11 - ćwiczenia
Kilka dni później ktoś postanowił ją odwiedzić. Ktoś kogo mogła się jako jedyna spodziewać. Jackson wszedł do jej domu bez pukania czy dzwonienia, biegnąc do jej pokoju jak szalony. Nie zwracał nawet uwagi na gosposie, która krzyczała za nim by zdjął buty. Może i była u nich codziennie na dwie do czterech godzin, ale znała jego nawyki. Chłopak wszedł do jej pokoju, widząc ją siedzącą przy komputerze w za dużej bluzie w zielonym kolorze, czarnych leginsach i okularach. Patrzył na nią mieszanką uczuć. Czuł się okłamany, zdradzony i zarazem wściekły i smutny.
- Nie oczekuję wyjaśnień. Chcę tylko wiedzieć jedną rzecz. - podszedł do niej, obracają w swoją stronę i pochylając się.
W delikatnym świetle dochodzącym z laptopa widział jej piękne oczy, które teraz były tak zimne i puste. Nie poznawał ich w tej chwili. Zawsze są takie cieple i pełne radości.
- Nie znam cię od dziś. Wiem czego tak naprawdę chcesz. - wzięła jego twarz w dłonie delikatnie głaszcząc jego policzki kciukami. - Dawna Lilith nie istnieje. - Jackson spojrzał w jej oczy i widział jak puszcza mu oczko i delikatnie wskazuje na drzwi ruchem głowy. Szybko połączył fakty wiedząc, że są podsłuchiwani przez gosposie. - Wracam jutro z powrotem do szkoły, więc postaraj się nie wzbudzać podejrzeń. - bezszelestnie objęła go wstając z krzesła.
Szybko odwzajemnił jej uścisk, tęskniąc za jej dotykiem. Wtedy zauważył monitor za nią i z ciekawości patrzył na otworzono nowy dokument w Wordzie. Przeczytał w myślach tekst rozumiejąc więcej.
"Martha jest jest za drzwiami. Słyszy naszą rozmowę i przekażę ją dalej, więc graj jak najlepiej, idioto"
- Więc... Widzimy się dopiero w szkole? - oderwał się patrząc w jej oczy.
- Tak. - bezszelestnie pocałowała go w policzek, siadając ponownie na krzesło i odwracając się do komputera. - Wyjdź.
Szatyn ze spuszczoną głową wyszedł z jej pokoju, widząc na końcu korytarza Marthe, patrzącą na niego ze zwycięskim uśmiechem. Z grymasem zszedł na dół, wychodząc zaraz z posiadłości i idąc w stronę auta. Wsiadł i przetarł dłonią twarz, czując jak zaraz zacznie się uśmiechać. Usłyszał odgłos przychodzącej wiadomości, na co szybko wyjął telefon i zobaczył od kogo. Starając się zachować kamienną twarz przeczytał wiadomość od Lilith.
Lil
"Dzisiaj siłownia, blondyneczko? 😉"
Jackson
"Zawsze ❤"
Odpisał, szybko odjeżdżając daleko od jej domu. Musi teraz przygotować się na ich wspólny trening, za którym się stęsknił. Spakował u siebie w domu wszystko jednej torby i pojechał do szkoły, gdzie koło szatni jest mini siłownia. Będzie ciekawie.
Nie musiał nawet zbyt długo na nią czekać. Kiedy zaparkował przed budynkiem, jej auto już stało na parkingu. Zakładając torbę z rzeczami szybkim krokiem ruszył do pomieszczenia, gdzie pewnie na niego czeka.
- Gotowy? - przywitał go jej ciepły i szeroki uśmiech dziewczyny, biegającej już na bieżni.
- Nawet nie wiesz jak. - stanął przed nią opierając się o panel maszyny. - Tu mam najlepszy widok. - spojrzał na jej podskakujący biust, uśmiechając się chytrze.
- A to od kiedy? - zaśmiała się znając jego tajemnicę.
