12 - Kate
Dziewczyna patrzyła na mężczyznę spokojnie wiedząc, że widział już u niej górne partie. Zerknęła jednak na Jacksona, który patrzył cały czas na nią. Przełykał głośno ślinę, zaciskał mocno zęby i pięści, a żyłka na czole zaczynała powoli pulsować. Powróciła do bruneta idącego w ich stronę.
— Ciekawe ćwiczenia. — spojrzał na dziewczynę z grymasem, po raz kolejny widząc ten straszny widok. — Załóż ją z powrotem. — skinął na bluzkę w jej dłoni, nie mogąc patrzeć na ten makabryczne widok.
Brunetka posłuchała się szybko ją zakładając, co okazało się być zbyt nagłe. Kilka kropek pojawiło się na jej ramionach na szarej bluzce. Zignorowała jednak ten fakt przyzwyczajając się do tego.
— Nie zabijesz go, jeśli wyjdę i poczekam na was na zewnątrz? — spytała, patrząc na nadal lekko przerażoną twarz szatyna.
— Postaram się. — warknął podchodząc bliżej chłopaka.
Brunetka wyszła z szatni dla chłopaków, idąc w stronę wyjścia by wsiąść do swojego auta. Nie przejmowała się ich rozmową, nie chcąc się mieszać w ich prywatne sprawy. Choć gdyby zagrażało mu coś, od razu by zareagowała. Oparła się już na zewnątrz o swojego Chevroleta, czekając na nich.
Po kilku minutach dwójka chłopaków wyszła szybkim krokiem z budynku. Szli w jej stronę, a właściwie tylko szatyn. Szybko ją objął wiedząc co może zaraz nastąpić, jednak nie przejmował się tym. Musiał ją teraz dotknąć, by wiedzieć czy to nadal ta sama Lilith i czy da radę po tym co mu pokazała. Do tego myśl, że Hale dowiedział się przed nim, wznosiła jego poziom wściekłości na wyższy poziom.
— Nie ważne co się stanie, zawsze będziesz dla mnie jak młodsza siostra. — spojrzał na nią ze zmartwieniem.
— Jestem od ciebie starsza o kilka miesięcy.
— Psujesz moment.
— Zaraz coś innego zepsuję.
— Już się zamykam. — pocałował ją w czoło wykorzystując fakt, że jest niższa. — Jednak coś jeszcze powiem. Nie długa to ja będę bronił ciebie.
Odszedł z uśmiechem zwycięscy idąc do Dereka i jego samochodu, by i z nim odjechać. Lilith stała jeszcze chwilę na parkingu uśmiechając się i czując jak miejsce gdzie ją pocałował jest gorące. Dziwnie szczęśliwa wsiadła za kółko, odjeżdżając. Telefon nagle zadzwonił z napisem "Papa". Przełknęła ślinę i odebrała, włączając głośno mówiący i odkładając na bok.
— Kate zbliża się pod spalony dom Hale'ów. Sprawdź co szykuje. Oh, nie zabijaj jej jeszcze. — nie czekając na żadną odpowiedź rozłączył się, pozostawiając wszystko w jej rękach.
Z kamiennym wyrazem twarzy jechała teraz tylko w stronę spalonej posiadłości. Musi się jednak przygotować na ten mały wypad i spotkanie rodzinne. Parkując wystarczająco blisko ruiny, wyciągnęła broń z bagażnika przygotowując się.
— Gonzales. — usłyszała męski głos dochodzący ze środka budynku. Spojrzała na Dereka pustym wzrokiem, czekając jedynie na swoją ciotkę. — Co tu robisz? — warknął widząc jej broń w dłoni.
— Sprawdzam. — wystawiła przed sobie snajperkę i celując.
Celowała w jedyny wjazd na posesję, którym sama wjechała. Patrzyła na to, by trafić w szybę nadjeżdżającego auta lub w ramię idącego człowieka. Derek patrzył na nią swoim typowym groźnym wyrazem twarzy, w środku czując, że coś się święci. Dzięki swojemu słuchowi słyszał silnik samochodów jadących w ich stronę. Spojrzał zdziwiony na dziewczynę, czując jakby strach o jej bezpieczeństwo.
— Do środka. — warknęła na niego poważnie przeczuwając, że szybko nie opuści swojego miejsca.
— Nie zostawię...
— Do środka, albo odstrzelę ci łeb. — nie patrząc na niego czekała nie zmieniając pozycji. — Uważaj na Jacksona, proszę.
Wtedy zjawił się pierwszy samochód, od razu obrywając kulą w szybę, rozbijając ją. Zatrzymał się przymusowo, jednak zaraz i drugi samochód za nim dostał taką samą kulą w to samo miejsce. Brunetka szybko otworzyła ponownie bagażnik wyjmując dwa pistolety. Jedne z nabojami usypiającymi, drugi zwykły. Stanęła w swoim poprzednim miejscu, będąc gotowa na ich atak. Kątem oka spojrzała na miejsce gdzie jeszcze chwilę temu stał młodszy Hale, który jednak się posłuchał i wszedł do środka. Łowcy zaczęli wysiadać, patrząc uważnie na dziewczynę na przeciwko.
