22. Delicje
Chris odebrał mnie od skruszonego Eymena z potępieńczym wyrazem twarzy, co rozczuliło mnie i rozśmieszyło jednocześnie. Zanim wsiedliśmy do jego land rovera, nie omieszkał w kilku słowach powiedzieć Oztürkowi, co sądzi o jego nieodpowiedzialnym pomyśle wożenia mnie motocyklem bez kasku. Odchrząknęłam, bo zaczynało robić się dziwnie, gdy tak gadali o mnie, jakbym była małą dziewczynką albo jakimś zwierzątkiem, którym ktoś kazał im się zaopiekować.
– To miłe, że się o mnie martwisz, ale jak dalej będziesz mu prawił kazania na środku publiczmego parkingu, to wkrótce ktoś was rozpozna i będziemy mieć powtórkę z lotniska lub, nie daj Boże, z mojej wczorajszej wycieczki do Mayfair. Nie wiadomo, czy i gdzieś tutaj nie czai się paparazzi.
Chris wzruszył ramionami.
– Welcome to my life* – powiedział smutno.
– Kamila ma rację, jedźcie już. – Eymen zaczął odchodzić w stronę swojego oczojebnego kawasaki, ale dodał jeszcze: – Ja dołączę do was za jakiś czas, bo muszę jeszcze coś załatwić po drodze. Macie być grzeczni pod moją nieobecność, zrozumiano? I żebym nie musiał dziś o was czytać na żadnych portalach plotkarskich!
Kaminsky tylko prychnął, machnąwszy lekceważąco rękną na Eymena, po czym otworzył mi drzwi do swojego samochodu. Gdy wsiadłam, nachylił się lekko do przodu, tak że nasze twarze znalazły się nagle bardzo blisko siebie. Dzięki temu mogłam przyjrzeć się z zachwytem, jak kącik jego ust podjechał do góry w tajemniczym półuśmiechu, zanim powiedział, niby od niechcenia:
– A co, jeśli ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby znaleźć się u twojego boku na portalu plotkarskim? I... nie tylko tam?
Zakręciło mi się w głowie od upajającego, morsko-korzennego zapachu jego perfum, jednak absolutnie nie przeszkadzała mi ani nasza bliskość, ani słowa, które od niego usłyszałam. Zdałam sobie sprawę, że jeszcze kilka dni temu, gdyby podobna sytuacja przydarzyła mi się z udziałem Xandera, zapewne sparaliżowałoby mnie z wrażenia i, zawstydzona, nie potrafiłabym wydusić z siebie żadnej odpowiedzi.
Tym razem było wręcz odwrotnie – miałam ochotę podjąć tę grę: wdać się z Chrisem w niewinny flirt i z ciekawością obserwować, dokąd nas on poprowadzi. Nie zerwałam więc naszego kontaktu wzrokowego ani nie zaczęłam nerwowo skubać skórek przy paznokciach, co zrobiłabym z pewnością w obecności Wilsona.
– Nie tylko tam? A gdzie jeszcze? – spytałam prowokacyjnie, przybliżając się jeszcze bardziej do pochylonego nade mną chłopaka.
Jego zamglone spojrzenie oraz to, jak odruchowo przygryzł w pewnym momencie wargę, wskazywały na wewnętrzną walkę, jaką musiał ze sobą toczyć. Dałabym sobie nawet zmienić playlistę w Spotify na "Smerfne Hity", byleby się dowiedzieć, o czym Chris tak intensywnie wtedy myślał i co tak naprawdę planował mi odpowiedzieć, zanim czar prysł, a on gwałtownie wynurzył się na zewnątrz. No way*, w takiej chwili?!
– Na początek to siądę przy twoim boku w samochodzie, za kierownicą. Jak będę tu nad tobą wisiał, to daleko nie zajedziemy – powiedział, po czym szybko okrążył suva, usiadł na miejscu kierowcy i dodał, usiłując brzmieć na wyluzowanego: – Jeśli Eymen dotrze do mieszkania przed nami i zobaczy, że cię nie ma, to na pewno pomyśli, że cię uprowadziłem i jeszcze zawiadomi policję, heh.
