Rozdział 17
Ciesząc się z działającego klimatyzatora w pomieszczeniu, Iris układała w myślach doskonale znany plan. W pierwszej kolejności zgrać zrobione zdjęcia na komputer i dokonać ich selekcji. Zobaczyć, które będą wyglądały najlepiej po kadrowaniu. Później założyć konta na popularnych platformach z hotelami. Dodać zdjęcia. Stworzyć zachęcający opis. I czekać na klientelę. Może jak znajdzie chwilę roześle maile do stałych gości z prośbą, by dodali jakieś zachęcające opinie?
— Może powinniśmy wprowadzić obsługę weseli na stałe? — zagadnął ją Luca, kiedy postawiła koło niego na blacie pokrojone kawałki owoców. — Spodziewałaś się kiedyś, że będziemy wytwarzać w ilościach hurtowych drinki na wieczór panieński? Przez to wszystko odkrywany nowe możliwości Corvo bianco.
— Naprawdę myślisz, że byłby to dobry pomysł? — zapytała, marszcząc brwi. Już na samą myśl dostawała białej gorączki.
— A czemu nie? Proponujemy przestrzeń na wesele oraz nocleg. Może muzykę. Catering, i dekoracje we własnym zakresie.
Kobieta skrzyżowała ramiona na piersi, przechylając głowę.
— Ktoś tu się za dużo naczytał o ślubach nad jeziorem Como, co? — zagadnęła.
— Może?
— Corvo bianco nie jest położone nad jeziorem Como. Nie jesteśmy miejscem wartym wynajęcia z powodu samej lokalizacji.
— Corvo bianco jest położone na Sycylii, a w tle mamy piękną Etnę — przerwał jej chłopak. — Możemy nawiązać stałą współpracę z florystką i cukiernikiem. Przygotowaliby listy, z których młodzi wybieraliby interesujące ich warianty. Tak samo z menu. Moglibyśmy mieć dwa, góra trzy. Zastawa, oświetlenie, to wszystko moglibyśmy kupić na stałe. A rzeczy typu stroje, obrączki, panieński czy kawalerski, to nas nie interesuje. — Przez chwilę się w nią wpatrywał, oczekując na odpowiedź. Musiała przyznać, że cieszył ją ten entuzjazm, w szczególności, że na samym początku zatrudnieni przez nią mężczyźni nie byli szczególnie zadowoleni, z tego, co zaplanowała.
— Zresztą, nad jeziorem Como wynajmują same wille. To, czym tak bardzo się martwisz, zostaje na głowie organizatorów.
— Może najpierw wyprawmy z sukcesem chociaż jedno wesele i wtedy wrócimy do tej rozmowy — zaproponowała, klepiąc go po ramieniu. Nie chciała brutalnie pozbawiać go nadziei, ale już teraz wiedziała, że nie zgodzi się na podobne przedsięwzięcie.
— A poza tym: gotowe — poinformował ją Luca, podbródkiem wskazując na przygotowane drinki. Zablokował telefon, na którym miał włączonego Tiktoka z inspiracjami wybranymi przez Poppy.
— Dziękuję. Poppy będzie wniebowzięta.
— Zaniosę je do lodówki w spiżarni, dobrze?
Pokiwała głową na znak zgody, a następnie wypuściła spomiędzy warg powietrze. Poruszyło samotny lok na jej wilgotnym od potu czole. Może organizacja wesel dźwignęłaby ich z finansowego dołka. A może jeszcze bardziej w takim pogrążyła?
Czasami miała ochotę usiąść na podłodze i bezradnie się rozpłakać. Dlaczego prowadzenie hotelu było takie trudne? Ale nigdy nie żałowała swoich decyzji i teraz też nie zamierzała. Zwłaszcza, że zainwestowała w to miejsce tyle pieniędzy.
W zasadzie to... nie mogła się wycofać, bo nie miała do czego wracać, ale to już była inna kwestia.
Chrząknięcie wyrwało ją z zamyślenia.
— W czymś ci pomóc, Luca?
— W ekspresie w jadalni skończyły się ziarna...
W drzwiach stała ostatnia osoba, którą spodziewała się tutaj zobaczyć — Reginald. Było naprawdę wcześnie — wszyscy spali — poza Frederickiem, który jak co poranek, pływał. Nawet Enzo nie dotarł jeszcze do Corvo bianco (co wyjaśniało, dlaczego tak swobodnie mogła urzędować z Lucą w kuchni).
