Rozdział 20

Reginald zszedł na dół wysmarowany grubą warstwą kremu z filtrem. W holu zastał małe zbiegowisko. Uniósł brwi, dostrzegając wszystkie panie oraz Freddiego. Zdawali się bardzo zajęci... oglądaniem czegoś.

Freddie niemalże leżał na blacie, a i tak dominował wzrostem nad pozostałymi. Poppy raz za razem przechylała głowę, a spomiędzy jej warg wydobywały się głośne westchnienia. Alison rumieniła się lekko, ale emanowało od niej szczęście, a Iris... Iris stała tuż obok niej, tym razem ubrana w nieco mniej formalną sukienkę bardziej nadającą się na plażę. Podobała mu się w tym bardziej przystępnym wydaniu, podobnie jak w szortach i prostej, bawełnianej koszulce.

Reginald przystanął tuż za hotelarką, bo nie mógł nic poradzić na to, że go do niej ciągnęło. Zerknął ponad jej ramieniem. Obiektem wzbudzającym tak wielkie zainteresowanie, a w przypadku niektórych nawet zachwyt, było niepozorne, najpewniej wykonane z drewna, pudełko. Z każdej strony ozdobiono je koślawymi malunkami. Aktor zmarszczył nos. Trochę przypominały jego rysunki ze szkoły podstawowej, które babcia dumnie przyklejała magnesami do lodówki.

To musiało być pudełko na obrączki. Słyszał o nim — Elijah wysyłał mu nawet kilka różnych wariantów. Najwidoczniej musiał zdecydować się na tę najdziwniejszą opcję — drewniane pudełko, które razem z Alison pomalowali, zamykając na jego powierzchni sceny z ich wspólnego, przedmałżeńskiego życia.

— ... różowe okulary — mówiła Alison, opuszkiem palca muskając krzywą replikę — bo takie najczęściej noszę w pracy. Elijah je uwielbia.

— A to? — zainteresował się Freddie, wskazując palcem na spód z czymś, co miało przypominać scenę, sylwetki ludzi i jakiegoś rockmena.

— A to scena z koncertu Bryana Adamsa, na który poszliśmy wspólnie, jeszcze jako przyjaciele, a wróciliśmy jako... para. — Alison zarumieniła się uroczo. — To miała być moja randka z innym facetem, ale na moje szczęście, mnie wystawił. Najpewniej zabrałabym Iris, ale była już tutaj, na Sycylii.

— Wyznanie miłosne w rytmie Heaven... czy może być coś bardziej romantycznego? — wtrąciła hotelarka.

Reginald mimowolnie uniósł brwi. Ten miękki, nieco marzycielski ton głosu, zdecydowanie go zaskoczył. Z niewiadomej przyczyny założył, że raczej nie poruszały jej takie małe, przepełnione miłością gesty. Nie musiał się jednak głębiej zastanawiać nad wysuniętym wnioskiem, bo niesamowicie kłócił się z osobowością Iris — tej, która na co dzień nosiła kolorowe, kwieciste sukienki niczym bohaterka powieści, która z błyszczącymi oczami opowiadała im katańskie legendy, wreszcie kobiety dostrzegającej i doceniającej piękno natury.

Co do samej historii, o tak, Reginald słyszał ją co najmniej dwa razy. W sumie — lubił jej słuchać. Miała w sobie odrobinę magii, różowej magii miłości właściwej dla starego kina czy komedii romantycznych z lat dziewięćdziesiątych oraz dwutysięcznych. Pełna uroku, naturalności i miłości. W zasadzie to pewnie i w nią nie uwierzył, gdyby nie fakt, iż przydarzyła się jego najlepszemu przyjacielowi.

Iris poruszyła się, jakby chciała się wyprostować, więc Reginald ostrożnie ułożył dłoń na jej biodrze, dając do zrozumienia, że znajdował się tuż za nią. Wzdrygnęła się, ale nie odsunęła.

— To będzie piosenka do pierwszego tańca? — zapytała Poppy, wyciągając rękę w kierunku pudełka.

Freddie otworzył przedmiot, ukazując wytłoczoną na wieku datę nadchodzącego ślubu. Kobieta wsunęła obitą białą satyną poduszeczkę do środka. Obrączki wyglądały... ładnie. Ta męska nieco szersza z delikatnym, tłoczonym wzorem, żeńska zaś z niewielkim kamieniem.

— Nie. Pierwszy taniec będzie do The Power of Love Frankie Goes To Hollywood — powiedziała Alison, ostrożnie zamykając pudełeczko ze swego rodzaju namaszczeniem.

— To bardzo ładny utwór. Klasyczny. — Pochwalił Freddie. Wyprostował się, górując nad całym towarzystwem.

