6. Skradziony pocałunek

Pomidorowa draka zakończyłaby się wizytą na posterunku policji albo chociaż niemiłą zapewne rozmową w biurze ochrony lotniska, gdyby zniknięcie Xandera nie otrzeźwiło mnie na tyle, żeby jak najszybciej oddać wzburzonej seniorce jej własność. Skruszona, prawie padłam do stóp samozwańczej Cesarzowej Warzyw Psiankowatych.

– Proszę się nie denerwować, nie chciałam ukraść pani torby, zahaczyłam o nią przypadkiem!

– Nu, dobra, dobra! Dejjże mi ją już i nie rób cyrków, bo mi pomydory pognieciesz, jak takie pomietło, co się na mnie uwalilo kiedyś w autobusie, jak żem se z działki wracała.

Czyli moherowa babka mnie nie rozpoznała, ufff... Chociaż tyle dobrego. Wręczyłam jej czym prędzej torbę, przy okazji się usprawiedliwiając. Jakoś wewnętrznie czułam potrzebę zwalenia winy na Xandera, żeby przestał być w moich oczach taki idealny. 

– Oczywiście, proszę. I jeszcze raz przepraszam! Po prostu, yyy... kolega niespodziewanie pociągnął mnie za rękę i przez to na panią wpadłam.

– Wy, młode! Lecita wszędzie na łeb, na szyję, w chłopoków zapatrzone! Nic szacunku do starszych, nic... – Moherowa babka zaperzyła się, gdacząc na cały regulator.

Pożałowałam, że wdałam się z nią w dyskusję. Najwidoczniej czegokolwiek bym nie powiedziała, to i tak byłam na straconej pozycji z racji swojego wieku. Młodzi ludzie stanowili dla niej zło wcielone i koniec, nie pogadasz!

Jak się okazało, niewiele się pomyliłam.

– Ta moja wnuczka tak samo, za absztyfikantem tu przyleciała, miłości wielkie jej się marzyły! I co? Kawalir wzion i se poszedł, a łona się sama ostała i babce starej samolotami teraz każe przyjeżdżać, że niby w odwiedziny, że świat mi pokazać! A co, ja świata nie widziała? Działkę przecież mom, pomydory se hoduję... Nic szacunku, nic!

– Tak, ma pani całkowitą rację, przepraszam!

Byłam gotowa zgodzić się ze wszystkim i przeprosić chociażby za to, że na zewnątrz, jak to w UK, trwała właśnie ulewa, byleby przestała wreszcie skrzeczeć i ściągać na nas uwagę połowy lotniska. Wtem zorientowałam się, że wcale nie muszę przecież kwitnąć tam i wysłuchiwać skarg i zażaleń starej baby, wystarczyłoby wejść jej w pół słowa, rzucić jakieś pożegnanie i zmyć się.

Wtedy nastąpiła ku temu idealna okazja.

– Proszę, o wilku mowa! Idzie tu, ta wnuczka moja. Walizkę była mi odebrać z taki taśmy, co to na nij bagaże jado jak zakupy w markiecie.

– Właśnie, ja też muszę lecieć po swoją walizkę. Do widzenia! – zakrzyknęłam odrobinę zbyt entuzjastycznie i wmieszałam się w tłum, byleby uniknąć konieczności ucinania sobie kolejnej pogawędki, tym razem z wnuczką Pomidorowej Cesarzowej. 

Gdyby okazało się, że trafiła jej się pula genów po babce, to obawiam się, że nie wyszłabym z tego spotkania żywa, a przynajmniej nie w pełni zdrowa psychicznie. Poza tym, zamiast nawiązywać znajomości z rodakami na obczyźnie, miałam przecież nawiązać znajomość z czterema konkretnymi tubylcami, czy też raczej: padalcami, z których jeden przed chwilą wystawił mnie do wiatru. 

Mimo złości i rozczarowania, wciąż naiwnie liczyłam na to, że Xander jednak po mnie wróci i zabierze mnie do hotelu. Zasłona ogłupienia spadła mi już z oczu i straciłam wszelką ochotę na jakiekolwiek szalone wojaże u boku lidera 4TuneTellers, chciałam po prostu znaleźć się w swoim tymczasowym pokoju i trochę odetchnąć. Co ja mówię, "trochę"! Najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i nie wychodziła z łóżka do końca pobytu. 

Niech nagrywają piosenkę z moherową babką! Ona, w przeciwieństwie do mnie, miałaby im dużo do powiedzenia. Oczami wyobraźni widziałam już kolejny wielki przebój 4TTs "Toma&To Love" na szczytach list przebojów. Założę się, że ta kolaboracja zapewniłaby im miejsce na okładkach wszystkich popularnych pism, ze "Światem działkowca" na czele. 

