♡7♡
- Gdybyś miał wybrać - powiedział Tony podając Rogers'owi worek na śmieci. - między oglądaniem do końca życia najnowszej cześci Gwiezdnych Wojen lub słuchanie Pe cimpoi to co byś wybrał?
- Pe co? - zdziwił się Steve biorąc od narzeczonego worek na śmieci i wkładając do niego puste butelki po piwie.
Tony przewrócił oczami i westchnął. Wiedział, że Steve nie jest fanem technologii i telefonu, jak i komputera, a interneru używał tylko, gdy musiał. W dobie, gdy każdy człowiek miał konto na przynajmniej kilku portalach społecznościowych, Steve miał tylko na jednym, aby móc kontaktować się z grupą ze studiów. Gdyby nie to, nie miałby nigdzie konta. Przez to napotkał się z niezbyt miłymi komentarzami i czasem mówiono na niego dziadek, ale on miał to gdzieś i się nie przejmował. Na poczatku Stark nie rozumiał, dlaczego blondyn tak robi, ale po jakimś czasie i kilku rozmowach z nim, zdał siebie sprawę z jego zachowania. Po prostu tego nie lubił. Wolał siedzieć godzinami w książkach czy uprawiać sport. Elektronika nie była mu potrzeba do życia, chociaż nie, od jednego sprzętu był uzależniony. Gramofon, nie potrafił funkcjonować bez niego. Gdy tylko wracał z zajęć bądź pracy wyciągał ulubioną płytę Franka Sinatry, Paul'a Anka lub Kitty Kallen i dopiero, wtedy zabierał się za jakiekolwiek rzeczy.
- Nie ważne - burknął Tony. - Pokaże ci, gdy skończymy sprzątać.
Steve kiwnął głową i wrócił do sprzątania, co nie trwało długo, gdyż usłyszał, że jego telefon dzwoni. Westchnął cicho i go odebrał. Chwilę później skończył rozmowę i przeklnął pod nosem.
- Ja pierdole.
Tony myślał, że się przesłyszał. Nie wierzył, że Rogers przeklnął. Na palcach jednej ręki mógł policzyć przekleństwa, które usłyszał z ust chłopaka. Zazwyczaj było to w nieprzyjemnych sytuacjach i tak musiało być tym razem.
- Co się stało? - zapytał Tony.
- Peter uciekł z domu dziecka.
- Co kurwa? - mężczyzna zdziwił się. Rogers nie raz opowiadał mu o chłopcu i sądząc po tym, co mówił, przedszkolak mógł zostać świętym.
- Opiekunka już zadzwoniła na policję, szukają go od trzech godzin.
- Wiesz gdzie mógłby być?
- Właściwie to tak.
Dwaj mężczyźni pośpiesznie udali się do samochodu i pojechali w miejsce, o którym mówił Steve. Było to stary, nieuczęszany już przez nikogo plac zabaw. Peter opowiedział kiedyś Rogersowi, że zawsze chodził tam ze swoimi rodzicami, gdy ci jeszcze żyli. Nie ciężko było więc wydedukować, że właśnie tam mógł udać się teraz chłopiec. Gdy mężczyźni się tam znaleźli, od razu dostrzegli Parkera siedzącego na huśtawce. Dzieciak wyglądał jak siedem nieszczęść. Był zgarbiony, ze spuszczoną głową, gdy podeszli bliżej niego zauważyli, że po jego policzkach spływają łzy. Peter spostrzegł ich, dopiero gdy znaleźli się tuż przed nim, a Steve uklęknął i powiedział miękkim głosem:
— Hej, dzieciaku.
— Pan Rogers! — wykrzyknął chłopczyk i praktycznie od razu rzucił się w ramiona mężczyzny. Blondyn był szczerze zaskoczony, jednak od razu objął go ramionami i przyciągnął mocno do siebie.
— Co się stało, dzieciaku? — spytał, głaszcząc go delikatnie po plecach. — Czemu uciekłeś? Wszyscy cię szukają.
Peter zaczął jeszcze mocniej płakać i odsunął się od Rogersa.
— N-nie chcę tam wracać — wychlipał, zaskakując Steve'a, który posłał zmieszane spojrzenie swojemu chłopakowi. — Niech pan mi nie każe tam wracać, proszę.
— Ale... czemu? — spytał zmieszany blondyn. Dom dziecka, w którym mieszkał Peter był jedną z najlepszych tego typu placówek. Budynek był schludny i zadbany, posiadał salę komputerową, nowoczesną jadalnie i naprawdę niesamowity plac zabaw. Rogers znał też ludzi pracujących w tym domu dziecka i wiedział, że wszyscy są dobrymi, opiekuńczymi ludźmi i bardzo troszczą się o te dzieciaki.
Peter spojrzał na niego tymi wielkim, brązowymi oczami błyszczącymi od łez jednak nic nie odpowiedział, tylko przygryzł nerwowo wargę i zaczął bawić się rąbkiem bluzy, którą miał na sobie. Steve nie wiedział co powiedzieć, chciał pocieszyć chłopca, jednak jak miał to zrobić, gdy nie wiedział, co jest problemem? Na szczęście z ratunkiem, niczym rycerz na białym rumaku przybył Tony.
— Cześć, Pete — powiedział kucając obok Steve'a. — Nazywam się Tony, jestem chłopakiem Steve'a, dużo mi o tobie opowiadał. — Wyciągnął w jego kierunku rękę, którą Parker niepewnie ujął i uścisnął delikatnie.
— Miło mi pana poznać, panie Tony — odpowiedział chłopczyk, pociągając nosem przy ostatnim słowie.
— Możesz mnie nazywać po prostu Tony...
— Okej, panie po prostu Tony.
Stark zachichotał i posłał mu szeroki uśmiech. Dzieciak był rozkoszny.
— Co ty na to, Pete, żebyśmy poszli zjeść lody albo jakieś ciastko, a Steve w tym czasie wciśnie jakiś kit opiekunom, dlaczego cię nie ma i pomyślimy co zrobić, żebyś nie musiał tam wracać?
— Tony! — syknął Rogers, wiedząc że jego narzeczony planuje coś bardzo głupiego. Chciał jakoś odkręcić to co powiedział Stark, gdy Peter pokiwał ochoczo głową i ponownie złapał bruneta za rękę. Tony wstał i ruszył z dzieciakiem w kierunku lodziarni, która znajdowała się na tej ulicy.
— Powodzenia, kochanie — krzyknął przez ramię i zastawiając Steve'a samego z bałaganem do posprzątania.
***
guess who's back, back again
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top