— On nie jest świąteczny? — wtrąciła blondynka, ale wszyscy postanowili ją zignorować.

— Nasz pierwszy taniec był do Thousand years. Nie patrzcie tak, Deborah jest wielką fanką Zmierzchu. — Freddie uniósł dłonie w obronnym geście, a panie uśmiechnęły się pod nosem.

— To słodkie.

— W sumie nie wiem, jaką piosenkę wybrałabym na swój pierwszy taniec. Pewnie coś Eda Sheerana — odezwała się Poppy. — A ty, Iris?

Iris, która wyciągnęła dłonie po skrzyneczkę z obrączkami, właśnie zamarła. Reggie nie potrafił odgadnąć, czy to przez pytanie przyjaciółki, czy może dlatego, że wraz z wykonanym ruchem, jego dłoń, w dalszym ciągu spoczywająca na jej biodrze, nieco się przesunęła.

— Zamierzam zapoczątkować nową tradycję w naszym gronie i wyprawić wesele bez pierwszego tańca — powiedziała w końcu, chowając pudełko z obrączkami do kartonika.

— Jesteś niereformowalna — jęknęła Poppy z wyraźnym żalem. — Wieczoru panieńskiego też nie będziesz chciała? Gdzie się podziała moja Iris Risky Coleman?

W odpowiedzi Iris parsknęła cicho, kręcąc głową. Reggie nie wiedział, o co chodziło, ale przypuszczał, że usłyszane przezwisko miało jakieś uzasadnienie z przeszłości. Nie zdążył o to zapytać, bo kobieta chyba zapomniała o tym, że stał tuż za nią. Zrobiła krok w tył, omal nie nadeptując mu na stopy. Wpadła prosto na jego tors.

Przytrzymał ją przy sobie, zapobiegając wspólnemu upadkowi. Kiedy tak ją obejmował, myślał jedynie o przedłużeniu uścisku, przymknięciu powiek i...

— Reginaldzie, sądzę, że obrączki są już bezpieczne. Możesz mnie puścić — odezwała się rozbawionym tonem Iris, choć wyczuwał napięcie pod palcami. Pospiesznie zabrał dłonie. Momentalnie też się cofnął, ale Freddie zdążył już mu posłać długie spojrzenie. Taaak, brakowało tylko Jaydena i będzie miał komplet ostrzeżeń od przyjaciół.

— Wezmę je — zaproponowała Alison. Przy jej stopach nie stała żadna torba, jak w przypadku Poppy ani koszyk. Nie wyglądała też, jakby gdziekolwiek się wybierała.

— Zostaję z Elijahem i Jaydenem — wyjaśniła, wyłapując pytający wzrok aktora.

— Nie powinnaś. Nikt im nie kazał tyle pić — wytknął nieco bezlitośnie Freddie, także gotowy do wycieczki.

Reginald wydął wargi. Rano obudził się z kacem, jak stąd do Honolulu, czyli naprawdę ogromnym, ale jakoś udało mu się z nim uporać. Wypił mocną kawę, wdusił w siebie śniadanie, a potem połknął kolejną porcję tabletek. Nawet zdążył się zdrzemnąć.

Alison posłała im przepraszający uśmiech, a potem odprowadziła ich spojrzeniem do samochodu. Reggie, ku swojemu niezadowoleniu, musiał wcisnąć się na tylną kanapę pandy tuż koło Poppy. Blondynka posłała mu nieodgadnione spojrzenie znad okularów przeciwsłonecznych, a potem wymownie przeniosła je na Iris, ale powstrzymała się od jakiegokolwiek komentarza. Kolejna.

Trzaśnięcie klapy od bagażnika tuż za nimi sprawiło, że Reginald wzdrygnął się z zaskoczenia. Na fotel pasażera przed nim wgramolił się Freddie — mężczyzna kiwał głową, przytakując Iris zajmującej miejsce za kierownicą.

— Wszystkie piękne plaże są na zachodzie, oddalone jakieś trzy, cztery godziny drogi od nas — kończyła swoją wypowiedź, zapinając pas. — San Vito lo Capo jest chyba najpiękniejsza z nich wszystkich. Woda jest jasnoniebieska, piasek miękki i biały, a w tle wznosi się masyw pobliskiego wzgórza. Śmiejemy się, że to nasza lokalna Copacabana.

— Pewnie jest tam sporo ludzi.

— Niestety — zgodziła się niechętnie kobieta, uruchamiając silnik i wyjeżdżając z posesji. — W pobliżu znajduje się biała latarnia morska. W tamtych okolicach nabrzeże jest już kamieniste, nie kręci się tam zbyt wiele osób, może poza amatorami spacerów z przeszkodami. Co nie zmienia faktu, że widok jest niesamowity. Wart tej odrobiny wysiłku.