— Usiądź, zaparzę ci kawę — zaproponowała, nim zdążyła się nad tym zastanowić. Chyba wciąż było jej trochę głupio za te pudełka.
Przez chwilę miała nadzieję, że odmówi. Rzuci jakąś uwagę, że poczeka na śniadanie i się wycofa. Ale też poczuła dziwną ulgę, kiedy aktor zdecydował się zająć miejsce na ławie przy stole. Mimo wczesnej pory wyglądał nienagannie, ale jego ostrożne i delikatne ruchy zdradzały niepewność.
Widząc to, przestała przejmować się tym, że miała na sobie krótkie szorty i bawełniany top. Rozpoczęła poranny rytuał. Rzadko kiedy miała czas robić to samodzielnie — zwykle filiżanka czarnej kawy już na nią czekała — i żadna, absolutnie żadna, nie równała się tej, przygotowanej przez Enzo. Hotelarka lubiła to kilka minut, jakie poświęcała na tak przyziemną czynność. Parzenie kawy ją odstresowało, uspakajało, a przede wszystkim pozwalało zapomnieć o tym, ile miała na głowie.
Uśmiechnęła się pod nosem, czując zapach świeżo zmielonych ziaren.
— Iris, bo tak się zastanawiałem — zaczął Luca, wracając z tacą. — Dzień dobry, panie Nelson — dodał pospiesznie, dostrzegając gościa siedzącego przy stole.
— Dzień dobry, Luca — odpowiedział tamten. — I wystarczy Reginald.
W tym miejscu chłopak rozchylił usta, posyłając Iris znaczące spojrzenie. Ona również była zszokowana — Reggie jakimś cudem zapamiętał imię jej pracownika.
— To może porozmawiamy później — stwierdził chłopak, odkładając tace na miejsce. — Będę na recepcji, gdybyś mnie potrzebowała.
— Jeśli to ważne — zaczął Reginald, ale Luca nie słyszał, po prostu wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
Iris pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem. Nie przypuszczała, że Luca był skrytym fanem Reginalda. Może rzeczywiście powinna obejrzeć jakiś film z jego udziałem? Podniosła szklaną osłonę znad patery i przełożyła na talerzyk kilka cannoli — chrupiących rurek nadzianych kremem z serca ricotta. Już sobie wyobrażała, jak Enzo zganiłby ją za podawanie deseru na śniadanie, ale czego jej marudny staruszek nie widział, to go nie zaboli.
W końcu dwie filiżanki parującej i czarnej jak noc kawy wylądowały na blacie stołu, podobnie jak miejscowy przysmak.
— Bez mleka, dziękuję — powiedział Reginald, widząc, jak kierowała się do lodówki.
W końcu wślizgnęła się na ławę naprzeciwko mężczyzny. Ten siedział sztywno wyprostowany, obejmując szczupłymi palcami kolorową filiżankę, kupioną u lokalnego rzemieślnika. To była jedna z jej ulubionych — z skomplikowanym wzorem, jaskrawymi kolorami. Aktor wyglądał na dziwnie zmęczonego, trochę... przygaszonego. To zdecydowanie była specjalna wersja Reginalda Nelsona — ludzka.
Milczała, on również. W tle cichutko grało radyjko Enza. Uwielbiała tę stację ze starymi, włoskimi piosenkami. Zawsze koiły jej pogrążoną w zmartwieniach duszę, często też pobudzały uśpioną w niej iskierkę, która aż popychała ją do tańca.
Ile to czasu minęło od jego przyjazdu? Równy tydzień, dotarł tutaj w niedzielny wieczór. Przyleciał prosto z Paryża, z wielkoszlemowego turnieju. To tylko siedem dni, a miała wrażenie, jakby minęły całe lata — tyle wspólnie przeszli.
Nieporozumienie wynikłe z jej podsłuchiwania, cóż, gdyby naprawdę obejrzała z nim chociaż jeden film, wiedziałby od razu, że to ktoś inny ją obraził, choćby po samym głosie. Potem go od siebie odpychała, podczas gdy on zdawał się do niej lgnąć. Nieszczęsna konfrontacja na uliczkach Katanii, poranna dyskusja w Corvo bianco. Swoją drogą wydawało się, że naprawdę nie znosił tego miejsca — chyba ciągle coś mu nie pasowało. Ostatnio to wrażenie może nie tyle, co zniknęło, ale zmalało. Jeszcze się upierał, żeby jej pomagać na każdym możliwym kroku. Syrakuzy. I to nieszczęsne oświadczenie.
