nie jest na sprzedaż — przerwał twardo Reginald, przymykając powieki. Wolną dłonią potarł zmarszczone czoło. Na usta cisnęły się jedynie przekleństwa, wyczuwał ich smak na języku, chciał włożyć w nie cały swój gniew i... Cholera. Czemu wszystko zawsze musiało się spieprzyć w najmniej odpowiednim momencie?!
Cmoknięcie, jakie wydostało się spomiędzy warg Liama sugerowało, że nie był do końca zadowolony z usłyszanej odpowiedzi.
— To coś poważnego?
— Nie mam pojęcia — westchnął ciężko Reggie, zgodnie z prawdą.
Chyba za wcześnie było mówić o czymś poważnym. Iris uparcie trzymała go na dystans — nietrudno było zauważyć, że ich wszelkie interakcje inicjował głównie on. Po wczoraj jednak nie miał wątpliwości, że coś między nimi było. Przecież, gdyby jej nie interesował, to by go nie pocałowała, prawda?
A teraz te pieprzone zdjęcia...
— Wiesz, że odkrycie jej tożsamości to kwestia czasu, prawda? Jedyne, co możemy zrobić, to ich uprzedzić i przedstawić to na naszych warunkach.
Była w tym jakaś logika. W myśl starej zasady — najlepszą obroną jest atak. Tylko nie chciał poruszać w mediach tematu swojego życia prywatnego. Iris na to nie zasługiwała.
— To co robimy?
— Do cholery, Liam! — Nawet nie zorientował się, że podniósł głos. — Powiedziałem już, że jej tożsamość nie jest na sprzedaż. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale mają przestać drążyć. Jeśli tego nie załatwisz, możesz pożegnać się z tą robotą.
Liam zaniemówił. I słusznie. Nie płacił mu tylu pieniędzy jedynie za spekulowanie czy ekscytowanie się jakimiś zakłamanymi artykułami z sieci. Miał działać w jego interesie oraz na jego korzyść, ale oczywiście wolał iść na łatwiznę. Najprościej dodać zdjęcie jego i Iris, poinformować, że to partnerka, a potem tylko czekać, aż zlecą się do Corvo bianco...
Pieprzył coś takiego.
W duchu postanowił, że porozmawia z Elijahem na temat ewentualnego powództwa. Jakieś naruszenie wizerunku, prawa do prywatności, nie miał pojęcia, pod co to podciągnąć, ale na pewno znajdzie się jakiś paragraf. Nie zamierzał odpuszczać, już nie. Ale najpierw ostrzeżenie.
— To dość mocne słowa, jak na ciebie, Reggie — rzucił w końcu lekko Liam, najwidoczniej próbując obrócić całą sytuację w żart. — Nie musisz się tak denerwować. Wiesz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by to zatrzymać. Nie musisz się niczym martwić. W końcu: mogę ci podarować cały świat.
Reginald wywrócił oczami, wyłapując nawiązanie do filmowego tekstu.
— W tym wypadku: świat to za mało* — odburknął, po czym się rozłączył.
Cisnął telefon na łóżko, a ten odbił się od materaca i wylądował na podłodze. Wpatrywał się w drewniane belki na suficie, wystukując palcami nieznany nawet jemu rytm. Nie chciał całego świata, skoro nie było w nim miejsca dla Iris Coleman.
*
— Reginald? Reginald Nelson?!
Dźwięk obcego głosu sprawił, że Reginald zamarł, a serce omal nie podeszło mu do gardła. Odwrócił się powoli na pięcie przywołując na wargi wyćwiczony, pełen zainteresowania uśmiech, którym często posługiwał się biznesowo. Niemożliwe, by już tutaj dotarli...
— Florent! — zawołał w odpowiedzi, dostrzegając niskiego mężczyznę.
Francuski pianista miał na sobie czarny garnitur, a rudo-siwe włosy zaczesał na żel do tyłu. Uśmiechnął się na jego widok, ukazując krzywe zęby. Nic dziwnego, że ucieszył się tak na jego widok. W końcu oprócz honorarium od Alison, na jego rachunek bankowy wpadła też niemała sumka od samego Reginalda.
— Jakże miło cię widzieć — kontynuował powitalną gadkę Reggie, przechodząc na francuski. — Mam nadzieję, że pokój spełnia twoje oczekiwania — dodał grzecznościowo, modląc się w duchu, by Luca i Alessandro wypełnili te wszystkie wytyczne z faksu.
