5 - amunicja

Lilith kończyła właśnie lekcje, zostając zwolniona z ostatniej. Była to zwykła lekcja, gdzie powtarzali tematy z ostatniego sprawdzianu, na którym zdobyła maksymalną ilość punktów. Wsadzała książki i inne rzeczy do szafki, które nie przydadzą się jej już dzisiaj i tylko by były zbędnym ciężarem. Zauważyła niedaleko Jacksona, więc pomachała mu. Chłopak odwzajemnił gest, ale zaraz mina mu zrzedła. Zdziwiona odwróciła się, widząc mężczyznę, którego już kilka razy widziała. Od razu zauważyła jak ledwo trzyma się na nogach i jego spocone czoło. Szybko zamknęła szafkę i pobiegła w jego stronę zmartwiona.

— Co się stało? Mogę ci jakoś pomóc? — zapytała z troską, delikatnie go podtrzymując.

— Gdzie jest Scott lub Stiles? — wysapał, powoli podnosząc na nią wzrok.

Jackson obserwując sytuację, szybko do nich poszedł. Myślał, że jest dilerem McCalla, a on chciał mieć to co on. Widząc jak nagle jest silny i szybki, musi wziąć to samo lub coś mocniejszego.

— Ani mi się wasz nawet odezwać, Whittemore. — spojrzała na niego groźnie, przeczuwając, że chłopak nie ma zamiaru być miłym.

— Już mnie nie ma. — rozłożył ręce w geście poddania się i odszedł, wiedząc przynajmniej jak wygląda diler McCalla.

— Nie długo powinni skończyć lekcje, to ostatnia godzina. — zaczęła z nim iść do wyjścia, trzymając go mocno by nie poleciał. — Lepiej żebyś usiadł. Inaczej zejdziesz mi na stojąco. — kopniakiem otworzyła drzwi, by wyjść z budynku i posadzić go na jednej z ławek.

— Zawołaj ich. — warknął, opierając się o ścianę za sobą, zamykając oczy.

— Zaraz, ale ty krwawisz. I to mocno. — delikatnie wzięła jego dłoń, widząc jak po palcach spływa krew. Spojrzała w jego oczy widząc ból i zmęczenie. — Już do nich piszę. — wyjęła z kieszeni bluzy telefon, zaczynając po kilku sekundach pisać wiadomość. — Nie chcę się mieszać w wasze sprawy, ale... Scott czy Stiles nie są dobrą pomocą. 

— Wiem to, jednak są moją jedyną pomocą. — nagle zadzwonił dzwonek, na co złapał się za głowę i syknął.

Lilith nie raz już widziała jak głośne dźwięki reagują na wielu ludzi, którzy mają kaca, ból głowy, migreny, czy coś podobnego. Wyjęła z torby leki przeciw bólowe i podała mu je i wodę, której nawet nie zdążyła otworzyć w czasie zajęć. Derek spojrzał na nią zmieszany, jednak szybko wziął dwie kapsułki. Popił je wodą, patrząc na wychodzących uczniów, szukając tak dwóch idiotów.

— Stiles! — pobiegła do chłopaka, który właśnie wyszedł z budynku. Obrócił się na dźwięk swojego imienia i od razu zobaczył brunetkę. — Wasz kolega na was czeka. — stanęła przed nim i chwyciła zdziwionego chłopaka za rękę, ciągnąc za sobą.

— Jaki... Kolega...? — westchnął widząc dobrze mu już znanego bruneta.

— Ja już was zostawiam. Nie chcę się mieszać w nie swoje sprawy. — z lekkim uśmiechem i nadal zmartwieniem na twarzy odeszła szybko.

Nie spieszyło jej się wtrącać nosa w nie swoje sprawy, dowiadując się rzeczy których wolałaby nie wiedzieć. Lepiej było odejść i dać im robić swoje, więc tak zrobiła. Wsiadła do swojego samochodu, odjeżdżając szybko. By się trochę uspokoić, zaczęła brać głębokie wdechy.

Wjechała na posesję, parkując przed garażem. Spokojnie weszła do nadal pustego domu i zaczęła robić swoje. Zjadła objada, odrobiła lekcje i skończyła prezentację na chemię. Wszystko byłoby ładne i idealne gdyby nie dzwonek. Nie spodziewała się nikogo, a rodzice nie pisali, że ktoś ma przyjść. Zbiegła ze schodów i powoli otworzyła drzwi, uśmiechając się na widok kolegi.

— Cześć Stiles. — zauważyła, że jest zakłopotany i ciągle zerka za nią. — Co z twoim kolegą? Udało ci się mu pomóc? Jest mu lepiej? Nie wyglądał na zdrowego.

— A... On... — zaczął drapać się po karku, nie wiedząc jak zacząć. Cały czas wydawało mu się to głupie, ale strach był silniejszy. — Potrzebujemy pomocy. Twojej i to szybko. — spojrzał w jej srebrne oczy, patrzące na niego zdziwione.

— A w czym?

— Ten mój kolega mówi, że możesz mieć coś, co uratuje mu życie. — ponownie zerknął za nią, widząc głównie długi korytarz i kilka drzwi po jego bokach, schody na piętro, a przed tym wszystkim dość duży hol.

— Od czegoś takiego są lekarze, dlatego powi... — przerwała słysząc zamykanie drzwi od Jeepa chłopaka.

— Został otruty, a ty możesz mieć u siebie w domu antidotum. — kłamał dalej, tak jak mówił mu Derek, który stanął cały blady obok niego. Był już wieczór i czuł się jeszcze gorzej niż wcześniej, co było widać. — Proszę, Lil. — spojrzała w oczy bruneta, który patrzył wzrokiem słodkiego szczeniaczka.

