9. Ślimok
Leżałam na wznak i od kilku godzin wgapiałam się w sufit, zupełnie nie mogąc zasnąć z emocji. Nie chodzilo nawet o to, za co każda fanka 4TuneTellers dałaby się pokroić żywcem – że znajdowałam się właśnie w łóżku uwielbianego przez nie Lucasa. Ja co najwyżej miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, bo chociaż Luck sam zaproponował, że odstąpi mi swój pokój, to mimo wszystko czułam się nieswojo z myślą, że teraz musi koczować na podłodze w jednym pomieszczeniu z tym pomyleńcem, Eymenem. Czyli, tak na marginesie – MOIM NOWYM, UDAWANYM CHŁOPAKIEM.
"No on się chyba z chujem na łby pozamieniał!" – aż skręciło mnie wewnętrznie, kiedy uświadomiłam sobie po raz kolejny tej nocy, czego oczekiwał starszy z Wilsonów: że od teraz ja i Eymen zaczniemy zachowywać się jak para. A jeszcze bardziej dobijał mnie fakt, że wcale się temu nie sprzeciwiłam! Doprawdy, rodzice powinni byli dać mi na drugie imię Ślimok, bo reprezentowałam sobą wyjątkowo beznadziejny gatunek mięczaka.
I to własnie wcześniejsza rozmowa z managerem zespołu była powodem mojej bezsenności. Odtwarzałam ją wciąż od nowa w mojej głowie, za każdym razem rozumiejąc coraz mniej z tego wszystkiego, co odfortunersowało się między ojcem Xandera, jego podopiecznymi i mną na dokładkę. Gdybym napisała o tym Dagmarze, to by się chyba zapytała, czy mi jakaś ciężka encyklopedia nie spadła na głowę.
Jakie w ogóle chłopaki miały podstawy, żeby oskarżyć Wilsonów o ukartowanie akcji z paparazzo? Przecież to się kupy ani dupy nie trzymało. Jakby ich manager chciał z jakiejś niepojętej przyczyny podsunąć mediom moje fotki w objęciach swojego syna, to przecież Xander nie spieprzyłby w podskokach w momencie konfrontacji z moherową babką, bo to była dla niego doskonała okazja, żeby "dać się przyłapać" i pokazać światu, jak ratuje mnie z opresji.
Pokręciłam z rezygnacją głową, wbitą w stos poduszek, czym zapewne zrobiłam sobie skołtunione gniazdo z tyłu głowy. "Trudno, najwyżej będę jutro wyglądać jak strach na wróble. I to w dodatku srogo ujarany" pomyślałam, przecierając rękami przekrwione oczy. Nagromadzone emocje i brak snu zdecydowanie odbiły się nie tylko na mojej psychice, ale i na kondycji fizycznej. Oprócz piachu pod powiekami miałam też Saharę w gardle i już dłużej nie umiałam wmawiać sobie, że wcale nie chce mi się pić, byle nie musieć wyściubiać nosa z (już nie) Lucasowego pokoju.
Porzuciłam więc pozycję rozpłaszczonych zwłok i zwlekłam się z łóżka z zamiarem zrobienia szybkiego wypadu po szklankę wody. Eymen zapoznał mnie wcześniej z układem mieszkania, ale i tak nie do końca pewnie wynurzyłam się zza drzwi, skręcając w prawo i kierując się do kuchni. Stawiałam ciche, ostrożne kroki, żeby nie powiedzieć: skradałam się. Wciąż czułam się w Whereabout's trochę jak intruz, zwłaszcza po tym, jak Stephen opierdzielił chłopaków za przywiezienie mnie tutaj.
Wbrew temu poczuciu pozwoliłam sobie jednak na pewną frywolność. Jako że było już dobrze po trzeciej, a wszyscy mieliśmy za sobą dzień pełen wrażeń, to wylazłam z pokoju tak jak byłam przebrana na noc, nie bawiąc się w żadne szlafroki czy inne peniuary. Najzwyczajniej w świecie nie sądziłam, że ktoś poza mną jeszcze nie śpi. No i oczywiście, kurwa, nie spał.