— Niczego mu nie brakuje — potwierdził uprzejmie muzyk. — Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Gdzie moje piano? — Mężczyzna wyciągnął przed siebie dłonie i poruszył rachitycznymi palcami, jakby przesuwał nimi po klawiszach instrumentu.
Dłoń aktora powędrowała do jego ciemnych włosów, które przeczesał. Cholera jasna, nie miał pojęcia. Gdzieś tutaj chyba było pianino... tak mu się przynajmniej wydawało, że je widział. A może to była atrapa? Nie, na pewno było gdzieś pianino. Nie przypominał sobie, by je wypożyczali, a przecież przejrzał wszystkie rachunki, skrupulatnie wrzucane przez Iris na współdzielony dysk.
— Niuans do ustalenia — stwierdził beztrosko Reginald, uśmiechając się szerzej. Gdzie był Luca? Albo Alessandro? Zerknął ukradkowo w stronę recepcji, ale nikogo tam nie dostrzegał. Co za skrajny nie profesjonalizm. Czy on miał im przypomnieć za co im płacono?
— Mam nadzieję, że nastąpi to dość szybko. Muszę przećwiczyć klawisze — stwierdził nieco cierpko mężczyzna. — Czasu nie zostało zbyt wiele, a prawdziwy maestro zawsze wychodzi na scenę przygotowany.
— Naturalnie.
Spojrzenie Reginalda prześlizgnęło się na Freddiego zajmującego pobliską kanapę. Projektant rozsiadł się wygodnie, zakładając nogę na nogę, układając ramię na oparciu. Przysłuchiwał się konwersacji z wyraźnym zainteresowaniem.
— Przepraszam — mruknął aktor do pianisty, po czym skinął na przyjaciela. — Mogę cię na chwilę prosić?
— Gdzie Elijah? — wyszeptał po angielsku, gdy odeszli kilka kroków.
Utrzymanie obecności Florenta w tajemnicy stanowiło aktualnie największy priorytet. Pianista miał zagrać na ceremonii ślubnej z inicjatywy panny młodej. Był to jej prezent-niespodzianka dla przyszłego męża, który, jak się składało, pozostawał ogromnym fanem muzyka. Kwestią wtórną była nieobecność Luki czy Alessandra.
— Alison zabrała go na zwiedzanie Doliny Świątyń. Poppy i Jayden zabrali się razem z nimi.
Mając w pamięci słowa Iris na temat odległości i czasu przejazdu, oznaczało to, że do wieczora mieli spokój. Wspaniale. Aktor odetchnął z ulgą. Sekret chwilowo był bezpieczny. Pora przejść do następnego punktu.
— Widziałeś gdzieś Iris?
— Widziałem — przyznał przyjaciel, krzyżując ramiona na szerokiej piersi. — Jeśli chcesz z nią porozmawiać o artykule, to nie wydaje mi się, że to odpowiedni moment.
— Stało się coś? — zapytał Reginald, marszcząc brwi. Słowa przyjaciela go zaniepokoiły, choć nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. W końcu wczoraj udało im się opanować pożar z Florentem i ukryć w tajemnicy jego obecność przed Elijahem. Jeśli chodzi o przygotowania do ślubu: mieli sporo czasu, by wszystko ogarnąć. Potrzebował tylko wytycznych z jej strony.
— Nie znam szczegółów. Widziałem jedynie, jak krótko przed twoim pojawieniem się wyszła z hotelu.
— Cholera — wyrwało się Reginaldowi.
Klepnął przyjaciela w ramię, dziękując cicho, po czym sam wyleciał na dziedziniec, a następnie w kierunku samochodów. Miał złe przeczucia. To było całkowicie irracjonalne, bo przecież istniało tyle powodów, dla których Iris mogła wyjść na zewnątrz, a jednak czuł, że stało się coś złego.
Zeskoczył z tych dwóch stopni na trawnik. Przebiegł go, sadząc długie kroki. Poślizgnął się na kaflach, ale na szczęście się nie wywrócił. Zbiegł po schodach, by stanąć tuż koło Luki wpatrującego się w opadający kurz.
Cholera, nie zdążył.
— Stało się coś? — zagadnął. Pochylił się, opierając dłonie na udach. Ten krótki biegu sprawił, że złapała go zadyszka. Rozleniwiał się na tej Sycylii, to fakt. Jak tak dalej pójdzie, będzie musiał pomyśleć o kaskaderze, którzy będzie za niego odgrywał bardziej wymagające sceny, bo sam zwyczajnie nie da rady.
