8. Szik, szak, szok

Był już wieczór, a ja siedziałam w pokoju, dotąd zajmowanym przez Lucasa i gadałam z rodzinką na wideoczacie. Tak właściwie to połączyły się ze mną tylko mama i Dagmara, bo tata znowu poszedł na nockę do pracy. Dziwnie mi było z poczuciem, że jeszcze dziś rano jadłam z nimi śniadanie, a teraz znajdowali się po drugiej stronie kontynentu. Ale jeszcze dziwniej czułam się, przebywając w tajnej siedzibie popularnego boysbandu, do której wpuścili mnie, jakbyśmy się znali już od czasów prehistorycznych, a nie od kilku godzin. 

Oczywiście nie mogłam się przyznać przy mamie, że nie zatrzymałam się w hotelu, tak jak to było ustalone i zapewnione mi przez Paradise Music Group. Co prawda nie należała ona do typu rodziców chorobliwie pilnujących cnoty swoich dzieci, ale wydaje mi się, że po prostu aż do dziś nie dostarczałam jej powodów do takich obaw. Gdyby usłyszała, że przez najbliższe dwa tygodnie będę dzielić mieszkanie z czterema chodzącymi dystrybutorami testosteronu, na pewno nie zadowoliłaby się tylko oględnym sprawozdaniem z podróży i nie pożegnała tak szybko, by odejść do swoich domowych obowiązków, jak zrobiła to teraz. 

Zostałyśmy z Dagmarą same na łączach. Siostrunia nie próżnowała, natychmiast podłączyła do laptopa słuchawki, upewniła się, że naszej rodzicielki nie widać już na horyzoncie i strzeliła z grubej rury. 

– Mamie możesz wciskać kit, że pracownik wytwórni odstawił cię do hotelu. Ten obraz na ścianie za tobą rozpoznałabym nawet odwrócona do niego plecami i przy zgaszonym świetle. Wiesz, ile razy oglądałam selfies Lucasa, które strzelał sobie na jego tle i dodawał na Instagrama? Doskonale wiem, że jesteś teraz u niego w pokoju!

O, jebaniutka, dobra była w te klocki! Można powiedzieć, zgodnie z najnowszymi trendami panującymi na Tiktoku, że zapewniła mi niezły szik, szak, szok. A ja nie doceniałam jej obsesji na punkcie 4TuneTellers, mój błąd!

– Dziesięć punktów dla Gryffindoru! – Wyszczerzyłam się do zminiaturyzowanego wizerunku siostry w moim telefonie. – I co zamierzasz zrobić z tą wiedzą? Chyba mnie nie podkablujesz?

– Pogrzało cię? Miałabym się pozbawić okazji na otrzymywanie jeszcze lepszych i dokładniejszych sprawozdań z życia moich chłopców?

O, jak prychnęłam!

– Po tym, co dzisiaj sobą zaprezentowali, wcale bym nie chciała, żeby którykolwiek z nich był "twoim chłopcem", a zwłaszcza Eymen!

– Chwilę mnie nie ma, a już mnie obgadujesz?

Podskoczyłam jak oparzona, a telefon wypadł mi z ręki, lądując na całe szczęście w jednym z moich kapci, które leżały przy łóżku. Podniosłam czym prędzej komórkę, a następnie chwyciłam za buta i rzuciłam nim w intruza.

– Dlaczego włazisz bez pytania?!

Eymen leniwie, od niechcenia uchylił się przed lecącym w jego stronę przedmiotem, zupełnie jakby trenował ten manewr latami. Ja wiem, że oni tam chodzą co drugi dzień w deszczu i mogą być przyzwyczajeni, ale wątpię, żeby to był akurat deszcz spadającego obuwia. Typiarz wyglądał przy tym na bardzo zadowolonego z mojej reakcji na jego nagłe pojawienie się. 

– Pukałem, ale chyba nie słyszałaś, pogrążona w tej fascynującej rozmowie na mój temat. Co takiego o mnie mówiłaś, kotku? Że jestem najgorętszym ciachem z całego zespołu?

Musiałam wyjąć z uszu słuchawki, bo piski Dagmary związane z przyjściem pana Gorące Ciacho zaczęły wchodzić na częstotliwość ścinającą mi szare komórki, o pękających bębenkach już nie wspominając. Specjalnie nie rozłączyłam się z nią, żeby mogła się przekonać, jak zachowuje się jej idol w środowisku naturalnym. O ile sama sobie nie zagłuszyła odbioru tym piskliwym fangirlingiem, powinna mieć niezłą radochę. 

– Nie, prosiaczku. Mówiłam, że jesteś największym zboczeńcem w zespole, co właśnie udowodniłeś, wchodząc tu bez mojej zgody. Mogłam się akurat przebierać!

