♡8♡
- Adoptujmy go - powiedział Tony, gdy Peter poszedł do łazienki.
Steve zakrztusił się swoją porcją lodów i próbując złapać oddech spojrzał się ze zdziwieniem na swojego chłopaka.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Przestań - Tony machnął ręką. - Znam się na dzieciach w końcu opiekuje się Harley'em i kiedyś zajmowałem się swoją kuzynką.
- Po pierwsze - zaczął Steve. - Harley to spokojny dzieciak i poradziłby sobie równie dobrze siedząc sam w domu. Po drugie wkładanie kuzynki do kartonu pełnego poduszek i zrzucanie jej z drugiego piętra, aby sprawdzić wytrzymałość pudełka to nie opieka. Po trzecie nie dadzą nam opieki, jesteśmy jeszcze studentami i nie jesteśmy małżeństwem.
- To da się zmienić - Stark wstał i udał się w kierunku wyjścia z lodziarni. - Daj mi cztery godziny. Za ten czas idź z Peterem na plac zabaw czy coś.
***
- Bucky! - krzyknął zdyszały Tony wbiegając do mieszkania najlepszego przyjaciela jego narzeczonego. - Potrzebuję twojej pomocy!
- Ciało powieś za nogi - powiedział Barners stając przed Tonym.- Podetnij żyły, poczekaj, aż w ciele nie będzie krwi, następnie rozczłonkuj ciało i-
- Nie - zaprzeczył Stark i spojrzał się na niego z obrzydzeniem. - Nie potrzebuje instrukcji pozbycia się ciała tylko pomocy przy dekoracji sali.
- Jakiej sali? - Bucky ominął ciemnookiego i wszedł do kuchni, w której zostawił kawę.
- Weselnej.
- Co kurwa? - Bucky zadławił się kawą.
— Zamierzam poślubić Steve'a.
— No wiem, ale przecież jeszcze nie ustaliliście żadnego terminu, więc skąd...
— Sprecyzuje — przerwał mu Tony. — Zamierzam poślubić Steve'a za dwie godziny.
Bucky patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami i rozdziawionymi ustami. Stark żałował, że tak się śpieszy, bo w innym wypadku zrobiłby zdjęcie jego wyrazu twarzy i zrobił z niego mema. Wyglądał komicznie.
— Czyś ty oszalał?! Czy Steve o tym w ogóle o tym wie?! Czy któryś z was zaciążył?! Stąd ten pośpiech?!
— Może, tak i w pewnym sensie — odpowiedział Tony. — Chcemy adoptować dziecko.
— Chcecie zrobić co?!
Stark niezbyt przejmował się tym, że doprowadza swojego przyjaciela na skraj zawału serca.
— To co powiedziałem. — Zbył go machnięciem ręki. — Chodzi o to, że dzięki znajomością ojca, udało mi się wszystkie formalności już załatwić i nawet zamówić sale, potrzebuję tylko kogoś, żeby ogarnął dekorację, muzykę, menu, tort i inne takie duperele. — Przerwał na chwilę patrząc ma Jamesa, który w pewnym momencie zaczął się zapowietrzać. - To jak wchodzisz w to? Możesz też zgarnąć resztę ekipy.
Bucky zamrugał. Najpierw raz, potem drugi i trzeci, aż wreszcie przemówił.
— Oczywiście, że w to wychodzę! — Okej, może nie przemówił, a dość niemęsko pisnął. — Mój mały Stevie wreszcie dorasta. Chyba będę płakać. — Dotknął swojej twarz. — Właściwie już płaczę. Nie zawiodę cię, Stark. Możesz na mnie liczyć. Już dzwonie do wszystkich. Ogarniemy to w trymiga, ty leć ogarniać całą resztę.
— Dzięki, Barnes, jednak jesteś spoko — rzucił Tony, lekko przytulając zaskoczonego Bucky'ego.
Tony podszedł do drzwi i krzyknął przez ramię, nim opuścił mieszkanie:
— Oh, i jeszcze jedno! Będziesz świadkiem Steve'a.
Stark opuścił mieszkanie Barnesa, który wyciągał już telefon, by zadzwonić do Sama.
— Chwila — powiedział do samego siebie. — Jakiego, do kurwy nędzy, dzieciaka oni chcą adoptować?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top