Luca drgnął, wyrywając się z zamyślenia. Miał zarumienione policzki, a jego jasne oczy dziwnie błyszczały. Jak na Włocha wyróżniał się nietypową urodą. Reginald powstrzymał się jednak przed jakimikolwiek pytaniami w tym zakresie, uznając, że mogło zostać to odebrane za niegrzeczne. Poza tym o wiele bardziej interesowało go, dokąd pojechała Iris.
— Dzień dobry, panie Nelson — przywitał się z nim formalnie chłopak. — Nasz kucharz, Enzo, trafił wczoraj do szpitala. Iris pojechała go odwiedzić, najpewniej wróci po południu.
— Co z nim?
— Wszystko w porządku, ale zostanie na parę dni na obserwacji. — Luka westchnął ciężko. — Wściekła się za to, że jej nie powiedzieliśmy. I za Florenta też.
Sądził, że uda im się ukryć obecność pianisty nie tylko przed Elijahem, ale również przed Iris, jednak... Skinął głową w odpowiedzi, przygryzając dolną wargę. Sięgnął do kieszeni po telefon, ale uświadomił sobie, że nadal nie miał jej numeru telefonu. A nawet, gdyby miał, co by zrobił? Zadzwonił i zapytał, jak się czuła? Czy ochrzaniłby ją za to, że pojechała bez niego? Nietrudno było mu sobie wyobrazić wzburzoną, zdenerwowaną Iris. Nie powinna w takim stanie prowadzić. Jednak życie udowadniało mu, że na Sycylii wszystko działo się nie tak, jak powinno. Powoli zaczynał to akceptować, choć nie oznaczało to, że się z taką koleją rzeczy zgadzał.
— Nie marnujmy czasu — mruknął w końcu, logując się na pocztę, gdzie zajrzał na dysk. — Mamy sporo do zrobienia — dopowiedział, czując na sobie pytające spojrzenie Luki. — Zacznijmy od tego nieszczęsnego pianina...
W związku z tym, że Iris nie było, a chłopak będący jej prawą ręką, zdawał się dziwnie wytrącony z równowagi, Reginald pozwolił sobie przejąć dowodzenie. Domyślał się, że kobieta nie miała teraz ku temu głowy — nie dziwił się — co prawda nie wiedział, jak kształtowała się relacja z Enzo, ale domyślał się, że kucharz nie był jej obojętny.
Reggie zajrzał do kuchni, by zjeść jakieś szybkie śniadanie. Zastał tam Alessandra głowiącego się nad obiadokolacją. Może i młodzi wyjechali z Corvo bianco, co nie zmieniało faktu, że w hotelu i tak pozostawało parę gości, których trzeba było nakarmić. Nie miał jednak czasu pomagać chłopakowi, bo Florent wiercił mu dziurę w brzuchu o pianino. Swoją drogą od ślubu dzieliły ich trzy dni, a wszystko znajdowało się w powijakach... na samą myśl Reginald dostawał migreny i miał ochotę się na kogoś wydrzeć.
— Chyba sobie żartujesz — burknął, gdy Luca się odsunął, ukazując mu staroświeckie, pokryte kurzem pianino. Okazało się, że pełniło funkcję dekoracji w jednym z pokoi na piętrze.
Na pieprzonym piętrze.
Popatrzył z powątpiewaniem na niższego od siebie o głowę, drobnego chłopaka, a potem przypomniał sobie strome i wąskie schody prowadzące na górę. Aż zrobiło mu się słabo. Kto był w ogóle taki mądry, żeby to pianino tu wtargać? I po co?
— Freddie! — zawołał, wychylając się z powrotem na korytarz. Wzdychając ciężko, zaczął podwijać mankiety koszuli.
— Panie Nelson, zaraz to zniesiemy z Alessandro — zaczął pospiesznie chłopak, ale Reggie posłał mu ostre spojrzenie. Jasne, nie wątpił w chłopaków, ale patrząc na ich budowę zakładał dwa rozwiązania: albo pianino dotrze na dół w kawałkach, albo uszkodzą ścianę po drodze. Obie opcje mu nie odpowiadały.
Freddie posłał mu pełne zwątpienia spojrzenie.
— Wiesz, że to waży z dwieście kilo? — bardziej zapytał niż stwierdził. — I wiesz, że do transportu pianin zalecają specjalne pasy transportowe?
— Pierwszego wolałem nie wiedzieć, co do drugiego; widzisz tutaj jakieś pasy? Nie marudź, łap i odsuwamy od ściany.