***

Od kilku minut stałam przy karuzeli bagażowej, gapiąc się tępo na moją walizkę, jeżdżącą samotnie w kółko i zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Gdy podszedł do mnie pracownik lotniska i z zatroskanym wyrazem twarzy zapytał, czy to mój bagaż i czy nie potrzebuję czasem jakiejś pomocy, musiałam przyznać sama przed sobą, że nie mam co liczyć na powrót Xandera.

Zrezygnowana, podeszłam do taśmy i wyciągnełam rękę w stronę swojego podróżnego ekwipunku, ale ktoś mnie ubiegł, pojawiając się znikąd przy moim prawym boku. Równocześnie z drugiej strony inna osoba delikatnie odciągnęła mnie na bok, powstrzymując przed dźwiganiem walizy. Nie, żeby było to dla mnie czymś mało zaskakujacym, ale już w ogóle nie spodziewałam się, że jeszcze za mną czaił się kolejny osobnik. Zorientowałam się, gdy zza pleców dobiegł mnie jego miękki, ale zdecydowany głos: "Pozwól, że my się tym zajmiemy". 

– Tak jak i tobą, kotku – mruknął na to chłopak z mojej lewej, zarzucając mi rękę na plecy.

"Brrr, ale cringe!" – pomyślałam i natychmiast zapragnęłam zrzucić z siebie jego ramię. I na pewno bym to zrobiła, gdyby sam go nagle nie zabrał, rechocząc z rozbrajającą szczerością:

– Ależ obleśnie to zabrzmiało! Nawet jak na mnie, co nie, chłopaki?

– Dokładnie – zgodził się ten, który wyręczył mnie z bagażem i zbliżył się właśnie, ciągnąc bez trudu moją wielką walizkę. – Sam Xander by się nie powstydził takiego tekstu. Chodzisz do niego na lekcje?

– Chciałem, ale za każdym razem je odwoływał, bo poznał jakąś nową panienkę...

Zaśmiali się wszyscy trzej, stając półkoliście wokół mnie, tak że w końcu mogłam zobaczyć, z kim mam do czynienia. Przerzucałam wzrokiem od jednego chłopaka do drugiego, wpatrując się w ich twarze, ukryte w cieniu obszernych kapturów i naciągniętych po same brwi bejsboloówek. Nawet gdybym miała problem z ich rozpoznaniem, nie byłoby mi trudno się domyślić kim są, po tym jak nawiązali do tego dupka-uciekiniera. 

Zresztą sami byli uprzejmi się przedstawić. No cóż, prawie-przedstawić.

– Okej, Kamilia, tak? – upewnił się pierwszy z nich. Skinęłam tylko głową. – Chyba jesteśmy ci winni jakieś wyjaśnienia, czy coś.

– Bo masz minę, jakbyś wylądowała nie w Londynie, a w środku dżungli i została napadnięta przez bandę dzikusów – wtrącił śmieszek, który nazwał mnie "kotkiem".

– Co poniekąd jest prawdą... – mruknął z kolei trzeci chłopak, wcześniej ukrywający się za moimi plecami. 

– Cicho, Chris! Nie strasz jej tak od razu. Przecież musi z nami wytrzymać jeszcze dwa tygodnie. 

– Ano właśnie. No bo my jesteśmy, jak już się pewnie domyśliłaś, FourTu...

– Lucas, idioto, zamknij japę! Chcesz, żeby się tu zaraz pół lotniska zleciało po autografy? Mało ci po wczorajszym występie?

– Sam jesteś idotą, Eymen! Na dźwięk twojego imienia zleciałyby się co najwyżej bogobojne staruszki, myśląc że się zaczyna msza w kościele, więc luzuj gacie!

– Już bardziej nie mogę, bo mi spadną podczas ucieczki przed tymi napalonymi emerytkami.

Przekomarzanie się Lucasa i Eymena było na tyle naturalne i zabawne, że sama nie umiałam się opanować i parsknęłam śmiechem na koniec ich wymiany zdań, czym wyraźnie sprawiłam im radość. Chyba wygłupiali się specjalnie, żeby mnie rozśmieszyć, musiałam serio wyglądać na mocno zestresowaną. Ale trudno się dziwić, skoro jeszcze przed momentem nie miałam pojęcia, co ze sobą począć w obcym kraju.