Tak, ich relacja rzeczywiście była skomplikowana.
— Dziękuję za złożenie lamp — powiedziała wreszcie.
— Uhm... nie ma za co — mruknął, a na jego twarzy przez ułamek sekundy królowało zaskoczenie.
— Materac naprawdę jest aż tak niewygodny? — zapytała nieco wyzywająco.
W pierwszym odruchu się napiął, zaatakowany. Gdy zauważył jednak, jak się uśmiechała, wyraźnie odetchnął. Czy jej się wydawało, czy... lekko się zarumienił? Nie zdążyła się przyjrzeć, bo przytknął do ust filiżankę.
— Już się do niego przyzwyczaiłem — odparł na to. — Liam mnie obudził.
Liam, ten jego agent dupek.
— Zdaje się, że mam duże szanse na zostanie siódmym Jamesem Bondem.
— Gratuluję — powiedziała szczerze, sięgając po jedno z cannoli.
Nie chodziła za często do kina, a seriali praktycznie nie oglądała. Nie miała na to czasu. Nie znała się kompletnie nie filmach, a jej wiedza ograniczała się jedynie to parunastu bardziej komercyjnych produkcji, w tym do tych o agencie 007. Tym samym trudno było Iris ocenić czy ta rola w dalszym ciągu traktowana była jako taka topowa, czy może lepiej było wystąpić w jakiejś produkcji Marvela. Ale Alison, a może Elijah?, wspominali jej, że Reginaldowi ogromnie na tym zależało.
— To wszystko dzięki tobie.
Cannoli wyślizgnęło się spomiędzy jej palców oblepionych kremem. Sama Iris rozkaszlała się paskudnie. W gardle ją drapało, a ona kaszlała i kaszlała. Oczy kobiety napełniły się łzami, rozmazując otoczenie, kiedy to desperacko próbowała złapać oddech.
Ciepła dłoń pojawiła się na plecach hotelarki, tuż pod odkrytą skórą, na materiale koszulki. Jedno uderzenie. Drugie. W końcu odkaszlnęła, wypluwając ostro zakończony kawałek rurki, po czym zaczerpnęła powietrza z wyraźną ulgą.
— Jeśli mnie puścisz, podam ci wodę.
Nawet nie zauważyła, że zacisnęła ubrudzone palce na przedramieniu Reginalda, paskudząc błękitny materiał koszuli. Pospiesznie cofnęła dłoń, czując, jak czerwień na jej policzkach pogłębia wstyd.
Mężczyzna podszedł do blatu, a ona, rozkoszując się faktem, iż z powrotem mogła swobodnie oddychać, obserwowała, jak krzątał się po jej kuchni. Nie pasował do tego miejsca. Świat Reginalda składał się z pomieszczeń wyłożonych drogimi gresami imitującymi marmur — odkąd Hiacynta urządziła jej wykład, już nigdy nie zapomni, że marmuru nie kładło się w kuchni czy łazience, bo nasiąkał substancjami.
— Fajne głowy — mruknął, wskazując podbródkiem na dwa wazony w kształcie głów, w których w najlepsze kwitły zioła. Wykonane zostały z ceramiki i ręcznie pomalowane przez lokalnych wyrobników. Twarz kobiecą, jak i męską, okalały liczne ozdoby z owoców oraz biżuterii. Feeria kolorów stanowiła ulubiony element tych dekoracji — dlatego Iris nie mogła się oprzeć i również takowe zakupiła. Na skroniach mężczyzny spoczywał turban, a kobiety korona.
— To Graste — wychrypiała, przyjmując od niego szklankę wody. Wzdrygnęła, gdy ich opuszki palców się ze sobą zetknęły. Musiał robić to specjalnie. — Ich historia jest pełna pasji, zazdrości, zdrady i zemsty — dodała cicho, choć nie sądziła, by go to interesowała. To Elijah uwielbiał zasłuchiwać się w miejscowych legendach oraz opowieściach.
— Kim byli?
To pytanie odrobinę ją zaskoczyło. Upiła łyk wody, dając odetchnąć podrażnionemu gardłu.
