Rozdział 25
Iris popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Przechyliła ostrożnie głowę to w jedną, to w drugą stronę. Dziwny blask zauważalny w ciemnych oczach nie znikał, niezależnie od kąta, pod jakim na siebie patrzyła. A jej cera wręcz promieniała. Dziwne, co z człowiekiem robiło dziesięć godzin snu.
Zaspała dzisiaj, fakt. Nie pamiętała, kiedy ostatnio wstała tak późno, ale wyjątkowo się tym nie przejmowała. W końcu w hotelu na pewno był już Luca i Alessandro, w razie potrzeby mogli pomóc gościom. A Enzo zjawiał się z samego rana, więc nawet nie było możliwości, by ktoś nie został nakarmiony.
Musnęła palcami materiał kolejnej sukienki w drobny print kwiatowy, również w stylu carmen. Była to druga kreacja uszyta dla niej przez Freddiego, po tym, jak zauważyła w jego pracowni bluzkę z takim dekoltem. Mogła znaleźć podobną w sieciówce, nawet wykonaną z przyzwoitego materiału, ale problemem był biust. Iris miała spore piersi i nie wyobrażała sobie pokazywać się ludziom bez stanika. Natomiast taki krój wymuszał na niej albo ubranie gorsetu — przy sycylijskich temperaturach nie wchodziło to w grę — albo kupno biustonosza bez ramiączek — co przy takich piersiach jawiło się to jako niepraktyczne. I w tym momencie na scenę wkroczył Freddie. On i jego propozycja, by wszyć jej usztywniane miseczki w sukienkę.
Ciekawe czy spodoba się... Pukanie do drzwi wyrwało Iris z zamyślenia. Mimowolnie zarumieniła się pod nosem, jakby ktoś przyłapał ją na czymś złym. Mimo że przepracowała niechęć do siebie samej, w dalszym ciągu nieczęsto przeglądała się w lustrze. Idiotka. Przeglądanie się w lustrze nie było złe, zwłaszcza krótkie i kontrolne. Problemem były te idiotyczne myśli, nieustannie uciekające do wczorajszego wieczoru w Taorminie.
— Cieszę się, że już wstałaś! — powitała ją Hiacynta śpiewnym tonem, po czym, nie czekając na zaproszenie, wkroczyła do sypialni tanecznym krokiem. — W samą porę, robota czeka!
Iris powoli zamknęła drzwi, ignorując nieprzyjemne uczucie niepokoju osadzające się właśnie na dnie jej żołądka. Czuła, że o czymś zapomniała, nie mogła jednak sobie przypomnieć, o czym.
Siostra zmrużyła oczy, obrzucając ją bardzo uważnym spojrzeniem.
— Ślicznie wyglądasz, tak kwitnąco. Czy to zasługa naszego przystojnego aktora?
— Lepiej już chodźmy — zbyła ją, cofając się do drzwi. Nadal nie skojarzyła, co też zobowiązała się zrobić, w dodatku z Hiacyntą... czy jakakolwiek czynność związana ze ślubem wymagała udziału jej siostry? Nie, raczej nie.
— Wiesz — zaczęła za nią Hiacynta, gdy podążały korytarzem w stronę jadalni. Przerwała jednak, kiedy Iris nieoczekiwanie skręciła w kierunku kuchni, by przywitać się z Enzo i zaparzyć dla nich kawę. — Nie przeszkadzajmy mu, właśnie robi śniadanie, chodź.
Iris uniosła brew, ale nie skomentowała zachowania siostry. Pozwoliła poprowadzić się do drugiego pomieszczenia. Tam, na jednym ze stołów, zalegały kolorowe, sztuczne kwiaty. Na ich widok momentalnie zalała ją fala ulgi. Już zapomniała, że miały przygotować dekoracje na samochód.
Potrząsnęła głową. Jak mogło jej to wypaść z głowy? Nie zapominała o takich rzeczach. Poza tym... czy nie miała tego ogarnąć wczoraj?
— Jestem ostatnią osobą od prawienia kazań, bo zawsze byłam zdania, że w życiu trzeba różnych rzeczy spróbować, ale lepiej byłoby, gdybyś trzymała się od Nelsona z daleka — wypaliła po dłuższej chwili Hiacynta.
