Rozdział 9.

Jak byłam pod drzwiami sypialni chłopaków wybiła równa dziewiętnasta. Oczywiście jak to ja, nawet nie fatygowałam się, żeby zapukać.

U nich praktycznie cały czas jest bałagan. Na ziemi walają się opakowania po fasolkach wszystkich smaków, czekoladowych żabach, ale też ich ciuchy. Jedynie Remus ma wokoło siebie porządek.

Bez słowa przeszłam od drzwi do łóżka Lupina i na nim się wygodnie usadowiłam. Po dłuższej chwili milczenia i patrzenia się na mnie, odezwał się sfrustrowany James.
-Powiesz nam po co tu przyszłaś czy będziesz tak siedzieć i się głupio uśmiechać?
-Ciebie również miło widzieć braciszku. Co tam u ciebie słychać?
-Dobrze, ale do rzeczy.
-Już nie sikaj.

Jak to powiedziałam od razu w śmiech wpadł Syriusz a po nim Peter.
Remus dość dziwnie sie na mnie spojrzał, ale ja się tylko uroczo do niego uśmiechnęłam.

-Konic tego dobrego Alex!- krzyknął i ruszył w moją stronę, przestraszony Remus wstał z łóżka i ruszył w stronę Petera.

Potter gdy znalał się w niedalekiej odległości od łóżka skoczył na mnie, z czego ja się wywaliłam na plecy.
Wykorzystał to i zaczął mnie łaskotać, a ja śmiałam się i próbowałam go z siebie zepchnąć, ale niestety na marne.

-Przeproś!
-N-Nie!- wybuchłam jeszcze większym śmiechem.- A-Ale J-James ja n-nie wiem z-za co m-mam  przeprosić.
-Za to, że przekroczyłaś moją cierpliwość. A teraz ładnie przeproś, bo jak nie, to będę cię dalej łaskotał.
-P-Przepraszam!

Jak na zawołanie przestał i opadł na łóżko obok mnie. Ja na niego spojrzałam i oparłem łzy, które się pojawiły z tego wszystkiego.

-Dowiemy się w końcu co chciałaś mam powiedzieć?
-Oczywiście Syriuszu. Pamiętacie wasz nie wypalony dowcip?
-Ten na pani Noris.
-Dokładnie. I właśnie nadeszła ta wielkopomna chwila, gdy go w końcu wykonamy. I teraz ważna kwestia, kto się pisze?

Moja, Syriusza i Jamesa ręce wystrzeliły w górę. Po małym wahaniu, które miał wypisane na twarzy Peter on również się do nas dołączył.

-A ty Remusie?- spytał Petigrew.
-Ja nie gdzie nie idę.
-Ops... Chyba nie myślałeś, że damy Ci tu zostać?- powiedział szatyn.
-Remusie po pierwsze zostałeś przegłosowany, po drugie co będziesz tu tak sam siedział? Pośmiejesz się z nami.- powiedziałam.

-Jak chcecie ją pofarbować?- spytał.
-Są zaklęcia, ale wiem, że Filch ma u siebie w kańciapie farby mugolskie.- powiedział okularnik.
-No i wspaniale.- klasnełam w dłonie.
-Czemu?- spytali chórem.
-Bo zrobimy dwa kawały. A teraz już chodźmy.
-Macie różdżki?- spytał Lupin.
Na znak, że mamy poprostu je wyciągneliśmy.

Po przekroczeniu portretu Grubej Damy, odezwałam się.
-Musimy sie podzielić na dwie grupy.
-Po co?- spytał Peter.
-Jeśli Filch będzie u siebie to ktoś musi go z tamtąd wyciągnąć.
-W tedy druga grupa bierze farby.- powiedział Syriusz.
-I wszystko jasne.- powiedział James.

Jesteśmy koło jego gabinetu, jest on w środku, bo światło się pali i słychać jak coś bełkocze do kotki.

-Dobrze pani Noris, idź już na korytarze, za raz do ciebie dołączę.-powiedział i uchylił bardziej drzwi a my się cofneliśmy.

Odwróciłam się do przyjaciół.
-Ja i Syriusz odciągamy go stąd a wasza trójka bierze farby. Jasne?
-Jasne!- szepneli.

Złapałam szatyna z rękę i poszliśmy na korytarz obok.
-Będziesz cały czas trzymać mnie za rękę?- uśmiechnął się.
-Ugh, przestań.- puściłam jego dłoń i zaczerwieniłam się.
-Ale mi to nie przeszkadza.
-Skończ już i zajmnijmy sie zadaniem.
-Od kiedy jesteś taka poważna?
-Od jutra.- zaśmialiśmy się.
-Chce to zobaczyć.
-W twoich snach, Syriuszku.

Na nasze szczęście cały korytarz był pusty, bo wszyscy są juz na kolacji.
-Bombarda!- krzyknąłam i pobliski posąg wybuchł.
-Słyszysz coś?- spytał.
-Nie.
-To co biegniemy i rzucamy zaklęcia?- na jego twarzy pojawił się huncwocki uśmiech.