Na samym początku zakładał, że nie będzie aż tak źle. Dwieście kilo? Wychodziło po sto na głowę. Co to było dla nich, dwóch całkiem nieźle zbudowanych facetów! Freddie pewnie sam tyle ważył. Tylko Reginald zapomniał o jednej podstawowej rzeczy — sztanga na siłowni to nie to samo, co gabarytowe pianino, które ciężko dobrze uchwycić. A odczuł to, gdy tylko zaczęły się stopnie.
— Czekaj, czekaj — stękał, zerkając przez ramię.
— Ostrożnie, ostrożnie — lamentował po francusku Florent.
Reginald zacisnął zęby. Czy on nie kazał Luce zająć się pianistą? Jeszcze tego mu brakowało! Widowni!
Dłonie już mu się ślizgały po lakierowanej powierzchni, a palce powoli zaczynały drętwieć. Wsparł pianino nogą i oparł na nim cały swój ciężar ciała. Co mu przyszło do głowy, żeby szedł pierwszy? Freddie był od niego nie tylko wyższy, ale znacznie lepiej zbudowany! A teraz całe dwieście kilo na niego napierało — jeden zły ruch i będzie po nim.
— O, tutaj jesteś. — Gdzieś tam zza jego pleców dobiegł kolejny znajomy głos. — Szukałam cię.
— Nie teraz, Cardeo — wymamrotał, zaciskając mocno wargi. Zebrał się w sobie, poprawił uchwyt, a potem zerknął na Freddiego. Kiwnął przyjacielowi głową. — Trzy, dwa, jeden... — Dźwignęli pianino, a spomiędzy warg Reginalda wyrwało się głośne sapnięcie.
— Ostrożnie! — zawołał znowu Florent.
Reggie nie myślał. Skupiał się na stawianiu kroków, możliwie szybko i precyzyjnie, żeby zarówno on, jak i pianino nie wylądowali w kawałkach u podstawy schodów.
Przystanął, by złapać oddech. Pot spływał mu po skroniach i wpadał do oczu, otarł krople wierzchem dłoni, próbując wyrównać szybkie bicie serca. I na co była mu ta siłownia, skoro nie potrafił nawet znieść pieprzonego pianina?
Gdy do jego uszu dotarł znajomy dźwięk Habanery. Zaklął. Jeszcze tego brakowało!
— Halo? — Do uszu aktora dotarł dźwięk głosu Hiacynty, a początek znanej arii operowej nieoczekiwanie został przerwany. — Wylądowałeś już? Świetnie. To przyjeżdżaj, czekamy na ciebie...
Kobieta mówiła coś dalej, ale on nie słuchał. Czyli ten utwór, słyszalny o najróżniejszych porach dnia, całkowicie nieoczekiwanie, to tak naprawdę był dzwonek jej telefonu? Co za... nie dokończył myśli, bo Freddie uniósł pianino po swojej stronie, wymuszając tym samym kolejne kroki. Posłał przyjacielowi gniewne spojrzenie — temu to było łatwo.
— Co wy tutaj wyprawiacie? Hałasujecie z samego rana i nie pozwalacie człowiekowi pracować!
— Mamo, przecież masz urlop.
— Gdy ma się własną działalność nigdy nie jest się w pełni na urlopie. Po co oni znoszą to pianino? Nudzi im się?
Co za wiedźma... panterkowa... wredna... wiedźma.
— Chyba go potrzebują.
— Lepiej niech uważają na ściany — rzuciła na odchodnym. — Nie po to tyle kłóciłam się z Iris o tę drogą farbę mineralną, żeby po dwóch latach trzeba było wszystko odmalowywać!
Ostatnie stopnie Reginald praktycznie pokonał w biegu. Uważając na te cholerne ściany malowane jakąś tam farbą, pospiesznie się przesunął, by przyjaciel mógł do niego dołączyć na parterze. Z ulgą odstawili instrument na posadzkę — choć w zasadzie wyślizgnął im się z rąk — co skutkowało mało przyjemnym gruchotem. Na szczęście pianino było całe. Chyba. Luka jeszcze musiał je nastroić i Florent będzie mógł zacząć swoje próby.
Jeden problem mniej, pomyślał, wycierając twarz w dół koszuli. Freddie podszedł do niego, by poklepać po ramieniu. Nawet się nie zmachał. Może zamiast na siłownię, Reginald też powinien zacząć chodzić na basen?
— Piękne! — zawołał Florent, nachylając się nad starym pianinem. Przesunął palcami po powierzchni instrumentu, zbierając opuszkami kurzawę. Brew aktora drgnęła. Nie znał się na sprzęcie muzycznym, jednak wątpił, by akurat ten był wart nie wiadomo, ile.
— Mogę ci coś pokazać?