Kwiaty, trzymane w dłoni przez szatynkę, właśnie wypadły na blat. W odpowiedzi siostra cmoknęła z niezadowoleniem i wplotła upuszczone przedmioty. Ach, to wiele wyjaśniało.
— I dlatego wybiegłaś wczoraj z hotelu jak oparzona? — zagadnęła Iris, układając dłonie na płasko na blacie. Wsparła się na nich, a następnie popatrzyła na rozmówczynię.
— Z mężczyznami, którzy mają wiele do stracenia, a mało do zaoferowania, nie idzie się nawet do łóżka — odparła niewzruszonym tonem Hiacynta, uparcie unikając jej spojrzenia. Pokręciła głową i sięgnęła po inny kwiat, bo ten trzymany coś jej nie pasował do kompozycji. — Wiem, że to kuszące, bo jest niebrzydki. Ale, jesteś na to za mądra, Iris.
— Skąd w ogóle pomysł, że zamierzam się z nim przespać? — prychnęła pod nosem, opierając teraz dłonie na biodrach. — Poza tym, to nie twoja sprawa, Hiacynto.
— To nie moja sprawa, prawda — przytaknęła spokojnym tonem tamta. — Jednak ciężko pracowałaś na to, co masz. Nie pozwól, by po raz kolejny to wszystko odebrał ci mężczyzna.
Słowa Hiacynty zabolały. Przypominały ten metaforyczny, książkowy czy filmowy nóż, jaki wbijano w serce głównej bohaterce. W pierwszej chwili Iris sztywno się wyprostowała, gotowa zaprzeczyć, ale najgorsze było to, że siostra miała rację, a jej słowa, choć bezlitosne i okrutne, odzwierciedlały prawdę.
Świat był bezlitosny, a Iris nie była na niego gotowa. Reginald wzbudzał zbyt wielkie zainteresowanie — jego kariera dopiero zmierzała ku kulminacyjnemu momentowi — tak samo, jak wielu miał zwolenniku, tak wielu przeciwników. Szukali sensacji. Prędko ustaliliby, kim była. Zjechaliby się tutaj, by wyciągnąć od niej jakieś pikantne szczegóły z krótkiego, letniego romansu z aktorem. Pojawienie się dziennikarzy nie tylko odstraszyłoby gości, ale pozbawiłoby ją ukochanego spokoju.
Kiedyś pozwoliła sobie na opuszczenie tarczy, wierząc, że jeśli ma się za plecami kogoś, komu się ufa, kogoś, kogo się kocha, nic jej nie grozi. W rzeczywistości nastawiła się jedynie na cios, na który nie była przygotowana. Straciła wszystko.
Hiacynta miała rację.
Mogła oddać ten tytuł partnera, duże pieniądze, rogowy gabinet, ale Corvo bianco nie mogła stracić.
— Nie zrozum mnie źle — dodała nieco łagodniej siostra. — Zachęcałabym cię do jednorazowej przygody z przystojnym mężczyzną, którego już nigdy więcej nie zobaczysz na oczy. W końcu każdej z nas należy się odrobinka szalonego, letniego romansu.
— Hiacynto...
— No co? To, że bliżej mi do menopauzy niż do daty mojego urodzenia, nie oznacza, że nie prowadzę bujnego życia erotycznego. Wracając jednak do tematu: potrzebujesz kogoś, kto będzie cię wspierał. I zasługujesz na kogoś, kto nie będzie widział poza tobą świata. A wydaje mi się, że dla Reginalda Nelsona nie jesteś całym światem.
Nie musiała mówić nic więcej. Równie dobrze mogła po prostu wyrwać jej serce z piersi gołymi rękoma. Nie wiedziała, dlaczego, ale zabrakło jej tchu. Aż znowu musiała podeprzeć się o blat pobliskiego stołu, przymknąć na chwilę powieki.
Przez cały pobyt w Taorminie Reginald nie odrywał od niej wzroku, nie odstępował jej na krok. Cały czas był blisko, tuż obok, splatał ze sobą ich palce, trzymał ją w ramionach, pozwalał, by się do niego przytulała. Te niewinne, delikatne gesty sprawiały, że czuła się zaopiekowana, bezpieczna. I uśpiły czujność.
