39
Wyatt
Obudziłem się nad ranem w objęciach Nyx. Tak właściwie zbudziłem się z głową między jej piersiami. W nocy musiałem zmienić pozycję, gdyż gdy zasypialiśmy, leżeliśmy przytuleni do siebie na łyżeczkę. Podczas gdy mieszkałem z Fraserem sam, zwykle w nocy wspinałem się na niego i kolano wpychałem między jego nogi, a policzek opierałem na jego piersi.
Mruknąłem z zadowoleniem, gdy zauważyłem, że Nyx w czasie snu położyła dłonie na mojej głowie. Bałem się, że ją przygniotę i przeze mnie przestanie oddychać. Próbowałem nieznacznie się od niej odsunąć, jednak gdy to zrobiłem, wydała z siebie nieartykułowany jęk i sennie przyciągnęła mnie do siebie bliżej.
Joshua spał na materacu rozłożonym na podłodze. Leżał zwrócony do nas bokiem. Nie wstydziłem się go. Gdyby nawet Joshua zobaczył mnie z twarzą wtuloną w piersi mojej ukochanej dziewczynki, nie śmiałby się ze mnie. W Chalcedony na co dzień widywał o wiele dziwniejsze rzeczy i mimo wielu lat pracy w klubie, nigdy nie przeszło mu przez myśl, aby z niej zrezygnować.
Postanowiłem powoli zsunąć się z łóżka. Wyrwanie się z objęć Nyx było cholernie ciężkie, jednak miałem pewien plan, który chciałem uskutecznić, zanim Nyx i Joshua się obudzą.
Po cichu ubrałem bokserki, spodenki przed kolano i czarną koszulkę. Promienie słońca wpadające do motelowego pokoiku zapowiadały piękny dzień. W głębi serca miałem nadzieję, że sprawa z Knightem jak najszybciej się wyjaśni i wkrótce będę mógł zobaczyć się z moim ukochanym mężczyzną.
Wymknąłem się z pokoju, po czym schodami zszedłem do niewielkiej recepcji. W Vegas na obrzeżach rzadko kiedy zatrzymywali się goście. Do tego miasta przyjeżdżali bowiem ludzie, którzy byli nastawieni na zabawę w kasynach i wielkie wygrane. Mnie nie pociągało życie w dużym mieście. Czułem się przytłoczony, lawirując wśród wielu ludzi. Dlatego też domek w lesie wybudowany dla mnie przez mojego kochanka był dla mnie wybawieniem. Nie mogłem sobie wymarzyć piękniejszego życia po wszystkich krzywdach, których doznałem jako dziecko i nastolatek.
Skinąłem głową w pozdrowieniu mężczyźnie siedzącemu w recepcji, po czym wyszedłem z budynku. Wczoraj za motelem zauważyłem niewielki supermarket. W takim motelu nie mieliśmy co liczyć na śniadanie, dlatego chciałem zrobić Nyx i Joshui miłą niespodziankę z rana i kupić im coś w tym właśnie supermarkecie.
Musiałem przejść kilkadziesiąt metrów do marketu. W cieniu zaparkowanych było kilka samochodów. Pewnie o tej porze sklepu nie odwiedzało wielu potencjalnych klientów. Nie dziwiłem się. Było dopiero po siódmej rano. Zwykle wstawałem później, jednak nie mając przy sobie Frasera, trochę się denerwowałem i nie potrafiłem spać.
- Dzień dobry, kochanie.
Moje serce zamarło w chwili, w której ktoś podszedł mnie od tyłu i chwycił mnie jedną ręką w pasie, a drugą zakrył mi usta. Zacząłem się szarpać, próbując wykrzyczeć cokolwiek, jednak nie było mi to dane.
Próbowałem zidentyfikować głos, który wydawał mi się tak znany, jednak stres spowodował, że zamarłem. Nie mogłem się uwolnić ani zacząć błagać o pomoc.
- Prześpij się jeszcze kilka godzin, skarbie. Niebawem obudzisz się w nowym, lepszym miejscu.
Poczułem niespodziewany cios w tył głowy. Moje ciało opadłoby bezwładnie na asfalt gdyby nie fakt, że tajemniczy mężczyzna mnie przytrzymał, nie pozwalając mi tym samym zrobić sobie krzywdy.
***
Szarpnąłem się gwałtownie, jakbym walczył o ostatni oddech.
Moje powieki potwornie mi ciążyły, jednak jakimś cudem, walcząc z adrenaliną, udało mi się je unieść.