Natomiast Chris, poza tą jedną uwagą, wtrąconą do rozmowy chłopaków, wydawał mi się jakiś nieobecny. Niby cały czas uśmiechał się półgębkiem, ale bardziej niż na kumplach z zespołu, skupiał swoją uwagę na mnie. Jednakże było w tym coś surowego i ... krytycznego? Jakby miał ocenić moje życie i zastanawiał się głęboko między wystawieniem mi noty dwa, a dwa i pół. Jednocześnie, kiedy spoglądałam na niego, spuszczał wzrok i wciskał ręce głębiej w kieszenie jeansów. Jeszcze chwila, a przebiłby je na wylot! To było mega dziwne.

Dlatego stwierdziłam, że najwyższa pora zmienić otoczenie na bardziej neutralne, a przede wszystkim – mniej zatłoczone. Takie, gdzie wszyscy moglibyśmy poczuć się swobodnie. No i znajdujące się z dala od moherowej babki!

– Nie chciałabym wam psuć zabawy, ale mnie tu przed chwilą faktycznie napadła taka staruszka i wolałabym jej nie spotkać po raz drugi. Może byśmy resztę tej zapoznawczej dyskusji przenieśli jednak gdzieś indziej?

– Jasne, teraz już możemy, kotku. Wcześniej na bank by nas strażnicy zatrzymali po pięciu krokach, widząc twoją minę ofiary prowadzonej na rzeź. 

Ruszyliśmy więc, ku mojej uldze, do wyjścia. Musieliśmy się przedzierać przez tłumy pasażerów, uważać na plączące się pod nogami dzieci i ustawione na każdym kroku torby, walizki i plecaki. Mimo to, żadnemu z nas buzia się nie zamykała. No, poza Chrisem, który – surprise, surprise! – trzymał się z tyłu.

– Ciężko ci się pogodzić z faktem, że istnieje na świecie dziewczyna, która nie mdleje ze szczęścia na twój widok, co? – odgryzłam się Eymenowi, bo to oczywiście on mi przed chwilą tak "kotkował".

– Nie przejmuj się tym pajacem, Kam. Prawdziwy gentleman, jak ja, doskonale zdaje sobie sprawę, że na przychylność damy musi sobie zasłużyć – posłodził mi z kolei Lucas.

– Tia, dlatego odepchnąłęś Chrisa w ostatniej chwili i sam się rzuciłeś po jej walizkę, hę? 

Ach, takie buty? Chris chciał się wkupić w moje łaski, ale Luck go uprzedził? Obejrzałam się za siebie, żeby zobaczyć, jak chłopak zareaguje na te słowa, jednak on szedł jakiś przykurczony i pełen napięcia spogladał ostrożnie raz po raz w prawo. Podążyłam wzrokiem w tym samym kierunku i zauważyłam zbliżającego się do nas coraz szybciej faceta z wycelowanym w nas aparatem. Jak nic musiał nagrywać lub robić zdjęcia.

– O, kurwa... – wymsknęło mi się.

Zanim zdążyłam spanikować (a na pewno bym to zrobiła!), Chris przyspieszył i wbił się między mnie a chłopaków, machając nam przed oczami kluczykami.

– Mamy towarzystwo. Eymen, ty łap Kamilę. I prosto do samochodu!

Eymen natychmiast schylił się przede mną i rzucił jedynie: "Wskakuj!", co oczywiście, gnana adrenaliną, zrobiłam. Wylądowałam mu na plecach i złapałam chłopaka mocno za szyję, a on od razu wystartował z kopyta. Wtedy Chris też runął przed siebie i wyprzedził nas, by torować nam drogę między ludźmi. 

Grupę uciekinierów zamykał Lucas, odgradzając nas chociaż trochę od niechcianych spojrzeń moją wielką, pstrokatą walizką, którą cały czas za sobą ciągnął w biegu. Biedak pewnie pożałował, że wcześniej był taki wyrywny. Gdyby nie to, teraz uciekałby bez żadnego balastu, a to Chris musiałby się użerać z wywrotnym bagażem. 

Na lotnisku zawrzało. Nic dziwnego, skoro zainicjowaliśmy znienacka scenę, niczym z filmu sensacyjnego, a ludzie kochają sensację, zwłaszcza, jeśli nie dotyczy ich osobiście. W tłumie pojawiało się coraz więcej skierowanych na nas telefonów, bo przecież tak fajnie jest nagrywać, gdy to nie ty musisz spierdalać przed paparazzi. 

Pełna irracjonalnego strachu, nakręconego tak naprawdę przez nietypowość tej sytuacji, odwróciłam głowę, żeby zorientować się, czy podstępnemu fotografowi udało się nas dogonić. Wtedy usłyszałam stłumiony lotniskową wrzawą  krzyk Eymena: "Nie odwracaj się!", ale już niemal w tej samej chwili zostałam oślepiona nagłym, ostrym światłem lampy błyskowej. "Welp, too late, mate!". 