Reginald oparł się o drzwi, czując, jak materiał jego koszuli lepił mu się do ciała. Chociaż panda miała klimatyzację, niewiele chłodnego powietrza docierało do tyłu, a otwarcie okna przynajmniej przez najbliższy kwadrans odpadało.

Dlatego wsłuchiwał się w głos Iris. To, w jaki sposób opowiadała o Sycylii, o tych miejscach, w których była, sprawiło, że miał ochotę się tam wybrać, zobaczyć je na własne oczy. A najlepiej, żeby mu towarzyszyła i opowiadała kolejne pełne magii legendy, tak dalece odległe od rzeczywistości.

— Albo ta w Cefalu — kontynuowała. — Plaża jest wąska, ciasna, ale piaszczysta. Prowadzi do niej łukowate przejście w jednej ze staroświeckich kamienic, które oddzielają ją od miasta. Chyba właśnie te kamieniczki nadają temu miejscu ten niepowtarzalny urok. Dosłownie możecie usiąść na piasku i oprzeć się plecami o ich ściany. Oglądałam tam kiedyś zachód słońca, na szczęście nie w sezonie turystycznym. Złote promienie odbijały się w oknach, rozjaśniały wyblakłą elewację budynków, tańczyły na grzbietach łagodnych fal. Gdybym już nie kochała Sycylii, właśnie wtedy straciłabym dla niej głowę.

Iris zerknęła w lusterko wsteczne, w które od dłuższego czasu wpatrywał się Reginald. Ich spojrzenia się spotkały. Ciemne oczy kobiety lśniły, a wargi układały się w łagodnym uśmiechu, dodając jej twarzy blasku. Zdawało się, że zapomniała o zmęczeniu i stresie, z którymi zmagała się w ciągu ostatnich dni, co naprawdę go ucieszyło.

Westchnienie, jakie wyrwało się spomiędzy warg Poppy sprawiło, że Reggie zerknął w kierunku blondynki, przerywając wymianę spojrzeń. Prawniczka właśnie przeglądała zdjęcia na telefonie, prawdopodobnie wykonane we wspomnianym Cefalu.

— Wygląda jak miasto dla zakochanych. Pełne wąskich uliczek, w których można zgubić się z ukochaną osobą.

— Może uda nam się pojechać na Scala dei Turchi. To na południu, dwie godziny drogi od Corvo bianco.

— Pewnie Elijah się nie zgodzi na kolejną plażę — mruknęła pod nosem Poppy, wrzucając telefon do torby, jaką oddzielała się od Reginalda. — Założę się, że wolny dzień będzie chciał wykorzystać na zwiedzanie kolejnych zamkowych ruin.

— O ile będzie w stanie cokolwiek zwiedzać — wtrącił złośliwie Freddie.

— Nie mam pojęcia, jakim cudem oni się tak wczoraj zaprawili — kontynuowała blondynka urażonym tonem. Choć jej wypowiedzi głównie dotyczyły Elijaha, nie sposób było nie odnieść ich do Jaydena. — Jakoś wam nic nie jest.

Odpowiedź Freddiego ograniczyła się do ponurego chichotu. Reginald wiedział, że przyjaciel nie tylko miał mocną głowę, ale z uwagi na wzrost i wagę, musiał naprawdę wiele, ale to wiele wypić, aby się wstawić. On z kolei dużo nie potrzebował, ale to pewnie przez to, że tak rzadko pił.

Samochód podskoczył, gdy wjechali na asfaltową ulicę prowadzącą w tę część wyspy. Niemalże jednocześnie otworzyli okna, wpuszczając do środka ciepłe powietrze przynoszące odrobinę ukojenia. Reggie musiał przyznać, że dojazd do posesji był fatalny — ten końcowy, niewybrukowany niczym odcinek z tumanami kurzawy. Jak można było tak funkcjonować? Dziwił się, że Iris jeszcze nie napisała do rady prowincji czy kto to tam zarządzał, żeby coś z tym zrobili.

— W każdym razie, z chęcią się z tobą wybiorę na to Scala dei coś tam — odezwała się Poppy.

— Schody Turków? — podpowiedziała jej angielską nazwę kobieta, uśmiechając się kącikiem ust. — To wapienne klify. Można wspinać się po nich jak po schodach. Wedle podań kiedyś, w trakcie sztormów, ukrywali się tam tureccy piraci, stąd niecodzienna nazwa. W pobliżu znajduje się też piękna plaża z widokiem, a by tam dotrzeć musimy minąć Dolinę świątyń. Tam moglibyśmy zostawić Elijaha.