— Czyżby to młoda Gonzales? — uśmiechnęła się kpiąco Kate, idąc powoli w jej stronę. — Wyglądasz tak samo jak twoja puszczalska matka. — chciała ją sprowokować, choć jej puste oczy jej w tym utrudniały.
— Papa chce cię jeszcze żywą. Postaraj się nie umrzeć. — po tym strzeliła do jednego z mężczyzn za nią, trafiając pomiędzy oczy.
Kate patrzyła na mężczyznę zdziwiona, tak samo na dziewczynę. Nie spodziewała się, że będzie w stanie zabić, w szczególności innego łowcę. Teraz miała wątpliwości, czy to dobrze ją prowokować, patrząc na jej idealnego cela. Czuła jak jej serce przyspiesza, podobnie jak oddech, czego ludzkie oko nie jest w stanie zauważyć.
— Boisz się, ciociu. — jej zimny głos spowodował dreszcz na jej plecach.
Zmarszczyła brwi wściekła. Skoro ona zabiła kogoś od nich, to musi go pomścić. Wyciągnęła swoją broń, przygotowując się do strzału. Teraz się zacznie. Jak na zawołanie reszta z przybyłych wystawiła swoją broń, celując w jej stronę.
— Miło było cię poznać, Diablico.
W sekundzie gdy chciała nacisnąć na spust, usłyszała strzał i zaraz huk opadającego ciała. Wszyscy spojrzeli na kolejnego leżącego mężczyznę na ziemi z kulą w głowie. Blondynka ponownie spojrzała na młodszą, stojącą dalej tak samo. Już miała myśli, że to nie ona i ktoś jej pomaga, lecz jak szybko się pojawiły tak szybko zniknęły. Widziała jak naciska na spust jednej z wyciągniętych broni, trafiając kolejną osobę za nią.
— Nie jestem kopią matki, by mnie tak nazywać.
— Charles nie próżnował robiąc z ciebie idealną broń. — mimo odczuwanego strachu, starała się zachować zimną krew. Do tego każdy nie właściwy ruch mógł skończyć się śmiercią kolejnej osoby, a dużo ich nie było. — Co powiesz na układ. Jesteśmy w końcu rodziną. Ja wezmę jedną z tych bestii, a ty otrzymasz drugą. Sprawiedliwy układ. — wzruszyła ramionami czekając aż choćby na sekundę spuści gardę.
— Podziękuję. W przeciwieństwie do was, trzymam się zasad. — powiedziawszy to usłyszała cichy huk ze środka ruiny, który inni nie mogli usłyszeć, będąc za daleko.
Zerknęła tylko na sekundę na budynek, dając idealną okazję Kate na strzał. Szybko nacisnęła spust, trafiając jej ramię i czekając na jej krzyk bólu. Zdziwiła się nic nie słysząc, nie widząc nawet by dziewczyna się jakoś specjalnie poruszyła. Jedynie lekko zachwiała, gdy została trafiona szybko wracając do poprzedniej pozycji. Kate zrobiła krok w tył, przeczuwając jakiego potwora stworzył jej kuzyn. Dała szybki znak, by wrócili do samochodów.
Zabrali ze sobą swoich martwych ludzi, odjeżdżają szybko. Dopiero wtedy dziewczyna opuściła dłoń i schowała je z powrotem, siadając w bagażniku i ciężko oddychając. Spojrzała na swoje ramię, które piekło i krwawiło, brudząc jej koszulkę.
— Masz nauczkę. — spojrzała na stojącego bruneta przed sobą, patrzącego na nią z politowaniem. — Daj. — wyciągnął w jej stronę rękę.
Bez słowa podała mu swoją, czując jego ciepło. Derek zaczął zabierać jej ból, lecząc tak i ranę. Jackson stał za nim i patrzył na przyjaciółkę. To już drugi raz gdy go ratuje i jak zwykle on nie mógł nic zrobić. Zacisnął pięści, czując się bezradny i wściekły na samego siebie, że nie może nawet jednej osoby uratować.
— Chcę spać. — nagle przechyliła się do przodu, złapana przez silne ramiona Derka.
Teraz Jackson czuł się jeszcze gorzej, widząc jak zaczyna ją nieść do środka swojego domu. On jest jej przyjacielem, a nawet nie umie jej pomóc.
— Lepiej zawieźć ją do domu. — warknął zaciskając mocniej zęby.
Hale zignorował go, idąc dalej, by już w środku położyć ją na najmniej zniszczonej kanapie. Usiadł na fotelu obok, patrząc na jej spokojną twarz i wtedy coś zauważył na jej twarzy. Klęknął przed jej twarzą i potarł palcem jej policzek, widząc jak makijaż łatwo schodzi, pokazując nadal widocznego siniaka. Mocniej ścisnął pięści, czując dziwny gniew.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top