Ruszyliśmy wolnym krokiem w głąb korytarza, wysadzając przy tym różne rzeczy spotkane po drodze.

Byliśmy już w połowie gdy usłyszeliśmy krzyk woźnego.
-Co to ma znaczyć?!
-W nogi!- powiedział Black.

Biegliśmy ile sił w nogach, chcąc mu uciec.
Skręciliśmy w kolejny korytarz i na kogoś wpadłam, pod siła uderzenia o mało nie straciłam równowagi.
-Jesteście wreszcie.- powiedział James.

Zamiast mu odpowiedzieć pociągnęłam go za rękę, reszta ruszyła na nami.
-Czemu biegniemy?- spytał Remus.
-Bo woźny nas gonił i musimy znaleźć szybciej jego kotkę.- opowiedział szatyn.

Gdy zwolniliśmy już tempo, odezwał się James z błyskiem w oku co oznaczało, że coś wymyślił.
-Ej, co powiecie na to, żeby te farby wykorzystać w inny sposób?
-Mów dalej.
-Nie uważacie, że te ściany są nudne? Może je tak ładnie upiększyć?- zaśmiał się.
-Mamy pędzle? Czy tak to się nazywa?- powiedział Peter.
-Nie...
-Ale mamy ręce.

Od razu zanurzyłam dłoń w zielonej farbie, po wyjęciu odbiłam ją na ścianie i zaczęłam zrobić wzorki. Chłopaki zrobili to samo i zaczęliśmy biec, od czasu do czasu zanurzając ręce w farbie.

Gdy nasze piękne arcydzieło, było skończone poszliśmy szukać kotki.
-Wiecie co, hahaha, pięknie to wyszło.- zaśmiał się James.
-Mi się również podoba.- przytaknął mu Remus.

Byliśmy już na trzecim piętrze gdy nagle ukazała nam się Pani Noris.
-Dobra kicia.- zaczoł Peter.
-Chodź... Kici kici...
Zaczęła powoli podchodzić, wtedy szatyn ją mocno złapał.
-Szybko, bo drapie.

Wyciągneliśmy różdżki i zaczęliśmy rzucać zaklęcia koloryzujące na futro zwierzęcia.
Na koniec jest cała w kolorach tęczy, gdzie nie gdzie były czarne kropki.
-Dobra skończone. Teraz idziemy.- powiedział Peter.

Szliśmy w stronę Wielkiej Sali mijając nasze dzieło, cały czas śmiejąc się z naszego żartu.

Mieliśmy już wejść do środka gdy przed nami otworzyły się drzwi i wyszła z tamtąd profesor McGonagall wraz z Filchem.
-To oni!- odezwał się woźny.
-Czy to co widnieje na ścianach to wasza sprawka?
-Nie wiemy o czym pani mówi.
-Alexandero, nie kłam. Nie widziałam was na kolacji...
-Czy to zbrodnia nie być na kolacji?
-Panie Black, kłamiesz w żywe oczy, twoje ubrania są ubrudzone kolorowymi farbami.- mówi dalej profesorka.

Za nami usłyszeliśmy miuczenie. Gdy się odwróciliśmy, zobaczyliśmy kolorową Panią Noris, co wywołało u nas dawkę głośnego śmiechu. Nauczycielka spojrzała na nas z politowaniem.
-Jak mogliście to zrobić?! Wy cholerni Huncwoci!- oburzył się woźny.
-Spokojnie panie Filch, ja to załatwię. Wasza piatka proszę za mną do dyrektora.

Stoimy właśnie w piątke przed biurkiem profesora Dumbledore'a.
-Co zrobili Minerwo?- spytał łagodnie.
-Pomalowali ściany na dolnym korytarzu i przefarbowali futro kotce naszego woźnego.
-Dobrze, a czy mogłabyś nas zostawić moja droga?
-Oh... oczywiście panie dyrektorze.

Po wyjściu profesor zwrócił się do nas.
-Dlaczego to zrobiliście?- uśmiechnął się.
-No, bo te ściany były takie nudne i chcieliśmy je trochę pokolorować.- zaśmiałam się.
-No dobrze. A teraz idźcie już do siebie.

Ruszyliśmy już do wyjścia.
-Dobranoc panie profesorze.- powiedzieliśmy chórem.
-Dobranoc Huncwoci i tak między nami to rzeczywiście te ściany są nudne.- zaśmiał się pod nosem.

Schodziliśmy po schodach.
-Uwielbiam naszego Dambiego.- powiedział pulchny blondyn.
-No, że nic nam nie mówił.
-Zaraz coś wymyśli nam McSztywna.- zakpił Syriusz.
-No coż, musimy ponieść tego konsekwencje.- powiedział Remus.
-Spokojnie, jeśli będziemy razem to damy rade.- powiedziałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top