Reggie uśmiechnął się mimowolnie. O tak, Dolina świątyń brzmiała jak coś, co bardzo spodobałaby się ich wspólnemu przyjacielowi. Sam jeszcze nie wiedział, czy zdecydowałby się na spacer po nabrzeżu, czy może na zwiedzanie — w końcu oba warianty wiązały się z pieczeniem na słońcu — ale zawsze miał jakiś wybór.

Przez resztę drogi do Taorminy, bo właśnie tam zdecydowała się ich zabrać Iris, rozmawiali na różne tematy — trochę o nadchodzącym ślubie — Poppy nie mogła się doczekać, aż zobaczy miejsce ceremonii, które tak naprawdę znała jedynie para młoda, Iris i Reginald. Freddie został wypytany o Deborah — o to, co ją zatrzymało, że przylatywała dopiero na sam koniec wypadu (sesja zdjęciowa i kampania społeczna na rzecz dzieci). A później skupili się na podziwianiu widoków, bo odkąd wjechali do miasta, cały czas przemieszczali się krętą ulicą biegnącą wzdłuż nabrzeża.

— To mi nie wygląda na plażę — zauważyła blondynka, marszcząc nos, gdy zatrzymali się na niewielkim parkingu.

— Plaża jest trzysta metrów stąd — poinformowała ją Iris, gasząc silnik i zaciągając ręczny z charakterystycznym dźwiękiem w tle. — Ale zanim tam pójdziemy, chciałabym zabrać was na kolejkę linową.

— Kolejkę? — powtórzył Freddie, wysiadając z samochodu. Reggie poszedł w jego ślady. Aż westchnął, czując na swoim ciele promienie popołudniowego słońca oraz bijący od nawierzchni żar.

Kobieta jedynie przytaknęła pomrukiem, a potem poprowadziła ich w kierunku przeciwnym do plaży — co Poppy skwitowała głośnym jękiem. Rzeczywiście — w Taorminie zbudowano liniową kolejkę na górne tarasy miasta. Niewielkie, przeszklone gondole, kołysały się leniwie, przewożąc zarówno turystów, jak i lokalnych mieszkańców.

Na praktyczność tego rozwiązania wskazywało wszystko — od możliwości wykupienia stałego abonamentu, poprzez godziny pracy, na skromnym wyposażeniu kończąc. Na ten widok Reginald uniósł brwi. Co to była za atrakcja, skoro nie można było tam nawet usiąść? Dookoła kabiny pociągnięto jedynie obite materiałem oparcia usytuowane na wysokości bioder.

— Czuję się, jakbym znowu miał dziesięć lat — odezwał się Freddie, przystając tuż obok niego. Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi, zerkając przez uchyloną szybę na pokryte zielenią wzgórza, nad którymi się wznosili. Brak klimatyzacji był kolejnym, ogromnym minusem.

Reggie chciał potknąć, sądząc, że to ironia. Jednak przyjaciel mówił jak najbardziej na serio, a ta przejażdżka musiała odblokować w jego pamięci jakieś przyjemne wspomnienia, bo w najlepsze uśmiechał się pod nosem.

— Jestem trochę za stary i też za duży na przejażdżki kolejkami w parkach rozrywki — kontynuował projektant, pocierając palcami gładko ogolony podbródek — więc to miłe ze strony Iris, że nas tutaj zabrała. Nie sądziłem, że zapamiętała.

Spojrzenie aktora powędrowało w kierunku wspomnianej kobiety. Wraz z Poppy przystanęły na drugim końcu niewielkiej gondoli, obserwując oddalające się wybrzeże. Oddzielała ich od nich para niemieckich turystów zawzięcie o czymś dyskutujących w swoim szorstkim języku.

— Wspominałem jej, że lubię wszelkie kolejki, wyciągi, ogólnie przebywanie na wysokości.

Ach, więc o to chodziło. Początkowo nie wyłapał kontekstu wypowiedzi, ale teraz wszystko brzmiało o wiele bardziej zrozumiale.

— Dziwne, gdybyś nie lubił. Większość zimy spędzasz na nartach — wytknął, na co przyjaciel trącił go łokciem.

— O, patrz, boisko. Ciekawe czy któryś z dzieciaków trafił kiedyś w gondolę...

Freddie kontynuował swoją wypowiedź, ale Reginald go nie słuchał. Iris Coleman najwidoczniej uparła się, by udowadniać mu na każdym kroku, jaka była idealna.

——————————————————
Moi mili,
dacie się zabrać na kolejną wycieczkę? 💛

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top