43

Fraser

Minęły cztery godziny od kiedy dowiedziałem się, że Wyatt zaginął.

Wróciliśmy we trójkę do Chalcedony. Nyx, Joshua i ja. Poszliśmy do pokoju monitoringu, jednak wszystkie nagrania zniknęły. Albo kamera nie działała albo ktoś celowo wykasował nagrania. 

Siedziałem na obrotowym krześle, trzymając twarz w dłoniach. Czułem się całkowicie bezradny. Nie miałem pojęcia, gdzie rozpocząć poszukiwania. Eric i Wyatt zapadli się pod ziemię. Wiedziałem, że to był spisek. Ktoś taki jak Eric nie popełniłby samobójstwa po incydencie pokroju śmierci Knighta.

Naszła mnie okrutna, ale możliwa myśl. Zacząłem się zastanawiać, czy winnym śmierci Knighta był rzeczony Eric.

Niczym sygnał od niebios, w tejże właśnie chwili rozdzwonił się mój telefon. Po numerze domyśliłem się, że dzwoniła do mnie policja.

- Fraser Callahan? - odezwał się głos po drugiej stronie.

- Tak. To ja.

- Panie Callahan, w organizmie zmarłego członka pańskiego klubu wykryliśmy szkodliwą substancję. Dotarliśmy do tego, że właśnie przez działanie tej substancji pański...

Czekałem, zastanawiając się, jakim mianem funkcjonariusz nazwie Knighta.

- Członek pańskiego klubu. To ta substancja wpłynęła na śmierć pana Knighta Westa. Wspominał pan, że ostatnią osobą, z którą Knight West miał do czynienia, był jego pan, tak? Eric...

- Dokładnie. To był Eric - odparłem, nie kłopocząc się wymawianiem nazwiska mojego przyjaciela. Lub raczej byłego przyjaciela. Jeżeli za zniknięciem Wyatta stał Eric, już niebawem jego głowa miała zawisnąć nad moim kominkiem w domku w lesie. Choć biorąc pod uwagę strach Wyatta przed rzeczami martwymi, wolałem pozbyć się głowy Erica, gdy tylko już mu ją odrąbię. 

- Muszę się z nim skontaktować, panie Callahan. Nie potrafię się jednak dodzwonić na numer, który pan Eric podał nam w celu możliwości zatelefonowania do niego. Czy może mi pan powiedzieć, gdzie obecnie przebywa podejrzany oraz w jaki sposób mogę jak najszybciej się z nim skontaktować?

Przetarłem palcami zmarszczone brwi. Westchnąłem ciężko. Byłem u kresu wytrzymałości. Mimo, że nie chciałem wciągać policji w poszukiwania Wyatta, nie mogłem ryzykować zdrowiem i życiem mojego ukochanego. Wrodzona duma nie pozwalała mi powiedzieć o wszystkim glinom, jednak jeśli zależało mi na jak najszybszym odnalezieniu mojego chłopca, musiałem złamać swoją dumę i wyznać prawdę. 

- Eric zostawił mi dziś rano wiadomość na kartce. Napisał, żebym go nie szukał, gdyż zamierza popełnić samobójstwo. Dziwnym trafem, również dzisiaj rano zniknął mój partner. 

- Myśli pan, że sprawcą może być pan Eric?

Cóż, gliniarz najwyraźniej nie potrafił odczytać nazwiska Erica, gdyż nie przywołał go w tej rozmowie ani razy. Domyślałem się, że powinien znać takie informacje, jak nazwisko podejrzanego w sprawie zabójstwa, ale nie chciałem go oceniać. Już dawno straciłem prawo do oceniania ludzi. 

- Mogę spotkać się z panem i porozmawiać w cztery oczy? Czuję, że nie jest to rozmowa na telefon.

- Oczywiście, panie Callahan. Przyjadę do pańskiego klubu. Będę na miejscu za dwadzieścia minut.

Mężczyzna rozłączył się. Odłożyłem telefon na czarny blat, po czym po raz kolejny wbiłem wzrok w czarne ekrany.

Nie chciało mi się wierzyć, że Eric posunąłby się do uprowadzenia Wyatta. Nie było tajemnicą, że Eric kochał Wyatta. Biorąc jednak pod uwagę, w jaki sposób Eric podchodził do swojej pracy, nigdy nie posądzałbym go o zaborczość względem Wyatta. Oboje ustaliliśmy między sobą, że to ze mną Wyattowi będzie najlepiej. Eric nie oponował. Twierdził, że jeśli w pełni chce się poświęcić pomocy uległym, musi skupić się na pracy, a nie na romansie. Cieszyłem się, że doszliśmy do porozumienia.