– Terefere, policję-sricję – wycedziłam przez zęby, zerkając spod byka na Krzysieńka, który właśnie wyjeżdżał z miejsca parkingowego.
– Co tam mruczysz?
Wkurzył mnie tym unikiem i nagłą chęcią powrotu do Whereabout's, ale nie zamierzałam się do tego przed nim przyznawać. Wykręciłam się więc od odpowiedzi tak samo, jak on przed chwilą.
– Że mam smaka na Delicje. Takie z galaretką malinową.
Prawda jest taka, że sama przed sobą też nie chciałam przyznać, na co po cichu liczyłam. Jednak zdaje się, że Chris nie był wcale taki niedomyślny, jakiego starał się udawać.
– Mhm, ja też. Zwłaszcza kiedy patrzę na twoje słodko nadąsane usta.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i spróbowałam powstrzymywać głupi uśmiech zadowolenia, który pchał mi się na twarz, ale przegrałam z kretesem. Skończyło się więc na tym, że do końca trasy szczerzyliśmy się do siebie z Chrisem niczym dwoje pomyleńców, ale nie zamieniliśmy już ani słowa. Nie było takiej potrzeby – milczenie z nim było tak samo komfortowe i satysfakcjonujące jak całe przegadane godziny. I tak samo wymowne, bo nie oszukujmy się – powietrze między nami było aż gęste od niewypowiedzianych uczuć, z których i tak, jakimś cudem, doskonale zdawaliśmy sobie sprawę.
***
Gdyby Whereabout's było arizońską pustynią, to po otwarciu drzwi do mieszkania zobaczylibyśmy z Chrisem jedynie biegusy*, przepędzane wiatrem z jednego końca salonu na drugi. Nie wiem, gdzie podziewali się Lucas i Xander, ale zdecydowanie nie było ich jeszcze w zespołowej siedzibie.
– Ech, te okazjonalne wypady do domu wydają się nierealne w porównaniu do tego, ile czasu spędzamy w hotelach i tych przygodnych mieszkaniach, które zmieniamy co jakiś czas – westchnął Chris i widać było, że w pewien sposób ma już chyba dość takiego stylu życia.
– Ale i tak nie chciałbyś, żeby to się skończyło, co?
– No jasne, że nie! Chyba żaden z nas by nie chciał. A już szczególnie Eym... mmm, a co tu tak pusto? Czyżby chłopaki nie wrócili jeszcze z sesji zdjęciowej?
Cóż, Chris świetnie grał na gitarze i miał anielski głos, ale aktor z niego był raczej marny. Zwłaszcza kiedy nie dał rady ugryźć się w język i usiłował to potem nieudolnie zatuszować; to przysiadł, to wstał, potem jeszcze przykucnął i zajrzał pod stolik, jakby chciał sprawdzić, czy koledzy się czasem gdzieś tam nie ukryli. Jednym słowem – nawet ograniczona umysłowo ameba by się zorientowała, że coś kręci.
– Hej, chłopie, spokojnie! – Pociągnęłam go lekko za koszulkę na plecach, żeby przestał się wydurniać i podniósł się z klęczek. – Jeśli chodzi o sytuację Eymena, to mniej więcej mi ją nakreślił, więc wyluzuj. Wiem, dlaczego nie chciałby wracać do domu.
– Serio? – Chris klapnął na kanapę obok mnie, wytrzeszczając oczy ze zdumienia. – No to wyjątkowo musiałaś sobie zasłużyć na jego względy, bo to jego największa tajemnica i jedyna rzecz, której usilnie strzeże przed mediami.
– Serio?! – Tym razem to ja byłam w szoku.