Tuż za zakrętem korytarzyka prowadzącego od pokoi do otwartej części mieszkania natknęłam się na konwersujących ze sobą Chrisa i Xandera. No dobra, słowo "konwersujących" było w ich wypadku grubym eufemizmem, bo wyglądali raczej jak dwa nabzdyczone koguty, które zaraz skoczą do walki. Praktycznie stykali się już czołami i coś do siebie warczeli, ale na tyle cicho, że nie udało mi się rozróżnić słów. Jednak kiedy dostrzegli moje pojawienie się, natychmiast spuścili z tonu i odsunęli się od siebie, pozostając poza zasięgiem zaciśniętych wciąż jeszcze pięści.
W swojej głupocie serio liczyłam na to, że uda mi się przemknąć do kuchni i z powrotem niezauważoną przez nikogo. Dlatego teraz ten "nikt", a nawet dwa "nikty", mogły mnie oglądać w stroju nocnym, który nie składał się, bynajmniej, z pantalonów i koszuli do kostek. Stałam przed chłopakami w samym bieliźnianym topie na ramiączkach, w dodatku dość mocno wydekoltowanym i przeklinałam się w myślach za to, że nie zabrałam ze sobą żadnej piżamy z golfem. Całe szczęście chociaż, że na wyjazdach nie miałam w zwyczaju robić narodowego wietrzenia podwozia i założyłam na dupę majtki.
Tia... Pech chciał, że akurat trafiło na figi ze świątecznym wzorem w renifery i mikołaje; nigdy nie traktowałam takiej bielizny sezonowo i używałam przez cały rok, jak każdej innej, bo przecież i tak to pozostawało tylko do mojej wiadomości, czy na sobie mam koronkowe stringi czy barchanowe galoty. No, aż do teraz.
Poczułam na sobie ciężkie spojrzenia, które mimo słabego, nocnego oświetlenia okazały się bardzo spostrzegawcze. A przynajmniej Wilson popisał się sokolim wzrokiem. I takimż, drapieżnym, charakterem.
– Mmm, czyżbyśmy mieli Święta wcześniej w tym roku, a tu właśnie przyszedł mój prezent?
W momencie zrobiło mi się gorąco i jak to zwykle przy Xanderze, odjęło mi mowę. Przygryzłam nerwowo wargę i zawstydzona, zaczęłam skubać skraj swojego topu; to była moja jedyna reakcja. Gdyby tylko na jego miejscu znalazł się Eymen, gwarantuję, że odpyskowałabym mu w pół sekundy! Ale Xander... On i jego pieprzone fluidy!
Chłopak ruszył w moją stronę, a ja jakby wrosłam w ziemię. Włączyły mi się znowu flashbacki z teledysku do "Tune of Our Hearts", w którym roznegliżowany lider 4TuneTellers zrobił na mnie takie wrażenie, że aż spadłam z siedzenia w autobusie. Teraz było podobnie, a nawet lepiej, bo umięśniony tors piosenkarza miałam tuż przed sobą. I bardzo, ale to bardzo korciło mnie, żeby przyciągnąć go jeszcze bliżej.
W zasadzie to wewnątrz mnie walczyły ze sobą dwa demony: jeden podpowiadał, żeby podłożyć Xanderowi nogę, tak jak wcześniej zrobił to Lucas, i odpłacić się za zdradziecką ucieczkę z lotniska. Drugi, silniejszy niestety, pragnął całym sobą, żeby Xander złapał mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju.
I ten scenariusz prawie się ziścił, bo Wilson znów przeszedł na tyle blisko mnie, że otarł się subtelnie ramieniem o moje ramię, a jego dłoń musnęła moją, by w ostatniej chwili zacisnąć się na niej i złączyć nas uściskiem. Następnie, najwidoczniej bardzo posłuszny siłom nieczystym, Xander postanowił spełnić pragnienie mojego demona numer dwa, a ja mu o mały włos w tym zawtórowałam.