- Od kilku sekund. - spojrzał na panel pod swoim łokciem. - I zaraz mi się bardziej spodoba. - zaczął przyspieszać jej tempo, patrząc jak chwilę się wścieka ale się nie poddaje.
Biegła nie przejmując się jego głupim żartem, coraz bardziej dostosowując się do szybkości. Nie było to nic niezwykłego. Szybki bieg, jaki nie raz miała.
- Tylko na tyle cię stać? - uśmiechnęła się z wyzwaniem, widząc jak i on się uśmiecha.
- Zaraz cię tak wymęczę, że nie będzie mogła chodzić przez kilka dni. - przybliżył się do jej twarzy, widząc już pierwszą kropelkę potu na jej czole. - Zobaczymy jak dasz sobie radę na maksymalnym poziomie. - szybko ustawił wymieniony poziom, patrząc na jej szybki bieg.
- Chyba nie wiesz jak biegam. - zakpiła czekając na większe wyzwanie.
Jackson z uśmiechem odszedł od niej biorąc ciężarki. Nie miał wielkiego problemu z niesieniem ich, jednak ona może mieć. Wydaje się krucha, choć biegać jak gepard umie. Podał je jej, widząc jak chwile na niego patrzy zdziwiona, ale przyjęła wyzwanie. Podnosiła je biegnąc dalej, czując jak ich ciężar ją dobija. Nie poddawała się jednak, biegnąc tak kilka minut.
- Dość. - stęknęła, rzucając uśmiechniętemu chłopakowi ciężarki, samej zaczynając zmniejszać tempo. - Nienawidzę cię. - wysapała, kładąc się na ławce obok.
- Teraz znam twoją granicę. - pochylił się nad nią i wtedy coś zobaczył.
Jej bluzka z długim rękawem delikatnie podwinęła się do góry pokazując coś, co było na jej brzuchu. Szybko chwycił za nią i pociągnął do góry sprawiając, że dziewczyna szybko usiadła i zakryła się, nie dając mu nic więcej zobaczyć. Patrzyła na niego zimno trzymając się za brzuch. Jackson nie dał za wygraną i kleknął przed nią, łapiąc ostrożnie za jej dłonie. Patrząc w jej oczy powoli je zabierał, torując sobie dostęp. Musi zobaczyć co on tak ukrywa. Znają się tyle lat, a on dopiero zobaczył, że coś nie gra. Odłożył jej dłonie na boki, powoli zerkając na jej brzuch i bluzkę. Chciał ją już podnieść, ale jej ręce znów go powstrzymały.
- Nie tutaj, proszę. - szepnęła, mając już powoli łzy w oczach.
Szatyn przygryzł dolną wargę w geście uspokojenia się, by nie rzucić się na nią i nie zedrzeć z niej jej ubrania. Skinął głową i bez słowa złapał ją za rękę i udał się do pustej teraz szatni. Wszedł głębiej, jak najdalej od drzwi i rozejrzał się na wszelki wypadek czy nikogo nie ma w pobliżu. Miał szczęście, że byli teraz dosłownie sami.
- Obiecaj, że cokolwiek teraz zobaczysz, nie powiesz tego nikomu. - patrzyła wręcz błagalnie na niego, przerażając chłopaka powoli.
— Obiecuję. — patrzył w jej oczy i z powrotem na jej brzuch.
Chwyciła za dół ubrania i powoli z trzęsącymi się dłońmi podnosiła go w górę. Jackson widział centymetr po centymetrze jej brzucha, część klatki piersiowej i na końcu całych ramion. Jedyną rzeczą jakiej nie widział były jej piersi, zasłonięte stanikiem, co mu wcale nie przeszkadzało. To co widział było wystarczające. Było to wszędzie. Nie ważne na jaki kawałek jej ciała spojrzał, widział to.
— Teraz jest nas dwóch. — zza szafek wyszedł Derek, ze swoim typowym wyrazem twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top