Rozdział 4
Atmosfera, która zapanowała po jego słowach była tak gęsta, że można było ja pokroić nożem. W środku aż gotowałam się ze wściekłości. Jakim prawem obcy człowiek, który znał nas zaledwie kilka dni, mógł stawiać tak niedorzeczne warunki. Nathaniel nie znał Dylana, nie wiedział przez co przeszedł i ile poświęcił. Był ostatnią osoba, którą można usunąć.
Widocznie próbowali ingerować w nasz, słabo działający rząd. Byliśmy mocno osłabieni, a oni chcieli zlikwidować przeszkodę, która im najbardziej przeszkadzała. Niestety był to Dylan. Jego porywczy i stanowczy charakter, nie był wygodny. Znali się na rzeczy i spostrzegli, że nie jest on osobą, którą można łatwo manipulować. Ja mogłam sprawiać inne wrażenie. Byłam młoda, osadzona na najwyższym stanowisku i najgorsze, zagubiona.
Można było się spodziewać, że będą chcieli to wykorzystać.
Natomiast patrząc na to z innej, bardziej rozsądnej strony, nie mogliśmy odrzucić żadnego sojusznika, byliśmy zbyt słabi jako państwo. Chaos panował na każdej płaszczyźnie, więc byłabym głupia, gdybym zaprzepaściła taką szansę, stawiając życie osobiste ponad dobro kraju.
Musiałam więc opanować emocje i włączyć zdrowy rozsądek.
Po dość długiej ciszy, która nastała po wypowiedzi Nathaniela, postanowiłam w końcu odpowiedzieć.
— Zgoda. Jeśli dzięki temu uzyskamy wasze wsparcie.
Uśmiech rozkwitł na twarzy Francuza. Wyglądał, jakbym mu zdjęła ciężar z barków. Zapewne obawiał się, że odpowiedź mogła być niezadowalająca.
— W takim razie dobrze. Przekażę, że zgodziłaś się na nasze warunki. To naprawdę mądra decyzja, dzięki temu wiemy, że nie jesteś lekkomyślną kobietą.
Posłałam mu niezbyt szczery uśmiech.
Wstał z krzesła.
— Dziękuję ci za rozmowę. Mam nadzieję, że do zobaczenia później. — Jego uśmiech przy tych słowach był dość nieprzyzwoity.
Postanowiłam zatrzymać go jeszcze na kilka sekund.
— Panie Blaise. — zastygł z ręką na klamce — Może jest pan starszy i widział pan w życiu więcej niż ja, ale nadal jestem na wyższym stanowisku niż pan. Wymagam więc odpowiedniego szacunku dla mojej osoby, nie jestem panią do towarzystwa tylko prezydentem.
Uśmiech od razu zszedł mu z twarzy. To wystarczyło, abym się lepiej poczuła.
Skupienie się na papierach znów stało się niemożliwe. Gryząc końcówkę od długopisu, zastanawiałam się jak przekazać informację Dylanowi, że ma się nie wychylać przez jakiś czas. Dodatkowo czekało mnie spotkanie, na którym musiałam objaśnić wszystkim co się wydarzyło. Nadal byłam mocno zdenerwowana. Spojrzałam na zegarek, uświadamiając sobie, że siedziałam już tak od godziny. W tym samym czasie drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły i stanęła w nich Nathalie, moja asystentka, której dorobiłam się tydzień temu. Początkowo uważałam, że nie jest mi niezbędna, ale z czasem, gdy nie miałam czasu zajmować się drobnymi sprawami, okazała się być trzecią ręką, której potrzebowałam.
Była to dziewczyna w moim wieku, wysoka i szczupła z ciemnymi prostymi włosami i nienaganną postawą. Pracowała wcześniej w Centrum Wyboru, więc miała doświadczenie.
— Pani Bencard. Za dziesięć minut ma pani spotkanie w dużej sali.
Zmarszczyłam brwi, ponieważ byłam pewna, że z nikim się nie umawiałam.
Widząc moje zmarszczone w konsternacji brwi, szybko wyjaśniła.
— James… To znaczy pan Smith, prosił o zwołanie zebrania.
Spojrzałam na nią podejrzliwie słysząc, że mówi o moim niezbyt dobrym koledze po imieniu, ale nie to było najważniejsze.
James oczywiście robił, co chciał, nie czując potrzeby konsultowania tego ze mną.
Dlatego też, gdy zbliżałam się do sali konferencyjnej, mój gniew stopniowo narastał. Po dość gwałtownym otwarciu drzwi, okazało się, że wszyscy już czekali.
— Królowa jak zwykle spóźniona — odezwał się na wstępie James.
— Może nie byłabym, gdybyś informował mnie wystarczająco wcześnie o spotkaniu i nie robił tego samowolnie — warknęłam.
Wszyscy spojrzeli w moim kierunku zaskoczeni. James zamruczał coś niezruzomiałego pod nosem.
Dayo odsunął dla mnie fotel, abym mogła usiąść. Podziękowałam mu cicho.
— Więc o co chodzi? — Przerwałam ciszę, którą spowodowała moja wymiana słów z Jamesem.
Głos zabrał Jared, który był głosem rozsądku całej naszej grupy.
— Od jutra przystępujemy do asymilacji mężczyzn. Zaczniemy od Centrum Wyboru, ale problem jest w tym, że nie mamy wystarczającej ilości mieszkań dla wszystkich i myśleliśmy nad przeznaczeniem budynku Centrum na mieszkania.
Skinęłam głową.
— To rozsądny pomysł.
James nadal spoglądał w moim kierunku nieprzychylnie. Zaczynało mnie to mocno drażnić.
— Przy okazji naszego spotkania chciałabym was o czymś poinformować.
Każdy skupił swoją uwagę na mojej osobie, nie wiedząc czego się spodziewać.
— Postanowiłam na jakiś czas odsunąć Dylana od spraw państwa, więc proszę was o uszanowanie tej decyzji. Ma ostatnio dużo problemów, więc rozsądnie będzie, jeśli nie będziemy go zamęczać.
Nikt nie wyglądał na zadowolonego. Mogłam się spodziewać oczywiście takiej reakcji. Dylan był ważny, ale stwierdziłam, że Nathaniel mógł mieć trochę racji i Dylan był lekko nieprzewidywalny w ostatnim czasie. Nie miałam w planach odsuwać go na zawsze, nawet on sam by na to nie pozwolił, ale tydzień czy dwa powinno pomóc mu odpocząć.
— Ta kobieta do reszty oszalała, a my oddaliśmy w jej ręce kraj. — prychnął James.
— Racja, nie uważasz, że to nie jest dobra opcja? — wtrącił się Dayo.
— To tylko chwilowe. — zapewniłam.
Usłyszałam za plecami trzask drzwi.
— Co jest tylko chwilowe? — głos Dylana sprawił, że na całym moim ciele pojawiły się ciarki i nie było to przyjemne.
Złośliwy uśmiech Jamesa poszerzył się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top