Gdy pociągnął mnie za sobą, zupełnie jak wtedy na lotnisku, początkowo się temu poddałam, jednakże... Nie mam pojęcia, co mną kierowało w tamtej chwili, bo powinnam być przecież całkowicie ogarnięta odxanderowym zapaleniem mózgu i ślepo za nim podążyć, a tymczasem coś mnie tknęło i po dwóch krokach odwróciłam się i zerknęłam na Chrisa, stojącego nadal bez ruchu tam, gdzie go zastałam chwilę temu z Xanderem. I serce mi pękło...
Opierał się o ścianę, z rękami wbitymi głęboko w kieszenie nisko opuszczonych jeansów. Tym razem, w odróżnieniu od sceny z kultowego teledysku, i on nie miał na sobie koszulki, co już samo w sobie mogło przykuć moją uwagę. Ale to nie to uderzyło mnie najbardziej, a jego napięta postawa i sposób, w jaki chłopak na mnie patrzył: przepełniony ogromnym smutkiem albo wręcz... rozczarowaniem? Tak, zdecydowanie wyglądał, jakbym sprawiła mu zawód.
Nie potrzebowałam więcej, to był wystarczający impuls do tego, żebym oprzytomniała i stanowczym ruchem wyrwała dłoń z uścisku Xandera. Okazało się jednak, że Chris już tego nie widział, bo najprawdopodobniej w tej samej chwili oderwał się od ściany i zniknął gdzieś w drugiej części mieszkania, co wywnioskowałam po odgłosie oddalających się kroków. W każdym razie, gdy obejrzałam się za siebie drugi raz, jego już tam nie było.
Był za to obok mnie zdezorientowany i – cholera! – jakże przystojny Xander.
– O co chodzi, prezenciku? – zapytał, mrużąc oczy, przez co jego spojrzenie nabrało intensywności.
Musiałam jakoś zebrać się w sobie i użyć całego zapasu silnej woli, żeby mu się oprzeć. Damn*, a to była dopiero pierwsza noc w tym uwitym z testosteronu gnieździe!
– Bo, yyy, tak właściwie, to ja jestem spragniona i właśnie szłam...
– No wiem, że spragniona. Spragniona mojego towarzystwa i dlatego właśnie szłaś ze mną do mojego pokoju.
– ... napić się do kuchni – dokończyłam przerwaną przez Xandera wypowiedź, usilnie wmawiając sobie, że nie słyszałam tego, co przed chwilą powiedział.
Wilson uniósł na to lewy kącik ust w tym swoim ironicznym uśmiechu, na który wyrwał pewenie więcej lasek niż mój dziadek zebrał grzybów przez całe swoje życie. A grzybiarzem był, musicie wiedzieć, zapalonym.
Mnie również zapłonęła krew w żyłach, kiedy Xander zbliżył się i wyszeptał mi wprost do ucha:
– I love the way you're so shy, prezzie, so I'll let it be. But only tonight. You can't avoid me forever.*
I poszedł, zostawiając mnie tam, między korytarzem a salonem, w totalnej rozsypce i z gęsią skórką na całym ciele.
***
Wracałam do siebie, trzęsąc się cała, bo mieszkanie było solidnie klimatyzowane, przez co poza łóżkiem i kokonem z kołdry było mi w moim skąpym odzieniu nieco chłodno. "Dwuminutowy" w założeniu wypad do kuchni zajął mi zdecydowanie więcej czasu, niż planowałam. Do tego po drodze zahaczyłam jeszcze o łazienkę, gdzie dobre pięć minut gapiłam się w swoje odbicie w lustrze i rozkminiałam, czy nie powinnam czasem spierdalać z Whereabout's w trybie "now".
Ponieważ nie uśmiechało mi się samotnie plątać po Londynie w środku nocy, porzuciłam jednak ten szaleńczy pomysł i zamiast dzwonić zębami na jakiejś ławce w parku, dzwoniłam nimi w tajnej siedzibie najpopularniejszego boysbandu na świecie. A co, jak slay, to slay*!