— Za czasów panowania Maurów na Sycylii, w arabskiej dzielnicy Kalsa, w samym sercu Palermo, miała mieszkać piękna dziewczyna — zaczęła po dłuższej chwili milczenia, kiedy nie spuszczał z niej tego błękitnego spojrzenia, uparcie wyczekując odpowiedzi. — Większość swoich dni spędzała, hodując na balkonie zioła oraz rośliny... i tak zauważył ją pewien Maur, z którym wdała się w gorący, przepełniony pożądaniem romans — odchrząknęła, bo w dalszym ciągu miała zachrypnięty głos. — Nie wiedziała jednak, że mężczyzna miał wrócić na Wschód, do swojej rodziny — żony i dzieci. Oszalała z zazdrości, a może upokorzenia. — W tym miejscu Iris zrobiła przerwę na oddech. Skupiła spojrzenie na kobiecej wersji naczynia. — Zabiła kochanka podczas snu, a potem odcięła mu głowę, z której uczyniła wazon. Zasadziła w niej bazylię. Podlewała roślinę łzami żalu, smutku i tęsknoty za ukochanym, dzięki czemu wyrosła tak, że zaczęła przykuwać uwagę sąsiadek i wzbudzać ich zazdrość. Prędko nakazały wykonać rzemieślnikom ceramiczne donice przypominające głowę ukochanego naszej bohaterki. W taki sposób zapoczątkowano tradycję trwającą po dziś dzień.
— Ta wyspa jest pełna magicznych i dziwnych opowieści — powiedział w końcu, a ona nie wiedziała, czy było to stwierdzenie, czy bardziej pytanie.
Właśnie dokładnie za to kochała Sycylię — za to, że była pełna, jak to ujął, magicznych i dziwnych opowieści. Stanowiła idealne miejsce dla kogoś, kto opuścił miasto szklanych wieżowców, w którym dominował pieniądz i ambicja, szukając spokoju i... odrobiny czarów kryjących się w niedopowiedzeniach.
I tak, może Sycylia miała całą masę wad. Było tu gorąco, a latem temperatura robiła się wręcz nieznośna. Jasne, po miastach kręciła się masa obcych ludzi, większość kamieniczek wyglądała obskurnie, jak nie była opuszczona, a problem ze śmieciami w dalszym ciągu nie został rozwiązany, jednak... Iris nie opuściłaby tego miejsca za żadne skarby. Tutaj zbudowała swój dom.
— Czy chcę wiedzieć, jaki związek mam z twoją przyszłą rolą?
Zauważyła, że usiadł tuż obok niej, na tej samej ławie, którą zajmowała. Ale przodem do niej, mając drewno między długimi, umięśnionymi nogami. Nonszalancko oparł się łokciem — tym z ubrudzonym rękawem — o porysowany blat jej ukochanego stołu — wlepiając w nią to spojrzenie, od którego najpewniej połowie populacji żeńskiej miękły kolana.
— Teraz wyglądasz, jakbyś czegoś chciał — rzuciła lekko, wciąż zachrypniętym tonem. Odchrząknęła, mając nadzieję, że wreszcie przejdzie.
— Może właśnie tak jest? — zagadnął, posyłając jej olśniewający uśmiech.
— To może lepiej, żeby nie było. — To było silniejsze od niej, droczenie się z nim. Brała to za punkt swojego honoru — pokazać mu, że nie działał na nią tak, jak na inne kobiety. Poza tym siedział za blisko. Podniosła się z ławy pod pretekstem dolania sobie wody. Wówczas zajęłaby miejsce po przeciwległej stronie blatu. Bezpiecznie daleko.
— Iris, poczekaj — poprosił miękko, tak miękko, jak nigdy nie słyszała. Chwycił ją ostrożnie za nadgarstek, muskając rozgrzanymi opuszkami palców jej skórę. — Chciałem przekazać ci to, czego się dowiedziałem.
Mógł to robić, kiedy znajdowała się na krańcu kuchni, ale... usiadła z powrotem. Zaskakujące, co z człowiekiem robiło rzucone w twarz pudło, zaraz chcieli się wszystkim dzielić. Iris postanowiła jednak zachować tę drobną złośliwość dla siebie.
— Wersja z nazwiskami ze świata filmu czy bez?
— Ta krótsza.
