♡1♡

Steve lubił poranki. Zwykle wstawał bladym świtem, gdy pierwsze promienie słoneczne zaczęły padać na jego twarz. Najciszej jak tylko potrafił wstawał z łóżka, starając się nie obudzić swojego narzeczonego — Tony'ego, który miał niezdrowy zwyczaj chodzenia spać o bardzo późnych godzinach. Później szedł do kuchni i zaczynał spokojnie przygotowywać śniadanie, nie był najlepszym kucharzem, więc zwykle przyrządzał jajcznice bądź kanapki z żółtym serem, jednak gdyby nie on Tony albo nie jadłby nic, albo żywiłby się wyłącznie fastfoodami. Praktycznie każdy poranek mijał w ten sam sposób. Tego dnia jednak jego codzienna rutyna został przerwana przez niezapowiedzianą wizytę jednego z jego najlepszy przyjaciół. Jamesa Barnesa, bo tak się nazywał, był jednym z najczęstszych bywalców mieszkania Tony'ego i Steve'a, jednakże nigdy nie przychodził tak wcześnie, dlatego też Rogers nie miał większego problemu ze zrozumieniem, że stało się coś poważnego. Odłożył więc robienie śniadania na później.

— Co jest, Bucky? — spytał, siadając obok niego na kanapie.

— Nie uwierzysz, co ten idiota zrobił! — warknął, przez idiotę mając na myśli Sama Wilsona, który był jego wspólokatorem i głównym partnerem w zbrodni. — Wkręcił tego dzieciaka, Harley'a, czy jakoś tak, no wiesz, tego którym Stark czasem się zajmuje, że nasze roślinki — przez roślinki miał namyśli plantację konopii indyjskiej, którą zajmowali razem z Samem; Steve wielokrotnie nakazywał im skończenie z tym, jednak nie chcieli go słuchać  — to takie specjalne listki, które uwielbiają nauczycielki.

— Co? — spytał tępo blondyn. Wiedział, że Sam miewa czasem głupie pomysły, ale czegoś takie się niespodziewał.

— Nie wiesz jeszcze najlepszego — kontynuował Bucky — Dał temu gówniakowi kilka liści, a on wziął je do szkoły i dał swojej wychowawczyni, która wezwała jego matkę, a ta z kolei zadzwoniła do Sama i teraz cała trójka siedzi u niej na dywaniku, nie zdziwiłbym się, jakby policja do nas wbiła. — James zakończył swoją wypowiedź głębokim westchnieniem i opadnięciem plecami na oparcie kanapy.

— Okej, mam dwa pytania — powiedział Rogers, chichocząc cicho. — Po pierwsze, skąd mam Harley'a miała numer Sama? A po drugie, czy nie powinieneś być w domu i strać się ukryć jakoś roślin na wypadek, gdyby faktycznie przyszła policja?

— Cóż, odpowiedzi na pierwsze pytanie jest dość prosta... — Przerwał mu odgłos kroków i po chwili przed nimi pojawił się Tony. Steve zakrztusił się powietrzem i zarumienił krwiście na widok swojego nagiego ukochanego. Jasne, widział go wcześniej nago, ba, on nawet spał nago, jednak zwykle nie było przy tym osób trzecich, a teraz Bucky siedział obok niego i oniemiały gapił się na Starka, który nic nie robił sobie z ich obecność.

— Cześć, kochanie. Witaj, Barnes— zrzucił zaspanym tonem i skierował się do kuchni, po woli sunąc nogami po podłodze.

— Niezły tyłek — skomentował po chwili milczenia Bucky.

— Dzięki — powiedział Tony. — To przez tą jogę, na którą chodzę z Nat.

— Czy możemy wrócić do głównego problemu, a nie rozmawiać o tyłkach? — zapytał Steve.

— Co się stało? — Stark zmarszył brwi  biorąc kęs kanapki z żółtym serem.

Bucky zaczął opowiadać sytuację Tony'emu. Gdy skończył mężczyzna nie był wściekły, był wkurwiony. Miał ochotę rozszarpać Sam'a gołymi rękoma.

— Dobrze — westchnął Tony. — Jestem skończony, a Sam to jebany idiota.

— Język, Anthony — upominał go narzeczony.

— Nie, kurwa — podniósł głos. — Dziwię się, że jego matka nie zadzwoniła do mnie, przecież wyjdzie na to, że oddała dziecko w opiece jakiemuś narkomanowi. Dlaczego nie zadzwoniła do mnie? Skąd miała numer Wilson'a? Dlaczego, do chuja Pana, Bucky, nie jesteś w domu i nie wypierdalasz tych jebanych roślinek? Gliny...

Mężczyzna uciął swój monolog słysząc dzwonek do drzwi. Wyobraził sobie, że gdy nie otworzy drzwi w przeciągu kilku sekund, policjanci wywarza drzwi, a oni zostaną zaaresztowani. Już widział swoją twarz w nagłówkach gazet „Matka dziecka nie miała pojęcia, że oddaje swoją pociechę pod opiekę w ręce narkomana”. Wziął głęboki wdech i udał się w stronę drzwi, wcześniej ubierają szlafrok, który leżał na oparciu jednego z foteli. Chwycił klamkę, przycisnął ją i uchylił drzwi. Za nimi stał uśmiechnięty od ucha do ucha Sam.

— Ty jebany... — mruknął Tony.

— Spokojnie, wyluzuj — uspokoił go Sam wchodząc do środka i zamykając drzwi. — Sytuacja opanowana.

— Jak to? — odezwali się równocześnie Steve i Bucky podchodząc do nich.

— Umm... — westchnął Sam. — No cóż... Zadzwoniła go mnie Laura moja była z liceum, no wiecie ta wychowawczyni gówniaka i poszedłem do przedszkola na rozmowę z nią i z mamą Harvey'a, okazało się, że same lubią zapalić i  sprawa nie wyjdzie na jaw, jeśli co jakiś czas dam im trochę.

— Muszę się napić — powiedział Stark, gdy Sam skończył mówić. — Nie mogę na trzeźwo tego zrozumieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top