Przechodząc pod drzwiami któregoś z chłopaków (zdążyłam już zapomnieć, który gdzie miał pokój), usłyszałam coś na tyle zaskakującego, że pomimo dojmującego chłodu postanowiłam zatrzymać się na chwilę i sprawdzić, czy nie mam już omamów słuchowych. Po tych sensualnych szeptach Xandera wszystko było możliwe.
– ... nie powiem ci tego, co byś chciał, a wykrzyczę prosto w twarz...
To nie omamy, słuch mnie nie mylił! Tam w środku, akompaniując sobie cicho na gitarze, ktoś śpiewał. I to po polsku!
Niewiele myśląc, zapukałam do drzwi. Śpiew się urwał, a zamiast niego padło krótkie: "come in!", z którego oczywiście skorzystałam, nie zważając nawet na braki w swojej garderobie, bo ciekawość zżerała mnie bardziej, niż poczucie wstydu.
W pokoju, z gitarą na kolanach, na szerokim parapecie okiennym siedział Chris. Musiał przemknąć tam z powrotem, kiedy ja okupowałam łazienkę. Nadal jednak nie miał na sobie koszulki, co nie powiem, żeby wyjątkowo mnie zmartwiło.
W nastrojowym świetle, rzucanym przez lampkę nocną z turkusowym abażurem, udało mi się dojrzeć zaskoczenie, ale też i ulgę malujące się na jego twarzy. No tak, pewnie był przekonany, że jestem teraz u Xandera. A tu proszę: niespodzianka!
Tak jak i dla mnie ta polska piosenka.
– T-ty... Zn-nasz pol-lski? – wydukałam, oczywiście w rodzimym języku, pomiędzy jednym a drugim szczęknięciem zębami.
– Nie wiedziałaś, że z pochodzenia jestem Polakiem? – Brwi Chrisa podjechały do góry.
Ależ to było dziwne, rozmawiać z nim nie po angielsku!
– N-nie miał-łam p-pojęcia.
Bo i skąd miałam to wiedzieć, jeśli paplaninę Dagmary na temat 4TuneTellers starałam się ignorować, a dotąd Chris posługiwał się idealną angielszczyzną, bez grama polskiego akcentu?
– Faktycznie nie jesteś naszą fanką, te pogłoski o tobie były prawdziwe. – Ucieszył się nagle, nie wiadomo z czego.
Wzruszyłam ramionami, po czym automatycznie spróbowałam je sobie rozetrzeć, żeby w ten sposób się trochę rozgrzać. No i zasłonić, bo jednak Chris nie sprawiał wrażenia niewidomego.
Chłopak natychmiast spoważniał. W milczeniu ześlizgnął się z parapetu, odłożył gitarę na stojak przy łóżku i zgarnął leżącą na fotelu bluzę, po czym podał mi ją i dopiero się odezwał.
– Załóż, bo trudno ci będzie nagrać z nami piosenkę, jeśli wylecą ci wszystkie zęby. Poza tym nie sądzę, żebyś była zachwycona, że przyglądam ci się, kiedy masz na sobie tak niewiele. A uwierz mi, ciężko się nie przyglądać.
Na potwierdzenie swoich słów chyba bezwiednie zlustrował mnie od góry do dołu, na koniec jednak odwracając wzrok, gdy zatrzymał się na moich fikuśnych majtkach. Wyraźnie zawstydzony, że nie umiał się powstrzymać, Chris czym prędzej obrócił się na pięcie i podszedł znowu do okna.
Ja w tym czasie zanurkowałam w jego granatową bluzę jak w otchłań oceanu, marząc, by mnie pochłonęła na zawsze, a przynajmniej dopóki nie przestanę się czerwienić.
Miękki materiał otulił mnie zdecydowanie przyjemniej niż zrobiłyby to zimne, wzburzone fale. Poza tym, wbrew tym morskim skojarzeniom, bluza pachniała słodko, choć trochę korzennie. Jak pierniczki! W sam raz do pary z moimi mikołajowymi majtkami.