– Nawet ja bym o tym nie wiedział, gdybym kiedyś przypadkiem nie wszedł do jego pokoju, gdy kłócił się z ojcem przez telefon.
– I co, od tamtej pory zostałeś jego powiernikiem?
– Aż tak zażyłą bym naszej relacji nie nazwał, w końcu ja dowiedziałem się o jego problemach rodzinnych niezamierzenie. Co innego ty, tobie zaufał i sam z siebie zwierzył się z tego, że...
– Ojciec nie zaakceptował jego muzycznej kariery i się do niego nie przyznaje?
– Tia, a w dodatku twierdzi, że boybandy są gejowskie i nie życzy sobie, by jego wychowany w tradycyjnej muzułmańskiej rodzinie syn był z czymś takim powiązany.
– A co, miał przejąć po nim rodzinny biznes tkania dywanów? – zapytałam z przekąsem, zniesmaczona zaściankowym podejściem pana Oztürka.
– Coś w tym guście: sieć sklepów z turecką żywnością.
– Hah, byłam blisko! – zaśmiałam się. – Ale nie dziwię mu się, że to ukrywa. To byłaby masakra, gdyby tabloidy dobrały się do tej informacji.
– Tylko nie wiem, kto kogo by zmasakrował: ojciec Eymena czy Eymen tego, kto by to upublicznił.
– Już wyobrażam sobie te clickbaitowe nagłówki – powiedziałam, po czym przeszłam na angielski, udając, że cytuję artykuł. – Eymen Oztürk z 4TuneTellers wydziedziczony przez ojca! Jednak nie stanie za ladą rodzinnego sklepu?
Były dziedzic rodziny Oztürków chyba wyczuł, że o nim gadaliśmy, bo w sekundę po moim udawanym obwieszczeniu prasowym wszedł do mieszkania razem z Lucasem, którego musiał spotkać gdzieś po drodze. Nie powiem, z jednej strony poczułam sporą ulgę, że nie było z nimi Xandera, bo on jak nikt potrafił skwasić atmosferę, ale z drugiej – maleńkie ukłucie zazdrości drasnęło mnie w sercu na myśl o tym, że pewnie prosto po sesji zdjęciowej pojechał znowu do Patrycji. Że tak łatwo zrezygnował ze mnie na rzecz bardziej apetycznego kąska.
Mamuniu! Od kiedy ja się zrobiłam taka próżna?!
– Ludziska! Zgadnijcie, kto cichaczem puszczał dymka na schodach ewakuacyjnych, gdy wchodziłem tu na górę?
Eymen wparował do salonu, zaciągając się przy tym wyimaginowanym papierosem niczym jakiś żul, który zachłannie dopala po innych znalezione na ulicy pety. Ta parodia wyszła mu znakomicie i nie rozumiałam, dlaczego tylko dziwnie zmieszany Luck się nie roześmiał.
– Och, zejdź ze mnie, pawianie! – sarknął, zanim rzucił się na kanapę obok mnie i Chrisa.
Jednak nie usiadł jak zazwyczaj – wygodnie, acz z niewymuszoną klasą i elegancją emanującą z jego pozycji – a rozwalił się na oparciu bez życia, zupełnie jak bałwan topniejący na upale. Uuu, to nie była oznaka niczego dobrego.
– Ty palisz? – zapytałam Lucasa, szczerze zdziwiona.
– Nie. Może. Nie wiem...
W sumie to nawyki chłopaków czy inne prywatne szczegóły na ich temat nadal pozostawały mi w większości nieznane, bo nie byłam Dagmarą, żeby maniakalnie śledzić wszelkie doniesienia o tym, który z nich nie słodzi kawy, który śpi tylko w lnianej pościeli lub który, no właśnie... lubi faszerować swoje płuca nikotynowym dymem. Każdy z nich był już dorosły, mieli prawo korzystać z tego typu substancji, ale... do Lucasa mi to jakoś nie pasowało. Chociaż może po prostu gówno wiedziałam o tym, jaki jest naprawdę?
