♡6♡

Co tygodniowe, sobotnie spotkania był swego rodzaju tradycją. Wszyscy - tj. Bruce, Natasha, Clint, Sam, Bucky, Rhodey, Thor, Steve i Tony (okazjonalnie pojawiali się Loki, Scott, który był przyjacielem Clinta, czy Stephen, jeden z najlepszych przyjaciół Tony'ego) - przychodzili do mieszkania Rogersa i Starka. Zbierali się w salonie i przy pizzy i piwie oglądali jakiś film albo obgadywali wszystkich irytujących ludzi z ich środowiska. Sam zwykle narzekał na T'challę, kolejnego z ich sąsiadów, którego koty biegały po całym bloku i którego siostra podkradała im internet. Tony z kolej wciąż marudził na Bucky'ego, który nie chciał mu zdradzić czego używa do włosów, że są takie miękkie i błyszczące. Clint zwykle albo wychwalał swoją dziewczynę, albo ją wyzywał.

Tego wieczoru zdecydowali się na oglądanie Wonder Woman, wszyscy byli fanami filmów i komiksów o superbohaterach. Czasem wymyślali swoje własne pseudonim, gdyby takowymi byli, Bucky chciał się nazywać Winter Soldier, ponieważ kochał zimę i fascynowali go żołnierze, Natasha myślała o Black Widow, bo, jak sama mówiła, brzmi groźnie i drapieżnie, Tony chciał być Iron Manem, ponieważ był świecie przekonany, że gdyby był superbohaterem zapewne nie miałby żadnych supermocy, a po prostu stworzyłby sobie samemu jakaś broń, bądź zbroję.

- Ej - rzuciła Natasha, która była znudzona, z jakiegoś powodu nie była fanką Diany - zagrajmy w dwie prawdy i kłamstwo.

Thor wyłączył telewizor.

- Świetny pomysł! - zgodził się energicznie.

- Hej, chciałem to obejrzeć! - jęknął w tym czasie Clint, jednak umilkł, gdy Romanoff rzuciła w niego poduszką. - Dobra, grajmy - fuknął, obrażonym tonem.

- Wszyscy się zgadzają? - spytała Natasha, opowiedziały jej jednogłośne mrukięcia wyrażające zgodę. - Okej, w takim razie zaczynaj, Tony.

- Dobra, dobra - zamyślił się. - Więc tak. Mam bliznę w kształcie serca na pośladku, kiedyś chciałem sprzedać swoje dziewictwo za dwa miliony, całowałem się z Barnesem.

Wszyscy się na niego gapili.

- Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby żadne z wymienionych nie było prawdą - westchnął Bruce.

- To o dziewictwie to prawda - wyrwał się Rhodey. - Pewnie gdyby nie ja, to by to zrobił.

Tony uśmiechnął się figlarnie. A Steve pokręcił głową nie wierząc, że jego chłopak może być czasem, aż takim idiotą.

- Po cholerę chciałeś to zrobić, przecież jesteś w chuj bogaty? - odezwał się Sam.

- Sam nie wiem - wzruszył ramionami.

- Chwila - Rogers nagle zamarł i spojrzał najpierw na swojego najlepszego przyjaciela, potem na swojego ukochanego. - Blizna na twoim pośladku jest w kształcie gwiazdki, nie serduszka. - Zarumienił się mimowolnie.

Wszyscy zamarli patrząc to na Jamesa, to na Tony'ego. Żadne z nich niesprawiał wrażenia zawstydzonego.

- O mój boże - wydusiła z siebie Natasha, nie wiedząc co więcej powiedzieć.

Bucky przewrócił oczami.

- Jezu, nie wiem czemu tak to przeżywacie. Po pierwsze, to było na jakieś imprezie. Po drugie, Stark nie był wtedy jeszcze ze Steve'm.

- Dokładnie!

- Ale mimo wszystko... - wydukał Sam. - Wy dwaj... Nie to nie ma sensu.

- To tak, jak z sernikiem z rodzynkami - powiedział Clint. - Wszyscy uwielbiają sernik i rodzynki, ale ich połączenie już nie.

- To najbardziej głupie i trafne porównanie, jakie kiedykolwiek słyszałam - stwierdziła Natasha.- Kto teraz?

- Ja - James zgłosił się ma ochotnika.

- To będzie dobre - burknął Sam.

- Robiłem sobie herbatkę z roślin, które hoduje, przyłapałem Sam'a na słuchaniu Al Bano, brałem udział w nielegalnych walkach

- To z herbatą jest prawdą - odezwał się Tony. - Miałem kilka razy okazję wypić ją razem z nim.

- To z Al Bano to kłamstwo - powiedział Dam biorąc łyk piwa. - Bucky dobrze wie, że lubię go słuchać i urządzam sobie karaoke z jego utworami.

- O kurwa, serio, stary? - zapytał Thor.

- Język - upomniał go Steven.

- Język - przyjaciele zaczęli przedrzeźniać Rogersa i śmiać się.

Gdy przestali usłyszeli głośne pukanie do drzwi, a właściwie walenie w nie.

- Stephen? - Rogers spojrzał się pytająco na Stark'a.

- Nie, jest na stażu w Baltimore - Tony zaprzeczył i wstał z kanapy, aby otworzyć drzwi.

Za nimi stała Thanos, która - jeśli można delikatnie określić - była wkurwiona. Cała jej twarz była dosłownie fioletowa, a przez zmarszczenie czoła było widać na nim jeszcze więcej małych zmarszczek niż zwykle. Tony powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem i przywitał się.

- W czym mogę pomóc? - zapytał, zasłaniając usta dłonią, aby udać kaszel i dzięki temu zamaskować śmiech.

- Gdzie jest Clint?

Mężczyzna przewrócił oczami. Nie znosił tej kobiety i zastanawiał się, dlaczego Clint spotykał się z nią od ponad roku. Już w trakcie trwania pierwszego spotkania z nią, zdał sobie sprawę, że ten związek jest bardzo toksyczny i starał to się wytłumaczyć, lecz Barton go nie słuchał. Był zaślepiony miłością do niej i nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ten związek go wyniszcza.

- Hej, Tony, słuchaj... - Stark usłyszał za sobą głos przyjaciela i pożegnał się z wizją spławienia dziewczyny.

- Może porozmawiajmy na zewnątrz - zaproponował Barton stając pomiędzy swoją dziewczyną a przyjacielem.

Gdy drzwi się zamknęły mężczyzna pokazał dwa środkowe palce.

- Pierdol się, Thanos - powiedział machając rękoma, wciąż pokazując środkowe palce.

- Steve - powiedział Thor. - Tony ci się chyba zepsuł.

- Niestety, mam taki stosunek do niej- odpowiedział, gdy Tony ponownie usiadł na jego kolanach.

- Jak wszyscy w tym pomieszczeniu - westchnął Rhodes.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top