Za każdym razem, gdy przyjeżdżaliśmy do Chalcedony, pozwalałem Wyattowi i Ericowi się zabawiać. Często byłem trzecim ogniwem ich łóżkowych ekscesów. Nigdy nie czułem się zagrożony ani pominięty. Eric dawał Wyattowi odskocznię ode mnie i sprawił, że mój ukochany chłopiec go pokochał. Mimo braku zazdrości czy poczucia zagrożenia z mojej strony, zawsze miałem oczy szeroko otwarte. Wyatt był dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu. Kochałem go i Eric zdawał sobie z tego sprawę. 

Miałem nadzieję, że niebawem Eric się odezwie i wymusi ode mnie okup. Starałem się sobie wmówić, że to właśnie stało za zniknięciem Wyatta. Wyobrażałem sobie, że Eric zarabiał za mało w Chalcedony i aby zyskać więcej pieniędzy, posunął się do uprowadzenia Wyatta. To miałoby sens, jednak głęboko w sercu wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że kasa nie była powodem uprowadzenia Wyatta.

Musiałem odnaleźć Wyatta, zanim Eric go skrzywdzi. Starałem się naiwnie wierzyć, że Eric, który darzył Wyatta tak silnym uczuciem, nigdy go nie zrani. Teraz jednak nie mogłem być już niczego pewien.

Skoro Eric posunął się do zabicia niewinnego chłopca, jakim był Knight West, mógł równie dobrze posunąć się do zabicia mojego kochanka. 

Pozostawało tylko jedno pytanie.

Dlaczego?

Wyatt

Eric spał spokojnie, podczas gdy ja wdychałem mimowolnie zapach jego skóry, nie mogąc się ruszyć ani tym bardziej zmrużyć oka. 

Zaczynałem wariować. Zwykle uwielbiałem poczucie bycia uwięzionym przez swojego pana. Kochałem, gdy Fraser przywiązywał mnie do łóżka, a później dawał mi przyjemność, sam również coś dla siebie biorąc. Kiedy byłem związany, czułem siłę. Może był to paradoks, jednak w rękach Frasera nic mi nie groziło. Kochałem go, a on kochał mnie. Wcześniej myślałem, że Eric również w jakiś sposób mnie kochał, ale jego miłość nie miała nic wspólnego z normalnością.

 Eric był szaleńcem. Zabił niewinnego chłopaka, a później porwał bezbronnego człowieka. Mimo, że nie wierzyłem w Boga, w tej chwili zacząłem się modlić. Mogłem albo spróbować uciec, albo zdobyć na nowo zaufanie Erika i być jego grzecznym chłopcem, jednocześnie czekając na okazję do uwolnienia się. 

Kiedy Eric wpadł w głęboki sen, wysunąłem się z jego ramion. Udało mi się usiąść na łóżku. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na nic więcej. Moje ręce wciąż przykute były do opaski znajdującej się wokół moich bioder, a nogi zostały związane ze sobą w kostkach. Przy pierwszym kroku runąłbym na podłogę i obudził Erica. Zapewne nie wściekłby się na mnie, gdybym uraczył go jakąś brzmiącą prawdziwie wymówką, lecz nie mogłem być tego pewien. Nie ufałem już Erikowi. W jednej chwili stał się dla mnie obcym człowiekiem, którego nigdy nie znałem. 

- Kochanie, nie śpisz?

Wzdrygnąłem się, słysząc głos Erika. Wkrótce poczułem również jego dłoń na plecach.

- Nie mogłem zasnąć. Myślisz, że mógłbym się przewietrzyć? Świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Starałem się udawać posłusznego uległego, co nie było takie łatwe przy kimś, komu się nie ufało. Eric jednak musiał podłapać moją prośbę, gdyż wstawszy z łóżka, stanął przede mną i uwolnił moje nogi.

- Wyjdziemy na zewnątrz, ale daleko nie zajdziemy. Zaraz się przekonasz, dlaczego.

Eric nie pozwolił mi się ubrać. Miałem to gdzieś. Gdybym miał możliwość ucieczki, nie przejmowałbym się brakiem stroju. 

Kiedy mężczyzna położył dłoń na dole moich pleców, prowadząc mnie do drzwi, moje serce zabiło szybciej. Byłem już tak blisko. Musiałem być nadzwyczaj czujny, aby zdawać sobie sprawę ze wszelkich możliwych dróg ucieczki, które mógłbym wykorzystać później.

Dom, w którym przebywaliśmy, miał tylko parter i piwnicę. Był to niewielki przybytek z salonem, kuchnią i łazienką. Zdawało się, jakby od dawna nikt tutaj nie mieszkał. 

- Gdzie jesteśmy, Ericu? 