— Tylko pod jednym warunkiem. — Stiles skoczył na nią z uściskiem, uśmiechając się. — Mogę najpierw powiedzieć?

— No tak, wybacz.

— Jeżeli zrobicie coś nielegalnego, nie mieszacie mnie w to. Nie mam zamiaru narażać się twojemu ojcu. — otworzyła szerzej drzwi, zapraszając ich do środka. — Ciebie lepiej gdzieś położyć. Wyglądasz jeszcze gorzej. — ponownie go złapała i trzymała, prowadząc na górę, do swojego pokoju.

— Ej, ale czego mam szukać?! — krzyknął do bruneta, który był właśnie kładziony na duże łóżko w jej pokoju.

— Pokaż ranę. — powiedziała siadając na krawędzi łóżka i wyciągając apteczkę z szafki nocnej.

Derek spojrzał na nią nie ufnie, ale według Stilesa można jej ufać i żadna tajemnica nigdy nie opuści jej ust. Była godna zaufania. Z syknięciem zaczął ściągać koszulkę, rzucając ją zaraz obok. Lilith delikatnie wzięła jego ramię, zakładając okulary z szafki obok, by lepiej się jej przyjrzeć. Już ją kiedyś widziała, jak chodziła jeszcze na polowania z dziadkiem. Pamięta identyczną ranę na ciele zwierzęcia jakie postrzeliła.

— Zaraz wracam. — z kamienną twarzą szybko wyszła, zostawiając chłopaków samych.

Zeszła po schodach i na korytarzu otworzyła ostatnie drzwi, prowadzące do piwnicy. Na dole były trzy drzwi i własnie te trzecie prowadziły do magazynu z bronią i amunicją. Znała każdy pistolet, snajperkę, czy strzelbę, wiedząc jak jej użyć. Zna każdy nabój jaki mają i wie które są zatrute, a które zwykłe. Otworzyła skrzynię, gdzie były głównie zatruta amunicja, przeznaczone na wilki i chwyciła brązowe pudełko. Wyjęła długie dwa naboje, szybko wszystko zamykając. Pobiegła na górę, zamykając wszystkie drzwi za sobą, nie zostawiając po sobie śladu.

— Mam to. — pokazała dwa naboje, zamykając drzwi od swojego pokoju. Pomogła usiąść brunetowi i ponownie wzięła jego ramię. — Ma ktoś zapalniczkę? — spojrzała na nich, zaczynając otwierać jeden z naboi.

Derek zdrową ręką wyciągną z kieszeni spodni wymieniony przedmiot, podając go jej. Przyjęła go i wtedy dopiero dwójka zauważyła, że jej jedna ręką jest cała w bandażach. Starszy wiedział skąd to, ale nie odezwał się, patrząc co ta dziewczyna robi. Wysypała zawartość naboju na zdrową dłoń, rzucając "opakowanie" na podłogę, by zapalniczką podpalić proszek. Oboje patrzyli jak nic sobie z tego nie robi, no może oprócz marszczenia czoła. Zamiast ognia wszędzie latały iskry.

— Stiles, podaj ręcznik. Szybko. — wskazała na materiał na krześle przy jej toaletce.

Brunet szybko wziął to i jej podał, patrząc co robi. Było to dla niego tak niesamowite, że był bliski krzyku z entuzjazmu. Brunetka przyłożyła proszek do rany, specjalnie jednym palcem dając go głębiej. Derek zaczął krzyczeć i chciał zabrać ramię, ale silny uścisk jej dłoni powstrzymywać go. Zakryła jego całe ramię ręcznikiem, owijając kilka razy.

— Ból powinien zaraz przejść. — wstała z podłogi, na której cały czas klęczała.

— To było ekstra! — krzyknął w końcu Stiles, pozwalając by duszący się w nim krzyk wydostał się. Oboje spojrzeli tylko na niego dziwnie, a Lilith zaczęła się śmiać.

— Widać, że pierwszy raz to widzisz. — wzięła drugi pocisk i podała starszemu. — Weź go na przyszłość. — jej uśmiech był tak ciepły i czarujący, że nawet i on podniósł lekko, dla innych niewidocznie, swój kącik ust. — No i radzę nie chodzić po terenach łowieckich. — tym zdaniem zdziwiła Stilesa, który patrzył na nią zszokowany.

— Ty wiesz o łowcach? — podszedł bliżej, zastanawiając się czy i o wilkołakach też wie.

— Oczywiście, przecież sama należę do rodziny łowieckiej. Kiedyś chodziłam z dziadkiem, ale kiedy odszedł nie mam z kim, więc sobie odpuściłam. No i mama nie pochwalała tego jak traktuję zwierzęta. — podrapała się po karku, siadając na fotelu przy biurku.

Stilinski odetchnął z ulgą słysząc, że nie jest łowcą wilkołaków, a zwykłym. Za to Derek patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, słysząc jej kłamstwo gdy mówiła swoją historyjkę. Nie była z nimi szczera, ale nie był w stanie ciągnąć temat. Wystarczy mu wiedzą, że go nie zabije i jest w stanie mu pomóc. Zrobienie z niej sprzymierzeńca byłoby dobrą opcją, ale z tego co zauważył, to do Argenta mówi "wujku", więc są rodziną i ma w domu naboje, które mogą uśmiercić wilkołaka. Tyle wystarczy by wiedzieć, że również jest z rodziny łowców, jak ta dziewczyna Scotta. Teraz zdał również sobie sprawę, że młody chodzi z łowcą i kolejny łowcą jest w nim zakochany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top