– Udowodniłem? Takim czymś? To ujma dla mojego honoru! Pozwól, że dopiero zrobię to odpowiednio... – zawiesił głos, po czym dodał, znacząco poruszając brwiami: – ... dzisiaj w nocy. 

Kiedy zorientowałam się, co Eymen zamierza powiedzieć, rzuciłam się na telefon, żeby zakończyć jednak połączenie, ale było za późno. Kwik Dagmary, mimo że słuchawki odłożyłam na stolik nocny, a głośność rozmowy miałam ustawioną na średnim poziomie, usłyszałam nie tylko ja i Eymen, ale chyba nawet wszyscy pozostali mieszkańcy Whereabout's, sądząc po zamieszaniu, które nagle rozkręciło się za ścianą. 

Na dziwne dźwięki w głębi apartamentu Eymenowi głupawy uśmieszek samozadowolenia zniknął z twarzy. Chłopak przestąpił z nogi na nogę i zerknął nerwowo w stronę drzwi.

– Emmm, bo tak w ogóle to przyszedłem, żeby cię ostrzec, że Stephen nadciąga. A właściwie: już chyba nadciągnął.

Nie wiem czemu, bo przecież nie znałam tak naprawdę managera 4TuneTellers, ale ta informacja zmroziła mi krew w żyłach i podniosła ciśnienie jednocześnie, o ile to w ogóle możliwe. Natychmiast wygrzebałam z pościeli komórkę i nie zważając na dzikie protesty siostry, pożegnałam się z nią w dwóch słowach i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. 

Idealnie w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju, które tym razem dokładnie usłyszałam, bo zadźwięczało mi uszach niczym huk tarabanów, oznajmiający początek bitwy. 

***

Stephen Wilson okazał się około pięćdziesięcioletnim mężczyzną, bardzo przystojnym – i bardzo wkurwionym. Zebrał nas wszystkich w otwartym salonie, w środkowej części mieszkania i stał teraz przed nami, z rękami założonymi na piersi. Siedzieliśmy jak trusie, czekając aż padną pierwsze słowa zjebki – bo nikt, widząc minę Stephena, pochwały by się raczej nie spodziewał. 

Podobieństwo fizyczne między Xanderem a jego ojcem faktycznie było widoczne gołym okiem, ale różnili się tym, że ze Stephena każdym porem skóry wyłaziły bezwzględność i wyrachowanie. Miał on w sobie coś takiego, co wywoływało u mnie gęsią skórkę gdy tylko zaszczycał mnie zimnym spojrzeniem oraz uśmiechem, przypominającym bardziej grymas zniesmaczenia. 

Xandera natomiast otaczała aura niepodważalnego uroku osobistego. Przybył razem z ojcem do Whereabout's i siedział teraz kilka metrów ode mnie, na drugim końcu ogromnej sofy w kształcie litery L. Wystarczyło, że przeciskając się do swojego miejsca, przeszedł nieco zbyt blisko mnie i musnął przy tym wytatuowaną dłonią mój policzek, a już prawie wybaczyłam mu dzisiejszą ucieczkę. 

Dobrze, że obok siedział Lucas, który podłożył mu nogę, na co Xander prawie przedziurawił go na wylot środkowym palcem. Luck twierdził, co prawda, że tylko się przeciągał, ale jestem pewna, że zrobił to specjalnie, by przerwać ten jakiś metafizyczny przepływ fluidów między mną a jego kolegą z zespołu. Dzięki temu byłam w stanie zachować zdrowy rozsądek i godność, bo inaczej zapewne wstałabym i poleciała za Xanderem na przeciwną stronę kanapy, a tam – kto wie? – może nawet wpakowałabym mu się na kolana... Wspominałam już, że ten człowiek źle na mnie działał.

Tymczasem amory zupełnie nie powinny być mi w głowie, bo atmosfera, mówiąc delikatnie, robiła się nieco przytłaczająca. I wtedy się zaczęło.

– Banda nieodpowiedzialnych idiotów! Bezmózgie kreatury! – grzmiał pan Wilson. – Musieliście odstawić taką szopkę na tym lotnisku?

Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy i ja nie powinnam się była czuć adresatką inwektyw, którymi manager tak hojnie wzbogacił swoją wypowiedź. Chrisowi chyba też się one średnio spodobały, bo postanowił przerwać skierowany do nas potok pretensji.

– Gdybyś nie nasłał na Kamilę tego fotografa, nie odstawilibyśmy żadnej, jak to nazwałeś, szopki. 

– Cicho siedź, Kaminsky. – Zgasił go natychmiast Stephen. – Co by się niby stało, gdyby cyknął jej ze dwie fotki? Ciebie miało tam w ogóle nie być, tak samo jak Lucka i Eymena. 