Pierwszym, co zobaczyłem, był pokój, w którym się znajdowałem. Ściany były koloru intensywnie czerwonego, co wyglądem przypominało dom publiczny. W pokoju, w którym nie było żadnych okien, znajdowało się również dwuosobowe łóżko przykryte czarną narzutą. W szklanej komodzie widziałem liczne zabawki erotyczne, zaczynając od klamerek na sutki, a kończąc na korkach analnych z ogonami zwierząt.
Oddychałem szybko. Łzy kłuły mnie w oczy. Byłem bezbronny, gdyż za nic nie mogłem się poruszyć.
Dopiero, gdy przeskanowałem wzrokiem pokój tortur, zrozumiałem, w jaki sposób zostałem unieruchomiony.
Byłem przykuty skórzanymi kajdanami wysadzanymi od środka futerkiem do odnóży krzyża Świętego Andrzeja. Moje nogi znajdowały się w rozkroku, a stopy leżały płasko na podłodze. Ręce miałem wyciągnięte nad głowę i również były rozszerzone. Rzecz jasna, byłem zupełnie nagi.
Próbowałem się uwolnić, ale za nic nie potrafiłbym tego zrobić. Kajdany były solidne, a ja, choć kilka razy w tygodniu ćwiczyłem wraz z Fraserem, nie miałem takiej siły, aby poradzić sobie z krępującymi mnie więzami.
- Pomocy! Niech mnie ktoś uratuje!
Do pokoju prowadziły drzwi, za którymi z pewnością znajdowało się jakieś wyjście. Nie miałem pojęcia, gdzie zostałem wywieziony, ani kto mnie porwał. Miałem nadzieję, że "koledzy" po fachu z pracy mojej zmarłej matki nie zechcieli mnie dorwać. Nie przeżyłbym kolejnych seksualnych tortur, podczas których musiałbym udawać czyjegoś niewolnika i oddawać swoje ciało w ręce obcych ludzi. Przeszedłem piekło i wierzyłem, że przeszłość nigdy więcej mnie nie dosięgnie. Dlatego też do ostatniej chwili modliłem się po cichu o to, aby mój oprawca nie był człowiekiem związanym z przeszłością mojej stukniętej matki.
W chwili, w której drzwi do pokoju się otworzyły, moje serce stanęło w miejscu.
- Boże, to ty! - krzyknąłem z radością, widząc półnagiego Erica, który miał na sobie tylko czarne spodnie od dresu wiszące nisko na biodrach. - Tak się cieszę, że cię widzę! Myślałem, że ktoś mnie porwał, ale...
Eric przerwał mój krótki wywód, całując mnie namiętnie. Położył dłoń na moim karku, przyciągając mnie do siebie i więżąc między krzyżem a swoim twardym ciałem.
- Wyatt, ty naprawdę zostałeś porwany.
Zmarszczyłem brwi. Dyszałem ciężko, gdyż pocałunek Erica odebrał mi dech w piersiach. Opierałem swoje czoło o jego czoło i mrużyłem oczy.
- Jak to? Kto mnie porwał?
Eric uśmiechnął się, po czym pocałował mnie w kącik ust.
Patrzyłem, jak mój ukochany mężczyzna, mój pierwszy pan, mój wieloletni trener, odchodzi w głąb pokoju.
Brunet przytargał jeden z dwóch skórzanych foteli ustawionych pod ścianą z biczami, pejczami i innymi urządzeniami służącymi do zadawania bólu. Postawił fotel na przeciwko mnie i gdy usiadł, jego wzrok spoczął na moim penisie. Znajdował się on tuż przed twarzą Erica. Gdy lekko dmuchnął, cały zdrętwiałem.
- To ja cię porwałem, chłopczyku.
Na kilka chwil przestałem oddychać. Moje płuca jednak szybko upomniały się o tlen i wziąłem głęboki wdech. Eric potarł podbródek porośnięty krótkim zarostem i uśmiechnął się, patrząc na mnie z dołu. Może i znajdował się niżej ode mnie, ale to on miał tutaj władzę.
- Nie rozumiem. Ericu, jak...
- Wszystko ci wytłumaczę, kochanie - oznajmił spokojnie, przyciskając delikatnie kciuk do czubka mojego penisa. Zachłysnąłem się powietrzem.
- Eric, proszę. To nie może być prawda.
Po moich policzkach spłynęły łzy. Eric wielokrotnie widział mnie, gdy płakałem. Zawsze mnie przytulał, a później szeptał mi do ucha, jak wspaniałym i wartościowym chłopcem byłem. Przy nim czułem się jakbym był w domu. Dzięki niemu i Fraserowi odzyskałem sens życia, choć to Fraser stał się ostatecznie moim panem.
