2 - impreza
Po kilku dniach w końcu nadszedł dzień imprezy u samej królowej. Imprezy Lydii były znane w całym Beacon Hills i gadano o nich przez długi czas. Właśnie teraz nadszedł czas, by i również znana dziewczyna się na niej pojawiła. Jackson podjechał pod jej dom dziesięć minut przed czasem, musząc odetchnąć. Zna jej ojca i wie, że go lubi. Wziął głęboki oddech i przeszedł przez ogrodzenie, idąc prosto w stronę dużego domu. Wszedł po kilku schodach stając na tarasie i patrząc na drzwi. Szybko nacisnął guzik obok, dzwoniąc. Nie musiał długo czekać, a drzwi się otworzyły, ukazując twarz strasznego mężczyzny w okularach i w garniturze.
— Jackson, miło cię znów widzieć. — uśmiechnął się, wypuszczając chłopaka do środka. Wszedł z uśmiechem, stając w korytarzu, który tak dobrze zna. — Wiem, że jesteś w sprawie imprezy, jaką organizuje młoda Martin. Znasz moje zdanie, moja córka nie...
— Właśnie dlatego mam propozycję. — przerwał mu, zwracając tym bardziej jego uwagę. — Udało mi się przyprowadzić ją w nietkniętym stanie z imprezy kilka miesięcy temu i dam radę zrobić to ponownie. Zero alkoholu, papierosów, narkotyków, seksu i jakiejś choroby. Ona będzie się dobrze bawić, a Pan nie będzie się martwił. — mówił poważnie, samemu nie chcąc by coś jej się stało.
Mężczyzna westchnął, pocierając skroń. Wiedział, że chłopak dotrzyma słowa, bo nie raz już to udowodnił. Uśmiechnął się delikatnie, patrząc na niego i skinął głową.
— Wykorzystujesz fakt, że cię lubię, prawda?
— Może. — zaśmiał się, biegnąc na górę do pokoju dziewczyny.
Wszedł do jej pokoju nie pukając, widząc jak siedzi przy biurku i pisze coś na laptopie. Podszedł do niej od tyłu, zakrywając jej oczy dłońmi.
— Zgadnij kto to?
— Czując twoje suche dłonie i słysząc twój głos, zgaduje, że jesteś Jacksonem. — obróciła się do niego, gdy zabrał ręce. — I jak? Co powiedział?
— Zgodził się pod tymi samymi warunkami co ostatnim razem. — padł na jej duże i wygodne łóżko, patrząc na okno nad nim.
— To się szykuję i jedziemy. — wbiegł do pokoju obok, służącym jako garderoba.
Wyszła po kilku minutach, przykuwając wzrok szatyna. Miała ciemne rajstopy, bordową spódnicę do połowy ud i duży sweter w szarym kolorze, przykrywający jej prawie całą spódnice. Uśmiechnął się, uważając to za urocze i że nic nie zmieni jej wyboru. Jedyne co tym razem pokazała to obojczyk, który delikatnie wystawiał spod ubrania. Lubiła duże swetry, bluzy i chyba nikt nigdy nie widział by miała na sobie zwykłą koszulkę.
— Jak zwykle urocza. — wstał ze swojego miejsca i dla żartu podał jej ramię. — Proszę, my Lady. — Lilith zachichotała i chwyciła go.
Wsiedli do jego Porsche i Jackson ruszył powoli, specjalnie by jej ojciec był spokojny. Dopiero dalej, gdzie nie usłyszałby ich, przyspieszył. Oboje śmiali się i gadali przez całą drogę, aż dojechali pod dom Lydii. Już z oddali słyszeli głośną muzykę i krzyki nastolatków. Weszli do domu i nim zdążyli się rozejrzeć, Jackson został napadnięty przez usta rudowłosej. Brunetka obok uśmiechnęła się delikatnie i puściła oczko w stronę szatyna. Poszła sama na taras, gdzie nie było tak duszno. Od razu zauważyła Scotta i Allison, bawiących się w swoim towarzystwie. Lekkie ukłucie w piersi sprawiło, że chciała chwycić za jeden z czerwonych kubeczków. Jednak czyjaś mocna dłoń ją powstrzymała.
— Miałem na ciebie uważać. — uśmiechnął się swoim typowym uśmiechem podrywacza, na co brunetka westchnęła. — Twój ojciec zabije mnie jeśli będziesz miała choćby 0,01 promila we krwi. — wziął jej dłoń i prowadził na parkiet, zaczynając tańczyć.