– Ale Xander to już mógł się tam pojawić? – Chris odbił piłeczkę, a w jego głosie słychać było hamowaną złość. – Przyznaj, to jego z Kamilą miał sfotografować paparazzo. 

– A do nas wysłałeś Alessandro, co? – wtrącił Lucas. – Miał przypilnować, żebyśmy siedzieli na dupie w domu i nie przeszkodzili Xanderowi szczerzyć się do aparatu u boku niczego nieświadomej, zdezorientowanej dziewczyny?

– Pochwalił ci się, że uwięziliśmy go u nas w kiblu, gdy poszedł się odlać? – zakpił z kolei Eymen.

Aż mnie wyprostowało po tym, co właśnie usłyszałam, dosłownie jakby mi pomidorowa tyczka wjechała pod bluzkę znienacka. Co za bzury oni wygadywali? Jaki niby interes mógłby mieć Xander w robieniu takiej ustawki ze mną?! Kolejny dla mnie tego wieczoru szik, szak, szok. Chłopaki się chyba za dużo Tiktoka naoglądały!

Byłam wprawdzie oszołomiona, ale zauważyłam, że Stephen wymienił z synem porozumiewawcze spojrzenie, zanim się odezwał:

– Was już całkiem popierdoliło z tymi teoriami spiskowymi. 

– No właśnie chłopaki, wyluzujcie. To była spontaniczna akcja z mojej strony! Kiedy Sandro pojawił się u nas po drodze na lotnisko, stwierdziłem, że spróbuję się z nim pościgać i dotrzeć tam jako pierwszy. No wiecie, tak dla funu. Niewiele myśląc, wybiegłem z mieszkania i ruszyłem do Heathrow. Nie sądziłem, że zatrzaśniecie tego biedaka w klozecie i to wy pojedziecie za mną.

– Całe szczęście, że to zrobiliśmy, bo inaczej Kamila by tam musiała chyba zamieszkać! – wybuchnął Eymen. – Czy ona ci wygląda jak Tom Hanks*?

Ale mi było głupio, że się tak o mnie kłócili. Zaczęłam rozważać, czy nie wymknąć się stamtąd cichaczem z powrotem do pokoju, jednakże wtedy Stephen skutecznie mnie unieruchomił w miejscu.

– Za to ty, kochasiu, pięknie teraz wyglądasz w roli ogiera! Wypłynęły już do sieci zdjęcia, na których ucieksz przez lotnisko z tą dziewczyną na grzbiecie. – Wściekły manager machnął oskarżycielsko w moją stronę, przez co uwaga wszystkich skupiła się na mnie. 

Cudownie! Jeszcze mnie mogli na ołtarzu wystawić, jak obraz jaki święty. Tyle, że święte obrazy to się wielbi, a ja się czułam taka raczej potępiona, przynajmniej przez pana Wilsona. Przełknęłam głośno ślinę, zastanawiając się, co powiedzieć na swoją, Eymena lub czyjąkolwiek obronę, bo poczułam, że wypadałoby się w końcu odezwać. Nie sądziłam, że to jeszcze nie był koniec przemowy managera.

– Internauci już was ze sobą zeswatali – zwrócił sie znowu do Eymena. – Gratuluję ci zatem nowego związku. 

– Słucham?

– Co? 

– O czym ty gadasz?

– Ne*? – ja i trzej sprawcy lotniskowego zamieszania wyskoczyliśmy z pytaniami prawie jednocześnie. 

– Dobrze słyszycie! Ty i ty. – Steph wskazał palcem na mnie i Eymena. – Nic mnie nie obchodzi, że znacie się ledwo chwilę! Od teraz będziecie udawać parę, bo nie ma nic gorszego, niż fanki, rozczarowane, że ich ship nie wypalił. I lepiej bądźcie w tym wiarygodni!

– Oh, shiiit... – zakwiliłam, chowając twarz w dłoniach. 

– Oh, yaaas! – krzyknął Eymen, wyrzucając w górę zaciśniętą pięść.

– Dlaczego nie jaaa? – zawył z rozpaczą Lucas.

Tylko Chris, i tym razem jeszcze Xander, nic nie powiedzieli.

*

"Terminal" – film z Tomem Hanksem w roli głównej, w którym wciela się on w turystę z Europy Wschodniej, zmuszonego, by zamiszkać na lotnisku.

Ne? – z tureckiego: "co?"

***

Przepraszam za ciut krótszy rozdział niż zazwyczaj, ale tak mi to pasowało fabularnie. Mam nadzieję, że chociaż treść Wam to trochę wynagrodzi! Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? ;>

Dziękuję czekoladowa98 za pomysł z Tomem Hanksem! :D



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top