— Łatwo o tym zapomnieć, prawda? — szepnęła cicho Hiacynta współczująco. — Całe życie kierujesz się rozumem, ale gdy przychodzi co do czego, odzywa się ta mała, cholerna pikawa. Nim się zorientujesz, przejmuje kontrolę nad całym centrum dowodzenia i prowadzi cię prosto na stracenie.
Zapomniała o tym, że miała przygotować ozdoby na samochód. Nawet nie spróbowała porozmawiać z Cardeą o studiach, a wczoraj miała ku temu idealną okazję. Zostawiła cały hotel na głowie Luki i Alessandra, postanawiając powłóczyć się po miasteczku. Przez cały dzień nawet nie zerknęła na telefon! A gdyby coś wymagało jej uwagi? Gdyby coś się stało? Ależ była głupia... już raz to przechodziła. Już raz zapomniała o zdrowym rozsądku i dokąd ją to doprowadziło? O ile dzięki temu, co wydarzyło się w Londynie mogła zmienić swoje życie, znaleźć szczęście i miejsce, które nazwie domem, o tyle tym razem stawka była o wiele wyższa.
Ściany jadalni ją przytłaczały. Powietrze zdawało się dziwnie ciężkie, duszne. Musiała stąd wyjść, jak najszybciej i jak najdalej od przenikliwego spojrzenia starszej siostry.
— A z dobrych informacji, Frank dzisiaj przylatuje — paplała dalej Hiacynta. — Uważam, że powinnyśmy go zaangażować w jakieś przygotowania, żeby nie marnował czasu na głupoty. Wolałabym, aby nie wdawał się w pogawędkę z Reginaldem. Wiesz, jakiego hopla na punkcie kina ma Frank. Jeszcze zawstydzi twojego gościa niewiedzą i wyjdzie na nieuprzejmego.
— Muszę na chwilę wyjść — wymamrotała Iris, biorąc głęboki wdech. Powietrze docierało do jej płuc, serce nadal pompowało krew, ale czuła się dziwnie słabo.
Nie czekając na odpowiedź, wyszła z jadalni i skierowała swoje kroki do kuchni. Enzo. Tak, potrzebowała Enza. Widok mężczyzny zadziała na nią uspokajająco. Poza tym zaparzy jej jakieś swoje ziółka na uspokojenie. Prawdopodobnie będą paskudne w smaku, ale zmusi się do ich wypicia. Porozmawiają o czymś, może o tym, co działo się w operze mydlanej albo co u Floretty.
Kuchnia wyglądała na dziwnie opustoszałą. Panowała w niej przerażająca cisza. Radyjko pozostawało w tym samym miejscu, ale nie wydostawały się z niego nuty starych włoskich piosenek. Nie pachniało świeżo zmieloną kawą, kawiarka stała nietknięta na swoim miejscu pod ścianą. Na drewnianym, wysłużonym blacie stołu na próżno było szukać talii sycylijskich kart.
Iris powoli weszła do pomieszczenia, czując w żołądku nieprzyjemne ssanie. Nigdzie nie było widać Enzo, podczas gdy o tej porze powinien już pić drugą kawę i narzekać na lenistwo gości. W końcu, ile można było spać? W Corvo bianco serwowali śniadania i obiadokolacje, za przygotowywanie brunchu nikt mu nie płacił. Swoją drogą, co to był za wymysł? Brunch... też coś.
Nietrudno było wyobrazić sobie zrzędzenie staruszka. Ale nawet podpowiadane przez umysł wyobrażenia nie uspokoiły kobiety. Zajrzała jeszcze do spiżarni, a potem podeszła do tylnych drzwi, które okazały się zamknięte.
Dziwne. Bardzo dziwne. Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, czy Enzo uprzedzał ją o tej nieobecności. Nie, pamiętałaby o tym, prawda? Wzdrygnęła się, gdy po jej plecach przemknął dreszcz niepokoju.
Prędko wycofała się do recepcji. Tam zastała Lucę przeglądającego coś na komputerze.
— Widziałeś Enzo? — zapytała, nie siląc się na powitania.
Chłopak uniósł powoli wzrok znad ekranu, posyłając słaby uśmiech. Wymamrotał przywitanie. A później poprawił blond grzywkę, co zaalarmowało Iris. Nigdy nie przyznała się do tego, że rozgryzła znaczenie tego gestu. Zawsze go wykonywał, gdy się czymś denerwował.