Tak czy inaczej, w tamtym momencie wyglądał na załamanego, więc odruchowo poklepałam go po ręce w geście pocieszenia. Posłał mi wdzięczne spojrzenie, po czym zebrał się w sobie i usiadł prosto, odgarniając do tyłu dłuższe blond kosmyki, które jakimś cudem wydostały się z idealnie wystylizowanej fryzury i opadły mu na oczy – zupełnie jakby Lucas przeżywał załamanie całym sobą, nawet włosami.
– Tak ogólnie nie palę, ale dziś wyjątkowo poczułem, że muszę się jakoś odstresować.
– Dalej przeżywasz tę sesję? – Eymen porzucił już na szczęście swój kpiarski ton i zapytał go dużo poważniej, jak na zmartwionego kumpla z zespołu przystało.
A ja znowu byłam nie w temacie... Założę się, że Daga już dawno widziała relacje chłopaków z tej sesji zdjęciowej na każdej możliwej platformie. Obiecałam sobie, że też muszę w końcu zaobserwować ich konta w mediach społecznościowych. A tymczasem pozostało mi jedynie zasięgnąć języka u źródła.
– O co chodzi? – zwróciłam się do Chrisa, który jak zwykle w większym gronie wycofał się z rozmowy. Niby wiedziałam, że taki ma po prostu charakter, ale zależało mi na tym, by nie poczuł się wykluczony.
– Zdjęcia robił jakiś nowy fotograf, z którym jeszcze nigdy nie współpracowaliśmy i wyjątkowo czepiał się o wszystko Lucasa. To niby, że się garbił, to krzywo uśmiechał, to ustawił się niezgodnie z jego wizją.
– No to ten fagas miał albo problemy ze wzrokiem, albo był zwyczajnym kutasem. Przecież, bez urazy, Luck jest najbardziej fotogeniczny spośród was! Wydaje się być stworzony do modellingu!
Lucas schował twarz w dłoniach, Eymen prychnął, a Chris przewrócił oczami. Prawie że komplet, brakowało jeszcze tylko...
– Co się tak nad nim spuszczacie? Grunt, że ja, jako lider zespołu, wyszedłem idealnie.
...Pana Przerośnięte Ego.
Skąd on się tam wziął? Wyłonił się nagle zza kanapy, jakby przez cały czas był w mieszkaniu i przysłuchiwał się, o czym gadaliśmy. Ale to było niemożliwe, bo przecież nikt nie odpowiedział na nasze głośne przywitanie, gdy wróciliśmy z Regent's Park.
Na szczęście Xander sam potwierdził moje przypuszcenia, że dopiero co przyszedł do Whereabout's. Pewnie nie usłyszałam go po prostu, będąc pochłonięta pocieszaniem Lucka.
– Sesja skończyła w południe. Tylko mi nie mówcie, że od tamtej pory siedzicie tu i biadolicie nad tym, że jakiś typ z aparatem nie padł z wrażenia na widok jednego z was.
– Chciałbyś! – W Lucasa wstąpiła jakaś nowa energia, napędzana chyba niechęcią do Wilsona. No i dobrze, chociaż raz się ten przemądrzały bubek na coś przydał. – Po prostu opowiadaliśmy Kamili, co działo się w zespole, gdy jej z nami nie było.
Na te słowa Xander zwrócił się do mnie przymilnym tonem:
– Pewnie nie mogłaś doczekać się, aż się pojawię i uwolnię cię od towarzystwa tych nudziarzy, co?
No bezczelny!
– Nie. Wystarczy mi, że wczoraj bardzo skutecznie uwolniłeś mnie od SWOJEGO towarzystwa – odezwałam się, zanim zdążyłam to w ogóle przemyśleć.
Okazało się, że popełniłam wielki błąd, bo zupełnie się nie przejął tym, jak mu przygadałam. Tylko połechtałam jego ego.