Na szczęście tuż po tym dolecieliśmy do windy, którą parę sekund wcześniej przywołał biegnący na przedzie Chris. Gdy tylko z impetem wbiliśmy się do ciasnej klatki, zeskoczyłam z pleców ledwo żywego Eymena, a Lucas maniacko zaczął wciskać przycisk zamknięcia drzwi, zasłaniając się jednocześnie wyciągniętą ręką przed nadciągającym intruzem. Mechanizm zaskoczył niemal natychmiast, ale mnie i tak wydawało się wiecznością, nim winda się zamknęła, w ostatniej chwili odgradzając nas od paparazzo.  

Bez słowa, zziajani zjechaliśmy do poziomu podziemnego parkingu, i również biegiem rzuciliśmy się do zaparkowanego nieopodal samochodu. Dobrze, że Chris doskonale zapamiętał, gdzie zostawił furę, bo gdybyśmy kluczyli wśród innych pojazdów chociaż minutę dłużej, to nieustępliwy łowca znanych twarzy na pewno zdążyłby nas dopaść ponownie. 

***

Już po chwili siedziałam we wnętrzu czarnego Range Rovera (w życiu bym nie zwróciła uwagi na markę, gdyby nie wielki napis na masce) i wypuściłam głośno powietrze z płuc. Lucas, chyba też ku swojej bezbrzeżnej uldze, pozbył się w końcu mojej walizki, wrzucając ją do bagażnika i zaraz zajął miejsce w tyle, dosiadając się do mnie i Eymena. Chris odpalił silnik i, jak to on – w milczeniu – ruszył ostrożnie do wyjazdu z lotniska; jednak my z tyłu również nie byliśmy zbyt rozmowni. 

Dopiero gdy znaleźliśmy się poza terenem portu lotniczego i samochód sunął gładko jakąś dwupasmową drogą, poczułam pod żebrami łokieć jednego z moich towarzyszy. Odwróciłam się, oburzona, w stronę roześmianego Eymena.

– To co, kotku? Gotowa na swój pierwszy artykuł w brukowcu?

Oczywiście, że nie! Nie byłam gotowa nawet na zwykłe spotkanie z 4TuneTellers, a co dopiero występowanie u ich boku na pierwszych stronach brytyjskich szmatławców. Jednak zamiast mu to po prostu powiedzieć, zrobiłam coś, o co nie podejrzewałabym się nigdy w kontakcie z żadnym chłopakiem, pomijając już fakt, że ten był znanym na całym świecie bożyszczem: z pełną premedytacją pokazałam mu środkowy palec.

Eymen na to wybuchnął serdecznym śmiechem i posłał mi całusa. Też się do niego wyszczerzyłam i już miałam znowu coś mu przygadać na temat całowania się z nowopoznanymi gwiazdorami, gdy z mojej drugiej strony Lucas wyciągnął rękę i zamachał mi nią przed twarzą, udając że łapie w powietrzu buziaka od Eymena. Zrobiłam oczy jak pięć złotych, bo nie spodziewałam się, że mógłby odwalić takie coś i skraść dla siebie ten pocałunek. 

Jak się okazało, zaraz zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo Luck zrobił to tylko po to, by wsadzić sobie go następnie w...  no, pod siedzenie. 

– Pocałować, to możesz co najwyżej mnie, w dupę. A Kamili daj spokój.

Matko jedyna... To była zaledwie moja druga godzina, spędzona z tymi wariatami, a już zaczęłam się zastanwiać, czy nie zawrócić na lotnisko i nie bookować biletu na samolot powrotny. Gdyby nie widmo czyhającego tam gdzieś jeszcze paparazzo, zapewne kazałabym Chrisowi nakręcić na najbliższym skrzyżowaniu. 

Eymen z Lucasem pyskowali do siebie zażarcie, ciągnąc dalej temat analnych czułości, ale przestałam ich słuchać. Wpatrywałam się w drogę, zastanawiając się dokąd mnie ona zawiedzie. Co jeszcze miało mnie spotkać podczas pobytu w Londynie? 

Po chwili takich rozmyślań zorientowałam się, że nie byłam jedyną zapatrzoną osobą w aucie. We wstecznym lusterku dostrzegłam utkwione we mnie spojrzenie Chrisa. Nadal wydawało mi się badawcze i czujne, dopóki nie zdarzył się cud na skalę światową: najbardziej tajemniczy i zdystansowany członek 4TuneTellers mrugnął do mnie okiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top