- Chyba nie myślisz, że ci to powiem. Mógłbyś spróbować uciec, skarbie.

Eric przygryzł płatek mojego ucha. Przeklęta obroża z pierdolonym dzwoneczkiem dawała o sobie znać przy każdym kroku. Nigdy nie poczułem się tak poniżony. Nawet, gdy moja matka sprzedawała moje ciało swoim klientom.

Kiedy Eric otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz, westchnąłem cicho. Moją twarz i nagie ciało owiało zimne nocne powietrze. Dostałem gęsiej skórki, ale było to oczyszczające uczucie. Poczułem się w tej niewoli jak człowiek. Rozkoszowałem się wspaniałym powietrzem i uczuciem pozornej wolności, gdy niespodziewanie do moich uszu dotarł ryk.

Cofnąłem się, wpadając plecami na pierś Erica. Przed moimi oczami pojawiły się bowiem dwa dobermany. Ujadały wściekle, szczerząc na mnie swoje ostre zęby. W ostatniej chwili, zanim doznałem ataku serca, uświadomiłem sobie, że psy oddzielone były od nas barierką, która nie pozwalała im wejść do domu.

- To właśnie moja prywatna ochrona, gwiazdeczko. Te pieski mnie kochają, ale ciebie nie znają. Teraz już rozumiesz, że nie uciekniesz. Nikt tu nie wejdzie, ani nikt stąd nie wyjdzie. Zostaniemy tutaj na zawsze, Wyatt.

- Popierdoliło cię.

Eric zaśmiał się. Położył dłonie na mojej talii i przyciągnął mnie bliżej tak, że poczułem w dole pleców jego sterczącego na baczność kutasa. Spróbowałem się wyrwać, ale moje ręce przytwierdzone do opaski na biodrach były pieprzonym utrapieniem. Nie mogłem sam się uwolnić. 

Dobermany wściekle szczekały, pokazując mi swoje zęby, a Eric ocierał się o mnie, całując moją szyję poniżej obroży.

- Popierdoliło mnie, kochanie. Masz rację. Popierdoliło mnie na twoim punkcie. Wyatt, chyba nie chcesz, aby moje pieski cię rozszarpały, co? Wiem, jak bardzo boisz się dużych psów, dlatego je sobie sprawiłem.

- Gdybyś naprawdę mnie kochał, nie straszyłbyś mnie psami - wyszeptałem, czując się pokonany przez kolejną falę poczucia beznadziejności i bezbronności.

- To nieprawda, skarbie - warknął Eric, przygryzając płatek mojego ucha, co niegdyś sprawiało, że twardniałem natychmiastowo. Teraz jednak ten gest sprawiał, że gardziłem Erikiem. Może nie pragnąłem jego śmierci, gdyż żadnemu człowiekowi jej nie życzyłem, jednak miałem nadzieję, że niebawem spotka go kara za grzechy. Jeśli Bóg wysłucha moich modlitw, tak się stanie. 

- Jak mogłeś adoptować psy mając świadomość, jak się ich boję? Nienawidzę cię, Eric. Ktoś, kto by mnie naprawdę kochał, nie zrobiłby mi czegoś takiego.

Poczułem, jak Eric za moimi plecami zdrętwiał. Odetchnął ciężko, po czym zaklął i zamknął drzwi, oddzielając nas tym samym od niebezpiecznych psów.

Nagle poczułem, jak Eric zdejmuje mi opaski z nadgarstków. Opaska na biodrach wciąż pozostała na swoim miejscu, ale do diabła, miałem wolne ręce.

- Wróćmy do piwnicy, gwiazdeczko. Tam ci pokażę, jak cię kocham.

Pozwoliłem, aby Eric zaprowadził mnie do mojej więziennej celi. W międzyczasie uważnie obserwowałem otoczenie. Zauważyłem, że przy kominku znajdowało się kilka pogrzebaczy. Mógłbym nimi zaatakować mojego oprawcę, gdy nadejdzie ku temu okazja. Z kolei w kuchni przylegającej do niewielkiego saloniku, na stole dostrzegłem komplet nowych, bo aż błyszczących, sztućców. Nie byłem pewien, czy udałoby mi się wbić nóż w szyję Erika, gdyż nie wyobrażałem sobie mieć czyjejś krwi na rękach, jednak jeśli dojdzie do ostateczności, z pewnością nie będę się hamował.

Gdy doszliśmy na dół, Eric popchnął mnie na łóżko. Moja wolność nie trwała długo. Brunet przykuł moje ręce do wezgłowia, jednak nogi pozostawił wolne.

- Przepraszam, Wyatt. Przepraszam za to, co zaraz zrobię. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top