Błogość, jaka mnie ogarnęła po dopieszczeniu zmysłów przez zwyczajną, zdawać by się mogło, bluzę, pomogła mi się wyciszyć i uspokoić emocje. Założę się jednak, że pomidorowe wypieki trzymały się moich policzków jeszcze długo, bo czułam na nich gorące wykwity za każdym razem, gdy zdradzieckie oczy wbrew mnie zwracały się w stronę Chrisa.
Na długo też, a przynajmniej tak mi się wydawało, zapadła między nami cisza. Jednak jakoś... nie przeszkadzało mi to. Usiadłam na łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę, ukrywając w całości nogi pod naciągniętą na nie bluzą.
Przyjemnie było milczeć w jego towarzystwie, dać w końcu odpocząć przebodźcowanemu mózgowi. Zapatrzyłam się na turkusowe, świetliste smugi, tańczące na ścianie i po chwili niejasno zdałam sobie sprawę, że zaczynam odpływać. Kiedy byłam już na granicy snu, poczułam, że materac obok mnie ugina się pod ciężarem drugiego ciała.
– Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli się tu położę? Jest już bardzo późno.
Czy on mnie poprosił o pozwolenie na skorzystanie z własnego łóżka? Jak uroczo! Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, dając w ten sposób Chrisowi znak, że nie mam nic przeciwko.
– Ale tylko, jeśli zaśpiewasz mi tę piosenkę. Tę, którą usłyszałam z korytarza – dodałam, kładąc się obok niego.
Byłam zmęczona do granic wytrzymałości i wychłodzona, a od Chrisa emanowało takie ciepło i spokój, że nie miałam już siły stamtąd odchodzić i wracać do siebie. Zrobiło mi się wszystko jedno, że zasypiam właśnie w łóżku obcego tak właściwie faceta, który to w dodatku też się w tym łóżku znajdował.
– No dobra. – Leżał na tyle blisko, że jego słowa łaskotały mnie po twarzy. – Ale uprzedzam, że to się średnio nadaje na kołysankę. To jest rockowy kawałek. Punkowy nawet.
– Bullshit*. To przerób go na balladę. Proszę? – wymruczałam, uśmiechając się sennie.
Chłopak wydał z siebie dziwny dźwięk, ni to śmiech, ni to warknięcie. A potem faktycznie zaczął śpiewać, zgodnie z moim życzeniem: cichym, lecz pewnym głosem, dając prywatny koncert na dobranoc, tylko dla mnie.
♪♫♪
Spoglądam na zegarek - który to już raz?
Próbuję powrócić do rzeczywistości...
Odbiegam od myśli, odbiegam od nazw
uczuć, których mógłbym ci wcale nie zazdrościć.
Ale jednak coś we mnie tkwi,
coś, co obliguje mnie do bycia gorszym.
Ale jednak nie powiem ci
tego, co byś chciał, a wykrzyczę prosto w twarz:
Nie! Nie jestem aniołem!
Nie jestem kopią twej doskonałości!
Osłabia mnie twoje podejście do życia,
chcę jak najszybciej uciec, gdziekolwiek!
Nie! Nie jestem aniołem!
Nie jestem kolejnym chodzącym ideałem!
Czyżbyś już zapomniał, że to kiedyś ty
chciałeś tak po prostu żyć, bez cudzych marzeń?
♪♫♪
Resztką świadomości zarejestrowałam jeszcze, że Chris otulił mnie nie tylko swoją muzyką, ale także kołdrą. Nie chciałam zasypiać, walczyłam ze sobą, ale w końcu moje powieki opadły nieodwołalnie, a śpiew Chrisa przeistoczył się samoistnie w przedziwny majak senny, w którym to powtarzał do mnie czule:
– Dziękuję, że nie poszłaś z Xanderem.
A może to wcale nie był sen?
*
Damn – cholera
I love the way you're so shy, prezzie, so I'll let it be. But only tonight. You can't avoid me forever – Uwielbiam, kiedy jesteś taka nieśmiała, prezenciku, więc ci odpuszczę. Ale tylko tej nocy. Nie możesz mnie wiecznie unikać
slay – wymiatać, świetnie coś robić
bullshit – pierdolenie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top