— Lil! — dookoła nagle zaczęli wszyscy na nich patrzeć, widząc w końcu brunetkę pomiędzy ludźmi.
Nim minęła minuta, ona bawiła się w najlepsze tańcząc i gadając ze wszystkimi. Miała to szczęście, że każdy rozumiał, że nie może pić alkoholu czy czegokolwiek, co jej ojciec nie toleruje. Choć osoby już tak pijane pochodziły do niej z typowym pytaniem "ze mną się nie napijesz?", wtedy zawsze działał Jackson. Po chwili jakoś znalazła się obok Scotta, który nie był razem z Allison. Podeszła bliżej, kładąc mu dłoń na ramieniu. Zachowywał się dziwnie, choć wątpiła, że za dużo wypił.
— Scott, wszystko w porządku? — jej zatroskany głos odbijał się w głowie bruneta, który nawet na nią nie spojrzał. — Scott? — chciała go złapać za głowę, by sprawdzić co się stało, ale ten nagle mocno ścisnął jej nadgarstek, odpychając ją tak mocno, że upadła na podłogę.
Wszyscy w pobliżu spojrzeli na nich, a muzyka nagle ucichła. Lilith trzymała się za nadgarstek, patrząc w szoku na kolegę. Nie tylko ona tak patrzyła. Zaraz ktoś pomógł jej wstać, patrząc wściekle na chłopaka.
— McCall, co ci odbiło?! — warknął Jackson, podtrzymując przyjaciółkę.
Brunet wybiegł z domu, czując się jeszcze gorzej niż wcześniej, a Allison pobiegła za nim. Teraz każdy patrzył na Lilith, patrzącą smutno w podłogę. Jednak zaraz podniosła wysoko głowę z szerokim uśmiechem, wyglądając normalnie. Nie zamierza przecież psuć wszystkim zabawy takim wybrykiem.
— Nic się przecież nie stało, więc bawcie się dalej. — zaśmiała się, by muzyka mogła zacząć ponownie grać.
Choć mało przekonani zaczęli bawić się dalej, co jakiś czas zerkali na siedzącą na kanapie dziewczynę. Nie czuła bólu w nadgarstku, według niej nie było to wystarczająco mocne. Szatyn podał jej kubek ze zwykłym sokiem i usiadł obok.
— Mocno boli?
— Jest w porządku. Nie zrobił mi nic poważnego.
— Lepiej zawiozę cię już do domu. Wszyscy patrzą się na ciebie jak sępy. — rozglądali się na około, widząc mnóstwo spojrzeń na nich.
Wyszli z domu Martin, idąc w stronę samochodu. Jako że Jackson specjalnie nic nie pił, mógł wsiąść za kierownicę. Woli nie ryzykować zabicie siebie i jej w tym samym momencie, no i ona mogła prowadzić, a tego stara się unikać bojąc o swoje auto. Odjechali w ciszy, nie będąc w stanie zbytnio mówić.
Jackson stanął pod bramą do jej domu i spojrzał na brunetkę. Patrzyła całą jazdę na swój nadgarstek. Nie mógł już wytrzymać i wziął jej dłoń w swoje, na co spojrzeli sobie w oczy.
— Wiem, że się w nim zabujałaś, ale McCall to dupek, poza tym leci na tą nową. Zapomnij o nim i staraj się nie myśleć o związkach, bo twój ojciec zabije tego nikczemnika, a jak nie on to ja. — od razu się uśmiechnęła, przytulając chłopaka.
— A ty co? Kiedy powiesz Lydii prawdę? — zapytała, gdy tylko się puścili.
— Mówiłem, że sam jeszcze nie jestem pewny. Daj mi jeszcze trochę czasu, muszę być tego pewien na dwieście procent. — uśmiechnął się i spojrzał przed siebie, ciesząc się, że Lilith zna jego tajemnicę.
— Lepiej się pospiesz. Może i Lydia na taką nie wygląda, ale się domyśli. Zaufaj kobiecej intuicji. — dała mu buziaka w policzek na dowiedzenia i wyszła z samochodu idąc do domu.
Jackson odjechał z szczerym uśmiechem, nie mogąc się doczekać ich ponownego spotkania w szkole. Za to brunetka ostrożnie otworzyła drzwi, czekając już tylko na to co ma się wydarzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top