Brunet trzymał w dłoni mojego kutasa. Masował go delikatnie, jednak nie tak, aby zmusić mnie do osiągnięcia orgazmu.
- Kłamałem, Wyatt. Tak wiele razy kłamałem, ale moja miłość do ciebie jest kurewsko prawdziwa.
Moje łzy zaczęły spływać w dół, po podbródku, aż na moją nagą pierś.
- Zacząłem pracować w Chalcedony, gdyż od zawsze interesowałem się ostrzejszym seksem. Szybko stałem się ulubieńcem Frasera, gdyż miałem dobre podejście do uległych. Subordynowałem ich, jednocześnie mając z tego coś dla siebie. To, jak mężczyźni padali przede mną na kolana i ssali mojego fiuta, było wyzwalające. Wszystko jednak spierdoliło się w dniu, w którym poznałem ciebie.
Załkałem głośno, a Eric pogładził mnie wolną dłonią po udzie, nie urywając ze mną kontaktu wzrokowego.
- Zakochałem się w tobie, Wyatt. Chwile spędzone z tobą były dla mnie błogosławieństwem. Cholernie zazdrościłem Fraserowi, że zdobył twoje serce. Za każdym razem, gdy wyjeżdżaliście z Chalcedony do waszego idealnego domku w lesie, czułem rozpacz. Zajmowałem się szkoleniem kolejnych uległych, jednak do żadnego z nich nie poczułem tego, co poczułem do ciebie. Kocham cię, Wyatt. Spędzę z tobą resztę życia. Nikt nas tutaj nie znajdzie.
- Fraser będzie mnie szukał!
- Oczywiście, że będzie cię szukał, słoneczko. Nigdy cię jednak nie znajdzie. Nikt nie powiąże uprowadzenia ciebie z moim zniknięciem. Przed wyjazdem z Chalcedony zostawiłem Fraserowi liścik informujący o tym, że zdecydowałem się popełnić samobójstwo, gdyż nie wytrzymałem napięcia związanego ze śmiercią Knighta. Nie muszę ci chyba mówić, że to ja go zabiłem.
Mój świat, tak poukładany i bezpieczny, w jednej chwili runął mi na głowę.
- Nie, Ericu. To nie może być prawda. Nie możesz...
- Cichutko, kochanie - wyszeptał, składając delikatny pocałunek na czubku mojego kutasa. - Wszystko się ułoży. Zobaczysz, że pokochasz ten dom. Znajduje się z dala od cywilizacji. Na razie będę trzymał cię w piwnicy, abyś nie zechciał uciec. Nie zapominaj o wszystkich spędzonych ze mną nocach, podczas których się kochaliśmy i szeptaliśmy, że zawsze będziemy przy sobie.
- Kłamałeś! Okłamywałeś mnie!
- Och, kochanie...
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknąłem, szarpiąc się z kajdankami. - Nie wierzę ci! Nie mogłeś zabić Knighta!
Eric wstał. Przycisnął do mnie swoją nagą pierś. Mój fiut drgnął. Nie chciałem się podniecać, ale moje ciało znało bliskość Erica i jej pragnęło, choć sytuacja nie była ku temu właściwa.
Mężczyzna, którego przez tyle lat kochałem, chwycił w dłonie moją twarz. Kciukami starł ciągle spływające po policzkach łzy, podczas gdy ja patrzyłem się na niego z nienawiścią.
- Kocham cię, mój mały chłopczyku - wyszeptał z czułością, scałowując z mojej twarzy łzy. - Zobaczysz, że będzie nam jak w niebie. Zaraz wrócę do ciebie z jedzeniem. Burczało ci w brzuchu, gdy cię tu wiozłem, wiesz? Później zabawimy się, abyś się odprężył. Kto wie? Może już wieczorem nie będę musiał się skuwać?
- Eric...
Mój ukochany, który w jednej chwili został moim wrogiem, złożył ostatni delikatny pocałunek na moich wargach, po czym wyszedł z pomieszczenia. Zostawił mnie samego w sali tortur. Łkałem jeszcze przez długi czas. Zastanawiałem się, czym takim w życiu zawiniłem, że ciągle spotykały mnie nieszczęścia. Mogłem już wcześniej zrozumieć, że mój związek z Fraserem był przejściowym momentem. Nie miałem prawa być szczęśliwy. Lucyfer skreślił moją duszę na potępienie w chwili, w której się urodziłem. Byłem tylko kolejnym punktem na jego liście rozrywek. Mój koszmar miał się dopiero zacząć. A rolę główną w tej tragedii miała odegrać moja pierwsza miłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top