– Czyli moja polska księżniczka jednak poczuła się urażona? Jakże mi to schlebia, bo to znaczy, że ci na mnie trochę zależy.
A nawet przebezczelny!
– Jak się od niej w końcu nie odczepisz, to zaraz poczujesz się urażony moją pięścią.
Wściekły Lucas zerwał się z kanapy i dyszał teraz ciężko przed Xanderem, chyba tylko resztką silnej woli powstrzymując się przed przyłożeniem irytującemu koledze.
– Ty się lepiej ogarnij przed koncertem, żebyś nie rozbeczał się na scenie, jak nie daj Boże ktoś wyceluje w ciebie aparat.
No tak, koncert. Ewa z Paradise Music co prawda wspominała mi, że w ramach nagrody będę mogła też wziąć udział w koncercie, zapowiadającym najnowszy album 4TuneTellers, ale jakoś wypadło mi to z głowy; w obliczu możliwości obcowania z zespołem na co dzień, ranga tego wydarzenia nieco straciła na ważności. Ale tylko nieco, bo i tak się podjarałam na dźwięk słowa "koncert". Chyba pomału zamieniałam się w fortunersiarę!
Szkoda, że mniej mnie cieszyła napięta atmosfera między chłopakami oraz fakt, że Chris oraz Eymen też już stali w gotowości i to bynajmniej nie na nadchodzący występ, a na możliwy konflikt siłowy. Ani Xander Wilson, ani Lucas Turner nie należeli do osób, które odpuściłyby w takiej konfrontacji. Szczerze? Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich odpuścił. To jednak byli młodzi mężczyźni nabuzowani testosteronem. Kto wpadł na ten genialny pomysł, żeby zamknąć ich razem w jednym mieszkaniu bez żadnego stałego nadzoru?
No i kto wpadł na pomysł, żeby dokoptować do nich jeszcze mnie na doczepkę?! Ano tak, oni sami. A ja się zgodziłam... Halo, czy ktoś mógłby mi już oddać mózg, który najwidoczniej zgubiłam podczas szaleńczego biegu na lotnisku? Jeszcze mi się przyda, ja mam w październiku zacząć studia!
O ile w ogóle dożyję do października... Nie wspominając o nadchodzącym koncercie. I, kiedy tak patrzyłam na parskających z wściekłości chłopaków, rozchodzących się jakimś cudem do swoich pokoi bez żadnego mordobicia po drodze – o ile przeżyjemy dzisiejszą noc...
*
Welcome to my life – z ang.: "Witaj w moim świecie"
No way! – z ang.: "Nie gadaj!"
biegusy – (inaczej biegacze pustynne lub stepowe) rośliny, których pędy nadziemne lub ich części stanowią diaspory przemieszczające się po powierzchni ziemi pod wpływem działania wiatru. Biegacze są roślinami typowymi dla biomów pustynnych i stepowych, gdzie otwarte przestrzenie pozwalają pokonywać duże odległości. Większość ludzi kojarzy je z amerykańskich westernów, gdzie często przemykają w tle, niesione porywami wiatru.
Witajcie w Whereabout's w 2025 roku!
Mam nadzieję, że będzie to dla mnie – pisarsko, a dla Was – czytelniczo, rok równie udany, a nawet jeszcze lepszy, niż poprzedni! Dziękuję, że jesteście tu ze mną, Kamilą i chłopakami; dziękuję za każdy komentarz i gwiazdkę, a także promowanie "Four Tunes of My Heart" poza Wattpadem. ❤ Kto wie, może dzięki Waszemu zaangażowaniu i wsparciu uda nam się kiedyś spotkać na papierze?
Proszę, zostańcie ze mną i moimi bohaterami do końca, bo tylko dla Was mam w ogóle siłę i chęci kontynuować tę historię!
Wszystkiego dobrego! Do przeczytania :)
~Muchlina
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top