Prawie podskoczył, gdy Cardea pojawiła się obok niego. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale założył, że poszła razem z matką. Dziewczyna wpatrywała się w niego wyczekująco, posyłając spojrzenie przypominające te ciotki. Czy wszystkie kobiety z tej rodziny nie lubiły być ignorowane czy o co chodziło?
Rozprostowując palce, by po chwili ponownie je powoli zgiąć, na miękkich nogach niechętnie podążył za małolatą, pozostawiając Freddiego z Florentem. Laptop Cardei stał na blacie jednego ze stolików w głównym holu. Przystanął przy nim, a potem wzdychając ciężko usiadł na wskazanym przez dziewczynę miejscu. Przesunęła przed niego komputer, kliknęła coś na ekranie i ciemny ekran zastąpiły kolorowe ujęcia. Spodziewał się...
Spodziewał się tej próbki reklamy, którą nagrywali przed kawalerskim.
Tymczasem krótki filmik, a w zasadzie spot, jaki mu pokazała, zawierał różne, ciekawe ujęcia. Zmieniały się szybko — zbyt szybko, by dokładniej przyjrzeć się osobom na nich uwiecznionych, ale rozpoznawał w nich swoich przyjaciół. Oni przy ognisku, w trakcie posiłku w jadalni, wspólna kawa na dziedzińcu, smagłe ramiona Freddiego wynurzające się z turkusowej wody basenowej. Iris parkująca fiatem — z chustką na głowie, okularami przeciwsłonecznymi na nosie i ustami wymalowanymi różową szminką. Luca uśmiechający się zza kontuaru recepcji. Enzo posyłający mało zachęcające spojrzenie znad deski do krojenia. Dobrze znane mu figurki przedstawiające głowy Maurów. Rząd winorośli oświetlonych promieniami zachodzącego słońca. Widok na dolinę. Statycznie majestatyczna Etna. A na sam koniec śmiejąca się Iris w jednej z tych swoich pięknych sukienek w kwiaty.
A potem czarny ekran i błękitny napis „From Sicily with Love", a tuż pod nim „Corvo bianco".
Odchylił się na krześle, nie kryjąc towarzyszących mu emocji. A najzwyczajniej w świecie był pod wrażeniem tego, jak dziewczyna doskonale poradziła sobie z zadaniem. Stworzyła świetny spot reklamowy dla hotelu swojej ciotki, ukazując nie tylko poszczególne jego zakątki, co robiła ciekawymi ujęciami, ale przede wszystkim pokazując, jak dobrze można było spędzić tutaj czas.
— Wiesz, co oznacza z włoskiego corvo bianco? — zagadnęła Cardea, wyrywając go z zamyślenia. — Gdy wpisałam tę nazwę w wyszukiwarkę wyskoczyła mi jakaś willa z gry fantasy. Jasne, pasowało mi to do mojej ciotki, ale to byłoby zbyt proste, jak na Iris. — Zabrała laptopa, którego zatrzasnęła płynnym ruchem.
— I co to oznacza? — zainteresował się szczerze, bo, z niewiadomej przyczyny sam żył w przekonaniu, że to nazwa własna.
— Biały kruk — wyjaśniła mu dziewczyna, a na jej umalowanych wargach błąkał się nieśmiały uśmiech, który odwzajemnił, gdy dotarło do niego to, czego nie wypowiedziała na głos. Symbolika.
Rzeczywiście, Corvo bianco znacząco odstawało od pełnych przepychu hoteli w Taorminie czy też sieciowych ośrodków wypoczynkowych. To wcale nie czyniło tego miejsca gorszym, wręcz przeciwnie. Biały kruk był czymś znacznie więcej i niewiele brakowało, co teraz przyznawał ze swego rodzaju zażenowaniem, ale sam by tego nie dostrzegł.
Iris mogła przecież dostosować się do tego, co aktualnie cieszyło się popularnością — przy remoncie odnowić wnętrza, wyposażyć ja na wzór tych z popularnych hoteli. Zrezygnować z lokalnej ceramiki, kojarzonych z regionem ozdób. Mogła, czemu nie. Tylko po co?
Może w życiu chodziło właśnie o to — o życie w zgodzie z własnymi przekonaniami, z samym sobą. Nie warto było szukać poklasku, nie warto było wpasowywać się w sztywne ramy narzucane przez społeczeństwo. Warto było być szczerym, prawdziwym, uczciwym.
Warto było być sobą i tworzyć coś unikatowego, nawet jeśli nie spełniało to oczekiwań innych.
* Kwestia z The world is not enough (1999)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top