To był zły znak.
— Jeśli chodzi o Enzo — zaczął, możliwie przeciągając wyrazy. Odchrząknął, zerkając raz za razem w kierunku jadalni.
— Luca.
— Hiacynta ci nie powiedziała? — wymamrotał, a gdy pokręciła głową, ukrył twarz w dłoniach, tłumiąc tym samym ciężkie westchnięcie. Przez chwilę mamrotał coś pod nosem, aż wreszcie się wyprostował, stukając palcami w laptopa.
— Luca, co miała mi powiedzieć Hiacynta?
— Enzo jest w szpitalu.
— Słucham?
Zdębiała. Świat dookoła zawirował gwałtownie, zatrząsnął w swoich posadach. Enzo w szpitalu. Nie. To nie działo się naprawdę. Enzo. Szpital. Jeden z filarów Corvo bianco. Był z nią tutaj od początku. Nie wyobrażała sobie tego miejsca bez niego, nie, zdecydowanie nie.
Luca poderwał się z zajmowanego krzesła i doskoczył do niej, by chwycić ją za łokcie i zapobiec upadkowi. Prawdopodobnie chciał ją przytulić, ale odsunęła się od niego, wyciągają przed siebie dłoń, by się nie zbliżał. Nie chciała, by ktokolwiek ją dotykał.
— Co się stało?
— Zasłabł — powiedział powoli. — Ale nic mu nie jest! — dodał prędko. — Floretta wezwała pogotowie i zabrali go do Świętego Marka. Dzwoniła dzisiaj rano, by powiedzieć, że wszystko z nim w porządku.
Chłopak mówił coś dalej, ale nie potrafiła wyłapać znaczenia poszczególnych wyrazów. Szumiało jej w uszach. Iris nie obchodziło, co mówili i myśleli inni, obsada Corvo bianco nie była duża. Tutaj naprawdę tworzyli coś na pozór rodziny... takiej patchworkowej. Ona, cudzoziemka ze złamanym sercem, Enzo, zgorzkniały, złośliwy starszy pan, któremu nikt nie dawał szansy i Luca, wiecznie szukający dla siebie miejsca.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Bo cię znam, Iris — mruknął, odstępując na kilka kroków. — Wiedziałem, że pierwsze, co zrobisz, to wsiądziesz do samochodu i tam pojedziesz. Będziesz siedzieć całą noc na niewygodnym krześle w poczekalni, co nic by nie dało.
Miała ochotę krzyczeć, wyć z bezsilności. Idiotka. Idiotka. Po prostu skończona idiotka! Zacisnęła lewą dłoń w pięść, wbijając paznokcie w skórę tak mocno, że aż wzdrygnęła się z bólu. Drugą rękę wyciągnęła w kierunku chłopaka.
— Kluczki — mruknęła cicho.
— Iris, nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Floretta mówiła, że Enzo potrzebuje teraz odpoczynku...
— Kluczki — powtórzyła cicho. Ledwo trzymała swoje nerwy na wodzy. Luca nie zasługiwał na to, by wyładowała na nim swój gniew na samą siebie. Ten chłopak niczemu nie zawinił. W szczególności, gdy w to wszystko wmieszana była Hiacynta.
Palce Iris zacisnęły się na znajomym kształcie. Kluczyki do auta. Niewiele brakowało, by odwróciła się na pięcie i wybiegła na zewnątrz, resztkami zdrowego rozsądku zmusiła się do cofnięcia po torebkę i telefon. Powinna komuś powiedzieć, dokąd jechała. A zresztą... Luca im wyjaśni.
Zamarła, gdy w holu pojawił się niski mężczyzna. Skórę miał w odcieniu porcelany, co jeszcze uwydatniały czarne ubrania. Rudobrązowe włosy z przebłyskami siwizny zaczesał na żel, a dłonie splótł za plecami. Przystanął, kołysząc się na piętach. Z zainteresowaniem rozglądał się po pomieszczeniu.
— Luca — zaczęła bardzo, bardzo cicho Iris. — Co tutaj robi Florent Grousser?
———————————————————
Moi mili,
zobaczcie, co przyleciało do mnie prosto z Sycylii! 💛
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top