Parsknął. Pierwszy raz w jej obecności parsknął śmiechem. Musiała przyznać, że był to przyjemny dla uszu dźwięk. Ale właśnie taki cały był Reginald — przyjemny z aparycji, cieszący oczy. Z tą klasyczną urodą idealnie nadawał się na aktora.
— Komunikat prasowy skutkował kilkoma ciekawymi kontaktami z wpływowymi osobami. Moja potencjalna stabilizacja uczuciowa daje mi większe szanse na dostanie tej roli. Wyklucza potencjalne skandale, plotki, romanse na planie.
— Potencjalny związek może też oznaczać potencjalne zerwanie i publiczne pranie brudów.
— Prawda — zgodził się z nią — ale komunikat wskazuje jasno, że moja partnerka nie jest osobą publiczną. Partnerka spoza branży niekoniecznie chciałaby przy zerwaniu prać brudy.
Brew Iris drgnęła. To było dość śmiałe założenie. Nie zamierzała jednak wdawać się w dyskusję, bo nie taki był przecież cel tej rozmowy.
— I mówisz mi to, bo?
— Ustaliłem z Liamem, że gdyby ktoś pytał i naciskał na jakiekolwiek informacje, powtarzał w kółko ujawniony już komunikat. Czy to będzie względem ciebie w porządku?
W sumie nie musiał jej o to pytać, bo nie miała z tym wszystkim związku. Nadal nikomu nie udało się ustalić jej tożsamości i prawdopodobnie to nie nastąpi. Tym samym sprawa rozwiązała się samoistnie. Co tam sobie Reginald ustalał z tym swoim agentem — jego sprawa.
Przez to, że ich znajomość zaczęła się, jak zaczęła, nie miała okazji zapytać go o takie oczywiste rzeczy. Chyba każdego interesowało, jak wyglądała niektóre aspekty pracy na planie filmowym i Iris nie była od tej reguły wyjątkiem. Ciekawe, ile uczył się swoich kwestii na pamięć? Czy miał jakieś sceny kaskaderskie? Zastępował go wtedy kaskader czy wykonywał je sam? I najważniejsze: czy znał Toma Hiddlestona?
— Iris?
— Tak, w porządku. Zastanawiałam się, czy znasz Toma Hiddlestona.
Roześmiał się — tym razem głośno i szczerze. Kącik jej ust drgnął, ale starała się zachować powagę — to było bardzo ważne i poważne pytanie.
— Tak, występowaliśmy razem w Hamlecie pięć lat temu na deskach Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej.
— I się nie chwalisz?! — Pacnęła go z otwartej dłoni w tors, nie kryjąc udawanego rozczarowania.
— Nie pytałaś — odpowiedział ze śmiechem, bo z niewiadomej przyczyny, cała ta sytuacja bardzo go bawiła.
Ten moment beztroski przerwało pojawienie się Enzo. O dziwo, obecność Reginalda w kuchni nie zirytowała starszego pana, została jedynie skwitowana mało przychylnym spojrzeniem.
— Iris? — zagadnął na odchodnym Reginald. — Szkoda, że tak rzadko śmiejesz się w mojej obecności.
Zostawił ją z tymi słowami, które jakoś wyjątkowo ciężko było jej przełknąć. Pewnie sądził, że nadal miała mu za złe słowa Liama. To nie do końca była prawda — im lepiej go poznawała, im więcej czasu z nim spędzała i się na niego otwierała, tym lepiej widziała, jak bardzo mogłaby go polubić. A na to nie mogła sobie pozwolić.
Spojrzenie kobiety powędrowało w kierunku głów Maurów stojących na parapecie.
Była jeszcze inna wersja legendy. W niej głowy Maurów symbolizować niemożliwą miłość. Piękna Sycylijka ze szlacheckiego rodu zachowała się w chłopaku arabskiego pochodzenia. Gdy ich związek odkryto, ukarano oboje, ścinając głowy. Również miały zostać zamienione w wazony i, ku przestrodze, zawieszone jako ostrzeżenia na balkonach. Po dziś dzień wykonuje się ceramiczne wazony w kształcie głów parami — ku pamięci dwójki młodych kochanków, których miłość nie przezwyciężyła różnic społecznych.
Iris przełknęła ślinę. Związki ludzi z dwóch różnych światów nie miały szans na przetrwanie nawet w legendach, a co dopiero w dzisiejszych czasach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top